Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXVI

Odkrywamy siebie, kiedy się gubimy, nie kiedy poszukujemy.”

~ Fernando Sobral, Ona śpiewała fado




Czy jest coś gorszego w idei nadziei niż sytuacja, w której ktoś perfidnie rozpala ją po to, żeby dla własnej przyjemności zdmuchnąć ją w jedną sekundę?

Czy to powszechne wśród takich ludzi, jak mój ojciec, Robert Sanders i Gabriel Jones?

Nie mogłem uwierzyć, kiedy ten ostatni wstał i z uśmiechem oznajmił, że nie zmieni decyzji. Jego argumentem były postawione przez Thomasa domki, na które nie miał czasu. Pożegnał się i wyszedł mówiąc, że za dwa tygodnie ma nas tutaj nie być.

Czułem zawód tak wielki, że przez moment nie potrafiłem oddychać. Miałem ochotę rozkwasić mu twarz i jednocześnie czułem ulgę, że nie słyszały tego dzieciaki.

Rodzice Leah kręcili głowami z niedowierzaniem, Robert rzucał mi pokrzepiający uśmiech, a Thomas ukrył twarz w dłoniach. Nawet się nie zorientowałam, że w którymś momencie dłoń Leah odnalazła moją i nasze place splotły się ze sobą na moim kolanie.

— Co za sukinsyn... — żachnął się Brett, przez co automatycznie został spiorunowany wzrokiem mojego chrzestnego. — Celowo to zrobił, nie?

— Owszem — potwierdził mój ojciec. — Świetnie się bawił.

— Nawet nie wiem, co powiedzieć... — przyznał Theodore.

— Byłam przygotowana na taki przebieg tej rozmowy - oświadczyła spokojnie Mia. — Plan awaryjny może nie należy do najprostszych, ale uważam, że jest teraz naszą jedyną opcją.

— Plan awaryjny? — jęknął Thomas.

— Mia myśli chyba o tym samym, co ja — wymieniłem z nią spojrzenie. — Skoro Jones nie chce innej ziemi, my zajmiemy inny teren i zbudujemy obóz gdzieś indziej. Może nawet lepiej, bo niektóre rzeczy tutaj... no, nie powinny istnieć. — odchrząknąłem.

— Trzeba tylko zdecydować, który teren - uśmiechnęła się Mia. — Jestem za tym od państwa Thompson, jest bliżej wszystkich uczestników.

Każdy po kolei zgodził się ze słowami dziewczyny, ale i tak byliśmy przygnębieni. W końcu traciliśmy coś ważnego dla nas i czekało nas coś trudnego - wytłumaczenie tego młodszym.

Dorośli zostali z Thomasem, żeby dogadać szczegóły, oczywiście poza Robertem, który się ze mną pożegnał zbyt czule i udał do swojego samochodu.

Wypuściłem powietrze z ust ze świstem, patrząc przy tym po kolei na moich przyjaciół.

— Chodźcie tutaj — Brett rozłożył ramiona. — Chodźcie się przytulić.

Zaśmiałem się krótko i pierwszy dołączyłem do grupowego uścisku. Zaraz po mnie zrobiła to Mia, Leah i ze skrzywioną miną Theodore. Wyglądaliśmy jak jedna drużyna i właśnie tak było.

— Już starczy — bąknął Theo i odsunął się na bezpieczną odległość.

— Co my teraz zrobimy? — zapytała Leah. — Co z tym wokół, wszystkim. Wszystkim, co mamy?

— Przede wszystkim, mamy siebie — Mia złapała jej dłoń. — A to już dobry początek. Jesteśmy ambitni i uparci i mamy w swoich szeregach Nolana, a to jest już coś.

— Bez przesady — wzniosłam oczu ku niebu. Świeciło słońce. — Gdybym był choć w połowie tak świetny w negocjacjach, jak w bieganiu, nie musielibyśmy zaczynać od nowa i tego tracić.

— Nic nie tracimy — zaoponował Finch. — Wszechświat składa się z czystej energii i nie ma sposobu, aby ją zniszczyć. Można ją zmienić na inną formę materii czy energii i wcale nie musimy przy tym nic tracić.

— Zdajesz sobie sprawę z tego, że poza tobą I Mią, nikt nie ogarnia fizycznych gadek? — Brett uniósł brew.

— Theodore'owi chodziło o to, że mimo tego, że zmieniamy miejsce, nie zmieni się nic z nami. Nadal będziemy tworzyć jedną wielką rodzinę, która przyjmuje pod swoje skrzydła każde jedno serce pokryte bliznami. — wyjaśniła Mia. — Noo, niektórzy już ostatni raz są w roli uczestnika. — puściła do mnie oczko.

— Spokojnie, chętnie zostanę opiekunem — mrugnąłem do niej. — Wiecie, co musimy teraz zrobić.

— Niestety... — westchnęła Leah. - Spotkajmy się po wszystkim przy jeziorze i podzielimy się wrażeniami.

Zgodnie z prośbą Leah, udaliśmy się na rozmowy z grupami. Nie mogliśmy tego odwlekać.





* * *





Tuląc w ramionach Rachel, czułem swego rodzaju spokój. Pustka gdzieś zniknęła, a ja się uśmiechałem. Zieloni przyjęli te straszne fakty ze stoickim spokojem, co nie powiem - zszokowało mnie.

— Mamy inteligentne dzieciaki. Wiedziały, co się święci — Theo poklepał mnie po ramieniu.

— Oczywiście, że wiedzieliśmy. Marni z was aktorzy. — fuknęła Rachel zduszonym głosem.

— Hej, przecież w nowym miejscu też będzie świetnie. A może nawet lepiej! — zawołał radośnie Clint.

— To oczywiste — prychnęła Hannah. — Będziemy mogli stworzyć to miejsce od nowa, więc będzie idealne.

— Nie mogę się doczekać, aż zaczniemy pracować! — rzuciła z ekscytacją Mia. — Nie wiem, jak pogodzimy szkoły i studia, ale damy radę.

— Wiecie, co jest smutne? — skrzywił się Theo. — Zostały dwa tygodnie, a myśleliśmy, że uda nam się w tym roku być na drugim miejscu...

— Ej, jeszcze jest szansa. Thomas na pe... — Mia nie skończyła, bo rozległ się dzwonek, który zwołał nas w jedno miejsce.

Widziałem niektórych żółtych, którzy ocierali łzy i szli przygnębieni, a nawet podniosłem z ziemi zadeptaną kartkę i odczytałem z niej krótki wiersz.


Niczym wiatr co przeciął me serce w skroś, tak dusza ma woła stale proś!
Proś o szansę i proś o nadzieję...
Nikt nie ma mocy by powstrzymać to, co się dzieje.




— Dotknęło was, co? — rzuciłem do Leah. Dziewczyna spojrzała na mnie tymi swoimi czekoladowymi oczami i cały się rozpływałem.

— Jak widać — zerknęła na kartkę. — Po co Thomas nas woła?

— Nie mam pojęcia — wzruszyłem ramionami i przeniosłem wzrok na chrzestnego, który jakoś dziwnie się uśmiechał.

— Kochani! Do każdego pewnie już dotarły straszne wieści, ale nie poddajemy się! Niemniej jednak zostało nam bardzo mało czasu... Z tego powodu będziemy musieli przyspieszyć konkurencje, żeby poznać tegorocznych zwycięzców pucharu obozu!

Mimo wszechobecnego smutku, zdecydowanie większość zaczęła wiwatować. Pewnie tak jak ja, mieli obawy. Obawy, że punktacja zatrzyma się na tym, co jest i całe staranie pójdzie się...

— Najważniejszym wydarzeniem, najbardziej punktowanym, jest oczywiście bieg — zaczął dramatycznym tonem mój wuj. — Odbędzie się za równo siedem dni, także przygotujcie się. Przygotujecie się równie na jutro, czekają was pierwszy w historii obozu podchody!

Rozległy się oklaski i słowa zadowolenia, a ja automatycznie zacząłem się szczerzyć.

— Z moją orientacją w terenie nie mamy szans — szepnął Theo. — Żadnych.

— Nie ty jeden jesteś w tej ekipie, Finch — dźgnąłem go łokciem w żebro. — Poza tym myślę, że podchody można również inaczej wykorzystać.

— Na przykład? — zainteresowała się Leah. Pochyliłem się tak, że moje usta prawie stykały się z jej karkiem i szepnąłem:

— Zobaczysz.

Zachichotała, kręcąc głową, a później owinęła mnie w pasie ręką i przylgnęła do mojego boku. Złożyłem szybki pocałunek na jej czole, a reszcie posłałem uśmiech.

Nie miałem zielonego pojęcia, co przyniesie przyszłość, ale w tamtej chwili czułem szczęście. Motywację i przynależność do czegoś.

Danie nauczki ojcu może nie było czymś odpowiednim i z perspektywy czasu tego żałowałem, ale gdybym tego nie zrobił... kto wie, w jakim miejscu byłbym dzisiaj?

Czy odkryłbym prawdę? Pogłębiałbym żal? Nigdy nie spotkałbym Fincha, nigdy nie znalazłbym wspólnej ścieżki z Walkerem. Nigdy nie zyskałbym tak wspaniałej przyjaciółki, jak Mia, a moje serce nigdy nie zabiłoby szybciej przez pewną uroczą harifstkę. Nigdy nie zbliżyłbym się tak bardzo z chrzestnym, ani nigdy (chyba) nie poszedłbym na ten cholerny bal.

Jedno okropne wydarzenie zapoczątkowało falę tych, które po kolei pomogły mi odkryć samego siebie. Odkryć innych. Odkryć coś, bez czego czułem się niekompletny.

Swój własny obóz pełen tych poranionych serc.


______________________________________


Kochani!

Wybaczcie, że rozdział tak późno, ale nie mam dostępu do laptopa i dodaję go z telefonu (czego wręcz nienawidzę). Mam nadzieję, że nic się z tym rozdziałem nie stanie X D bo chyba każdy twórca wie, jakie psikusy potrafi zrobić apka mobilna z myślnikami czy przestawianiem.

Rozdział krótki dzisiaj, ale wiecie - nic na siłę w moim przypadku. Nie lubię pisać zapychaczy w rozdziałach, stąd długość tekstu.

Niemniej jednak mam nadzieję, że WAS nieco zaskoczyłam, no bo kto się spodziewał happy endu?

Teraz będzie już tylko z górki c;

Miłego dnia/wieczoru!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro