Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Zostało mi jeszcze trochę czasu, żeby wyjść na poranny spacer, ale chciałam już na niego wszystko przyszykować. Wyjątkowo nie mogłam doczekać się dzisiejszej przechadzki na polanę. Miałam wrażenie, jakbym nie oglądała tam wschodów słońca całe wieki.

Zaczęłam schodzić na parter, cicho stąpając po stopniach, żeby nikogo nie obudzić, ale zatrzymałam się w połowie drogi. W kuchni paliło się światło, co mnie zdziwiło. Nikt w domu nie wstawał tak wcześnie.

– Halo? Jest tu ktoś? – zapytałam, schodząc ze schodów.

Wzdrygnęłam się na odgłos tłuczonego szkła. W mojej głowie pojawiła się czerwona lampka i biegiem udałam się do kuchni, gdzie zobaczyłam Dashiella ubranego w piżamę. Przed nim leżała rozbita szklanka i kałuża wody. Jego oczy rozszerzyły się, a usta rozchyliły. Uniósł rękę, wskazując punkt za mną, a ja poczułam, jak oblewa mnie zimny pot. Odwróciłam powoli głowę, przekonana, że ktoś za mną stoi, lecz w salonie powitały mnie tylko ciemność i pustka.

– Wszystko w porządku? – spytałam mocno zaniepokojona, gdy tak stał bez ruchu w czystym szoku.

Mój brat otrząsnął się i pokręcił głową. Wziął głęboki oddech, po czym przeczesał włosy palcami.

– Nienawidzę snów – mruknął pod nosem i schylił się, żeby pozbierać szkoło.

Czy on mnie właśnie zignorował?

– Dash? – spytałam ponownie.

Szkło, które trzymał w dłoni, ponownie wylądowało na kafelkach. Dash gwałtownie uniósł głowę i z sykiem wciągnął powietrze.

– Souline?

Zmarszczyłam brwi.

– Co się z tobą dzieje, Dash?

W jednej chwili klęczał, a w drugiej szedł w moją stronę, nie zważając na rozbite szkło. Położył mi dłonie na ramionach i mocno ścisnął. Skrzywiłam się.

– Okej, zaczynasz mnie przerażać – mruknęłam, próbując uwolnić się z jego uścisku.

Jeszcze mocniej złapał za moje ramiona i lekko potrząsnął.

– To ty? – wykrztusił. – To naprawdę ty?

– Oczywiście, że to ja – odpowiedziałam, w końcu wyrywając się. – Kto inny?

Dashiell cofnął się i zamrugał, jakby nie wierzył w to, że przed nim stałam. Już miałam się odezwać, ale przerwał mi odgłos kroków. Spojrzałam w stronę schodów i zobaczyłam zbiegających po nich rodziców.

Mama na mój widok znieruchomiała, po czym wybuchła płaczem. Tata zatrzymał się, a krew odpłynęła mu z twarzy. Nie miałam pojęcia, co wywołało w nich taką reakcję. Jednak zanim zdążyłam zapytać, dopadli do mnie i zagarnęli w ramiona, a ja tylko stałam totalnie skołowana.

– Souline – wydusiła mama, mocniej mnie obejmując. – Moje dziecko. Moje kochane dziecko.

Działo się coś złego.

Wyplątałam się z ich objęć i popatrzyłam na nich zdezorientowana. Mama pogłaskała mnie drżącą dłonią po policzku. Nie przestawała płakać, tata również uronił łzę.

Zrobiłam krok w tył, odsuwając się od nich i zerknęłam na brata. Stał i patrzył na mnie w takim samym szoku, co rodzice.

– Co się dzieje? O co chodzi? – spytałam ich.

Nikt mi nie odpowiedział. Popatrzyłam na każdego z nich po kolei, a ich twarze wyrażały jedynie smutek. Poczułam, jak robi mi się gorąco, a zaraz potem krew odpływa z kończyn. Musiało wydarzyć się coś okropnego, coś naprawdę strasznego.

Czy coś stało się z Abigail? Znaleźli ją? Martwą?

– Mamo? – zwróciłam się do niej, licząc na jakąkolwiek odpowiedź, ale jej nie usłyszałam. Spróbowałam ponownie, tym razem zwracając się osoby obok. – Tato?

On również milczał. Dopiero Dashiell przerwał ciszę.

– Nie było cię.

Zmarszczyłam brwi.

– To znaczy?

– Zniknęłaś, Soul. – Popatrzył na mnie ze smutkiem i znużeniem w oczach. – Nie było cię prawie miesiąc.

Chciało mi się śmiać.

– O czym ty mówisz? Jaki miesiąc?

Znowu nikt nie raczył odpowiedzieć na moje pytania. Frustracja zaczęła opanowywać moje ciało.

– Jest sobota – odezwałam się. – Piąty września, jeśli mamy być dokładni.

Mama znowu zaczęła płakać. Zacisnęłam dłonie w pięści. Nie miałam zielonego pojęcia, co się dzieje i czemu tak dziwnie się zachowują, a w dodatku nie próbowali pomóc mi niczego zrozumieć.

– Owszem, jest sobota – potwierdził Dash. – Ale nie piąty września, a dwudziesty szósty.

Poczułam, jak przyspiesza mi tętno i zarazem robi się słabo.

– To niemożliwe – szepnęłam. – Wczoraj zatrzymano Stevena, Dash. Nie pamiętasz?

Mój brat pokręcił głową.

– To było dawno temu. – Napięcie w jego głosie było bardzo dobrze słyszalne, przez co zaczęłam denerwować się jeszcze bardziej. – Abigail znalazła się następnego dnia. Wtedy, kiedy ty zaginęłaś.

– To jakiś żart? – zapytałam ich, a mój głos wręcz ociekał frustracją. – Prima Aprilis jest w kwietniu, nie we wrześniu.

Kiedy znowu nikt mi nie odpowiedział, ominęłam rodziców i zaczęłam zmierzać w stronę schodów, lecz ktoś zatrzymał mnie, łapiąc za nadgarstek. Odwróciłam się i zobaczyłam, przed sobą tatę.

– Gdzie idziesz? – spytał mnie.

– Na górę, po telefon – odpowiedziałam, wyrywając rękę. Znowu zaczęłam iść, lecz powstrzymał mnie głos taty.

– Twój telefon jest w kawałkach. Znaleźliśmy go w lesie razem z twoim plecakiem.

Przeszyło mnie lodowate zimno.

– Co?

Znowu przywitała mnie cisza. Powoli odwróciłam się do mojego brata. Widziałam, że jego telefon leżał na stole.

– Dash – odezwałam się drżącym głosem, wyciągając dłoń w jego stronę. – Daj mi swój telefon.

Sięgnął po niego i zaraz mi podał. Odblokowałam ekran, po czym popatrzyłam na datę. Zamrugałam i spojrzałam jeszcze raz.

To było niemożliwe.

Ale datę można było zmienić.

Otworzyłam przeglądarkę. Dłonie trzęsły mi się tak bardzo, że ledwo wpisałam w Google hasło: aktualna data. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom.

Naprawdę był dwudziesty szósty września.

Telefon wypadł mi z ręki.

***

Zebraliśmy się przy kuchennym stole. Tata wstawił wodę w czajniku. Dashiell postawił na stole cztery kubki, a mama podeszła do barku i wyjęła szkocką.

Siedziałam odrętwiała przy stole i czekałam aż wszyscy zajmą miejsca. Tata podszedł z dzbankiem, po czym nalał mi herbaty do kubka. Kiedy skończył nalewać wszystkim, w końcu usiadł.

Objęłam skostniałymi dłońmi parujący kubek, licząc na to, że burza panująca w moim wnętrzu sama się uspokoi.

– Nie rozumiem – szepnęłam.

Wpatrywałam się w swoje ręce. Moje blade, kościste palce tak dziwnie wyglądały na tle jaskrawoczerwonego kubka w białe kropki. Używałam go tylko w zimie, ale teraz nie miało to najmniejszego znaczenia.

Odnosiłam wrażenie, że nic nie miało znaczenia.

– Jak to możliwe? – spytałam, podnosząc na nich wzrok.

– Jakim cudem wróciłaś, Souline?

Na dźwięk słabego głosu mamy zapiekły mnie oczy. Wyglądała na tak strasznie zmęczoną i smutną. Cienie pod oczami odcinały się od bladej skóry, a policzki zapadły się. Siedziała zgarbiona i lekko drżała.

– Skąd wróciłam? – Głos mi się załamał. – Nigdzie nie wychodziłam.

– Zniknęłaś na dwadzieścia jeden dni, Soul – odezwał się tata, sięgając przez stół. Złapał moją dłoń i ścisnął ją, starając się dodać mi otuchy.

– Nie... Ja... – Pokręciłam głową. – Nic nie pamiętam.

– Nie masz swoich ciuchów.

Spojrzałam na siebie. Nawet nie zauważyłam, że spałam w spodniach i bluzie, a nie w piżamie, w której pamiętałam, że położyłam się do łóżka. Przełknęłam z trudem ślinę. Jak mogłam to przeoczyć? O co tutaj chodziło?

Złapałam za rąbek czarnej bluzy.

– Pamiętam, co szykowałam wczoraj... – Zamknęłam usta.

To nie było wczoraj.

Czwartego września naszykowałam pomarańczową bluzę, którą powinnam mieć właśnie na sobie. Nie wczoraj.

Nie wiedziałam, co robiłam wczoraj.

– Dobrze się czujesz, Soul? – odezwał się tata.

– Tak. – Pokiwałam głową, żeby zaraz nią pokręcić. – Nie. Nie wiem.

Byłam tak strasznie skołowana.

– Niczego nie pamiętasz?

Znowu pokręciłam głową. Nie byłam w stanie mówić. Czułam bolesny ucisk w brzuchu, a lód opanował moje ciało, przepływając w żyłach.

Tata wstał.

– Muszę zadzwonić do detektywa Greysona – powiedział i wyszedł.

Odprowadziłam go wzrokiem i wróciłam do wpatrywania się w kubek.

– Szukaliśmy cię – odezwał się Dashiell. – Każdego dnia. Ale było tak, jakbyś wyparowała. Zniknęłaś i nie zostało po tobie żadnego śladu.

Spojrzałam na brata i nie potrafiłam tego pojąć. Nie mogłam uwierzyć, że zniknęłam na dwadzieścia jeden dni i nic nie pamiętałam.

Zupełnie, jakby te dni nigdy się nie wydarzyły. Jakbym na ten czas przestała istnieć.

– Wiadomo, co stało się z Abigail? – spytałam szeptem, zwieszając głowę. Nie byłam w stanie patrzeć im w oczy.

Po kilku sekundach ciszy odpowiedział mi Dash.

– Wróciła sama z siebie i powiedziała, że potrzebowała chwili spokoju.

Zamknęłam oczy.

– A co ze Stevenem? Wiadomo, dlaczego go podejrzewano?

Dashiell odetchnął głęboko. Zawsze tak robił, gdy był na mnie zły.

– Przypadek – odparł. – Zwykły błąd policji.

Kątem oka zauważyłam, jak mama nalewa sobie i tacie szkockiej do herbaty.

– Gdzie byłaś przez cały ten czas, Soul? – zapytał Dash, marszcząc brwi i lustrując mnie wzrokiem. – Wyglądasz normalnie. Nie masz żadnych ran, może trochę schudłaś. Ale poza tym, nie wyglądasz, jakbyś zniknęła na tyle czasu. Uciekłaś tak jak Abigail?

Popatrzyłam na niego w oniemieniu.

– Nigdzie nie uciekłam! – Krzyk sam się ze mnie wydobył. Jak mógł pomyśleć coś takiego? – Nie mam pojęcia, gdzie byłam. Nie mam pojęcia, co się dzieje. Niczego nie rozumiem. – Zaczęłam energicznie kręcić głową. – Jeszcze przed chwilą sądziłam, że wczoraj Abigail była zaginiona, a teraz mówicie mi, że ona się odnalazła, a to ja zniknęłam na ponad dwadzieścia dni i nic z tego nie pamiętam! Nie pamiętam zupełnie niczego. Nie wiem, nie wiem... – Głos mi się załamał i nie mogłam dokończyć tego, co chciałam powiedzieć.

Wstałam, prawie przewracając krzesło. Cała się trzęsłam. Byłam zdezorientowana, skołowana i straciłam kilkadziesiąt dni z życia.

Mama natychmiast znalazła się przy mnie i przytuliła.

– Wszystko już dobrze. – Pogłaskała mnie po włosach, a ja wtuliłam się w nią, szukając matczynego ciepła. – Najważniejsze, że wróciłaś i jesteś z nami. Jesteś z rodziną.

Zaczęłam płakać, czując palący ból w duszy. Nie wiedziałam, skąd się wziął, ale chciałam jak najszybciej się go pozbyć. W mojej głowie zaczynały tworzyć się najróżniejsze scenariusze, gdzie mogłam zniknąć i co się ze mną działo, ale odrzucałam je. Zamknęłam się na nie. Skoro mój mózg stwierdził, że nie chce pamiętać, to ja też nie chciałam.

Bałam się.

Niewiedza była straszna, ale zastanawiałam się, czy wiedza nie była jeszcze straszniejsza.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro