Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

...

~Początek~

Kryształ. Najpierw był kryształ. Ten który miał istnieć od zawsze i na zawsze, i którego moc miała trwać przez wieki.

Z kryształu powstały planety i słońce. A wraz z nimi Omina i Effervo. Niemal, identyczne czarne lisy, różniące się tylko kolorami oczu.

Byli sobie równi. Tak samo potężni. Effervo jednak chciał być silniejszy. Lepszy od siostry.

Mógł to zrobić tylko w jeden sposób. Niszcząc kryształ, który utrzymywał harmonie w ich świecie. Omina jednak przewidziała zamiary brata.

Postanowiła użyć swej mocy by stworzyć miejsce, gdzie będzie mogła spokojnie ukryć kryształ.

Nie szukała długo. Znalazła pustą planetę. Była tylko ziemia, to co znajdowało się pod nią i woda.

Najpierw stworzyła góry. Wysokie sięgające ponad chmury, strome, niemal nie do zdobycia. Potem podzieliła ziemię na pięć. Na każdym stworzyła inne zwierzęta i rośliny. Jednak na niemal każdym żyły lisy. Stworzenia, którym dała rozum i które stworzyła na swoje podobieństwo.

Pokrytym śniegiem i lodem kontynent został nazwany Nix.
Deserto zostało jedną wielką pustynią.
Ląd pełen lasów i polan zwany był Silvą.
Terraatiqua to miejsce pełne równin, wyżyn i nizin.

Góry dostały nazwę Montis.

Schowała kryształ na najwyższej górze i zadbałaby dotarcie tam było niemal nie możliwe. Potem stworzyła piątkę lisów i dała im moce. Mieli strzec kryształu i nie dopuść do jego zniszczenia.

A ona sama musiała odpocząć, a odpoczynek miał jej zająć wiele wieków.
Strażnicy bronili kryształu z całych sił, cały czas doskonaląc swe moce. Nazywali się Ignis, Glacies, Aqua, Fulgur i Gale.

Przez wieki trwała walka pomiędzy dobrem a złem. Pewnego dnia jednak na Montis dotarły inne lisy. Ignis niemal od razu zakochał się w jednej z podróżniczek.

~Pokazałaś mi co to miłość~

Ignis nigdy nie był zbyt dobry w okazywaniu uczuć do drugiej osoby. Nie znał miłości syna do matki ani tej między parterami. Nie miał, kiedy ani od kogo się jej nauczyć.

Jasne był przywiązany do reszty strażników. W końcu przez większość życia znał tylko ich. Znali swoje sekrety i lęki. Potrafili czytać z siebie jak z otwartej księgi. Często nawet nie potrzebowali słów by się porozumieć, ich więź przez czas jaki ze sobą spędzili była silna.

Nie potrafił nawet wyobrazić co by było, gdyby ich nie było. Byli dla niego jak rodzeństwo. Uwielbiał przepychanki Fulgurem, „kłótnie” z Aquą, śmianie się z Galą i Glacies.

A teraz zakochał się w Pełni. Choć może to było tylko zauroczenie? Przecież nie zamienili nawet jednego zdania. Ignis wraz z resztą władców obserwował ich od kiedy tylko przybyli na kontynent. Nie mogli odpłynąć, gdyż ich łódź się robiła.

- Czujesz to samo co ja, Mewa? - spytała pewnego dnia Pełnia swojej znajomej. Mewa była podobnie do Flugora srebrna. W przeciwieństwie do władcy piorunów miała jednak jasną szyje, pysk i brzuch.

- Raczej nie - mruknęła Mewa. Pełnia rozejrzała się i spojrzała w stronę kryjówki władców.

Choć tak naprawdę oni niezbyt się chowali. Siedzieli wysoko na jednej z półek skalnych. Obserwowali ich każdy nawet najmniejszy ruch.

- Wydaje mi się, że ktoś nas obserwuje - odparła złocista samica. - i chyba ktoś tam jest.
- Chyba masz rację - odpowiedziała Mewa patrząc w tą samą stronę co znajoma. - chodźmy tam.

Pełnia nie zaprotestowała. Ruszyła za nią biegiem.

Montis było piękne o tej porze roku. Zazwyczaj ośnieżone szczyty kwitły zielenią. Wszędzie rosła trawa, a na drzewach wraz z liśćmi pojawiły się pierwsze pąki.

Obie samice bez problemy przeskoczyły nad zamszonym, powalonym drzewem. Wiatr zerwał się i targał ich futrem jakby chciał utrudnić im drogę. 

Pełnia potrząsnęła głową nie przerywając biegu. Po raz kolejny skoczyła. Tym razem by dostać się na niską półkę skalną. Wiatr przybrał na sile i zepchnął ją.

Nawet nie dostrzegła w którym momencie uderzyła z wielką siłą w drzewo. Nie straciła jednak przytomności, zaraz obok niej pojawił się rudy lis. Jego futro zdawało się płonąć niczym ogień w blasku słońca.

- Kim jesteś? I dlaczego śledziłeś mnie i moich przyjaciół? - warknęła Mewa podbiegając do nich. Jej futro było zmierzwione od wiatru.

- Nazywam się… Ignis - odparł wahając się lekko.

- Ciekawe imię - powiedziała Pełnia podnosząc się.

I tak zaczęła się ich przyjaźń, która później przerodziła się w miłość.

Pełnia opowiadała Ignisowi o życiu poza kontynentem, a w jej sercu pomału rodziło się uczucie do strażnika. Zdawał jej się być zaskakująco dobrym słuchaczem, zawsze też potrafił ją rozbawić. Ten jednak nie zdradzał jej tego kim tak naprawdę jest. Nigdy też nie używał przy niej swojej mocy. Aż do pewnej nocy.

Leżeli jak zwykle na jednej z półek skalnych. Obserwowali razem gwiazdy.
- Wiem, że się powtarzam, ale… gwiazdy są piękne, prawda? - odezwała się nagle Pełnia. Ignis tylko przytaknął nie odrywając wzroku od niej. Wiedział, że to ich ostatnie takie spotkanie. Już jutro Pełnia miała wypłynąć wraz z resztą swoich przyjaciół.

Nagle rozległ się ogłuszający ryk. Ignis gwałtownie podniósł się z ziemi.

- Zostań tu - szepnął. - Wytłumaczę ci wszystko, gdy wrócę.

A potem przemienił się w ognistego ptaka i wzbił się w powietrze. Pełnia w osłupieniu obserwowała, jak feniks znika za szczytami.

Walka nie była ani prosta, ani krótka. Ignis był wyczerpany. Krwawił z rany na piersi, ale nie przejmował się tym. Wiedział, że nie może umrzeć. Wylądował obok wybranki swojego serca i przemienił się. Tam wszystko jej wytłumaczył. Powiedział jej kim jest i co robi.

- Dziękuje, że nauczyłaś mnie co to miłość Pełnia - powiedział na pożegnanie, po czym ponownie przemienił się w ognistego ptaka i odleciał.

~Trucizna~

Choć strażnicy chronili kryształu ze wszystkich siły, pewnego dnia nie udało im się. Effervo pokonał ich. Nie byli już zdolni walczyć. Mogli tylko patrzeć jak coś co bronili przez całe życie jest niszczone.

Ból, który poczuł Ignis był nie do wytrzymania, jakby coś rozrywało go od środka. Stracił na chwilę oddech. Effervo uśmiechnął się, mrużąc oczy. W pysku trzymał kawałek kryształu. Zaczął pomału znikać.

- Nie udało nam się - szepnęła Gale podnosząc się. - Kryształ jest zniszczony…

Glacies podniosła się i podeszła do pozostałości kryształu. Małe, ostre drobinki, które były wokół raniły jej poduszki łap.
-Coś jeszcze zostało… Może uda się to naprawić

Tymczasem Effervo patrzył na kawałek kryształu z złowieszczym błyskiem w oczach. Położył go w dziwnym okręgu i podszedł do małego dołu. Leżała w nim mała, czarna samiczka. Spała wiercąc się niespokojnie.

Samiec podniósł młode i położył obok kryształu, nawet nie próbując być delikatny. Lisiczka pisnęła, kiedy upadła na ziemię. Nie zdawała sobie sprawę z tego co się zaraz stanie.

Effervo zaczął wymawiać jakieś niezrozumiałe zaklęcie. Kryształ błyskał zielonkawym światłem, z każdym kolejnym słowem.

Samiczka nie rozróżniała już nawet słów po prostu patrzyła na powoli czerniejący kryształ. Nagle mocne, zielonkawe światło rozświetliło jaskinie. Lisica musiała zamknąć oczy. Wydawało jej się, że słyszy słowo Pestis.

Poczuła lekkie ukłucie w sercu. Wtedy otworzyła ślepia. Czuła nową dziwną energię rosnącą w niej z każdą chwilą i choć wtedy nie zdawała sobie z tego sprawy, wraz z wzrostem mocy traciła część uczuć. Po prostu nie zwróciła na to uwagi jakby zapominając, że istnieje coś takiego jak uczucia. Rozejrzała się po ciemnej jaskini i dostrzegła, że kryształ znikł.

- Witaj, Pestis – odezwał się Effervo.

Minęły lata. Które Pestis spędziła na treningu i w czasie których wiele się wydarzało na świecie. Bardzo wiele w szczególności w życiu potomków trzech strażników. Nie o tym jednak teraz.

Pestis spięta siedziała w krzakach. Kolce drażniły jej ciało, jednak nie zwracała na to uwagi. Czekała jak łowca na swoją ofiarę.

Srebrzysty lis przemknął przez ścieżkę tak szybko, że widać było tylko jasną smugę. Pestis zerwała się do biegu.

Pędziła za drugim lisem, coraz bardziej wydłużając krok. W pewnym momencie jej łapy ledwo dotykały ziemi. Miała tylko jeden cel - złapać i zabić.

Była coraz bliżej swojej ofiary, gdy ta… zatrzymała się nagle i odwróciła. Piorun uderzył w ziemię tuż przed Pestis, jednak ta zdążyła wyhamować.
- Nie utrudniaj tego Blasku - warknęła mierząc wzrokiem jasnego lisa. - Przede mną i tak nie uciekniesz.

Dwa lisy rzuciły się na siebie. Pioruny waliły wokół nich pomimo tego czystego nieba. Pojawiały się znikąd i mijały czarną samicę o milimetry. Zielona maź kapała z kłów i padała na trawę wypalając ją. Próbowała dziabnąć Blaska, ale ten zgrabnie unikał jej szczęk.

Kilka chwil szarpali się na ziemi starając się unieszkodliwić lub zabić przeciwnika. Blask odskoczył do tyłu, oddychał płytko i krwawił z licznych ran zadanych pazurami. W jednym miejscu skóra i trochę mięśni była jakby wypalona.

Pestis warknęła i skoczyła na przeciwnika powalając go. Pochyliła się nad jego gardłem. Brakowało tak niewiele by wbiła w niego kły.

- Ostatnie słowo? - spytała patrząc w niebieskie oczy ofiary.

- Dlaczego to robisz, Pestis? - odparł Blask.
Zdziwienie pojawiło się w oczach morderczyni. Spodziewała się błagania o litość, obrażenia jej, życzenia śmierci, ale nie pytania, dlaczego.

Właśnie…, dlaczego ona to robiła?

Jaki był w tym cel? I czy w ogóle był w tym jakiś cel?

Pestis potrząsnęła łbem, by wyrzuć te absurdalne myśli z głowy i wbiła kły Blaska. Czuła, jak trucizna wchodzi do krwiobiegu ofiary. Odsunęła się.

Patrzyła jak srebrny lis zwija się z bólu. Jak krzyczy. Aż w pewnym momencie przestaje, a pysk zastyga w grymasie bólu. Potem odwróciła się i ruszyła w stronę swojego domu.

Jednak ziarno wątpliwości zostało zasiane w jej głowie.

Dlaczego właściwie to robiła?

Na to pytanie nie znała odpowiedzi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro