12. Nieznany wróg
Oczy piekły mnie od łez którym nie pozwalałam popłynąć. Wokół mnie rozbrzmiewał śmiech pełen wyższości. Złapałam się za głowę, a po moich policzkach ściekły gorące łzy.
-Dlaczego?!- krzyknęłam tonem przepełnionym żalem i smutkiem. Padłam bezsilna na kolana.
-Odpowiedź jest prosta- głos nie wyrażał żadnych emocji. Był opanowany i zimny- Tamtej nocy odwiedziliśmy twój dom rodzinny.
...
-Nie możemy pozwolić sobie na takie zagrożenie z waszej strony- powiedział czarnowłosy mężczyzna.
-Ale przecież my nie jesteśmy zagrożeniem!- zaprotestowała kobieta o srebrnych oczach przytulając się do męża.
-Tak jak mówiliśmy, albo dołączycie do nas, albo was zabijemy. Macie wyjątkowe zdolności, ale nie będziemy się narażać- dodał drugi mężczyzna z dziwnym przedmiotem na plecach.
-Jesteśmy tylko medycznymi ninja! Co możemy wam zrobić?!- w głosie głowy rodziny można było wyczuć strach, ale nie bał się on o siebie, a o swoją ukochaną i owoc ich miłości. O swoją ukochaną córkę.
Jeden z mężczyzn zaśmiał się ukazując rząd białych i ostrych zębów. Podniósł do góry rękę i już miał chwycić za przedmiot na plecach, gdy ciszę przerwało ciche pukanie. Ręka ninja opadła wzdłuż ciała.
Małżeństwo wymieniło tylko porozumiewawcze spojrzenia. Kobieta ruszyła w stronę drzwi które delikatnie uchyliła. Naprzeciwko stała mała dziewczynka. Na jej policzkach widać było ślady łez. Kobieta widząc swoje dziecko w tym stanie chciała je przytulić mocno do piersi i spróbować je uspokoić jednak nie mogała. Jeżeli by to zrobiła naraziła by ją na niebezpieczeństwo. Po policzku Omoiyari, bo tak miała na imię kobieta spłynęła łza, a za nią polejna. Nie mogła tak dłużej stać i patrzeć coś musiała zrobić. Coś co zapewni jej córce bezpieczeństwo.
-Mamusiu...- serce srebrno okiej rozbiło się na tysiące małych kawałków.
-Nie zbliżaj się! Wynoś się stąd! Nikt cię tu nie chcę!- przerażone dziecko spojrzało na rodzicielkę. Słone łzy spływały jej po policzkach zostawiając czerwone ślady. Dziecko zaczęło biec w stronę głównej bramy.
Na drewnianej podłodze pojawiły się mokre ślady łez. Kobieta wytarła oczy rękawem swojego kimona i wróciła do pomieszczenia w którym stali mężczyźni.
-Kto to?- zapytał jeden z nich lustrując ją wzrokiem.
-To tylko jakiś dzieci... Lubią robić żarty- powiedziała ze smutnym uśmiechem patrząc w oczy męża przepełnione troską.
Podeszła do ojca do swojego dziecka i splotła ich dłonie. Wzięła głęboki wdech zbierając w sobie całą siłę i odwagę. Spojrzała ma czarnowłosego ściskając mocniej dłoń męża.
-Nie pomożemy wam! Nigdy- powiedziała dumnie się prostując.
-W takim razie niestety będziemy musieli was zabić- oczy czarnowłosego błysnęły szkarłatem, a jego kompan zciągnął z pleców swój miecz.
Noc była cicha i spokojna. Księżyc był w pełni oświetlając uliczki. Przechodnie mogli obserwować migające gwiazdy. Jednak tą cudowną noc zakłóciły krzyki. Księżyc przybrał kolor krwi. Z domu rodziny Kusuri wypływała cieniutka strużka świerzej krwi.
Z ust kobiety wypływała jej własna krew. Ciężko było jej złapać chociaż jeden wdech świeżego powietrza. Jednak nie wydawała się smutna. Na jej twarzy tkwił blady uśmiech. Dłonią dotknęła znamienia za uchem. Kaszlnęła krwią nie mogąc złapać oddechu. Jej znamię zaczęło świecić na jasno zielony kolor.
-Córeczko...- powiedziała z trudem- Aiko... Obiecuję, że będę cię chronić nie ważne czy tutaj czy po drugiej stronie- wycięczona kobieta przymknęła powieki.
Dwójka mężczyzny będąca sprawcami tego zdarzenia zniknęło nie zostawiając po sobie żadnych śladów. Dosłownie ciała jak i miejsce całego zdarzenia pochłonęły płomienie. Tamtej nocy jeszcze nikt nie wiedział, że jeden z klanów Wioski Ukrytej w Piasku został wymordowany, a ostatni jego przedstawiciel uciekł.
...
-Ty potworze- wycedziłam zza zaciśniętych zębów- Zabiliście niewinnych ludzi.
-Czy to ma znaczenie?- zapytał jakby nie widząc sensu mojej wypowiedzi.
Dla niego nie liczyło się czy byli to świetni shinobi czy zabójcy. Jego zdaniem ich życie było nic nie wartę.
-Pokaż się!- po policzkach spłynęły mi gorące łzy. Przede mną pojawiła się chmara czarnych króków formujaca się w kształt męskiej sylwetki. Już po chwili stał przede mną mężczyzna. Jego włosy były czarne niczym niebo o północy, a oczy kolorem przypominały świeżą krew. Ubrany był w długi czarny płaszcz w czerwone chmury. Mój wzrok powędrował na jego twarz skupiając się na jego oczach.
-Sharingan...- otworzyłam szerzej oczy łapiąc głośno powietrze- Uchiha... Itachi- dodałam po chwili grobowej ciszy.
Jego oczy nie wyrażały żadnych emocji. Były puste, w nich mogłam dostrzec odbicie mojej twarz w szkarłatnej tafli.
-Jesteś potworem- przygryzłam wargę- Zbiłeś swoją rodzinę, a potem moją. Sasuke dobrze zrobił, że uciekł aby trenować- wypaliłam bez okamiętania.
Otworzył szerzej oczy, ale już po chwili maska obojemności znów zagościła na jego twarzy. Postanowiłam nie pokazywać więcej emocji, rozluźniłam dłonie zaciśnięte w pięści i przymjnęłam lekko powieki.
-Czego wy ode mnie chcecie?- syknęłam nie spuszczając Uchihy z oczu.
-Umiejętności- powiedział jakby było to coś oczywistego- Jesteś ostatną z takimi zdolnościami, Akatsuki ma dla ciebie propozycje- przekrzywołam głowę w bok marszcząc drzwi. Czarnowłosy czekał w ciszy na moją reakcję.
-A czego ona dotyczy?
-Możesz do nas dołączyć... Będziesz pracować dla nas, w innym wypadku stanie się z tobą to samo co z twoją rodziną.
-Nigdy do was nie dołącze- warknęłam pewnie.
-Twój wybór niekoniecznie trafny...- odwrócił się i miał już odejść.
Nagle wezbrała we mnie złość nie potrafiłam nad nią zapanować. Rzuciłam w stronę oddalającego się mężczyzny swoje ostrze. Właśnie miało przebić jego plecy kiedy nagle jego sylwetka zamieniła się w czarne ptaki. Już po chwili przede mną pojawił się Itachi. Stał zaledwie kilkanaście centymetrów przede mną.
Zdziwiona nie mogłam złapać oddechu. Pod ciężarem jego wzroku czułam jak dreszcz przebiega po moich plecach.
-Nie chciałem tego robić...- zaczął cicho- Jednak mnie do tego zmuszasz Aiko- stałam sparaliżowana wpatrując się tempo w drobinki złotego piaku- Mangekyou Sharingan- usłyszałam nazwę techniki.
Nie widziałam nic samą ciemność, ale już po kilku sekundach usłyszałam mrożący krew w żyłach krzyk. Ruszyłam w kierunku z którego wydobywał się dźwięk. To co zobaczyłam kiedy dotarłam na miejsce przeraziło mnie. Zakryłam dłońmi usta chcąc stłumić krzyk. Właśnie widziałam jak mężczyzna przebija mieczem moich rodziców. Ich ciała opadły na ziemię. Z oka mojego ojca wypłynęła pojedyńcza łza. Podbiegłam do nich przerażona.
-Nic wam nie będzie- po moich policzkach ciekła słona ciecz. Spróbowałam zatamować krwawienie uciskając je, jednak moje dłonie przenikały przez ich ciała- Proszę nie...- wyszeptałam patrząc jak jego klatka piersiowa przestaje się unosić i opadać.
Spojrzałam na moją matkę. Leżała w dużej kałuży krwi. Ukryłam twarz w dłoniach nie chcąc patrzeć na martwe ciała.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro