#15 Musimy być czujni
- W każdym razie, dość pytań, tu macie materiały i własne drzewo. Gdy skończycie, pokażę wam wasze obowiązki, które rozpoczniecie jutro - powiedziała do nich Mora, zanim się oddaliła i zostawiła całą czwórkę przy drzewie.
Wszyscy spokojnie odprowadzili ją wzrokiem, a kiedy już odeszła wchodząc do jakiegoś namiotu, pierwsze co, Kahlen spojrzała na Akheta.
- Nie podoba mi się to. Czemu nagle zostajemy częścią jakieś dziwnej zbuntowanej społeczności? - zapytała od razu i zanim Akhet zdążył jej odpowiedzieć, Kahlen dodała, - Wiedz tylko, że możemy tu pobyć przez jakiś czas, ale lepiej się nie zadomawiaj, idioto. Mam zamiar wykonać tę głupią magiczną misję i wrócić do siebie.
- Zostajemy tu, bo płomień wie co robi - odpowiedział rozkładając przed nimi materiałowy na namiot. - Wiem, że nie znamy się długo, ale po prostu mi zaufaj.
- Ciągle muszę ci ufać... Wiem, że nie mam wyboru. Ale bądź świadom, że będą warty nocne. Fakt, że ci ufam, nie znaczy, że ufam tej społeczności. - Krzyżowała dłonie przyglądając się temu co robił. - Nie chcę nagle pewnej nocy obudzić się nad ogniem, ponieważ mieszkańcy mają jakieś dziwne rytuały, albo lubią ludzkie mięso.
- Ludzkie mięso? Idiotka. Widać, że naprawdę nie jesteście stąd - powiedziała smoczyca kładąc się na piasku.
- Ta... ale może ma rację, nie powinniśmy ufać nim tak od razu. Nie znamy ich i tego świata - zauważył Akhet.
- Ale ja znam ten świat i uwierz, że nie są społeczeństwem, o które kiedykolwiek powinniście się martwić - odparła Star.
- Wierzem - odpowiedział jej, chociaż nadal zgadzał się z Kahlen. Muszą być czujni.
- Boże, znowu mnie obgadujesz z tym głupim smokiem? - zapytała z niedowierzaniem w głosie czarnowłosa.
- Sama jesteś głupia - warknęła smoczyca.
- Spokojnie, jedynie mówimy o tym czy powinniśmy im zaufać - westchnął Akhet. - I Kahlen, Orson nie musi pomagać gdyż jest dzieckiem, ale przydałaby się twoja pomoc w rozkładaniu tego namiotu.
- Ehh, niech będzie - odparła z niechęcią.
Po tym gdy już rozłożyli namiot, Mora pokazała im, gdzie mają jutro rano się pojawić po śniadaniu. Akhet miał pomóc w budowie nowej studni, a Kahlen pojawić się przy różowym namiocie, by zacząć swoją pracę przy modzie. Tej samej nocy wartę mieli oczywiście Akhet i Star, gdyż Kahlen nie miała zamiaru czuwać nad problemem, który on sam im sprawił. Przynajmniej pierwszej nocy nie miała zamiaru mieć warty, drugiej również, a przez inne zapewne będzie trochę czuwać, pozwalając Akhetowi spać.
Rano tak jak im powiedziała Mora, obudziło ich głośne pienie kauków, ognistych kogutów. Po zjedzeniu kaszki mleczno-ryżowej z owocami, rozdzielili się. Orson poszedł do szkoły, Akhet budować studnię, a Kahlen pod namiot mody.
Mulatka stanęła przed materiałowymi drzwiami i przed wejściem wzięła głęboki wdech. Musiała się psychicznie przygotować na szycie wśród kilku innych pracowników. Jednak kiedy weszła zobaczyła tylko jedną osobę, czarnego mężczyznę z wężowym ogonem koloru piasku. Miał na sobie czerwoną koszulę która wyglądała na habit. Jedynie dekolt był duży i kwadratowy.
Wężowaty mężczyzna spojrzał na nią z wielkim uśmiechem i podpęznął do niej w pośpiechu, na co ludzka dziewczyna zareagowała cofnięciem się i potknięciem o materiał na ziemi.
- Oj, nic ci nie jest duszyczko? - zapytał podając jej rękę, a ona przerażona spojrzała na niego z dołu. Nie miała zamiaru podawać temu czemuś dłoni, nawet jeżeli chce jej tylko pomóc wstać.
Po chwili braku reakcji od strony Kahlen, mężczyzna sam zabrał dłoń i odsunął się trochę do tyłu nie wiedząc co robić. Pierwszy raz ktoś zaregował na niego w taki sposób i nie wiedział w ogóle co to oznaczało. Był świadom swojej ohydnej koszuli, ale czy naprawdę wyglądała tak źle, że przeraził ją jego ubiór?
Kahlen pomału wstała nadal mając mocno widoczny dystans do wężowatego mężczyzny. W jej głowie było to samo i jedno pytanie: czemu Akhet musiał jej to zrobić. Prawdopodobnie byliby już dawno w zamku i może nawet wykonali tę misję, ale oczywiście, że ten jego płomień nim na to tak szybko nie pozwoli.
- Kahlen, zostałam tutaj przydziolona - powiedziała próbując udawać, że istota przed nią jej wcale nie przerażała.
- Wiem, wiem - powiedział radośnie mężczyzna. - Mora mi wczoraj o tobie opowiadała, wyglądasz dokładnie tak jak sobie ciebie wyobrażałem. Szczupła, wysoka, zwyczajny człowiek z kolorowymi włosymi, chociaż przyznam, że bardzo zaniedbałaś swoje śliczne włosy. Widać to nawet z daleka. Co ty z nimi zrobiłaś? - zapytał przyglądając się nim.
- Wiele razy je rozjaśniałam, przez co są one dość zniszczone - wytłumaczyła i niepewnie patrząc na niego, dodała. - A ty jesteś?
- No tak, gdzie moje maniery - zaśmiał się kręcą głową na boki. Śmiejąc się wysunął lekko język, przez co dobrze było widać jego całkowicie czarny kolor oraz jak cienki i rozwidlony jest na czubku. - Nazywam się Ytt, no i od dzisiaj będę twoim ulubionym szefem, mentorem prowadzącym cię przez karierę mody - powiedział dumnie nie ukrywając ekcytacji i szczęścia. Nagle jakby spojrzał na nią marszcząc brwi. - Na początku, musimy zmienić ci te ochydne ubrania, co to wogóle jest?
- Jeansy i koszulka - odpowiedziała równierz marszcząc brwi, bo czy on serio ją pytał o jej ciuchy?
- Nie gotujesz się w tych ciuchach???
- No na pustyni jest oczywiście gorąco, ale jest okej, jeszcze się nie przegrzałam w tych ubraniach - odparła.
- Dziewczyno, przebierasz się i to natychmiast. Nosisz sukienki? - zapytał idąc w głąb namiotu. Kahlen nie odwracała od niego wzroku, ani na na chwilę i patrzyła jak otwiera jakąś drewnianą skrzynię.
- Są ok...
Mężczyzna grzebiąc w krzyni wyjął po jakimś czasie ciemnoczerwone ubrania i sandały.
- Przebierz się - powiedział podpełzając do niej i wpychając ubrania do jej rąk. - Mam nadzieję, że są w twoim stylu.
- Mam się przebrać tutaj? - zapytała robiąc krok do tyłu. Mężczyzna był o wiele wyższy od niej. Stał blisko, naprzeciwko niej, a jego wężowaty język był tuż nad niej oczami, co nie było zbyt wygodne i wcale nie było komfortowe. Wiedziała, że jest humanoidalnym wężem, ale naprawdę musiał być tak blisko by widziała to jeszcze lepiej?
- Och, chyba tak - Poczuł ponownie niepewność przez widoczną komunikację Kahlen. Oczywiście nie rozumiał dokładnie o co mogło jej chodzić, więc nie mógł zrozumieć jej zachowania inaczej, niż, że go nie lubiła.
- Jeżeli mam się przebrać w te wasze ciuchy, to może wyjdziesz na chwilę?
- No tak, powiedz kiedy będem mógł wrócić spowrotem - odkalsznął i mijając nią wyszedł z różowego namiotu.
- W końcu - wymamrotała cicho do siebie gdy już wyszedł.
Spojrzała na ubrania które jej podał i rozłożyła je by mnieć na nie lepszy widok. Miała w ręku krótką, do kolan ciemnoczerwoną spodnicę. Do tego bardzo krótką do kompletu koszulkę. Miała bufiaste długie rękawy i zasłaniała całe plecy dodając do spodnicy kolejną warstwę. Użyty materiał był cienki i trochę zimny. Ytt dał jej jeszcze wysokie sandały z czarnej skóry jakiegoś zwierzęcia. Przynajmniej miała coś zamiast tych ciemnych adidasów pełnych piasku.
Adidasów w których wybiegła ze domu po kłótni ze swoją mamą, tej nocy kiedy ostatni raz była na ziemi. To była głupia kłótnia, ale przynajmniej nie musi chwilowo wracać i się o to martwić. To się nazywa prawdziywy optymizm.
Minęło parę minut i już przebrana spojrzała na stojące lustro. Ubranie idealnie do niej pasowało. Bała się, że zostanie jakieś jaskrawe odsłaniające większości ciała ubranie jak wielu tutaj ma, ale nie została wcale takich złych ubrań i na dodatek miały ładny kolor pasujących do jej ciemnej skóry.
Zastanawiała się przez jakiś czas czy powinna powiedzieć wężowi, że może już wejść, ale nie wiedziała czy chciała. Uważała, że fajniej byłoby usiąść, poczekać i zobaczyć kiedy znudzi mu się czekanie przed namiotem. Postanowiła jednak poinformować węża, ale po jakimś czasie, bo chciała najpierw się rozejrzeć i zobaczyć co on tu ma. Może odkryje jakieś pechowe trzynastki, świece ze znakiem szatana, obojętnie co, byle by dało jej powód do ucieczki z tego pustkowia.
Podeszła do drewnianej komody, jedynej skrytki którą dotychczas zauważyła, zaraz po krzyni ze ciuchami. W pierwszej szuflacie było dużo rysunków na kartach, projekty ubrań. Wszystkie spodnie miały raczej ten sam styl, jedynie koszulki najbardziej się od siebie wyróżniały. Widać jednak, że Ytt lubi bufiaste rękawy i naprawdę skromne projekty. Niepewnie otworzyła koleje szuflady będąc ciekawa co znajdzie tam, ale znalazła jedynie jakieś skrawki materiałów, kredki i przybory do szycia, które w większości w jakiś sposób przypominały węża. Zamknęła szuflady i spojrzała na wejście do namiotu, nic nie znalazła, więc chyba pomyślała, że powinna już zawołać tego dziwaka.
- Ej, wężu, już się przebrałam - poinformowała go, a mężczyzna zaraz wpadł do środka i spojrzał na nią podekcytowany.
- I jak pasuje? Podoba się?
- Rękawy są trochę za długie, ale nie będę narzekać - odparła. - No więc, co mam robić?
- No tak, praca! - powiedział jakby zapomniał, że był nadal w pracy. Podpełznął do szuflady, do której wcześniej zaglądała Kahlen i wyjął z niej przybory do rysowania. Położył je na puste biurko i odwrocił się w jej kierunku. - Trzeba zrobić nowe projekty, więc pokaż mi co potrafisz.
- Ha?
- Potrzebuję coś nowego na ciepłe dni które są codziennie i coś na chłodniejsze noce. Narysuj coś i się pochwal swoją kreatywnością - powiedział uśmiechnięty.
***
- Okej, nie wiem jak wy, ale jestem za pauzą - odparł jakiś czarnowłosy chłopak stojący obok Akheta. Przedstawiał się wcześniej, ale nie zdołał zapamiętać jego imienia. Na jego oko był młodszy i wyróżniał się należąc do innej rasy. Na głowie miał czarne, okrągłe uszy. Białka oczu były w kolorze czarnym i ozdabiały szmaragdowe tęczówki chłopaka. Czarne włosy, wydawały się momentami być bardziej niebieskie albo fioletowe w świetle słońca.
- Zmęczyłem się i na dodatek Hisain siedzi sam w namiocie, nie chcę, by się zanudził na śmierć - dodał.
- Spoko, zróbmy sobie tę twoją pauzę - odparła zielonoskóra dziewczyna, odkładając kamienną cegłę. Bynajmniej nasz hindus zapamiętał, że orkrzyca nazywała sie Arcana.- Tylko pozdrów ode mnie swojego chłoptasia i wróć za jakiś czas.
- Mhmm. - Kiwnął głową uśmiechając się lekko do kobiety. I zanim zdołali się obejrzeć poszedł sobie zostawiając całą trójkę samych. Czyli Akheta, orkrzycę i pół wielbłąda pół człowieka.
Kiedy oni usiedli na cegłach zaczynając rozmowę ze sobą jakimś żartem, hindus rozejrzał się, nie wiedząc co dokładnie ze sobą zrobić. Jak na zowałonie natrafił jednak wzrokiem na Morę, zbierającą owoce z palm. Jako, że miał przerwę postanowił na chwilę podejść i porozmawiać, bo co miał do stracenia? Trochę się wachając czarnowłosy postanowił w końcu to zrobić.
- Hej - powiedział stojąc za dziewczyną. Ta słysząc jego głos, odwróciła się i spojrzała na niego.
- To ty - westchnęła odwracając z powrotem twarz, nadal stojąc przed nim tyłem. - Więc, jak wam się na razie podoba?
- Jest spoko, chyba. Nie wiem jak tam u Orsona w szkole i Kahlen w pracy.- Podrapał się po karku.- Chociaż Kahlen pytała się, czy by nie mogła dłużej pospać i czy serio musi codzinnie wstawać z pianiem kogota by dostać śniadanie.
- Musi - odparła.
- No tak, powiem jej.
Przez chwilę była między nimi całkowita cisza, aż do czasu kiedy Mora skończyła wypełniać koszyk morelami i spojrzała się za siebie na hindusa.
- Przepraszam, jeżeli wczoraj wydawałam się dla was trochę wrogo nastawiona. Poprostu byłam wczoraj zmęczona, bo jeden ze naszych zachorował i jeszcze na dodatek po ciężkim dniu pracy pojawili się jacyś ludzcy dziwacy ze smokiem, więc mam nadzieję, że rozumiecie.
- Jest naprawdę dobrze, nawet tego nie zauważyłem - powiedział Akhet, co było szczerą prawdą.
- Okej - Uśmiechnęła się w jego kierunku. - Przynajmniej tyle dobrego.
***
Na koniec dnia wszyscy wrócili do swojego namiotu. Wchodząc, Orson i Akhet przywitali się ze Star, a pierwsze co zrobiła Kahlen, prócz zignorowania istnienia smoka, to padła na ziemię rozkładając się wygodnie.
Dla niej był to ciężki i jednocześnie przyjemny dzień, podobał jej się. Zamiast szyć, cały dzień rysowała projekty, czego w ogóle się nie spodziewała. Jakby tak się zastanowiła, Ytt też wcale nie był taki zły, trochę nachalny, zbyt pozytywny, uśmiechnięty, rozemocjonalny, męczący i wężowaty - ale dało się z nim wytrzymać. Dużo się też od niego dzisiaj nauczyła, był dobrym mentorem. Nawet mówiąc jej, że coś w projekcie nie jest najlepsze, zawsze tłumaczył co może poprawić i dalej dawał jej wolną wolę. Nie kazał jej robić puchatych ramion, ale powiedział na przykład, że długie rękawy są ważne by promienie słońca nie spaliły skóry.
Co do Orsona, dla niego dzień był jak każdy. Zbyt wiele nie interesował się szkołą, ani zbyt bardzo się w nią nie zaangażował. Po prostu w niej siedział i słuchał. Przez chwilę obserwował również kota za oknem, dopóki nie zniknął z jego zasięgu wzroku.
Akhet miał podobny dzień do Kahlen, ciężki, ale przyjemny. Zdołał porozmawiać z Morą, co było dla niego wręcz cudowne. Ciężka praca, do której został przydzielony, też mu nie przeszkadzała, gdyż tutejsi brali swoje obowiązki bardzo luźno. Odpoczywali kiedy chcieli, brali przerwy kiedy mieli na to ochotę i rozmawiali nie widząc w tym żadnych przeszkód, do większej produktywności. Wszyscy byli mili i naprawdę wyglądali na szczęśliwych. Gdyby się przez chwilę nad tym zastanowił, w sumie mógłby tu zostać, może nawet na zawsze.
________________________________________________________________
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro