Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Czas spełnionych Legend

O dziewięciu lisach i dziewięciu śmierciach.

Ciemnoszary lis wszedł powoli na podest. Z ran skapywała krew, spojrzał na drugiego lisa.

-Nigdy nie będziesz królem- powiedział. Świst, srebrne ostrze błysneło w słońcu, krew się polała a lis padł na ziemię.

Przyszedł kolejny lis, tym razem samica. Pewnie kiedyś była biała, biała jak śnieg jednak teraz jej futro pokrywała duża warstwa brudu i krwi, oczy miała zielone jak polana.

-Oszcześć moją córkę- szepnęła, na podest została wprowadzona mała samiczka nie więcej niż dziesięć lat. Srebrne ostrze wbiło się w klatkę piersiową samiczki. Jej szare futro splamiła krew. Opadła bezwładnie na ziemię.

-N!- krzyk gwałtownie został przerwany. Głowa samicy odpadła od reszty ciała i po chwili leżała wraz z tłowiem.

Na podest wszedł czwarty lis. Nie zdążył nic powiedzieć a może nawet i nie chciał. Kiedy upadł na ziemię.  To samo stało się z czterema następnymi lisami.

-Zabji mnie- powiedział ostani lis, o oczach jak ocean. Zamknął oczy jednak nic się nie stało, otworzył je i spojrzał jako pierwszy na oprawcę jego rodziny. Futro oprawcy było brudnobiałe, oczu nie było widać przez kaptur doczepoiony do szkarłatnej peleryny. Był kościcty, do paska miał doczepoiony miecz ze srebra i sztylet z tego samego materiału.

-Zadam ci więcej cierpienia zostawiając cie przy życiu, ze świadomość że nic nie mogłeś zrobić by uratować swoją rodzinę.  -powiedział brudnobiały lis. Oceanooki przyznał mu w głowie rację, jednak nie zamierzał żyć. Szybkim ruchem wyciągnął mordercy sztylet i wił go sobie w serce. Padł martwy na ziemię.

O lisie przemienionego w smoka

Daleko stąd w górach Montis żyje smok lecz niezwykł. Anguis bo tak nazywał się, kiedyś był lisem. Pewnego dnia po prostu obudził się smokiem. Dołączył do jednego z stad w którym panował król wszystkich smoków.

Szybko stawał się coraz potężniejszy, a wkrótce został  najpotężniejszy. Coraz więcej jego łusek szkarłatny lub czarny kolor.

W pewnym momencie oryginalne zostały tylko kilka łusek w miejscu gdzie powinno być serce. Choć w połowie było z kamienia. W ten sam dzień wymyślił sposób na przejęcie władzy. Umówił się na wizytę u króla, łuski posmarował specjalną miksturą. Jednak zostawił miejsce gdzie łuski były błękitne. Gdy tam posmarował, piekło go tak strasznie że nikt by nie wytrzymał.

Wszedł do sali tronowej, długo rozmawiał z królem a kiedy zaczęła zachodzić słońce rzucił się na niego.

Walczyli długo, jednak król nie miał szans przeciwko smoku który ma niezniszczalne łuski. Kiedy dostrzegł że miejsce w którym znajduje się serce da się zniczyć zaatakował tam. Wyrwał serce które było z kamienia.

Spojrzał na zdrajce stada, z miejsca w którym powinny być oczy wydobywał się czarny dym. Na chwilę na niego popatrzył.

-Dziękuję że uwolniłeś mnie od tego zła - przemówił i padł na podłogę. Król patrzył na ciało oniemiały.

-Straże, zabrać to! -rozkazał gdy już odzyskał głos. Kilka smoków wzięło ciało i poleciało w kierunku morza na południu tam, je zostawili a ono o północy kiedy ostatnie łuski przybrał kolor szkarłatu, ciało zmieniło się w popiół. Potem odleciało hen daleko za ocean by dołączyć do innych zdrajców, ale tylko ciałem bo dusza trafiła do reszty wielki magików.

O władcy który nie powinien nim zostać

Szkarłatna ciecz pokrył futro szczęnięcia. Maluch był przestraszony, czerwone oczy były szeroko otwarte.
Ciało szarej samicy z głośnym hukiem
padło na ziemię tuż obok samczyka.

-Weź młode, przyda się w końcu nie mogę mieć własnych- usłyszał biały lisek.

-Dobrze panie- odparł drugi głosu, poczuł jak ostre zęby delikatnie łapią go za skórę na karku. Zobaczył jednego z rozmówców, był to czarny lis o szkarłatnych oczach.

-Jak się nazywasz mały? -spytał się czarny lis.

-S-szron- powiedział cicho biały samczyk. Badał wzrokiem samca. Na pewno był silny, w końcu jakoś dostałaś się do wioski i zwinny nikt nie zorientował się kiedy wszedł do środka.

-Ja jestem Król Corax- odparł spokojnie czarny lis. -a ciebie trzyma Canus-
Corax uśmiechnąć się lekko, młody był albinosem co by wytłumaczyło dlaczego nie jest podobny do rodziców i dziadków.

Minęło wiele lat. Młody miał właśnie osiemnaste urodziny, kiedy król nie wrócił z wojny.

-Książę Szron? - spytała jedna z pokojówek.

-Tak, Sarno? - biały samiec podnieść głowę i spojrzał na jasnobrązową. Jego czerwone oczy  zdradzały zaniepokojenie.

-Król... król nie żyje - szepneła przestraszona. - Królowa chce Cię widzieć -

Szron spuścił wzrok. Nie był gotowy na przejęcie tronu. Nie teraz.
-Dobrze zaraz będę- powiedział i wstał z legowiska. Szedł przez wiele korytarz aż doszedł do sali tronowej.- Witaj matko-

-Witaj Szron, musze ci coś powiedzieć- ruda samica.- Nie jesteś moim synem w bardzo młodym wieku zostałeś porwany z wioski jakiegoś plemienia... które przez króla zostało zniszczone. Wtedy król myślał że nie może mieć młodych więc cie wziął, ale wiesz już że on jednak mógł. Przecież Sciurus się urodziła-

-czyli to ona ma prawo do tronu- powiedział Szron.

-Masz, Szron jesteś naszym synem- odpowiedziała.- dziś koronacja, wiem że ci ciężko-

I tak został królem ktoś kto nie powienn...

O rodzie kroczącym krwawą ścieżką

Szkarlatnooki spojrzał na zwłoki. Martwy lis nawet nie przypominał tego czym kiedyś był. Futro które leżało wokół mieszkało się z krwią. Zabójca uśmiechnął się, podszedł bliżej i wyciągnał sztylet z truchła. Potem zniknął.

-Nawet się nie opierał- stwierdził skrytobójca i zabrał ze stołu sakwę. Szybko przeliliczył - brakuje trzech złotych monet- warknął.

-spryciarz- mruknął do szkarlatnookiego złotooki i wyciągnął z szafki trzy złote monety. Rzucił je a szkarlatnooki je złapał. Czarna peleryna odsłoniła, brudne z krwi futro. Tak brudne że nie było widać normalnego koloru futro. -jak się nazywasz? -

-Jakbyś się dowiedział musiałbym cie zabić- odparł ze stoickim spokojem samiec, czarna peleryna zasłaniała pysk jednak biało futry mógły by przysiąc że morderca uśmiechnął się chytrze, i wyszedł z biura.

Losowy zleceniodawca mógłby pomyśleć że owy lis ma conajmniej sto pięćdziesiąt lat, jednak prawda jest inna. Co kilkadziesiąt lat ten lis się zmienia a zastępuje go jego dziedzić. Nie ważne czy syn czy córka wybierany jest najsilniejszy z dzieci.

Brudna z krwi samica weszła do jaskini. Rzuciła czarną pelerynę w kąt. Podeszła do większego z dwóch strumieni i wkroczyła do niego.  Zimna woda oblążyła jej umięśnione ciało. Westchneła cicho, kilka tygodni temu został zabity jej ojciec. Musiała wtedy sama dokończyć zlecenie. Jej pierwsza misja, wciąż miała w głowie obraz przerażonych burszytynowych oczu. Wzdrygneła się. Wyszła z strumienia i otrzepała się. Jej futro miało już normalny biały kolor.

Wzrok szkarłatnych oczu powędrował na wyjście z jaskini. Jeśli nie chciała się spóźnić na naukę polowania musiała już ruszać. Truchtem wyszła z miejsca zamieszkania i skierowała się w stronę lasu. 

A to koniec tych legend

-Skąd wiesz że tak było naprawdę ?- spytał mały szary lisek. (Bo być autorką i tak powiedzieć! Za długo siedziałam cicho)

-Właśnie!- prawie krzykneła ciemno brązowym futrze i trochę ciemiejszych oczach.

-Bo- starzemu lisowi przerwał kaszel, pomału zaczynał się dusić, a ten tylko przybierał na sile. Po kilku minutach lis zakaszlał ostani raz- to moje ostatnie wcielenie- zdążył tylko szepnąć do lisiątek i poraz ostatni zamknął złoto-szkarłatne oczy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro