Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXII

„Jeśli uwierzysz temu, co podpowiada ci intuicja, z pewnością się nie pomylisz.”


~ Kathy Reichs, Okruchy Śmierci






Dzień nie zaczął się dobrze.

Uderzyłem się w mały palec, wstając z łóżka. Spadła na mnie słuchawka prysznica. Biegając po lesie, prawie skręciłem kostkę. Krojąc jabłka na śniadanie, przeciąłem palca i zdenerwowałem Marry niecenzuralną wiązanką, która poleciała na całą kuchnię.

W dodatku padał deszcz, chciało mi się cholernie spać, a czekały mnie złote puzzle. Wszyscy siedzieli w swoich domkach, bo ulewa uniemożliwiała jakąkolwiek aktywność na zewnątrz. Młodsze dzieciaki musiały się strasznie nudzić, skoro nawet ja wzdychałem z braku zajęć.

— Niesamowite — mruknął Theodore pod nosem. Od trzech godzin siedział z nosem w książce i nie kontaktował. — To jest po prostu niesamowite! — zamknął książkę i spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem.

— Co takiego? — zapytałem od niechcenia.

— Kwantowe splątanie to istny kosmos! To jest taki efekt, który powstaje przez wzajemne oddziałowywania pomiędzy dwoma cząsteczkami... — gadał i gadał i gadał.

Udawałem, że słucham, bo i tak nic nie rozumiałem. Może, gdyby zamiast mnie siedziała tam Mia, Theo miałby lepszy odbiór.

— Co nie?

— Co? — potrząsnąłem głową. — Tak, tak. Masz rację.

— Nolan, nie stresuj się tymi puzzlami. Przecież nie będziesz układał ich sam. — zaśmiał się, ściągnął z nosa okulary i rozmasował jego grzbiet. — Żółci znają na pamięć chyba te puzzle, ale wciąż mamy szansę wygrać z niebieskimi. Nie zmienia to faktu, że i tak będziemy ostatni, ale... mały sukces również cieszy, nie? Ciebie cieszyły, kiedy biegałeś?

— Nie — uśmiechnąłem się na to wspomnienie.  — Nigdy nie byłem zadowolony, jeżeli nie zdobyłem złota. Zawsze chciałem być najlepszy, najszybszy. To nie było zdrowe podejście, ale zrozumiałem to dopiero później. Wiesz, moja mama zawsze powtarzała, że nie muszę wygrywać zawodów, żeby wygrać coś dla siebie. Podawała mi przykłady momentów, w których może i miałem drugie miejsce, ale osiągnąłem lepszy czas, niż przy wygranej z poprzednich zawodów. Nie kumałem w ogóle, o co jej biega. Doceniłem te słowa po jej śmierci. Bo dopiero wtedy zacząłem się zastanawiać nad wszystkim, co zrobiła i czego nie będzie mogła zrobić.

— Zazwyczaj to ja dużo gadam — oblizał usta. — Wiele dla mnie znaczy fakt, że się przede mną otwierasz.

— Jesteś moim przyjacielem — przybiłem z nim żółwika. — Nie minęło wiele czasu, odkąd się poznaliśmy, ale nie boję się tego słowa.

— Kiedy miałem pięć lat, moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym — zaczął, a ja się zdziwiłem. — I trafiłem do mojej cioci. Nigdy jednak nie chciała brać na siebie obowiązków wychowywania mnie, więc co wakacje trafiałem tutaj, w szkole zapisywano mnie na wszystkie dodatkowe lekcje, bylebym nie spędzał w domu zbyt wiele czasu. To prywatna szkoła, do której tacy jak ja, nie pasują. Nie zawsze miałem nadwagę — wziął głęboki oddech. — To się zaczęło, kiedy miałem dwanaście lat. Presja rówieśników, wyszydzenie mnie, bo nie pochodzę z tak bogatej rodziny, jak reszta... stres, a wszystko kończyło się jednym, drugim i trzecim ciastkiem.

Zamilkł, ale ja również się nie odzywałem.

— Rok w rok odliczam dni do wakacji, bo mam dosyć tego piekła, które płonie w moim życiu. Nie... Nie mam nikogo, do kogo mógłbym pójść. Nigdy nie miałem kogoś takiego, jak ty. Kogoś normalnego, kto będzie chciał słuchać mojego pieprzenia o fizyce, narzekania na siebie, na wszystkich wokół. Kogoś, kto wytrzyma ze mną w jednym pomieszczeniu tyle czasu. Każdy inny lokator się wynosił. — uśmiechał się. — Dobija mnie fakt, że to się niedługo skończy.

— Naprawdę myślisz, że będziesz miał ode mnie spokój poza obozem? — uniosłem brew i podniosłem się z podłogi, na której siedziałem.

— Nie chcę mieć od ciebie spokoju, White. — roześmialiśmy się obaj i zamknęliśmy w braterskim uścisku, a później ktoś bez pukania wszedł do naszego domku.

— Uroczy jesteście, ale za dziesięć minut zaczyna się konkurencja z puzzlami, więc się ruszcie. — powiedziała Mia, mrugając przesadnie.

Zorientowałem się, co jest powodem jej irytacji.  Deszcz był taki mocny, że jej parasolka sobie z tym nie poradziła, więc stała przed nami cała mokra.

— Tak jest, szefowo — zasalutowałem.

— Chodźmy więc zgarnąć sztabkę złota. — dodał Finch.



* * *




Myślałem, że puzzle zajmą nam mniej czasu, a siedzieliśmy z Clintem i Mią przy nich już czwartą godzinę. Pocieszał mnie fakt, że nikt nie zdążył ich jeszcze ułożyć, a czas mieliśmy ograniczony do pięciu godzin. Wygrywała grupa, która miała największy postęp, rzecz jasna.

— Dla mnie to wygląda tak samo — westchnął Clint i odsunął od siebie kilka elementów. — Mia, ty to na pewno rozróżnisz. Jesteś kobietą.

— Mam nadzieję, że to był żart — spojrzała na niego wrogo. — Nolan, podaj mi tamte jaśniejsze puzzle.

— Jaśniejsze — powtórzyłem i zacząłem skanować wzrokiem stół. — Jasne.

Mia westchnęła ciężko i zrobiła to za mnie, ale nie mogła na mnie narzekać. Ułożyłem trzy placki i to takie konkretne.

Zerknąłem na Bretta, który chyba się modlił o to, żeby Thomas skończył zadanie przed czasem. Leah wyglądała na rozluźnioną. Zresztą, takie zajęcia to był jej żywioł. Nasze oczy na chwilę się spotkały, przez co złapałem zawiechę.

— Nolan! — spiorunowała mnie Mia. — Romanse zostaw na wieczór.

Zaśmiałem się krótko i pokręciłem głową. Ustaliliśmy z moim chrzestnym, że przez pogodę zwieńczymy dzień jakimś filmem, ale wybór należał do młodszej grupy.

Filmy animowane Disney'a nie były mi obce i chętnie zawsze zasiadywałem do seansu, ale kiedy usłyszałem od Rachel, że padło na Coco, miałem ochotę się rozpłakać. Uwielbiałem ten film i jego przesłanie.

— Mamy to! — zawołał Thomas. — Brawa dla żółtych!

— Jak?! — wydarła się Mia. — To są jakieś cyborgi, przysięgam. Przed chwilą brakowało im prawie połowy!

— Spokojnie, szefowo. Niebiescy wciąż są w lesie — powiedział Clint i wymienił ze mną spojrzenie.

— Clint ma rację. Nie zdążymy ułożyć całej sztabki, ale armia Bretta nas nie dogoni.

— Chłam to ać — wymamrotała.

— Co? — nachyliłem się nad stołem.

— Chłam ać...

— Jezu, mów normalnie — poprosił Clint.

— CHCIAŁAM TO WYGRAĆ! — uderzyła pięściami w stół. Puzzle aż podskoczyły.

— Drugie miejsce również jest dobre. — Thomas położył dłonie na jej ramionach i ścisnął w geście pocieszenia, a do mnie puścił oczko. Mia jednak była głodna sukcesu, więc te słowa jej nie pocieszyły.

Uśmiechnęła się za to, kiedy zadanie dobiegło końca i rzeczywiście udało nam się zgarnąć drugie miejsce.

Jak tylko to się stało, wszyscy pobiegli do tabeli z punktami, żeby zobaczyć, czy coś nam to dało.

— BOŻE JEDYNY, WYPRZEDZAMY NIEBIESKICH JEDNYM PUNKTEM! — krzyknął Theodore i zaczął skakać w miejscu. — KOCHAAAAAM WAAAAS! — rzucił się na mnie, Mię i Clinta.

— To upokarzające. Nigdy nie wygrać ten konkurencji przez tyle edycji — jęczała Mia. — Nie idę po order drugiego miejsca. Wstyd! Nolan, ty to zrobisz.

Miałem ochotę roześmiać się znowu, ale się powstrzymałem. Widząc za to, że Leah również zmierza do domku Thomasa, podbiegłem do niej.

— Gratuluję drugiego miejsca — odwróciła głowę w moją stronę. Wyglądała uroczo w żółtym płaszczu przeciwdeszczowym.

— Gratuluję pierwszego. Było pewne, ale... — zmrużyłem oczy.

— Ale? — założyłam ręce na krzyż, a usta rozciągnęła w szerokim uśmiechu.

— Nie oszukujmy się. To była konkurencja pod waszą grupę.

— Taaak, oczywiście. Czy to nie zieloni powinni wykazywać się logicznym myśleniem?

— Całe moje logiczne myślenie w twoim towarzystwie idzie się... — przepuściłem ją na schodach. — Zanika, Leah.

Ściągnęła kaptur z głowy i lekko ją zadarła. Czułem ulgę, że nie muszę powstrzymywać się przed tym, aby odgarnąć z jej twarzy włosy.

— Pewnie o tym wiesz, ale jesteś przepiękna.

— Nolan... — złapała mój nadgarstek, ale nie po to, żeby przerwać nasz fizyczny kontakt, a po to, żeby przytrzymać moją rękę.

— Jesteś pięknym zestawem cech z również pięknym opakowaniem.

— Porównujesz mnie do prezentu? — zbliżyła się.

— W pewnym sensie — szepnąłem. — Myślę, że mam juz wstążkę.

— Więc za nią pociągnij — oblizała usta.

Byłem pochłonięty chwilą, więc zapomniałem, że znajdujemy się na werandzie Thomasa. Otrząsnąłem się dopiero wtedy, kiedy oboje z Leah usłyszeliśmy trzaśnięcie drzwiami. Ze środa wyszedł ten sam facet, którego widziałem wtedy, a zaraz za nim Thomas.

— To są dzieci! — wrzasnął rozpaczliwie, ale mężczyzna nie odpowiedział. Thomas wyglądał, jakby miał się rozpłakać. — Nolan... — zorientował się, że miał świadków.

— Kto to był? — zapytałem cicho, jednocześnie oplatając Leah ręką w pasie.

— Ja... — rozłożył ręce bezradnie. Kompletnie nie wiedział, co powiedzieć i doskonale o tym wiedziałem.

— Co tutaj robił Gabriel Jones? — odwróciłem się gwałtownie za siebie i ujrzałem zdezorientowanego Bretta.

— Gabriel Jones? — powtórzyłem, mrugając kilkukrotnie.

— Facet, od którego Thomas dzierżawi teren obozu — sprostował. — Właściciel tej ziemi.

Spojrzałem po sobie z Brettem i Leah, a później przeniosłem wzrok na chrzestnego.

To wystarczyło, abym wiedział, że dzieje się coś złego. Coś, co wszystkich nas załamie.

________________________________________

Witam w nowym problemie obozu!

Przyznam, że rozdział nie należy do najlepszych, ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie c;

Założyłam również Instagrama wattpadowego, bo nie ukrywam, że spędzam na nim ogólnie sporo czasu, a chciałabym dzielić się z innymi jakimiś spojlerami, okładkami etc, także zapraszam serdecznie!

meleody0903 - Ig

Zacznę się na nim udzielać, kiedy zdobędzie kilku obserwujących, o ile zdobędzie, ale - warto próbować!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro