#24 Utracić to co kochamy
Król wstał ze swojego tronu i na ośmiu nogach podszedł do demonicy. Klęczała na ziemi z podniesiętą głową. Wielu by nazwało ją odważną, gdyż potrafiła panować nad strachem i wciąż potrafiła patrzyć się prosto na biało włosego.
- Kr- Nie pozwolił jej dokończyć słowa. Przerwał jej jednym kopnięciem, przy którym wylądowała leżącego na ziemi. Serce dziewczyny było głośne, głośniejsze od myśli które powodowały choas w jej głowie. Zacisnęła zęby próbując nadal panować nad strachem. Najgorszy lęk jest lęk przed kimś, przed kim nie możesz uciec.
- Lubiłem ciebie, ale musiałaś i ty wkońcu mnie zawieść.- Nadępnął na jej twarz. - Powiedz mi, czy pozwoliłem ci na zabicie ich?
- Nie.
- No właśnie. Tuż przed wojną, bez mojej zgody, zabijasz moje dwa żywioły.
- Przepraszam.
- Powinnaś mnie błagać o swoje życie, o wybaczenie, o litość, a nie przepraszać. Przepraszanie nie przywróci komuś życia.
- bła-gam.
- Głośniej, ledwo cię słychać.
Przycisnął mocniej swą nogę do jej twarzy i czuła jak nie była dłużej otworzyć swojego oka. Kto wie, co by się stało, gdyby nie Jakcson. Nastolatek poszedł do króla i odsunął go delikatnie od dziewczyny.
- Dość. Przekraczasz granicę traktując ją w taki sposób.
- Zabiła twoją najlepszą przyjaciółkę, a ty chcesz abym się nad nią zlitował? - Czarnowłosy kiwnął głową. - Hm, naprawdę jesteś chłopakiem o złotym sercu. Niestety mój kochany Jacksonie. Nie mam humoru na bawienie się teraz z tobą. Odsuń się albo zajmij jej miejsce.
Czarnowłosy zerknął na dziewczynę. Tym dłużej na nią patrzył, tym bardziej wściekły się wstawał. Błagała o współczucie, o pomoc. Wyobrażał sobie, że jego przyjaciółka miała podobną minę przed śmiercią. Ale nie chciał kierować się złością podejmując swoją dezycją. Wiedział co powinnien zrobić. Wiedział kogo powinniem obwiniać. Nie nią, a króla. Wiedział, że była manipulowana i kierowało nią pragnienie. To wina króla, ale czy to tylko jego wina? Gdzieś w głowie słyszał głos Tioliana, który mówił mu, że mógł temu zaradzić od samego początku. Mógł zaradzić wojnie i krzywd które się wydarzyły przez ostatnie miesiące. To on pozwolił na śmierć Clapis i wszystkich innych. Król nazywał go chłopakiem o złotym sercu, ale wcale nie czuł, że ma złote serce. Było one czarne. Niestety.
Chłopak w milczeniu uklęknął przed królem. To była jego odpowiedź. Był gotów przyjąć karę, karę za zabicie Clapis oraz Arcusa.
- Przecież wiesz, że jesteś jedyną osobą, której nie mogę zranić - odrzekł patrząc się w dół na panterołoka. Oboje to wiedzieli. Jackson myślał, że to była umówa zawarta między Królem a Hisainem, podczas gdy prawda była inna. Już Król czuł jak Hisain pomału odzyskuje kontrolę nad ciałem, a nawet jeszcze nie dotknął chłopaka.
Osiem nóg minęło Jacksona, zbliżając się powolnym krokiem do Wanzie. Cała się trzęsła, przeróżna tym co z nią zrobi.
- Wstań i podziękuj kochanemu Jacksonowi. To dzięki niemu się nad tobą zlituję. Ten pierwszy i ostatni raz.
Demonica szybko podniosła się z ziemi, ciężko było jej złapać równowagę podczas gdy jej nogi wciąż się trzęsły. Szybko skłoniła się ku chłopaka.
- Dziękuję - powiedziała. - Dziękuję.
- Hm? - Podniósł pytająco brwi. - Zabiłaś jego najlepszą przyjaciółkę. Mogłabyś się bardziej wysilić, czyż nie? Powinnaś całować mu teraz stopy.
- Nie musi - westchnął. - Tyle wystarczy.
- Mhm. Możesz iść Wanzie, ale zanim pójdziesz. Jeszcze jedna rzecz.
Dziewczyna spojrzała na króla, ich oczy się spotkały i nagle poczuła pieczenie na swoim poliku. Chwilę to trwało zanim dotarło do niej, że została właśnie uderzona w twarz.
***
Żywioły wraz z Dingiem zakradły się do oazy przy której znajdywała się drużyna Króla Hisaina. Stanęli za najbliższym namiotem, z którego akkurat wydobywały się głosy. Jak na razie wszystko szło według planu.
- Zimne - jęknęła demonica. Odsunęła twarz od mokrego ręcznika które Dominka przykładała do jej twarzy.
- Mhm Mhm, to tylko spuchnięcie i zadrapania. Twoje oko wygląda o wiele gorzej - odparła. - Przytrzymaj to przy poliku. Znajdę maść na te zadrapania...i coś na te oko. Ugh, czemu Abrafo musiał akkurat wyjechać na tą misję. To on się zna na tych rzeczach.
- Nie musisz - wymamrotała. - Wystarczy, że dasz mi buzika i od razu będzie lepiej.
- Teraz potrzebujesz maści, nie buzika. Przestań żartować i trzymaj ten okład.
Dagie dotknęła ramienia wampira, co siedział obok niej. Otis od razu uśmiechnął się delikatnie do dziewczyny. Skinieniem głowy dał jej znać, że może iść i że dadzą sobie radę, dokładnie jakby wiedział, że właśnie o to jej chodziło.
Mimo potwierdzenia wciąż P
Przerażało nią, że coś może im się stać podczas gdy ona próbuje znaleść Rivera. Chciała im ufać, ale nie była wstanie. Czuła niekomfort w duszy, podczas gdy się oddalała wspólnie z Dingiem. Zanim zniknęli za kolejnymi namiotami, zerknęła ostatni raz dotyłu na jej przyjaciół. Obojgu chłopaków pomachało do niej delikatnie.
Ding i Dagie mijając namioty od razu zauważyli, że było cicho. Nie opisaliby tego jako przyjemna cisza. Martwiła ich obojgu, gdyż nie wiedzieli co mogła ona oznaczać. Było to dobry znak czy coś złego?
Wkońcu kątem oka zobaczyli jak Gertruda wchodzi do namiotu niedaleko. Mieli przeczucie, że to właśnie tam muszą się kierować. Podeszli. Wcale nie słyszeli rozmowy, ale wydawało im się, że to głos Rivera znajdywał się za materiałem. Czekali więc na moment jak Gertruda wyjdzie, aby Dagie mogła odwrócić jej uwagę podczas gdy Ding zakradnie się do namiotu. Też tak zrobili. Od razu gdy Gertruda wyszła, dziewczyna użyła żywiołu grawitacji aby oddalić kobietę jak najdalej od Rivera.
- Dagie - warknęła Gertruda ladując na ziemi.
- Cześć, Gertruda - przywitała się przyjaźnie Dagie, nie czekała chwili dłużej aby rzucić Gertrudę w powietrze. Ding wszedł już do namiotu, więc wiedziała, że nadszedł czas aby rozpocząć kolejną część planu. Czasem trzeba zahałasować aby odwrócić uwagę.
***
Ding wczołgał się pod materiał namiotu. To nie był czyiś pokój, to była ich wspólna przestrzeń. Stół z grami, planszówkami i kartami. Pufa wokół której była sterta książek. A tam na pufie siedział nikt inny niż River. Wyglądał normalnie. Żadnych siniaków po walce. Żadnych łańcuchów przywiązanych do niego kostki albo nargastka. To był ten sam River co zawsze. Jak zawsze, relaksował się z książką w ręku.
River widocznie nie zauważył Dinga, więc mężczyzna podszedł bliżej. Kucnął przed nim z szerokim uśmiechem na twarzy. Czuł ulgę widząc, że jest cały i zdrów. Żadnych siniaków, zadrapań, wyrwanej sierści.
- River.
Ding dotknął dłoń młodszego. Dopiero gdy ich oczy się spotkały, zauważył, że się mylił. Choć nie było widać tego na zewnątrz, to niestety zrobili coś Riverowi.
Czerwonowłosy zamiast uśmiechnąć się do niego szeroko, ze swoim prommienym uśmiechem, posłał Dingowi wściekłe spojrzenie.
***
Dominika wraz z Wanzie odwraciły się ku dźwięków na zewnątrz. Słyszały trzaski. Szybko wybiegły z namiotu chcą sprawdzić co się dzieje, ale nie zdołały, od razu napotykając ich troje; Recillie, Otisa i Eryka. Zaczęło się czyż nie?
- Dasz radę? - Dominika zerknęła na demonicę, która uśmiechnęła się szeroko na te pytanie. Nie potrzebnie się martwiła o kogoś takiego jak ona.
Wanzie zniknęła z ich oczów. Myśleli że uciekła od walki, opuściła meduzę zostawiając ją samą, ale mylili się. Otoczył ich wielki okrąg demoniz, a pośrodku było czworo żywiołów.
Dominika wykorzystała tą chwilę nie uwagi. Swoją mocą wydobyła wodę spod piasku. Skierowała strumień ku nich, ale ani kropelka nie zdążyła dotknąć żywioły, gdyż lodowe pióra Recilli dotknęły wody, od razu zamarzając cały strumień.
- Wezmę się za nią. Wy skupcie się na Wanzie - odparła Recillie. - Wiecie co robić.
Eryk zaczął strzelać w demony piorunami. Patrzyli jak pokoleji znikały i się pojawiły na ich miejscu nowe iluzje. Myśleli, że gdzieś w tym okręgu znajdywała się prawdziwa Wanzie, ale mylili się.
- Gdzie... - Rozglądnął się Eryk. Nagle obok niego twarzy przeleciał nóż. Nigdy aż tak się nie cieszył, że ruszył głową.
Eryk nie czekał dłużej i pociągnął Otisa wraz z nim na ziemię.
- Recillie, uważaj! Hattenza tu jest - krzyknął do niej Eryk. Podczas gdy kolejne noże przeletywały nad ich głowami, próbował analizować gdzie się dziewczyna znajdywała. Zawsze noże leciały prosto do niej. - Pójdę zająć się nią. A ty spróbuj znaleść Wanzie. Wiesz co robić.
- Tak.
Czarnowłosy zamienił się w nietoperza i wniósł się w powietrze. Widział stamtąd Dagie próbującą powstrzymać Gertrudę od zbliżenia się do namiotu. Dagie widziała równierz go, czarnego nietoperza. Uśmiechnęła się do niego i szybko wróciła do Gertrudy. Kobieta była pełna energii, mimo, że niedawno rozpoczął się dzień. Albo też była po prostu bardzo uparta.
- Naprawdę już od jakiegoś czasu grasz mi na nerwach, Dagie!
- Jak miło. Żywioł nienawiści mnie nienawidzi. - Przewróciła oczami. - Aby było fair. Ja też ciebie nie lubię. Nie rozumiem, po co krzywdzisz moich przyjaciół. Po co zabijasz dzieci i porywasz Rivera, co z tego, że są żywiołami, jeśli to nadal osoby?
- Myślisz, że porwałam Rivera? - zarechotała. - Wiesz lepiej niż ktokolwiek inny, czemu dołączył do nas. Kochać, a potem utracić to, co kochaliśmy. Jeśli nie potrafimy znieść utraty, pochłania nas nienawiść. Jedynie delikatnie pomogłam mu zobaczyć, że utracił miłość... a raczej pokazałam mu przyłość, gdzie wkońcu ją utraci.
Dagie spojrzała na nią zaskoczona. Wkońcu zrozumiała w jaki sposób River przeszedł na ich stronę. Od samego początku grali grę i nieświadomi nią przegrywali. Wszystko co się wydarzyło szło według ich planu. Koszmar. Rozddzielenie się. Nienawiść w wiosce. Byli po prostu pionkami na planszy, planszy stworzonej przez nich. Plansza była stworzona w taki sposób, że nie mieli wybór, a dotrzeć do oazy. Wkońcu to zrozumiała, jak głupi byli.
Rudowłosa rzuciła zbliżającą się niziołkę o drzewo. Była zła. Tym więcęj czasu spędzała ze Gertrudą, tym bardziej wypełniło się jej serce złością. Przerażał ją ten fakt, że przez chwilę przeszła przez jej głowę myśl, o zabiciu kobiety.
- Och, Otis może potrzebować trochę twojej pomocy - zarechotała nagle Gertruda. Wzkazała palcem ku niebowi.
Dagie od razy skierowała wzrok na resztę drużyny. Oczy szybko jej się rozszerzyły gdy ujrzała swój największy lęk. Widziała jak Otis spadał w dół. Wyciągnęła rękę w stronę przyjeciala próbując na odległość użyć swojej mocy na nim, ale nie była wstanie. Była za daleko. Zaczęła więc biec pozostawiając Gertrudę samą. Nie obchodziło ją to teraz, bo jedyne o czym w tym momencie myślała, to o złapaniu Otisa. Nie mogła pozwolić mu spaść i tak po prostu umrzeć.
Dziewczyna nagle zobaczyła światło na niebie i w nim palącego się Eryka. Nie wiedziała, że jego żywioł jest wstanie robić takie rzeczy, ale Eryk był piorunem albo też przemieszczał się w piorunie. Nie była wstanie stwierdzić, ale w tej chwili nie było to ważne. Ważne było, że blondyn złapał Otisa w powietrzu i poczuła wkońcu ulgę. Dziewczyna zatrzymała się na chwilę łapiąc odech. Spanikowała wcześniej, myśląc, że może stracić poraz kolejny swojego najlepszego przyjaciela.
- Głupie dziecko. - Usłyszała zimny szept na swojej szyji. Wypluła krew z ust i zrozumiała, że to ona była najlepszym przyjacielem którego ktoś miał dziś stracić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro