✶ 1 ✶
┌───── •❦• ─────┐
-GHIBLI FANFICTION-
└───── •❦• ─────┘
Moje kozaki stukały rytmicznie o kamienną kostkę, gdy żwawym krokiem przemierzałam typowo zatłoczoną ulice Kingsbury. Przymknęłam powieki, z zachwytem i uczuciem wewnętrznego spokoju chłonąc ciepło dzisiejszego poranka. Nigdy nie umiałam nadziwić się barwną szatą tego miasta. W drzwiach sklepów z czarodziejskimi artykułami błyszczały wszelkiej maści bibeloty i wypolerowane kamienie. Na wystawach wygrzewały się amulety oraz słoneczne łapacze, a za progiem, w przyciemnianych wnętrzach, skrzyły magiczne lampiony, opalizujące przez kolorowe szkiełka na welurowych obrusach.
Słońce wisiało wysoko na niebie i strzegło czystego nieba, nie zezwalając przy tym żadnej chmurze przedrzeć się na jego teren. Wkroczyłam między wysokie, zachowane w bogatym stylu kamienice, a gwar podekscytowanych rozmów młodych panien niósł się po uliczce, wypełniając ją życiem. Wzbijające się w przestrzeń chichoty, dżentelmeńskie kontemplacje i dziecięce zabawy zupełnie oddalone od nudnego świata dorosłych...
— Dzień dobry, Beatrice!
— Dzień dobry, Panie Lonan! — uśmiechnęłam się do starszego mężczyzny w dostojnym kapeluszu, odpowiadając na jego uprzejme skinienie.
Tak wyglądał świat, w którym żyłam. A cały dowcip polegał na tym, że w nawet najmniejszym calu nie należał do mnie. Nie byłam jego prawowitą mieszkanką ani rodową patriotką, gdyż po prawdzie, bliżej mi było do ukrywającego się zbiega, który miał najzwyklejszego farta. Przewaga leżała w tym, że znałam ludzi, a oni ofiarowali mi historię o beztroskim życiu w zamożnej części stolicy i pozwalali mi ją pożyczyć. Właśnie tak. Nic z czym, na co dzień się ścierałam nie mogłam nazywać sobie znajomym. Własnym. Nie czułam też, że zdołałabym na dłużej zagrzać tu miejsce, nawet jeśli nie miałam pojęcia gdzie indziej mogłabym się podziać.
Już z daleka rozpoznałam charakterystyczny szyld sklepu Angelsina, małego zakładu wciśniętego między dwa dystyngowane budynki i dostrzegając na oścież otwarte drzwi przyspieszyłam tempa. Zaczynał się nowy tydzień, a wraz z nim, wszystkich czekały nowe obowiązki i szczerze liczyłam na to, że Pani Cinna nie zechce osobiście nam o nich przypomnieć. Nie lubiłam opuszczać nawet dnia w pracy, poniekąd dlatego, że Sercmistrz Angelsina był jedynym miejscem, w którym mogłam czuć się bezpieczna, ale także ze względu na to, że w czasie mojej nieobecności wewnątrz panował absolutny chaos.
— Powiedz mi jak to jest — rzekł kobiecy, napięty głos, teraz z całych sił usiłujący zachować choćby względy całkowitego spokoju — Że w kasie mamy trzy stówy za dużo?
— A jaki to problem? — odpowiedział mu drugi, znudzony i lekko chrapliwy — Powinnaś się cieszyć. W tej grze chodzi o to żeby mieć jak najwięcej, no nie?
— Nie jeżeli ktoś zechce pozwać nas o kradzież!
Neneret brzmiała, jak ktoś kto wchodzi na pierwszy stopień tracenia cierpliwości. Jedynie desperacja i czysta niemoc powstrzymywała wylew kotłującego się w niej zdenerwowania. Skrzywiłam się niepocieszona wizją awantury z samego rana i pospiesznie pokonałam kamienne stopnie, po czym wkroczyłam do drobnego pomieszczenia z mahoniową ladą wciśniętą pod antresolą, tam zaś, za barierką, stały regały po brzegi wypełnione starymi księgami. Nie poruszyłam wiszącego nad moją głową dzwoneczka, ale on i tak przebudził się do życia, wyrywając stojącą za stołem jasnowłosą dziewczynę, i wypoczywającą na aksamitnym szezlongu Ourowen z kłótni.
— Ach, cześć, Bea. — Neneret podparła się po bokach, witając mnie zmęczonym uśmiechem.
Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że niezależnie od przybierania postawy wysublimowanej damy, miała w sobie coś władczego. Coś co sprowadzało mężczyzn do parteru i wprawiało delikatne kobiet w zakłopotanie. Nie należała do tych panien na wydaniu, przesadnie pięknych i łagodnych. W naszym sklepie rządziła pewną ręką, a jej największą zgryzotą była wiecznie leniąca się Ourowen.
— Siemasz, bestio. — przywitała mnie ta druga, nie przejmując się, czy takie słownictwo przystawało damom. Jej właściwie nie interesowały żadne kulturalne wymogi, czy zasady savoir vivre. Wolała być na tyle prostacka na ile mogła oraz na ile pozwalała jej szefowa.
I właśnie te oderwane od rzeczywistości Ingarii cechy, w obu tych dziewczynach kochałam.
— Dlaczego coś mi mówi, że zaczęłyście dzień z przytupem? — zapytałam z rozbawieniem, odkładając płaszcz na manierycznie skręconą rączkę wieszaka i rzucając krótkie skinienie stojącej w rogu pokoju, ceramicznej replice Dawida.
Skarbowi naszego sklepu i ulubieńcowi kierowniczki.
Nene westchnęła zrezygnowana, posyłając wylegującej się dziewczynie mordercze spojrzenie.
— Ourowen stała wczoraj na kasie i jakimś cudem mamy nadwyżkę. — oznajmiła, zaplatając ręce pod biustem i spoglądając na rozrzucone przed nią papiery. Zmarszczyłam brwi, mijając przeszklone gablotki o połyskujących, drewnianych wykończeniach i zajrzałam na pergaminy.
— Słuchaj, jeżeli tak bardzo ci to przeszkadza zawszę mogę wziąć i zabrać tą kasę. — żachnęła się, ale nie podniosła powiek. — Dla mnie no problemo.
Pobieżnie przemknęłam wzrokiem po rachunkach, zerkając na wydruki gdzie mieścił się raport z kasy i po kilku chwilach zauważyłam, że w istocie, brakowało jednego paragonu.
— Nie mamy jednego potwierdzenia płatności, tak? — upewniłam się, właściwie nie oczekując odpowiedzi od żadnej z nich i zsunęłam z palców cienkie, koronkowe rękawiczki
Wygładziwszy boki mojej sukienki, udałam się w stronę zaplecza.
— No tak. — dziewczyna przy stole podniosła na mnie brew. — Tam już szukałam — uprzedziła, gdy zniknęłam za progiem — Ale nigdzie go nie ma. — zapewniła, jakby chciała mnie uchronić przed niepotrzebną fatygą. Nie odpowiedziałam, odprowadzana przez pytające spojrzenie przyjaciółki i przykucnęłam przy koszu na śmieci.
— B., co ty robisz? — Nene wykrzywiła twarz w wyrazie zniesmaczenia.
— Mówimy o naszej Ourowen. — przypomniałam spokojnie, przetrząsając sterty pogniecionych kartek. — Jeśli więc chcemy podążyć jej śladami, musimy myśleć nieszablonowo. — oznajmiłam bez cienia żartu, choć też czułam budujące się we mnie rozbawienie.
— Ha! Właśnie! — usłyszałam z salonu.
Mogłam sobie wyobrazić jak Neneret wywraca poirytowana oczami, a zaraz później poczułam jej obecność za sobą. Podparła ręce po bokach, pochylając się nade mną.
— Dlatego jeśli coś brzmi na wyjątkowo głupi pomysł, ale widzimy jego skuteczne konsekwencje — wyciągnęłam zmięty paragon i pokazałam go przyjaciółce. — To zdecydowanie mamy do czynienia z błyskotliwością Ourowen.
Jej brwi poszybowały do góry, a z drugiego pokoju dobiegła nas donośna krzątanina, jakby ktoś właśnie zwalił się z kanapy na podłogę. Starsza dziewczyna stanęła w przejściu na zaplecze, cała się jeżąc, jakby ktoś właśnie obraził wszystkich jej przodków.
— Że niby głupi pomysł, tak?! Och. — zamrugała, rozluźniając napięte mięśnie, gdy jej żółte oczy spoczęły na trzymanym przeze mnie świstku. — Eureka?
Zerknęłam na Neneret próbując nie wybuchnąć śmiechem. Jej mina wyrażała chęć całkowitej eliminacji stojącej przed nią demonicy.
— Jaka szkoda, że nie możesz opuścić tego sklepu, bo niech mi Bóg światkiem, wyrzuciłabym cię na Pustkowie i niech Wiedźma się z tobą policzy!
Zachichotałam, podnosząc się na równe nogi i otrzepując spódnice.
Neneret pracowała w sklepie znacznie dłużej ode mnie, dlatego byłam jej wdzięczna, że odkąd się pojawiłam, traktowała mnie z niewymuszoną dobrocią. Pozwalała mi uczyć się we własnym tempie, z chęcią służąc pomocną dłonią i ofiarowując przy tym siebie jako kogoś, na kim zawsze mogłam polegać. Co prawda nie ona sprowadziła mnie do tego opartego na drewnie i ciemnej czerwieni lokalu, ale zachowywała się jakbyśmy znały się całe życie. Zajmowała się częścią poświęconą na księgozbiory, pracując u Pani Angelsin jako znakomita archiwistka i specjalistka w znajomości wszelkiej maści faktów, począwszy od historii czarodziejstwa i na alchemii zaawansowanej skończywszy. Wolała pozostawać zwykłą bibliotekarką, siedzącą całymi dniami w antycznych stronach książek, zamiast poświęcić się czarodziejstwu, czemu się zupełnie nie dziwiłam. Zdążyłam już nasłuchać się rewelacji o czarownicach, które ostatecznie dopuszczały się samozagłady, czy też całkiem staczały się na dno. Niczym otoczona złą sławą Wiedźma z Pustkowia.
— Och, tęskniłabyś za mną, Nene. — Ourowen mrugnęła do niej zadziornie, błyskając zaostrzonymi zębami w figlarnym uśmiechu.
Z kolei ta istota stanowiła najbardziej tajemniczą cechę sklepu Pani Cinny. Nie posiadała żadnych konkretnych obowiązków, w głównej mierze robiąc to, na co miała ochotę i taki obrót spraw wydawał jej się całkowicie odpowiadać. Zapieczętowana umową nie mogła opuścić progów Sercmistrza. Z tego, co powiedziała mi Neneret, podpisała jakiś pakt z właścicielką i w jego ramach miała ochraniać sklep przed nieprzyjaciółmi. Nie wiedziałam tylko o jakich nieprzyjaciół chodziło.
Mimo to nie dopytywałam. Jej obecność działała na mnie uspokajająco i pomimo, że sama byłam związana silnym zaklęciem, gdy przebywałam między ścianami lokalu czułam się bezpieczniejsza. Tutaj w końcu byłam skłonna uwierzyć, że wszystkowidząca Madame Suliman mnie nie dopadnie.
Dzwoneczek przy drzwiach przebudził się do życia, zawiadamiając o nadejściu nowego klienta.
— Niech skonam, Rowen, czasami mam ochotę zasznurować Ci tę niewyparzoną buzię. — archiwistka westchnęła, wycierając dłonie w fartuch zawiązany w biodrach, po czym ruszyła do salonu. — Dzień dobry, państwu! W czym mogę pomóc?
Ourowen przeczesała palcami długie, połyskujące włosy i prychnęła.
— Nie moja wina, że paragon przypominał papierek po lizaku. — mruknęła, jakby w samoobronie.
Uśmiechnęłam się do niej pobłażliwie. Z jednej strony dobrze, że dziewczyna nie miała żadnych obowiązków w sklepie, bo jeśli miałaby pełnoetatowo zajmować się sporządzaniem podsumowań transakcji kasy to puściłaby panią Cinnę z torbami. Aż strach pomyśleć, co ta upiorna wiedźma by jej wtedy zrobiła.
— Musisz być uważniejsza — poradziłam łagodnie, prostując w palach pognieciony papier. — Wiesz, że ona traktuje tą pracę jak całe swoje życie i nie cierpi kiedy coś idzie niezgodnie z ustalonym przez nią planem.
— Niech wyciągnie kija, to może przestanie być taka sztywna.
Skrzywiłam się na ten wulgarny przytyk i wywróciłam z dezaprobatą oczami.
— Rowen...
— Beatrice! — głos Neneret dobiegł mnie z drugiego pokoju, na co odwróciłam w tamtą stronę głowę. — Klient!
Rzuciłam stojącej przy mnie demonicy znaczące spojrzenie, ale nie powiedziałam nic więcej. Ruszyłam z zaplecza do głównego holu, gdzie zastałam parę w średnim wieku, w eleganckich, szytych na miarę strojach.
— Panią zapraszam za mną. — Nene posłała kobiecie w fikuśnym kapeluszu ciepły uśmiech i poprowadziła ją krętymi schodami na piętro.
Spacerujący między wypolerowanymi gablotkami mężczyzna, zatrzymywał się chwilami, by móc wnikliwiej przyjrzeć się eksponatom po drugiej stronie. Fragmentom serc i specjalnym zamiennikom, które stanowiły najlepsze części do wykorzystania przy pracy.
— Witam — przywitałam się grzecznie, składając ręce za plecami. — W czym mogę pomóc?
Jegomość zerknął na mnie kątem oka i uśmiechnął się, jakby z lekkim zmieszaniem pod zakręconym wąsem. Jego bladożółta marynarka nie miała na sobie ani grama kurzu i mogłam się domyślić, że on sam skrupulatnie tego dopilnował.
— Cóż... Po prawdzie przychodzę pierwszy raz, bo doszły mnie słuchy, że Angelsin to ceniony wśród mieszkańców stolicy Sercmistrz, a ja... — zamilkł na chwilę, wyciągając z kieszeni małą, zdobniczo ornamentowaną szkatułkę i otworzył jej wieczko.
Moim oczom ukazało się niemal do połowy pęknięte serce. Spojrzałam z przykrością na mężczyznę, domyślając się, że powód jego stanu właśnie krzątał się na górze.
— Mam pewien problem... — dodał z wyblakłym, niemal przepraszającym uśmiechem.
Ponownie przyjrzałam się sercu i chociaż nie był to najgorszy stan jaki naprawiałam, musiałam przyznać, że niewiele brakowało, by rozpadło się na dwie części.
— Oczywiście, zajmę się tym. — zapewniłam, przywdziewając promienny uśmiech.
Gość skinął po chwili zawahania, wręczając mi szkatułkę.
— Pani... Je naprawi...? — zapytał nieśmiało, najwyraźniej przez zastrzyk stresu nie zdając sobie sprawy, jak oczywiste było to pytanie.
— Naturalnie. — zapewniłam z uśmiechem, ruszając za ladę. — Powinno być gotowe w środę. Proszę przyjść w południe, panie...? — uniosłam wzrok na stającego po drugiej stronie blatu mężczyznę, patrząc na niego z delikatnym uśmiechem.
— Skender. — dokończył za mnie, a ja zapisałam nazwisko.
Czułam jak jego ciekawskie oczy nie odstępują mnie na krok, wyłapując każdy ruch palców i drgnienie powieki. Na osobnej kartce wpisałam swoje imię i dane kontaktowe, po chwili wręczając mu papierek.
— Dziękuję bardzo. — uśmiechnął się, patrząc przez chwile na pochyłe litery.
Obserwowałam, jak z trudem usiłuje ukryć niepokój za maską niczego nielękającego się biznesmena, ale jego obawy dotarły do mnie bez większego trudu, jakby płynęły wraz z nadchodzącym przeciągiem.
— Wszystko w porządku? — spytałam uprzejmie, unosząc kąciki ust, by nabrać łagodniejszego wyrazu.
Szło mi to coraz lepiej, zważywszy, że przez pierwsze dni, gdy jako nastolatka zaczynałam pracę, nie potrafiłam zmusić się nawet do połowicznego uśmiechu. Nie chciałam go spłoszyć, bo doskonale zdawałam sobie sprawę, jak trudna musiała być wizyta w zakładzie naprawiającym serca. W większości niechęć nie płynęła ze świadomości łatania pęknięć i sklejania odłamanych fragmentów, a obawa przed zdemaskowaniem. Bali się, że poznam, co ich złamało. Oczywiście nie musiałam długo zastanawiać się nad przyczyną wizyty, by wiedzieć, że jej źródłem była żona pana Skendera, ale nie zamierzałam się w to jakkolwiek zagłębiać. Nie to było moją pracą.
— Jak pani to zrobi? — zapytał wreszcie, wskazując palcem stojące obok mnie metalowe pudełeczko.
— Och, pańskie serce potrzebuje czasu. — wyjaśniłam, przekrzywiając lekko głowę. — Zagojenie rany na pewno nastąpiłoby po pewnym czasie samoistnie, ale okres regeneracji nie należy wcale do przyjemnych, więc po prostu go skrócę.
— To wszystko? — wydawał się nie dowierzać.
— To wszystko. — posłałam mu dobrotliwy uśmiech, za którego sprawą w końcu się rozluźnił.
Popatrzyłam mu w oczy, chcąc, by wiedział, że może mi zaufać.
— Pański skarb jest ze mną bezpieczny. — zapewniłam ściszonym głosem, by tylko on mógł mnie usłyszeć.
Odpowiedział mi pełnym wdzięczności uśmiechem. Prawie rozczuliłam się na widok zbierających się w jego oczach łez ulgi.
— Bardzo pani dziękuję, na pewno się przyda! — synchronicznie odwróciliśmy głowy w stronę schodów, gdy na stopniach rozbrzmiał przygłuszony dźwięk zbliżających się kroków. Narzeczona stojącego przede mną mężczyzny zeszła na dół z dwoma tomami Zielarstwa dla Początkujących, uważnie słuchając i odwracając przy tym głowę, do streszczającej jej układ rozdziałów Neneret.
— To naprawdę bardzo dokładne wydanie, więc myślę, że świetnie się pani przysłuży. — zapewniła, stając przed schodami z dłońmi złączonymi na białym fartuszku.
— Ach, na pewno! — odpowiedziała jej tamta i zanim zdążyła spojrzeć na szkatułkę leżącą na ladzie, niezauważenie schowałam ją pod blat. — Och, potrzebujesz czegoś od Sercmistrza, kochanie? — zaśpiewała, wyginając pociągnięte błyszczykiem usta w beztroskim uśmiechu. — Twoje serce jest przecież w znakomitym stanie! Z taką uwagą je rozpieszczam. — mrugnęła do Nene, wywołując u niej krzywy uśmiech.
Skender spojrzał na mnie porozumiewawczo, bezsłownie dziękując mi za milczenie.
— Ach, ależ oczywiście, skarbie. — położył dłoń na jej plecach, w geście bezsłownego przytaknięcia. — Nie mam tu czego szukać. Znalazłaś to czego szukałaś? Skoro tak, może już chodźmy? — uśmiechnął się do kobiety z tak doskonale zagraną szczerością w swoim półuśmiechu, że niemal uwierzyłam, iż był prawdziwy.
— Naturalnie! Niech no zapłacę... — po tych słowach przesunęłam się, by zrobić przyjaciółce miejsce i w ciszy obserwowałam, jak pani Skender rozlicza się za kupione tomiska.
Po chwili z szerokim uśmiechem opuściła sklep, kierując się do stojącej przed oknem dorożki, nie czekając na rzucającego mi ostatnie, lekkie skinienie męża. Oboje wyszli, zbudzając zawieszony nad ich głowami dzwonek do samowolnego tańca.
— To straszne. — westchnęła Nene, układając łokcie na ladzie i obserwując, jak zamożne małżeństwo znika nam z zasięgu wzroku.
— Prawda. — Ourowen zatrzymała się w przejściu na zaplecze i oparła ramieniem o framugę. — Że też ile krzywd może zrobić jedno serce drugiemu. Nawet go nie dotykając.
Pokiwałam głową, bezwzględnie się z nią zgadzając.
— Oczywiście. — powiedziałam, podchodząc do lady i wyciągając ukryte w cieniu połamane części. — Nasze serca są potworami. Mimo że pięknymi, w dalszym ciągu to za ich sprawą ludzie cierpią gorzej niż przy otwartej ranie. Dlatego właśnie na nasze żebra mówi się klatki. — podeszłam do przeszklonej witryny stojącej przy ścianie i wyciągnęłam flakonik z połyskującym, niczym skroplony kosmos płynem. — Musimy zamówić dostawę kleju. — oznajmiam, rzucając krótki uśmiech pilnującemu wejścia Dawidowi. — Skończył się. — to powiedziawszy udałam się do swojej pracowni.
Nie słyszałam, by profesja, którą się zajmowałam była szczególnie popularna, dlatego miałam wielu klientów, przybywających z całej Ingarii, w głównej mierze z podszytą nadzieją ciekawością. Może nie byłam tak uzdolniona jak Pani Cinna, ale nauka poszła mi dość szybko i sprawnie, bo w końcu to ona tego przypilnowała. Cieszyła się tytułem najlepszego Sercmistrza na świecie, a ja czułam, że mogłam nazywać ją prawdziwym wsparciem. Matką, której nie miałam. Mimo wspaniałej posady i oddanych towarzyszek, jakaś część mnie opierała się przed spędzaniem w zakładzie reszty życia. Nie potrafiłam zrozumieć tej niechęci, ale wewnętrznie czułam, że nie był to mój dom. Nic tu nie było moje. Przyjaciółki, pieniądze, ubrania, praca. Wszystko tylko pożyczałam, a w międzyczasie wgapiałam się w przestrzeń, tęskniąc za światem, który równie dobrze mógł nie istnieć.
Większość dnia spędziłam na obsłudze nawarstwiających się w godzinach szczytu klientów, a w wolnych chwilach zajmowałam się realizacją zamówień. Nie otrzymałam specjalnie wymagających obiektów pracy. Zasadniczo nie znałam takiego przypadku, którego pod odpowiednią opieką nie dałoby się wyleczyć. Tak czy inaczej, niezależnie od rodzaju zlecenia, musiałam przyznać, że po kilku godzinach byłam już zmęczona. Z westchnieniem opadłam na fotel, przymykając na moment powieki, by chwile odetchnąć. W salonie od dłuższego czasu panował spokój. Neneret właśnie powitała starszą kobietę i z szacunkiem tłumaczyła jej jakieś zawiłości, z pewnością związane z kolejnym trudnym zaklęciem zaś Ourowen albo wylegiwała się jak kot na stosie starych ksiąg, lub przepędzała buszujące na parapetach gołębie.
Nieoczekiwanie usłyszałam dobiegający z głównego pokoju brzdęk. Zmarszczyłam brwi zaniepokojona bezpieczeństwem moich szklanych wystaw i nie myśląc długo ruszyłam do drzwi. Z oddali dotarł mnie pokorny głos, przepraszający za wyrządzone szkody i niepewnie odpowiadający jej ten należący do archiwistki. Wkroczyłam do salonu.
— Tak mi przykro... — rzekła kobieta, znacznie młodsza od tonu z jakim mówiła.
Z pewnością wiedźma.
Spojrzałam najpierw na skwaszoną i ściągniętą w obawie twarz przyjaciółki, zauważając, że patrzyła w jakiś konkretny punk przy drzwiach. Powiodłam za nią wzrokiem i na sam widok uniosłam zszokowana brwi. Drobna replika Dawida leżała na ziemi ze stłuczonym ramieniem, i głową spoczywającą na wzorzystym dywanie, ładnych parę kroków dalej od ciała.
— Och... — szepnęłam, nie musząc długo zastanawiać się, dlaczego w oczach mojej przyjaciółki zamigotała obawa.
Ta figurka była najcenniejszym przedmiotem Pani Cinny, a wieść o jej zniszczeniu mogłaby przynieść skutki znacznie gorsze od trwającej wojny.
— Już ją naprawiam! — zapewniła nieznajoma, unosząc prędko dłoń.
Na naszych oczach ceramiczna figurka stanęła na owalnym cokole, a rozrzucone wokół niej kawałki, za sprawą magii, wskoczyły na swoje miejsca, nie pozostawiając na ciele dumnego izraelskiego króla nawet minimalnej rysy.
— Voila! — uśmiech czarodziejki podziałał na mnie uspokajająco, więc odetchnęłam z ulgą. — Zrobione!
Spojrzałam na stojącą obok mnie dziewczynę i zmarszczyłam brwi. Jej wyraz twarzy zmienił się ze zlęknionego na podejrzliwy, a zaraz później całkowicie nieprzekonany. Ponownie popatrzyłam na poprawiającą swoją narzutę wiedźmę, ale nie wyczułam od niej żadnych złych intencji. W tygodniu czarownice i czarodzieje witali u nas non stop, przychodząc do Neneret z pytaniami i potrzebami najróżniejszej maści. Wiedziałam, z jak dużą dozą dystansu do nich podchodziła i chociaż na oczy widziałam, jak rzeźba na powrót wracała do pierwotnego kształtu, mina Nene wywoła u mnie poczucie niepokoju.
— Ach — odezwała się w końcu, przywdziewając jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów. — Naturalnie, tak. — chrząknęła, jakby dalej próbowała przywrócić się do porządku.
— Jeszcze raz solennie przepraszam... — powiedziała błagalnie tamta, w cieniu mieszających się na jej twarzy świateł i cieni, przypominając istotę nie z tego świata.
Zmrużyłam oczy.
— Ależ oczywiście nic się nie stało. — Neneret machnęła zbywalnie ręką, podchodząc do klientki i odprowadzając ją do wyjścia. — Dziękuję i zapraszamy ponownie!
Gdy kobieta tylko zniknęła za rogiem, moja towarzyszka odwróciła się na pięcie i spojrzała mi z ożywieniem w oczy.
— Myślisz, że pani Cinnabar się zorientuje?
Zatrzepotałam zaskoczona rzęsami. Twarz blondynki wyglądała na poruszoną, ale mimo to Neneret zachowywała trzeźwość umysłu, z tak silną świadomością patrząc mi w oczy, że czułam, jakb odsuwała fałdy mojej skóry, by z dokładnością chirurga zajrzeć do środka. Aż się wzdrygnęłam.
— Cóż, nie powinna. — wzruszyłam ramionami, przesuwając dłoń na kark, by potrzeć zesztywniałe mięśnie.
Pokiwała głową, uparcie śledząc zawiłe linie na dywanie. Zagryzła lekko dolną wargę, podnosząc na mnie z powrotem wzrok.
— Nie powiemy jej. — zawyrokowała stanowczo.
Nawet gdybym chciała, nie miałam w sobie tyle siły, by się jej sprzeciwić. To ona dowodziła pod nieobecność pani Angelsin i nawet niepozwalająca się ujarzmić Ourowen o tym wiedziała. Uniosłam nagle głowę, zdając sobie sprawę, że wymieniona dziewczyna jeszcze nie pojawiła się na schodach, zaciekle dopytując, co właśnie miało miejsce.
— Gdzie jest Rowen? — zapytałam, postępując kilka kroków przed ladę, by zadrzeć wzrok na antresolę.
Bibliotekarka już otwierała usta, by mi odpowiedzieć, gdy dzwoneczek zabrzęczał, zawiadamiając o nowym kliencie. Od razu odwróciła się do gościa, złączając ręce elegancko na poziomie brzucha i uśmiechnęła się promiennie.
— Dobry wieczór! W czym mogę panu służyć? — zapytała śpiewnie, ku mojemu zdziwieniu idealnie panując nad barwą głosu, umiejętnie ukrywając chwile temu czutą niepewność.
— Przyszedłem do Sercmistrza. — oznajmił przybysz, głębokim i tak melodyjnie czarującym głosem, że mimowolnie wychyliłam się zza ramienia Neneret, by móc lepiej mu się przyjrzeć.
Schylał lekko głowę, ukrywając twarz pod kapturem bordowego płaszcza z bursztynowym haftem wyszytym na brzegu. Zaciekawiona przekrzywiłam głowę w tej samej chwili, kiedy przyjaciółka odwróciła się do mnie i wyszeptała:
— Zajmij się nim. Ja pójdę poszukać tego nieroba. — wymruczała do mnie, ponownie uśmiechając się do przybyłego mężczyzny. Stwarzał wrażenie pustelnika.
— W takim razie przekazuje pana w ręce Beatrice! Jeśli chodzi o serca to ona doskonale wie, co robić! — zapewniła i odsunęła się na długość kilku kroków, po chwili znikając na schodach.
Odprowadziłam ją wzrokiem, zmieszana tak hucznym zaanonsowaniem. Ostatecznie poprawiłam wcześniej zakasane rękawy sukienki i skupiłam się na nieznajomym.
— Jak mogę panu pomóc?
Uniósł ręce, pozwalając mi zauważyć fragment jego śnieżnobiałej, luźnej koszuli. Zdjął kaptur z jasnych blond włosów i podniósł na mnie wzrok błękitnych oczu, posyłając mi przy tym spokojny, łagodny uśmiech.
— Beatrice. — powiedział, delikatnie przekrzywiając głowę i przyglądając się mojej sylwetce, jakby oglądał wyjątkowo okazały przedmiot. — Jakże urocze imię.
Jego piękne oczy zwęziły się niemal niezauważalnie, ale ten ruch wystarczył bym poczuła się nieswojo. Był młody, może rok czy dwa starszy ode mnie, a tymczasem już teraz czułam, jak za jego sprawą całe pomieszczenie nasiąkało magią. Miał jasne sięgające, ramion i opadające na oczy włosy oraz tak czarujący, prawie niezobowiązujący uśmiech, że mogłam się domyślić, jak kobietom miękły na jego widok kolana. Zwłaszcza, że był szczupły i wysoki.
Krótko mówiąc patrzyłam na prawdziwy ideał.
Ale to nie przez jego wygląd nie potrafiłam się skupić, a serce przyspieszyło mi kroku. Woń którą za sobą przyniósł nie zdradzała wyłącznie predyspozycji do władania sztukami magicznymi. Ta część mnie, która za sprawą mieszkającego w moim ciele potwora posiadała węch ostrzejszy niż niejeden pies gończy, wyczuła od niego aromat królewskich komnat. Intensywny zapach Madame Suliman. Przełknęłam niepokój, wmawiając sobie, że równie dobrze nie musiał być z nią w żaden sposób powiązany, a moje nasilające się przeczucie było tylko głęboko zakorzenionym strachem.
— Coś nie tak, moja droga? — spytał, a w jego błękitnych oczach zatańczył niepokój.
Gdy przekrzywiał głowę, niesforne włosy w rytm opadły mu niżej na ramię. Momentalnie się otrząsnęłam, zmuszając usta do profesjonalnego uśmiechu.
— Och, tak! Oczywiście! Przepraszam, jestem dziś jakaś nieswoja. — wytłumaczyłam, odwracając wzrok.
Uśmiechnął się lekko z mieszanką rozczulenia i rozbawienia, po czym bez słowa zmniejszył dzielącą nas odległość, a gdy niespodziewanie nachylił się do mojego ucha mimowolnie wyprostowałam plecy, biorąc głębszy wdech.
— Nie bój się... — wymruczał głębokim, zniżonym głosem aż przeszedł mnie dreszcz. — Nie pracuje dla niej...
Odsunął się, pozostawiając po sobie ciepłe widmo swojej obecności i na samo wspomnienie ogarniającego mnie upojenia, naszła mnie śmieszna ochota, by poczuć go ponownie bliżej siebie.
Cholerny czarodziej.
— Wychodzi więc na to, że nie zawsze wpatruje się pani w każdego przybyłego gościa, jakby był bynajmniej niezwykle fascynującym znaleziskiem? — zapytał retorycznie, nie oczekując odpowiedzi, a zamiast tego jawnie, acz z anielskim wyrazem twarzy się ze mną drocząc.
— Nie — odparłam, tłamsząc chęć zgrzytnięcia zębami — Zazwyczaj przywiązuję większą uwagę do urokliwości jego imienia.
Uniósł brwi, a w jego jasnych oczach zatańczyły frywolne ogniki. Zaśmiał się zadowolony, że odbiłam piłeczkę.
— W czym mogę służyć? — ponowiłam pytanie, dalej nie spuszczając gardy, ale uśmiechając się bez cienia złośliwości. Mimo że miałam na to ochotę.
Każdy cal jego twarzy kusił, by dłużej zawiesić na nim wzrok i byłam pewna, że on też to wiedział. Jego świdrujące spojrzenie wytrącało mnie z równowagi, a znałam jedną osobę, która posiadała taką umiejętność i nie była to wcale Neneret.
— Chciałbym wiedzieć, czy potrafiłaby pani stworzyć serce od zera.
Otworzyłam zdumiona usta, nie kryjąc ogarniającego mnie zaskoczenia. Opanowany wyraz jego twarzy musiał świadczyć o tym, że albo nie miał pojęcia o co pytał, albo właśnie przeciwnie, tylko z radością mnie testował.
— Stworzyć? — powtórzyłam i na sam dźwięk tego opuszczającego moje gardło słowa cała się wzdrygnęłam.
W odpowiedzi niespiesznie kiwnął głową. Otwierałam i zamykałam usta nie wiedząc, którą myśl z ogarniającej mój umysł nawałnicy powinnam wyrazić na głos.
— Cóż, nigdy nie próbowałam...
I nie miałam bladego pojęcia, czy było to w ogóle możliwe. Nieznajomy przyglądał się wyrazowi mojej twarzy w milczeniu, kulturalnie czekając aż w końcu zdobędę się na to, by coś powiedzieć. Chociaż prawda była taka, że miałam w głowie kompletną pustkę.
— I z pewnością będzie wymagało to znacznie więcej pracy. Musiałabym także przejrzeć księgi oraz sporządzić mnóstwo notatek. Nie wykluczam, że kosztowałoby mnie to serię badań i-
— Nasza kochana Beatrice chce powiedzieć, że z rozkoszą podejmie się tego zadania!
Wytrzeszczyłam oczy, machinalnie odwracając głowę w stronę stojącej w progu wejścia do salonu Pani Cinnabar Angelsin. Jej pełne, prowokacyjnie miękkie usta zdobił wdzięczny uśmiech, mimo że coś w jej drobnej posturze zdradzało zdenerwowanie.
— Madame Angelsin. Cieszę się zastając panią w dobrym zdrowiu. — powiedział, a mnie opadła szczęka.
Znali się?
— Ja niemniej, mój drogi Hauru. — odrzekła ciszej.
Hauru? To znaczy, jak ten Hauru, okrzyknięty naczelnym łamaczem serc?
— Beatrice, skarbie, nie pozwól, by pan Pendragon czekał. — poleciła wyniośle i niezależnie od rozciągniętego na jej wargach uśmiechu, czarownica spiorunowała mnie wzrokiem.
— Pan Pendragon? — wypaliłam bezmyślnie, spoglądając na blondyna. — Jak ten czarownik?
Pani Cinna rzuciła mi błagalne spojrzenie mówiące coś w stylu: "jakaś ty błyskotliwa, skarbie", a Hauru odpowiedział niezrażonym skinieniem. Skłonił się zgrabnie, jakbym była wytworną damą i przyłożył dłoń do piersi.
— Do pani usług, madame.
Przełknęłam ciasny węzeł kneblujący mi gardło i pokiwałam głową. Zastanawiałam się, czy moja szefowa zdawała sobie sprawę z tytułów pana Pendragona, które przepływały z ust do ust wszystkich młodych dam w Ingarii, ale bardziej ciekawiło mnie, co u diabła robiła w sklepie? Była świetną czarownicą, a jeszcze lepszą Sercmistrzynią i dzięki tym cechom miała zapewnioną pracę w wielu miastach. Wiecznie podróżowała, a salon przynosił jej tylko dodatkowe zarobki, dzięki którym, nawet jeżeli kiedykolwiek nie mogłaby wykonywać swojej profesji, dalej mogłaby się utrzymywać. Jej obecność świadczyła o tym, że albo sama potrzebowała naprawić swoje serce, albo zdarzyło się coś niedobrego.
— Dam panu znać kiedy pańskie zamówienie będzie gotowe, panie Pendragon. — oznajmiłam nie wyzbywając się do końca brzęczącej w moim głosie niepewności.
Cholerna Cinna. Rzucała mi wyzwanie? Do diabła z nią...
— Jest pani pewna? — Hauru widocznie zauważył moje zamyślenie — Jeśli to dla pani za wiele-
— Ach! Ależ skądże, mój drogi chłopczę! Poradzi sobie! Zadzwonimy!
Przysięgam, jeśli ta kobieta odezwie się raz jeszcze to postaram się, by zaklęcie wiążące przestało działać...
Pendragon uśmiechnął się, lekko rozbawiony. Spojrzałam na niego niepewnie, bo chociaż nie mogłam zanegować rozkazów pani Anglesin, to nie chciałam gwarantować mu sukcesu. Stworzyć serce? Na boga, nie skradł ich już dość dużo?
Ponownie skłonił się lekko, a gdy na powrót się wyprostował, w jego oczach zalśniło życie, jak dopiero zapalony knot świecy.
— W takim razie dziękuję.
To powiedziawszy chwycił swoją pelerynę i za sprawą jednego, płynnego zamachnięcia zniknął mi z pola widzenia. Stałam z ręką wiszącą nad kartą, osłupiała i nie do końca rozumiejąc, co właśnie miało miejsce. On był... Najprawdopodobniej najgorszym facetem, na którym kobieta mogła zawiesić wzrok. I to właśnie czyniło go przeraźliwie atrakcyjnym.
Odchrząknęłam i pokręciłam głową, odtrącając od siebie tą myśl, po czym podparłam się po bokach i rzuciłam szefowej niezadowolone spojrzenie, nie kryjąc przy tym zdenerwowania. Nie przejmowałam się, czy byłam niegrzeczna, bo ochota zwymyślania jej była tak silna, że prawdopodobnie obrzuciłabym ją pełną garścią niesubtelnych epitetów, gdyby pierwsza nie zabrała głosu:
— Słyszałam, że Ourowen źle się czuje. — powiedziała nagle, wreszcie zdejmując maskę pogodnej właścicielki sklepu z artykułami magicznymi, a na nienaturalnie młodej dla jej wieku twarzy, pojawiły się cienkie zmarszczki.
Zamrugałam, a to zdanie odbiło się echem w mojej głowie.
— Ourowen źle się czuje? — powtórzyłam nawet nad tym nie myśląc.
Momentalnie cała irytacja mnie opuściła, ustępując miejsca obawie. Cinna kiwnęła, ruszając w stronę schodów.
— Nene! — zawołała — Jesteście tam?
— Tak, proszę pani! — usłyszałam napięty głos mojej przyjaciółki.
— O co chodzi? — chciałam wiedzieć, drepcząc wiedźmie po piętach.
Niosła za sobą zapach zdenerwowania, dzięki któremu wreszcie zrozumiałam skąd jej niezapowiedziana wizyta. Weszłyśmy na piętro, kierując się do wchodzącej w głąb sklepu czytelni z kanapą i regałami przy wszystkich ścianach. Gdy tylko przekroczyłam próg, moje brwi uniosły się prawie pod linię włosów. Patrzyłam na nieprzytomną Ourowen, bezwładnie leżącą na aksamitnej kanapie. Wyglądała jakby spała, z tym wyjątkiem, że wtedy Neneret nie spojrzałaby na mnie ze szklanymi oczami.
— Taką ją zastałam. — wyjaśniła z przejęciem, dostrzegając nieme pytanie rysujące się na mojej twarzy. — Nie wiedziałam co robić, była rozpalona, więc od razu zadzwoniłam do pani... — wychlipała, przerzucając wzrok na czarownicę.
Na zdjętej zadumą twarzy pani Angelsin nie pojawiła się żadna nowa emocja, kiedy kobieta bez słowa podeszła do demonicy, kucając przy posłaniu.
— Ma wysoką temperaturę? — upewniłam się, na co archiwistka przytaknęła po chwili wahania. — Jak to możliwe? Znaczy, czy demony w ogóle chorują?
Mina Ourowen wyglądała, jakby dziewczyna czuła ból. Niemniej, nie poruszyła się.
— To nie musi być konkretnie choroba. Mogą przyjmować taki stan tylko wtedy, kiedy dzieję się coś złego z osobą, z którą podpisały umowę. — odparła blondynka, odsuwając się, by zrobić miejsce Pani Cinnabar.
— Nie tylko wtedy. — prawie weszła jej w słowo, nie odrywając skupionego wzroku od Rowen.
Zamilkłyśmy, patrząc ze wstrzymanymi oddechami, jak ta przesuwa dłonią nad czołem dziewczyny i mruży przy tym oczy.
— Też w chwili, gdy zapieczętowana umowa zostaje uszkodzona.
Wyprostowałam się, czując nieprzyjemne uczucie swędzenia na karku.
— Nene, czy możesz przynieść mi ostatnią Księgę Qregasta?
— Oczywiście! — przytaknęła z zapałem i wypadła z pokoju, pospiesznie biegnąc do odpowiedniego regału.
Gdy dziewczyna wróciła, Cinna bez słów wyjaśnień kazała nam opuścić pomieszczenie, otwierając opasłe tomiszcze na niskim stoliku kawowym. Wymieniłyśmy z Neneret niezrozumiałe spojrzenia, ale wykonałyśmy polecenie.
— Ourowen nigdy się tak nie zachowywała... O co może chodzić? — spytała mnie, gdy przysiadłyśmy u dołu schodów.
Zagryzłam dolną wargę, wybijając palcami niedyrygowaną symfonie na udzie, po czym westchnęłam, opierając brodę na dłoni.
— Nie mam pojęcia. —przyznałam z westchnieniem, bo był to pierwszy raz, gdy widziałam, że demonicy coś dolegało. — Szczerze liczyłam, że ty mi powiesz...
I gdy przerzuciłam na nią wzrok zdałam sobie sprawę, że głęboko się nad czymś zastanawiała, patrząc w nieokreślony punkt przed sobą.
— Nene? Wszystko gra?
Otrząsnęła się, spoglądając na mnie z krzywym uśmiechem.
— Tak, oczywiście. Po prostu jestem trochę zmęczona.
Poczułam nieprzyjemny ścisk na poziomie brzucha, gdyż to, że coś przede mną ukrywała było widoczne jak na dłoni. Nie zapytałam, bo drzwi nad naszymi głowami stanęły otworem i po chwili przez próg wyszła pani Cinna, otrzepując kosztowną spódnicę z kurzu. Synchronicznie wstałyśmy.
— Możesz już iść do domu, Nene skarbie. — rzekła, ku zaskoczeniu mojej przyjaciółki.
— Och? Ale na pewno? Znaczy... W takich okolicznościach...
— Nic się nie martw. — zbyła jej niepewny głos pobłażliwym uśmiechem. — Beatrice z nią zostanie.
Zamrugałam szczerze zaskoczona. Ja? Angelsin przekrzywiła na mnie głowę, jakby dając mi do zrozumienia, że czeka na odpowiedź choć przecież nie zadała żadnego pytania.
— Mogłabyś?
Mój dom nie leżał wcale daleko od sklepu i pomimo że został zabezpieczony zaklęciem neutralizującym czary tropiące, nie był tak bezpieczny jak zakład, w którym się znajdowałam. Miałam w pracowni rozkładaną kanapę, bo zanim szefowa pomogła mi znaleźć mieszkanie, wszystkie noce spędzałam tutaj, razem z Ourowen, która pilnowała mnie kiedy spałam.
Mogłam jej się teraz odwdzięczyć.
— Tak, oczywiście.
Neneret przerzucała wzrok to ze mnie, to ze swojej przełożoną, dalej w pełni nieprzekonana tym pomysłem.
— Jest pani pewna? — upewniła się, marszcząc brwi.
Pani Cinnabar posłała jej krzepiący uśmiech i skinęła głową.
— Sytuacja opanowana.
Dziewczyna westchnęła bezgłośnie, a ramiona opadły jej nieco, jakby mimo zapewnień szefowej opuszczanie Sercmistrza było ostatnim, co wolałaby robić.
— Cóż, dobrze zatem. — to powiedziawszy zeszła z ostatnich trzech stopni i bez słowa udała się na zaplecze, by pozbierać swoje rzeczy.
— Dlaczego chce pani bym to ja została? — zapytałam, domyślając się, że czarownica nie chciała poruszać tego tematu w obecności swojej drugiej pracownicy.
Przez krótką chwile nie odpowiadała, przygryzając wnętrze policzka i patrząc w wyimaginowany punkt przed sobą, aż ostatecznie podjęła:
— Wiesz dobrze, że gdy podpisałam pakt z Ourowen jej zadaniem nie pozostawało wyłącznie strzeżenie sklepu, ale także użyczanie mi części swej mocy jeśli ona również będzie mogła korzystać z mojej. — powiedziała cierpliwie, specjalnie ściszając głos, jakby nagle ściany miały dostać uszu. — Podwoiłyśmy zatem swoją potęgę, Beatrice. Stałyśmy się jednością. Po tym jak zapieczętowałam w tobie Sagitatu, Ourowen pomogła mi zbudować barierę ochronną wokół twojego domu.
Skrzywiłam się, bo nie pojmowałam, po co czarownica potrafiąca zamknąć w moim ciele bestię zdolną przewrócić świat piekłem do góry, zdecydowała się podpisać pakt z demonem.
— Kiedy ona słabnie, wraz z nią moja moc, a co za tym idzie zaklęcie. — wyjaśniła, zerkając w stronę krzątającej się w drugim pokoju dziewczyny. — Coś musiało się wydarzyć, być może Ourowen zjadła pluskwę lub coś podobnego, ale objawy wydają się niegroźne, więc zapewne dojdzie wkrótce do pełni zdrowia, a w ten czas ilość moich własnych zaklęć w sklepie powinna wystarczyć aby Mamade Suliman cię nie wytropiła.
Na dźwięk tego nazwiska skwasiłam się lekko, a zaraz później przypomniałam sobie o dzisiejszym gościu i na samą myśl poczułam rozlewający się po moich nerwach niepokój.
— Pan Pendragon... — zaczęłam niepewnie, skutecznie omijając jej utkwiony we mnie wzrok. — Zdaje się, że on ją zna-
— Jest jej byłym uczniem. — weszła mi w słowo.
A zatem moje zmysły mnie nie zawiodły.
— I możesz mu zaufać. — zapewniła, uśmiechając się do mnie. — Jemu też z nią nie po drodze.
— Och. — odparłam jedynie, wbijając wzrok w podłogę.
— Wychodzę! — zawołała zmierzająca do drzwi blondynka i spojrzała na mnie srogo, niemal ostrzegawczo. — Pilnuj mi się.
— Dobrej nocy, Nen. — powiedziałam z uśmiechem, unosząc do niej rękę w geście pożegnania.
Wskazała na mnie palcem, jakby chciała powiedzieć: "mam na ciebie oko", po czym opuściła lokal.
— A tak w ogóle — Cinna zeszła ze schodów, kierując się w stronę kasy i gdy na mnie spojrzała na jej pulchnych wargach pojawił się chytry uśmieszek. — Drań jest przystojny, prawda?
Otworzyłam szeroko oczy, gapiąc się na szefową jakby wyrosła jej druga głowa.
— Słucham? O kim pani mówi?
Wywróciła oczami, machając na mnie rękami niby bym przestała się zgrywać.
— Och, skarbie, o Hauru rzecz jasna.
Mimowolnie policzki zapłonęły mi gorącem, aż zirytowana zmarszczyłam brwi.
— Nonsens. — stwierdziłam twardo, ruszając w kierunku swojej pracowni.
— Aj, chcesz mi powiedzieć, że gapiłaś się na niego jak w obraz święty, bo nie mogłaś nadziwić się temu, jak bardzo ci się nie podoba? — spytała drwiąco, opierając przedramię na ladzie i uśmiechając się z niegodziwą wręcz satysfakcją.
— Patrzyłam — poprawiłam ją — bo matka natura obdarzyła mnie zmysłem widzenia. Poza tym był moim klientem. I żeby było jasne! Nie mam pojęcia, jak wykonać to zamówienie! Stworzenie serca to zupełnie inny poziom! To tak jakby nakazać pracownicy łaźni, by własnoręcznie zajęła się produkcją mydła!
— Ach, miłość to jednak ciężka sprawa! — zaświergotała, teatralnie kładąc się na ladzie.
Czułam, jak na skroni pulsuje mi żyłka. Czasami nie znosiłam tej kobiety.
— Dobranoc, pani Angelsin.
— Dobranoc, skarbie.
Mój sen był płytki. Jeżeli w ogóle mogłam nazywać go snem, bo nieustannie kręciłam się na skrzypiącej kanapie, utrzymując świadomość wszystkich odgłosów z zewnątrz, ale zarazem czując, że nie jest to w stu procentach jawa. Mamrocząc, po raz kolejny przekręciłam się na drugi bok, odgarniając pościel. W pokoju panowała duchota. Wręcz upalny gorąc. Wzięłam głębszy wdech i zamiast poczuć znajomy, delikatny zapach nasączonych magią narzędzi, moje gardło podrażnił dym. Nim zdołałam podnieść powieki i zorientować, co się działo, do mojego pokoju, jak tornado, wpadła właścicielka sklepu.
Zmrużyłam oczy, unosząc rękę, by osłonić się od intensywnego światła lamp dobiegającego z drugiego końca holu.
— Beartrice wstawaj! — rozkazała i na dźwięk jej napiętnowanego najprawdziwszym strachem głosu automatycznie orzeźwiałam.
I zdałam sobie sprawę, że jaskrawe światło bijące z korytarza wcale nie pochodziło od naftowej lampy. To był ogień. Niemal zachłysnęłam się przerażeniem. Cinnabar płynnym zamachnięciem zrzuciła ze mnie pościel i dopiero wtedy poczułam klejący się do mojej skóry skwar. Podniosłam się do siadu w tej samej chwili, kiedy kobieta pochyliła się nade mną i złapała tak mocno za ramiona, że aż jęknęłam.
— Figurka Dawida stojąca w salonie! — powiedziała niejasno, patrząc mi w oczy tak intensywnie, jakby chciała siłą zmusić mnie do mówienia. — Czy wczoraj coś się z nią stało?!
Oszołomiona z początku nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. O czym ona mówiła i jakim cudem wybuchł pożar? Z głębi budynku dobiegł dźwięk łamanych belek i zwalających się kamieni, jakby ktoś właśnie burzył jedną ze ścian. Przerażona otworzyłam usta, kuląc się w miejscu, gdy donośny ryk potrząsnął fundamentami.
— Co się dzieje?!
Angelsin pokręciła głową, po czym potrząsnęła mną, jakby chciała wydusić ze mnie odpowiedź.
— Beatrice! — zawołała, zmuszając mnie bym spojrzała jej w oczy. — Czy coś stało się z figurką?!
— T-tak! — odparłam bojaźliwe. — Jakaś kobieta wczoraj przypadkiem ją zbiła!
Serce dudniło mi w piersi, a dym na siłę wzierał się do moich płuc, aż zakaszlałam. Coś grzmotnęło w pokoju obok, na co podskoczyłam w miejscu. Nachylająca się nade mną wiedźma zaklęła pod nosem.
— Cholera jasna....
— A-ale zaraz później ją naprawiła! — dodałam szybko, nie mając pojęcia dlaczego w tej chwili było to takie ważne.
Poczułam jak tynk z sufitu gradem sypie się na moje włosy.
— Proszę pani, co się dzieje?! — zapytałam, próbując przekrzyczeć warczenie ognia i jazgot przypominający wycie jakiegoś dzikiego, wyjątkowo wielkiego zwierzęcia.
Fiołkowe oczy Cinnabar spojrzały na mnie i na sam ten widok wszystkie mięśnie w moim ciele się napięły.
— Ourowen zerwała pieczęć.
Otworzyłam usta, ale nie zdołałam się odezwać. Czarownica nie mówiąc nic więcej, siłą pociągnęła mnie za nadgarstek, wybiegając z pokoju i pospiesznie prowadząc w stronę tylnego wyjścia.
— Ale jak to możliwe?! Dawid był pieczęcią?! — obrzucałam ją pytaniami, próbując w ten czas nie pogubić nóg.
Gdy wyszłyśmy na zewnątrz chłodne powietrze buchnęło mi w twarz, aż przez chwilę nie mogłam zaczerpnąć tchu. Za moimi plecami jarzyło się intensywne czerwone światło, a wokoło panował absolutny chaos. Ludzie krzyczeli, uciekali i wołali do siebie wzajemnie, wskazując przy tym na to, co wydobywało się z dachu sklepu Angelsina. Spojrzałam w tamtą stronę i wytrzeszczyłam zszokowana oczy. Opancerzona, przypominająca prawdziwą bestię postać stała pośrodku sięgającego jej do owłosionego pasa dachu. Gdy zaryczała miałam wrażenie, że tracę grunt pod stopami. Patrzyłam na potwora, strącającego latające nad nim sterowce, jakby te były zaledwie lecącymi do światła ćmami.
— To jest Ourowen...? — wyszeptałam do siebie, nie dowierzając w ani jedno swoje słowo.
To miała być istota, która rzucała kąśliwymi uwagami i nigdy nie potrafiła wyczuć sytuacji? To była ta dziewczyna, która potrafiła mnie rozbawić, jak nikt inny?
To była moja przyjaciółka?
Pani Cinnabar zatrzymała się ulicę dalej, gdzie ludzie lawiną ewakuowali się z zajętej ogniem części miasta i mając za plecami prawdziwą pożogę spojrzała na mnie, ponownie chwytając za ramiona, by dobitnie przemówić.
— Uciekaj, Beatrice. — wydyszała.
Na jej skroniach błyszczały kropelki potu, a zwykle poskręcane jak spiralki włosy kleiły się do mokrego czoła. Rozpaczliwie chwytałam się jakiejkolwiek myśli, która pomogłaby mi zrozumieć to, co właśnie działo się przed moimi oczami. Nogi miałam tak słabe, że ledwo mogłam ustać o własnych siłach.
— Zaraz, ale-
— Beatrice, to nie jest już ta sama dziewczyna, którą znałaś! — powiedziała szybko, na jednym wydechu. — Suliman wie, że tu jesteś!
Serce zabiło mi za żebrami tak głośno, że jeśli teraz by pękło to nie byłabym pewna, czy umiałabym je naprawić. Słyszałam w uszach szum własnej krwi, a moje usta nieustannie formowały bezgłośne słowa.
— Ale co będzie z tobą? — wykrztusiłam wreszcie, chwytając jej ręce, jakby to miało mnie uchronić przed utonięciem w osuwającej się pod moimi stopami niewidzialnej dziurze. — Co będzie z Neneret?! — krzyknęłam rozpaczliwie, bo nie mogłam ich teraz zostawić. Nie kiedy nasz dom właśnie wylatywał w powietrze.
Pani Cinnabar wpiła długie paznokcie w moje ramiona, wywołując nieprzyjemny ból.
— Zapomnij, że w ogóle istniejemy, Beatrice! Zapomnij, że kiedykolwiek poznałaś mnie czy Nene i nikomu nie mów, że w ogóle słyszałaś o sklepie Angelsina! Zapomnij o całym wcześniejszym życiu i uciekaj Beatrice! Uciekaj daleko na Pustkowie!
W moich oczach stanęły łzy, a żałosny skowyt utknął w gardle.
— Pani Cinnabar!
Jej spojrzenie zmiękło. Ludzie przeciskali się obok nas, potrącając nieuważnie ramionami, a moja szefowa, moja opoka i osoba, która uratowała mi życie parzyła na mnie w sposób, w jaki matka stara się w jednym słowie zawrzeć całą swoją miłość jaką żywi do dziecka.
— Nikt się nie dowie, że istniejesz, Beatrice. Nikt nigdy więcej cię nie skrzywdzi. — mówiła szybko, odwracając głowę w stronę palącego się zakładu, w którym jeszcze wczoraj pracowałam.
Popchnęła mnie, nie przejmując się, czy zrobi mi przy tym krzywdę, dając tym samym do zrozumienia, że naprawdę miałam zniknąć. Odstąpiłam kilka wątpliwych kroków w tył, cudem zachowując równowagę.
— Uciekaj, Beatrice! — rozkazała, ponaglając mnie gestem ręki.
Cofnęłam się i poderwałam głowę, słysząc, jak z odmętów czarnego nieba wydobywa się złowróżbne bzyczenie. Krew prawie zatrzymała się w moich żyłach, kiedy rozpoznałam w trzepoczących, owadzich skrzydełkach szpiegów Madame Suliman. Nie czekając ani minuty dłużej zerwałam się z miejsca, biegnąc przed siebie co sił w nogach i zostawiając za sobą całe moje doczesne życie, a łzy ciekły mi po twarzy, choć wiedziałam, że nie powinnam płakać.
Bo przecież to życie nie było wcale moje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro