Rozdział XXIII
„Samo działanie jest wartością. Twoja wartość znika, gdy rezygnujesz z chęci do zmian i doświadczania życia. Masz jednak wybór, dokonaj go i poświęć mu się. Czyny te dadzą ci nową nadzieję i poczucie celu."
~ Christopher Paolini, Eragon
Thomas siedział przed nami za swoim prowizorycznym biurkiem i masował palcami zmarszczki na czole. Jego flanelowa czerwona koszula była pomięta, a deszcz za oknem nie dodawał nam otuchy.
Wraz z Leah i Brettem oczekiwaliśmy wyjaśnień, ale mój chrzestny chyba bał się nam o czymś powiedzieć.
— Nie wiem, jak mam wam to przekazać. — przełknął ślinę.
— Nie jesteśmy dziećmi, Thomas. — odezwał się Brett.
Czułem, co wisi w powietrzu. Fakt, że Thomas nie potrafił się przemóc, popchnął mnie do snucia teorii i podzielenia się jedną z nich na głos.
— Gabriel Jones chce coś tutaj wybudować.
Chrzestny spojrzał na mnie przerażony, a jego oczy zrobiły się tak wielkie, jakby to była ściśle tajna sprawa, o której nikt nie powinien wiedzieć
— Skąd ty to wiesz, Nolan?
— Nie trzeba być mistrzem zgdywania, żeby się domyślić — odparłem. — W takim razie to ostatni obóz, tak?
— Nie w tym rzecz — pokręcił głową. — Nie mogę go nawet skończyć. Gabriel chce to na już, dał mi dwa tygodnie. Mam dwa tygodnie, żeby poinformować rodziców tych wszystkich dzieciaków, że muszą je zabrać do domu. I że nigdy już tutaj nie wrócą. Nie wiem jak mam to zrobić... jak być tym, który kończy wakacje? — ukrył twarz w dłoniach.
— To nie ty kończysz wakacje, tylko Gabriel — powiedziała twardo Leah. — Przecież nie możemy tak po prostu oddać mu tego wszystkiego. Włożyliśmy w to całe nasze serca... Nie możemy się poddać.
— To nie zależy od nas, Leah. Jones ma plan na ten teren i chce zrealizować go jak najszybciej.
— Co on chce tutaj zrobić? — zapytał Brett, wyraźnie zdenerwowany.
— Zmienić to miejsce w domki letniskowe dla zwyczajnych ludzi, którzy odpoczywają z dala od zgiełku i miasta. Z czasem wprowadzić pierwsze prace, aby w przyszłości rozwinąć tutaj agroturystykę — westchnął. — Nie uprzedził mnie. Gdybym wiedział, w ogóle nie otwierałbym tego sezonu.
— Przecież to absurd! — uderzyłem pięścią w biurko. — Zainwestowałeś w to miejsce prawie całe życie i wszystkie swoje pieniądze. Zbudowałeś każdy jeden domek, ogrodzenie wokół obozu. Nawiązałeś współpracę z mnóstwem ludzi, jak ci od paintballa... a teraz on chce tak po prostu to wszystko wziąć?
— Powiedz jeszcze, że nic za to nie dostaniesz. — żachnął się Brett.
— Dostanę, ale to nie ma znaczenia — widziałem, jak hamuje łzy. — To nie na pieniądzach mi zależy. Stworzyłem to miejsce w konkretnym celu, a teraz zostanę go pozbawiony. Stworzyłem to miejsce dla takich dzieciaków, jak...
— My — dokończyłem. — Wiemy to. Nie poddamy się, pokażemy mu, czym dla nas jest to miejsce. Nie może nam tego zabrać tak po prostu.
— Nolan, to raczej przesądzona sprawa. — Brett spojrzał mi w oczy.
— A mój ojciec? — zacząłem z nadzieją. — Nie pomoże nam? Tobie? Jesteście braćmi.
— Jackson White nie jest magikiem, chłopcze. Nic nie wskóra, zresztą... łącza ich wspólne interesy. To byłyby dla niego strzał w kolano.
— Ale tutaj wszyscy mają takich rodziców, może im zależy? Może zróbmy spotkanie, oficjalne. Musimy coś zrobić, cokolwiek. Nie możemy nie spróbować... — mówiła Leah. — To lato się dopiero zaczęło, nie chcę... Nie mogę stracić tego miejsca, Thomas.
— I ja. — zawtórował Brett.
— Nie oddamy tego miejsca bez walki — zadeklarowałem. — Nawet tak nie potrafię. Jestem sportowcem, nie godzę się z porażką, póki nie nadejdzie.
Oczy Leah błysnęły dziwnym żarem, Brett rozciągnął usta w uśmiechu, a Thomas zwyczajnie się rozkleił.
Czekało nas mnóstwo pracy.
* * *
Kiedy opowiadałem zielonym, co się stało, spodziewałem się wybuchów płaczów. Zwłaszcza wśród młodszej grupy. Oni jednak patrzyli na mnie w kompletnym milczeniu i czekali. Czekali, aż ich uratuję, ale nie mogłem tego przecież zrobić.
Theodore ściągnął okulary i ukrył twarz w dłoniach, a Mia nerwowo przeczesywała włosy. Hannah wyglądała jak porcelanowa lalka, bez wyrazu. Clint chciał się rozpłakać, ale nie mógł.
— Z tego powodu nasi rodzice zostali wezwali na zebranie, które odbędzie się jutro. Nie możemy wziąć w nim udziału, ale musicie wiedzieć, co się dzieje w obozie. — powiedziałem spokojnie.
— Thomas nic nie zrobił...
— To nie ma sensu...
Dochodziło do moich uszu. Miałem ochotę na nich nakrzyczeć, że nie mają racji, ale nic by to nie dało. Mieli prawo do wyrażania własnych opinii i odczuwania tego, co towarzyszyło nam wszystkim.
— Teraz idziemy wszyscy na obiad i robimy to, co robiliśmy do tej pory. — zszedłem z prowizorycznego podestu z pnia i dołączyłem do moich przyjaciół.
— Od kiedy o tym wiesz? — zapytał od razu Finch.
— Od wczoraj. Dowiedziałem się przypadkiem razem z Leah i Brettem.
— I mówisz dopiero teraz? — rozłożyłem ręce w geście bezradności.
— Mnie Leah też nic nie powiedziała... — burknęła Mia. — Mniejsza o to. Chodźmy na ten obiad, może przy okazji uda nam się coś wymyślić, zanim dorośli przesądzą los obozu.
Zgodnie ruszyliśmy na stołówkę, a na miejscu posłałem Marry najpiękniejszy uśmiech na świecie. Staruszka odpowiedziała tym samym, ale widziałem po niej, że ona wie. W ramach otuchy zauważyłem, że każdy dostaje dodatkowego klopsika do spaghetti.
Oklapłem ociężale na krzesło przy stoliku i musiałem się zmusić, żeby jeść.
— U mnie masakra. Panika straszna. — westchnął Brett. Leah, która usiadła naprzeciwko mnie, również nie wyglądała najlepiej.
— Żółci popadli w rozpacz. Możecie pewnie już gdzieś widzieć walające się kartki z wierszami.
— Słuchajcie — zaczęła żywo Mia. — Rodzicom też musimy pokazać, że nam zależy. O której jest to spotkanie?
— O dziesiątej rano. — odpowiedziałem.
— Więc my musimy być gotowi przed ich przyjazdem. Niebiescy będą prowadzić treningi, zieloni żywo dyskutować o fizyce kwantowej, czy o jakiejś innej dziedzinie, a żółci powitają muzyką i malowaniem w tle.
— Aż mi się chce to wszystko robić, jak tak o tym mówisz. — stwierdził Theo, na co Mia się zarumieniła.
Niespodziewanie na stół wskoczył Otto i zaczął głośno miauczeć.
— Pan też będzie ważny — Leah podrapała go pod brodą. — Proszę miauczeć od rana.
— Tutaj się je... — Brett wywrócił oczami i ściągnął kota ze stołu, co niestety zaowocowało licznymi zadrapaniami na jego rękach i wardze.
— Pozytywne nastawienie to teraz nasza podstawa. Jeżeli my zawalimy, posypie się całą reszta. Pamiętajcie, że młodsi biorą z nas przykład, więc na litość boską, uśmiechnij się, Nolan.
Uniosłem dłonie w geście obronnym po tym, jak Mia na mnie spojrzała.
— Przecież się uśmiecham.
Leah próbowała zdusić chichot, ale jej się nie udało. Po obiedzie poszedłem pomóc Marry ze zmywaniem, a kiedy wyszedłem z kuchni, wcześniej wspomniana dziewczyna na mnie czekała.
— Jeżeli jutro okaże się, że zostały nam tylko dwa tygodnie, chcę czuć, że żyję — powiedziała, długo wzdychając. — Przy tobie perfekcyjny obrazek wyłamał się z ramki, ale potrzebuje jeszcze pomocy przy roztrzaskaniu szkła, które oddziela go od świata. Szkło chroniło go od skaz, a teraz musi ich trochę nabyć. Przestać być perfekcyjnym.
— Myślę, że jest już wystarczająco tych skaz — dotknąłem palcem miejsca pod jej lewym obojczykiem. — W każdym razie, jestem wolny. I jeżeli ty także nie masz dzisiaj nic ciekawego do roboty... bądź gotowa przed kolacją. Nie będzie nas na niej.
— Tylko nas?
— Nigdy nie randkowałem, a okoliczności nam trochę nie sprzyjają, ale tak. Tylko my, Leah.
Przygryzła dolną wargę, a później uśmiechnęła się słodko. Ten widok roztopił mi serce.
Leah była jak miód z mlekiem, kiedy boli gardło. Przyjemne ciepło, które koi dolegliwości. W tym przypadku gardłem była moja dusza. Patrzyłem w jej szczęśliwe oczy i wiedziałem, że to może być nasz moment.
Nieważne, co myśleli sobie ludzie. Nieważne, co mogli mówić. Nie zamierzałem kończyć tego biegu bez mety.
__________________________________________________________
Powiem Wam, kochani - mam okropny czas w życiu i pisanie jest w nim aktualnie jedynym szczęściem, Wattpad nim jest i Wy - czytelnicy. No jeszcze czytanie :)
Dziękuję za każdą gwiazdkę i każdy komentarz, bo wbrew pozorom znaczą dla mnie wiele!
Mam nadzieję, że u Was wszystko w porządku c;
PS:
Gdy będziemy się zbliżać do końca książki, planuję zrobić dzienny maraton - co Wy na to? Wiecie, żeby nie przedłużać finału tygodniami i zacząć przygodę z następną książką :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro