11. Zakłucenia
Potrzebowałyśmy odpoczynku przez cały dzień probowałyśmy dotrzeć jak najbliżej wieży. Niepokojącą sprawą było to, że nie spotkałyśmy ani jednej drużyny. Zatrzymałam się, pozostałe dziewczyny nie zawracały sobie tym głowy. Pomidzy uschniętymi drzewami zawiązałam linkę i kilka wybuchowych notatek jako płapkę. Jednak uczucie niepokoju tylko się potęgowało. Teraz powinnam usłyszeć wybuchy albo odgłosy walk, ale nic takiego nie nadeszło. Dalej ciągnęła się niepokojąca cisza. Skupiłam chakre w czałym ciele aby po chwili ją wypuścić. W ten sposób powinnam wyczuć innych jednak nie dało to, żadnego skutku.
-Czy to jakiś genjutsu?- zapytałam sama siebie i ruszyłam dalej.
Już po kilku minutach zobaczyłam moją grupę walczącą z drużyną z Kirigakure. Przez chwilę zastanawiałam się czy dołączyć do potyczki. Kiedy jednak zobaczyłam, że we dwie nie dadzą rady doskoczyłam do nich bez namysłu.
-Gdzie ty byłaś?- usłyszałam głos Matsuri pełen pretensji.
-Musiałam coś sprawdzić- odparłam- Najważniejsze, że już jestem.
Zaczęły się trzy osobne pojedynki ja miałam walczyć z chłopakiem o jasno fioletowych włosach. Z tego co było mi wiadomo nazywał się Ikuo. Fioletowowłosy uśmiechnął się drapieżnie i wyciągnął jeden ze zwoji. Nim zdążyłam zareagować w jego rękach pojawiły się sai. Ikuo ruszył na mnie. Chłopak był niezwykle szybki na szczęście udało mi się zablokować jego cios kunaiem. Odskoczyłam od niego na bezpieczną odległość jednak już po chwili poczułam okropny ból w ramieniu. Z moich ust wydobył się stłumiony jęk bólu. Wzięłam głęboki wdech i zaatakowałam fioletowłosego. Zaczęła się nasza wymiana uderzeń. Kopnięcie, unik, podcięcie, parowanie, uderzenie i unik. Wszystko wyglądało jak brutalny taniec. Powoli opadałam z sił jednak zachowanie mojego przeciwnika nie wskazywało na jakiekolwiek zmęczenie. Wyskoczyłam w górę i oparłam się o głowę chłopaka robiąc salto.
-Kończmy to- sapnęłam- Yume no jutsu!
Z mojego ciała wydobyła się ledwo widoczna niebieska fala chakry. Kiedy tylko dotknęła fioletowowłosego ten padł na ziemię. Działo się tak, aż cała wroga drużyna nie padła nie przytomna. Zdziwione dziewczyny rzuciły mi zszokowane spojrzenie.
-Spokojnie obudzą się jak będziemy już w wieży.
...
Stałam wpatrując się w wysoką na kilkadziesiąt metrów wieżę z gliny. Otarłam czoło przedramieniem. Wreszcie mogę ściągnąć z siebie to przebranie. Już po kilku minutach byłam w swoich ubraniach. Ręce położyłam na biodra i spojrzałam na słońce. Jego promienie grzały moją twarz.
-Widzicie mówiłam, że dotrzemy tu bez przeszkód- odwróciłam się, ale nikogo nie zastałam- No nie- westchnęłam gdy nagle na niebie pojawiła się wielka ognista kula. Nawet się nie zastanowiłam, ruszyłam w jej stronę. To był nasz znak gdyby stało się coś złego- Nie ważne kto to zrobił, teraz zadarł ze mną!
Ruszyłam w stronę miejsca gdzie jeszcze przed chwilą można było zauważyłć czerwoną kulę. Wiedziałam, że coś tu nie gra. Było zbyt cicho i nie spotkaliśmy żadnej drużyny... Przecież normalnie wszyscy by nas atakowali... Przynajmniej shinobi Konohy. Oni wiedzą o co w tym chodzi. Ten kto ich złapał musi być o wiele silniejszy od nich.
...
-Co to było?!- zapytał Kankuro. Jeszcze przed chwilą na niebie widać było kulę ognia
-Nie mam pojęcia, ale dzieje się tu coś złego- stwierdziłem i odwrociłem się do brata- Trzeba to sprawdzić...
-Nie możemy ingerować w to co się tam dzieje- stwierdził- Chyba, że dostaniemy zgodę od starszyzny- widziałem, że dobija go nasza bezradność.
-Nie mamy czasu na czekanie. Idę to sprawdzić- oparłem dłonie o barierę i miałem już wyskoczyć za nią kiedy poczułem dłoń brata na ramieniu. Odwróciłem w jego stronę głowę.
-Może pójdę z tobą- zaproponował, a ja delikatnie się uśmiechnąłem.
-Ty idź do starszyzny i kiedy otrzymasz zgodę rusz za mną- brązowowłosy skinął głową jednak nie zajął dłoni z mojego ramienia.
-Gaara uważaj nie chcę stracić młodszego brat- w jego tonie wyczułem troskę, martwił się nie o uczestników egzaminu, a o mnie... Ciekawe uczucie.
-Spokojnie nie stracisz...- wyskoczyłem i ruszyłem w stronę miejsca skąd wystrzelona była ognista technika.
Biegłem pomiędzy wydmami z złotego piasku. Nie mogłem pozwolić żeby powtórzyło się to co ostatnio. Wtedy na egzaminie pojawił się Orochimaru. Sasuke otrzymał przeklętą pieczeńć, a niedługo potem zginął Hokage z rąk wężowego sannina. Nie pozwolę, aby powtórzyło się to drugi raz. Teraz jestem Kazekage i mogę temu zapobiec.
Przyspieszyłem jeszcze bardziej i kilkadziesiąt minut później stałem w odpowiednim miejscu. Nie było tu żadnych śladów, najprawdopodobniej piasek już dawno zakrył wszystkie ślady. Zlustrowałem wszystko do okoła wzrokiem, gdy nagle do moich uszu dobiegł stłumiony jęk. Przyłożyłem dłoń do piasku i przemknęłem powieki. Pod powieszchnią ziemi wyczułem dwadzieścia dziewięć źródeł chakry. Westchnęłem i zmieszałem swój piasek z piaskiem pustyni. Po kilku chwilach wyszyscy byli wolni. Wszystkie drużyny z każdej wioski znajdowały się tutaj oprócz jednej osoby...
-Gdzie Aiko?- zapytałem Matsuri która usiadła opierając się o suchy pień drewna.
-Nie wiem- powiedziała łapiąc głośno wdech- Ale chyba poszła do nich...
-Do kogo?
...
Dotarłam na miejsce jednak nikogo nie wyczułam. Rozejrzałam się uważnie do okoła jednak otaczało mnie jedynie morze złocistego piasku. Jak to możliwe, że nic tu nie ma nawet śladów chakry. Westchnęłam i potarłam palcami skronie.
-Jak to możliwe?!- wywróciłam oczami zirytowana.
-Widać, że masz słabe nerwy- do moich uszu dotarł nieznany mi wcześniej głos.
Gdzie on jest? Przecież gdzieś tu musi być! Rozejrzałam się jeszcze raz.
-To zbędne nie dasz rady mnie dostrzec- powiedział ze stoickim spokojem.
Przymknęłam powieki, aby aktywować moją technikę już po kilku sekundach widziałam o wiele więcej jednak nadal nie dostrzegłam mojego przeciwnika.
-Nawet ta twoja technika ci nie pomoże- głos dalej był spokojny.
-Kim ty jesteś?!- krzyknęłam zła swoją bezradnością.
-Właściwe pytanie to... Kim ty jesteś?
-Ja?- prychnęłam- Jestem Aiko Kusuri, a ty to kto?!- nie dawałam za wygraną.
-Kusuri...- zaczął tajemniczym tonem- Ostatnia z tego klanu... Nie spodziewaliśmy, że ktoś przeżył...
-Tak jak wszyscy, nawet ten który dokonał tej rzezi!- krzyknełam najgłośniej jak potrafiłam.
-A wiesz kto to zrobił?- to pytanie zbiło mnie z tropu, zaciskając pięści z całej siły.
-Nie, ale jak się dowiem to odbiorę mu to co on odebrał im... Życię- syknęłam zła.
-Niestety muszę cię zasmucić, nie dasz rady ich pomścić, ponieważ to my ich zabiliśmy- w moich oczach pojawiły się łzy, a ramiona opadły mi wzdłuż ciała. Jak on może o tym mówić... Tak bez emocji.
-Nie daruję ci tego- wycedziłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro