Akt II
Caydan Vesh miał w życiu tylko dwie rzeczy: swoje imię i nazwisko.
Ler Madrun dla jednych było marzeniem, dla drugich źródłem niekończącego się żalu. Stara Bogini Imperatorka powoli dożywała swoich dni, a ulice napełniał niepokój i strach o przyszłość. Pałac Cesarzowej obracał się w ruinę, a piaskowe domy murszały niczym stare kości. Dzieci w sierocińcach przybywało – rodzice albo ginęli, albo zostawiali swoje pociechy i sami uciekali na zachód, za góry, by zaznać smaków lepszego świata.
Cay nie wiedział, skąd wziął się w sierocińcu Czwartej Matki. Po prostu pewnego dnia się tam pojawił i pozostał, nie mając lepszego pomysłu na życie. Nie znał swoich rodziców, ale znał tylko swoje imię i nazwisko, a więc uczynił z tego fundamentalny element osobowości – był tym Caydanem, który kiedyś napisze sobie historię pełną chwały i bogactwa. Więcej do szczęścia nie potrzebował.
Ale przez tę chwilę, przez te kilka lat, był tylko samotnym dzieckiem pozostawionym na pastwę losu.
Niespokojne życie w Ler Madrun szybko przerodziło się w nadzieję, gdy po gazetach poniosła się wieść o nowej Bogini Matce. Była jeszcze młoda, ale utalentowana i nie ulegało wątpliwościom, że to ona zajmie miejsce dogorywającej staruszki, przynosząc ze sobą nowy okres dobrobytu. Nagle ludzie przestali głodować, jakby karmili się samym faktem, że wkrótce może być lepiej.
Nowa Bogini Matka wkrótce została oficjalnie zaprzysiężona i ustalono jej oficjalną koronację na kilka lat w przód, kiedy osiągnie odpowiedni wiek. Cay obserwował ceremonię z dachu jakiejś kapliczki i próbował dostrzec cokolwiek – jak wyglądała nowa Cesarzowa? Plotki mówiły, że dopiero co skończyła dziesięć lat, ale z takiej odległości widział jedynie różowe szaty i słyszał niewyraźne echo głosów.
Obrócił się gwałtownie, kiedy dobiegło do niego jakieś szuranie, a potem stek przekleństw. Cały się napiął, gotowy zaatakować intruza z zaskoczenia, ale jego oczom ukazała się umazana brudem dziewczynka. Włosy sklejało jej błoto, na twarzy wykwitły rumieńce z wysiłku, a ubrania miała poszarpane i niechlujne.
– Co się gapisz? – wysapała, chwytając się pordzewiałej rynny. – Pomóż mi, jełopie!
Caydan zamrugał parę razy, ale ociężale podniósł się ze swojego miejsca i wciągnął intruzkę na dach. Poślizgnęła się na luźnych dachówkach i komicznie zaskrzeczała. Zachichotał pod nosem i pomógł jej usiąść. Wyglądała na jego rówieśniczkę albo na młodszą – miała wciąż pyzate policzki dziecka, ale spojrzenie dorosłej kobiety. Tak patrzyły na niego opiekunki z sierocińca i niektóre kapłanki Bogini.
– Coś ty za jedna? – spytał, kiedy oboje siedzieli w miarę bezpiecznie obok niewielkiego kominka.
Nadąsała się.
– Od dzisiaj jestem nowym nabytkiem sierocińca Czwartej Matki – wyjaśniła z wyższością, jakby przynależenie do domu dziecka było samo w sobie jakimś wywyższeniem.
– Rodzice ci umarli? – prychnął z przekąsem, na co ona odpowiedziała mu butnym spojrzeniem.
– Nie! Moi rodzice mają się bardzo dobrze... – oznajmiła i zmarkotniała. – I to jest problem...
Caydan nie zadawał jej więcej pytań. Tak naprawdę to nie ma znaczenia, pomyślał. Więzy rodzinne mogły zostać przerwane równie skutecznie, co każde inne.
Dziewczynka rzeczywiście dołączyła do żałosnej grupki dzieci z Czwartej Matki. Dostała czyste ubrania, a opiekunki wyczesały jej sklejone włosy. Cay nie interesował się nią tak długo, jak zaczepiała inne dzieciaki. Pozostali już się nauczyli, żeby nie wchodzić mu w drogę.
Nocami wymykał się poza mury sierocińca, żeby polować. Nie wiedział nigdy, na co dokładnie – zwierzyna zwykle przychodziła sama. Okradał bogaczy z błyskotek, podbierał bułki z koszów zostawionych nieopatrznie w zasięgu zwinnych dłoni. Tak zdobył pierwszy nożyk, którym rył czasem w ścianie obok swojego łóżka. Pozostawił tam swoje inicjały i kilka koślawych rysunków; nigdy nie miał ręki do sztuki, a przynajmniej nie tej wysokiej, bo rynsztokowa szła mu całkiem nieźle.
Tej nocy znów wymykał się oknem, ściskając ostrze jedną ręką, ale przeszkodziło mu szeleszczenie. Spojrzał raz jeszcze w stronę drzwi do swojego pokoju, gdzie ujrzał roziskrzone oczy dziewczynki. Wpatrywała się weń z fascynacją i otwartą buzią. Skrzywił się i zeskoczył z parapetu, żeby złapać ją za kołnierz.
– Co ty tu robisz? – wysyczał.
Inne dzieci wiedziały o jego nocnych wypadach, ale miały na tyle zdrowego rozsądku, by nikomu nie podkablować. Ona natomiast nie sprawiała wrażenia szczególnie rozgarniętej.
– Nic, nie mogłam spać – odpowiedziała niewinnie, ale w głosie dźwięczały jej prowokacyjne nuty.
Miał wrażenie, że w oczach dziewczynki zabłysły promienie przypominające boską magię, ale szybko zniknęły. Wciągnął ją do pokoju i zamknął drzwi.
– Nie możesz powiedzieć nikomu – nakazał jej i żeby sprawiać wrażenie groźniejszego, pokazał jej nieco przytępione ostrze noża.
Nie wydawała się przejęta groźbą.
– Nie powiem, jak mnie weźmiesz ze sobą – obiecała i popatrzyła nań błagalnym wzrokiem.
Wahał się przez moment. Dziewczynka była ślamazarna i niegramotna, mogła mu utrudnić polowanie. Z drugiej strony Cay wcale nie musiał nikogo tym razem okradać, więc dla świętego spokoju mógł zabrać ją na spacer po dachach Ler Madrun. Zgodził się i pociągnął ją za rękę.
Miasto nocą wydawało się opustoszałe, jednak wiele osób przechodziło jego pokrętnymi uliczkami. Obserwowali, jak ktoś wyrzuca gazety do śmietnika i je podpala, by zyskać trochę ciepła. Dalej grupka pijanych przyjaciół wracała z baru, ktoś nucił przyśpiewki, a ktoś wyglądał z okna i kazał im być cicho. Dziewczynka obserwowała to z rosnącym zainteresowaniem, dopóki noga nie poślizgnęła jej się na jakiejś dachówce i nie poszorowała w dół z cichym piskiem. Po raz kolejny. Cóż, spodziewał się tego.
Caydan zdołał ją złapać, budynek nie był nawet taki wysoki. Zeskoczyli na ziemię, a ona przysiadła przy ścianie i łapała głębokie oddechy. Westchnął zirytowany. Nie lubił spędzać zbyt dużo czasu na ulicach, wciąż byli dziećmi i jeśli ktoś się nimi zainteresuje, zbiorą niezłe cięgi w Czwartej Matce.
– Ej, młody! – Skrzywił się, właśnie takiej sytuacji chciał uniknąć.
Mężczyzna idący ulicą wyglądał dość porządnie. Miał złoty zegarek i schludne ubrania. Przystanął przy rogu uliczki i wbił w nich intensywne spojrzenie. Caydan ścisnął w ręce nożyk i przestał oddychać. Dziewczynka patrzyła na nieznajomego, ale przesunęła się trochę wzdłuż ściany, żeby ukryć się za cieniem Caya.
– Wolno się tak wam pałętać nocą po mieście, co? – Obcy zbliżył się o kilka kroków, a wszystkie instynkty Caydana rozwyły się nagląco, każąc mu uciekać.
Przełknął ślinę i naprężył mięśnie.
– I siostrę też ze sobą zabrałeś? – prychnął mężczyzna i uśmiechnął się drapieżnie. – To bardzo nieodpowiedzialne. Nie wiadomo, kogo spotkacie na swojej drodze.
– Cay? – szepnęła dziewczynka z przerażeniem. – Zrób coś.
Nieznajomy wyciągnął rękę w jego stronę. Cay nie zastanawiał się długo, adrenalina wzięła nad nim górę. Najpierw dźgnął obcego w rękę, potem w brzuch i, nim ten zdążył zareagować, wbił mu tępe ostrze w szyję, a dłoń pokryła mu krew. Mężczyzna nie zdążył nawet kwiknąć, bo Cay dźgnął go po raz kolejny – a potem kolejny i kolejny. Potem zwinnym ruchem ściągnął mu złoty zegarek z ręki i zakrwawioną dłonią ścisnął nadgarstek dziewczynki.
Nie rozmawiali o tym przez długi czas. Przyprowadził ją do sierocińca i poszedł spać, a zegarek odczyścił i ukrył pod poduszką, jak resztę skarbów. Mało kto w mieście przejął się śmiercią jednego człowieka – informacja szybko utonęła w przypływie kolejnych i po kilku dniach nikt o tym nie pamiętał. Caydan wciąż chodził polować, zdobywał więcej nożyków, złotych zegarków i czerstwych bułek, ale uczucie krwi płynącej po rękach wciąż nie opuszczało go na krok. Może chciał więcej, może nie – było w tym coś niepokojącego, ale też kuszącego.
Któregoś dnia dziewczynka znów wślizgnęła mu się do pokoju, kiedy liczył łupy. Usiadła na łóżku obok i zacisnęła dłonie w pięści. Od ich pierwszego spotkania zgubiła gdzieś te pyzate policzki i wyglądała doroślej. A może to przez wydarzenia z ostatnich dni, tego nie wiedział.
– Wiesz, że mam boską moc? – zaczęła cicho i uniosła błyszczący wzrok.
Milczał i słuchał. Zwykle tylko Bogów Imperatorów błogosławili ci prawdziwi bogowie – na tej podstawie wybierało się spadkobierców wieloletniej spuścizny. Cay nigdy nie słyszał o tym, by moc posiadało na raz dwie osoby tej samej płci.
– A wiesz, że jestem siostrą przyszłej Bogini Matki? – Kontynuowała, otwierając powoli dłoń, na której błyskało jasne światło, znak daru od sił wyższych. – Ona jest ode mnie inna, ja widzę wiele rzeczy, a ona może je tworzyć. Moi rodzice musieli dokonać wyboru i wybrali ją, ale to nie ona powinna siedzieć na tronie. Nie widzi tego, co ja. Po co jej ta moc, jeśli niczego z nią nie dokona?
Ścisnęła go za nadgarstek. Ten, po którym zaledwie parę dni wcześniej lała się czyjaś krew.
– Zabij ją dla mnie – szepnęła gorączkowo. – Za kilka lat będzie mieć oficjalną inaugurację na Cesarzową. Wyglądamy praktycznie tak samo, nikt się nie zorientuje. Zabij ją wtedy dla mnie, a dam ci wszystko, czego będziesz chciał. Zabij ją. Obiecaj.
Caydan wpatrywał się w nią długo i intensywnie. Miał dwanaście lat, był sierotą i należały do niego tylko litery imienia i nazwiska. Zastanowił się.
– Jak masz na imię? – spytał przyszłej Bogini Imperatorki, bo nie było niczego cenniejszego, co mogła mu dać, niż właśnie to.
Uśmiechnęła się promiennie i nachyliła nad jego uchem.
– Upharisim* – powiedziała po raz pierwszy i ostatni, a Caydan miał już trzy rzeczy.
________________________
*Gdyby ktoś orientował się bardziej w biblijnych cytatach - owszem, Biblia mówi o mene, mene, tekel, ufarsin (bądź inne wariacje zapisu jak upharsin), jednak tutaj imię wzięłam z "Czarnego Xięstwa", gdzie cytat brzmi:
[...] Na uczcie króla Baltazarasfałszował mag żydowski Danieljej złote imię Upharisim.A imię znaczy:— nieśmiertelny— i bogom równy![...]
Więc nie przekręciłam słowa :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro