Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog "Obiecuję"

    W Anglii istniało wiele wykształconych, mądrych oraz ambitnych ludzi. Każdy chciał dorównać drugiemu, czy to zarobkami, bądź osiągnięciami. Byli też tacy, którzy po prostu chcieli pomagać, dzielić się tym co sami mają. Jednym z nich był pewien lekarz, pracujący w ogromnym londyńskim szpitalu. Wszyscy znali Dr. Kirkland'a, określanego mianem wspaniałego człowieka. Mieszanka wszystkiego co wyżej wymienione. Tyle razy ratował ludzkie życie, jak i  zdrowie. Wykonał tak wiele operacji, że nawet nie mógłby ich zliczyć. Jednak porażki... bardzo rzadko zdarzające się mu straty pacjentów... bolały go jak nigdy. Nie mógł pogodzić się z tym aspektem życia jako lekarz, choć wiedział, że takich sytuacji nigdy się nie uniknie. Tak wyglądają następstwa losu. Czasem ktoś musi po prostu odejść.

    Doktor siedział uśmiechnięty na dziale dziecięcym czytając małym pacjentom bajki z jego ulubionej książki, gdy sam był w ich wieku. Oni tylko z szeroko otwartymi oczami słuchali radośnie. Cieszyło go, że może im pomagać, pomagał bo nie rozumiał dlaczego Bóg pozwalał na to aby takie bezbronne, niczemu winne istotki chorowały. Chciał ich wyleczyć, aby znów spędziły Wielkanoc, Boże Narodzenie, urodziny, wakacje z rodzicami i rodzeństwem, żeby znowu poszły do szkoły, spotkały przyjaciół. Pragnął aby korzystały z pełni życia, z tego co daje im świat.

- I żyli długo i szczęśliwie - zakończył czytanie patrząc na uśmiechnięte twarzyczki.

- Wróci Pan do nas jutro Panie Arthurze? - zapytało jedno z dzieci.

- Tak prosimy! Niech Pan czyta nam więcej opowiadań - odezwali się inni.

Kirkland tylko lekko się śmiejąc, wstając oraz zamykając książkę odpowiedział:

- Oczywiście, że przyjdę, gdy tylko będę miał wolną chwilę - zapewnił. - Jak wiecie praca lekarza jest bardzo czasochłonna i trudna. Wymaga często dużo wysiłku. - powiedział, trochę spoważniając.

Dzieci radośnie powróciły do swoich rozmów, żegnając ich ulubionego doktora. Było ich sporo, jednak jedna z tych małych osóbek, siedziała często cicho uważnie słuchając wypowiedzi doktora. Szczególnie gdy opowiadał o swojej pracy.

    Zbiliżała się już późna noc. Mężczyzna siedział jednak przed swoim biurkiem analizując wyniki badań pacjentów oraz zdjęcie prześwietlenia kobiety ze złamaniem całkowitym (brała udział w wypadku samochodowym i miała już umrzeć, gdyby nie Arthur). Oglądał jak zrasta się przedramię. Miała jeszcze wiele urazów, szczególnie niepokojące były wyniki stanu mózgu po wypadku. Jednak on wiedział, że uda mu się. Stara się codziennie z całych swoich sił. Dla wszystkich.
    Biorąc łyk kawy usłyszał przesunięcie drzwi pomieszczenia, w którym się znajdował. Odwrócił się szybko, aby zobaczyć o co chodzi. U wejścia do biura stała mała dziewczynka z misiem pod pachą w białej, koronkowej piżamce. Czarne jak heban, długie włosy opadały lekko na ramiona sześciolatki. Księżyc, wpadający przez okno, oświetlał ją swoim jasnym, srebrnym blaskiem odbijając się od niebieskich tęczówek.

- Lee, kochanie co tutaj robisz? Jak się tu znalazłaś? Jest bardzo późno, powinnaś już dawno spać - kucnął zmartwiony przy niej, szybko pytając.

- N-nie mogłam spać, miałam z-zły sen... Widziałam Pana jak tutaj na koniec dnia wchodził często, w-więc p-pomyślałam, że musi Pan tu b-być! - odpowiedziała nadal trochę roztrzęsiona oraz ze łzami na pucołowatych policzkach, przez koszmar, który jej się przyśnił.

Dr. Kirkland pośpiesznie wziął ją na ręce saidając na swoim krześle. Zaczął uspokajająco głaskać dziewczynkę po głowie.

- Już nie płacz, wszystko w porządku, jestem tutaj - mówił spokojnym, delikatnym tonem.

Ta tylko objęła go rączkami chowając swoją twarz. Uspokoiwszy szybko odwróciła się i powiedziała patrząc na Arthura:

- Tak bym chciała być taka odważna jak Pan. Zawsze Pan tak ciężko pracuje i pomaga nam wszystkim. Kiedy dorosnę chcę zostać lekarzem dla wszystkich ludzi! - mówiła z iskierkami w oczach.

- Napewno Ci się kiedyś uda, jesteś mądrą dziewczynką. - uśmiechnął się - A ja obiecuję, że wyleczę nie tylko ciebie ale też, twoich kolegów i koleżanki.

- Obiecujesz? - ucieszyła się dziewczynka.

- Tak, obiecuję - potwierdził, już nieco niepewniej, przez jej spojrzenie wypełnione niezmierzoną nadzieją. - A teraz chodź, musisz wrócić do łóżka. Inaczej nie będziesz jutro miała sił na zabawę z innymi.

- Dobrze - zgodziła się podając mężczyźnie rączkę.

Odprowadził ją do sali, usypiając do snu nucąc po cichu kołysankę. Lee łatwo zasnęła wydając ciche oddechy. Jednak Arthur bał się, że ostatnie.

Spytacie czemu?

Dziewczynka choć radosna i wesoła.

Była poważnie chora.

   Ordynatorka szpitala przywołała do siebie rano Arthura. Szedł, więc szybkim krokiem na koniec korytarza głównego, gdzie za szarym biurkiem siedziała Pani Clarke. Ubrana była w biały fartuch z plakietką Ordynatora Szpitala, natomiast jej blond włosy związane zostały w wysoki kucyk. Niesforne kosmyki wychodziły jej po bokach twarzy. Może z przemęczenia? A może dlatego, że nie słuchały się szczotki kobiety.

- Jest źle, jest naprawdę źle... - powiedziała spoglądając na przemian na doktora, to na papiery w jej dłoniach.

- Mów co się stało - zmartwił się. Ona podała mu jednak tylko dokładnie potwierdzoną diagnozę na papierze, razem z dokumentami.

Nogi się pod nim ugięły, jakby były zrobione z waty. Niedowierzając, z trzęsącymi się dłońmi, czytał po raz kolejny druk.

- Arthur dalsze leczenie nie ma sensu. To już koniec... spóźniliśmy się - mówiła Clarke.

- Nie... - przerwał na chwilę. - Nie zgadzam się na to! Musimy spróbować, nie pozwolę, żeby zmarła. Spróbujemy... musi się udać... to ostatnia szansa... - odpowiadał głosem wypełnionym strachem, siadając bez sił na jednym z siedzeń. Spojrzał zdecydowanym wzrokiem na kobietę - Zrobimy co w naszej mocy. Nie godzę się na takie zakończenie.

-...Dobrze... - rzekła krótko, wymuszając na twarzy, smutny uśmiech. Po czym odeszła do windy, aby udać się na parter.

Dr. Kirkland powtarzał w głowie ciągle tę samą frazę, gapiąc się w ścianę na pustym, cichym korytarzu.

"Lee... dlaczego ty?"

    Cały kwartał walczył o życie czarnowłosej. Rozmaite zabiegi, skomplikowane leczenie, leki, dawały ogromną poprawę stanu zdrowia. Mogła wrócić do swoich przyjaciół z oddziału dziecięcego. Arthur cieszył się jakby wygrał na loterii, Lee żyła, jednak... nadal obserwował jej stan.

    Miesiąc po ostatniej, bardziej wymagającej operacji, lekarz obchodziwszy oddziały dorosłych, powędrował na koniec dnia do dziewczynki, która tak niedawno była na skraju śmierci. Wszedł cicho do sali. Przez rolety lekko przedzierało się światło wieczoru. Spała zawinięta w miękką kołdrę, ściskając swojego pluszowego misia. Zielonooki usiadł obok niej na taborecie, tak aby jej nie obudzić. Patrzył jak jej klatka piersiowa leciutko opada w dół i podnosi się spowrotem w górę. Zachodzące słońce barwiło na wszystkie odcienie pomarańczu oraz czerwieni, aż po róż, niemal bezchmurne niebo. Nagle do jego uszu doleciał głośny, okropny pisk urządzenia monitorującego bicie serca. Arthur zamarł przez krótką chwilę w bezruchu.

Lee nie oddychała.

Do sali przybiegł jeden z lekarzy i dwie pielęgniarki. Przywrócono jej tętno jednak wylądowała na OIOM'ie. Okazało się, że doszło do powikłań. Dr. Kirkland'a czekała jedna z najtrudniejszych operacji jakie wykonywał. Lee była dzieckiem, miała malutkie narządy co też sprawiało, że niebezpieczeństwo i  ryzyko zwiększało się.
  
   Walczył wiele czasu, tak samo  starał się organizm małej istoty. Po 15 godzinach... zakończył operację. Stał przed stołem na sali ciężko niedowierzając, z gorzkim żalem przełykając ślinę. Opadł bez sił na ziemię, gdy przykryto dziewczynkę czarnym materiałem. Pielęgniarki pomogły wrócić mu do biura. Zasiadł w samotności na krześle obrotowym. Nawet nie zauważył, kiedy z jego oczu poleciały obficie słone łzy. Płakał. Już nigdy nie zobaczy jej uśmiechu, kiedy wychodził z nią na dwór, aby zaobserwowała zmieniające się pory roku. Tak uwielbiał jak z zaciekawieniem oglądała zdjęcia rentgenowskie, zadawała pytania o jego pracę. Nadal pamiętał, jej pierwszy dzień w szpitalu. Pokazał jej cały oddział dziecięcy, a nawet zabierał na małe wycieczki korytarzami. Swoją energią rozpromieniała nie jednego człowieka - w tym najbardziej jego. Jednak Lee nie zostanie już lekarzem, a mogła nim być. Ba! Mogła zostać świetnym doktorem, do którego zwracali by się ludzie z całej Anglii.

"Obiecuję"- słowa te odbijały się długim echem w jego umyśle.

- Arthur... straciłeś d-dziecko... - wyszeptał sam do siebie drżącym od gorzkich łez głosem.

"Ona nie żyje. Dopuściłeś do jej śmierci! "

"Nie zasługujesz na bycie lekarzem! "

"Po co komu taki doktor?... Jesteś beznadziejny! "

"Obiecałeś, a nie dotrzymałeś obietnicy. Powinieneś skończyć jak ona! "

Kirkland tylko złapał się za głowę i skulił jak przerażone dziecko. Chciał uciszyć mówiące do niego głosy. Jego tętno skakało z nerwów. Po chwili jednak wszystko ucichło. W pomieszczeniu pozostał tylko głuchy, cichy dźwięk łez Arthura skapujących na biurko.

"Już nigdy nikomu nic nie obiecam." - pomyślał z poczuciem winy, wobec zmarłej dziewczynki, przymykając powoli swoje powieki. Zanim zasnął spojrzał jeszcze po cichu na kartkę wiszącą na ścianie. Nie był to zwyczajny kawałek papieru, tylko rysunek od małej Lee. Widniał na nim sam on w swoim codziennym stroju oraz autorka dzieła w identycznym lekarskim ubraniu. Po jego twarzy zaczęły spływać wodospady słonej cieczy. Topił się w nich, po czym znurzył go kojący sen.

Hejka! Stwierdziłam, że fanfiction zacznę od zapodania wam małego prologu, który skupia się na Arthurze i tym co na niego niewyobrażalnie wpłynęło. Dałam wam jakby taki "przedsmak" historii. Mam nadzieję, że wyszło w miarę spoko (pierwszy raz pisałam coś smutnego i tragicznego nie bijcie TwT). Miłego wieczoru kochanii! 🥺💕✨

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro