Rozdział XXI
„Muzykanci na niewielkiej galerii zaczęli grać. Rozpoczęłam taniec pośród lekkich, perlistych dźwięków. Tańczyłam po odłamkach swego złamanego serca."
~ Ellen Apsten, Caryca
Podniosłem jedną z pochodni, które leżały w drewnianej skrzynce i zbliżyłem ją do ogniska, aby zapłonęła. Później posłałem Leah delikatny uśmiech, a ona podeszła do mnie i złapała za ramię.
Powolnym krokiem okrążyliśmy ognisko, znosząc przy tym spojrzenia innych, które wypalały dziury w naszych plecach. Byliśmy aż taką sensacją?
Trochę obawiałem się wejścia do jeziora z tym kijem w ręku, wszak płonącą parafina w połączeniu z wodą nie była czymś odpowiedzialnym.
Na szczęście młodszym obozowiczom ugaszali je przed zwilżeniem stóp, co mnie uspokoiło. Okazało się, że od nas również została zabrana.
Leah już nie trzymała mnie pod ramię, a z każdym krokiem w jeziorze nasze ubrania zaczynały się moczyć i przylegać do ciała.
Minęliśmy boje dla dzieci i ruszyliśmy dalej. Leha stanęła w miejscu w pewnym momencie.
— Wiem, że jesteś wysoki, ale ja zaraz nie będę sięgać dna.
— Przytrzymam cię — wyciągnąłem do niej dłoń. — Chodź.
Z wahaniem, ale przyjęła moją ofertę. Woda sięgała jej teraz prawie do obojczyków, a włosy, której do tej pory czasem mieniły się srebrem, teraz zmoczone przypominały pszenicę. Nie wiedziałem, czy jej oczy zrobiły się tak szerokie, czy to ciemny odcień brązu tęczówek zlewał się ze źrenicami, w których odbijał się Księżyc.
Ściskała kurczowo moje przedramiona, co mnie nieco rozbawiło.
— Nie bój się, nie puszczę cię.
— Taki odruch. — odparła nerwowo.
— Co tak właściwie mamy teraz robić? Poza trzęsieniem się z zimna, bo temperatura wody nie rozpieszcza. — zauważyłem z przekąsem.
— Rozmawiać, milczeć. Co tylko zechcesz, dopóki wszyscy nie wejdą i nie zagra pieśń. Kiedy się skończy, będziemy mogli wyjść.
Rozglądała się wokół. Stresowała ją ta sytuacja i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Przeniosłem jej ręce na moją szyję, a swoje dłonie ułożyłem na jej plecach.
Kiedy powoli przesunąłem je w dół, na krzyż, westchnęła cicho. Chciałem mieć ją bliżej. Bliżej siebie, poczuć ciepło jej ciała, ale nie byłem pewny, czy mi na to pozwoli. Szukałem w jej twarzy zgody, ale ona chyba odczytała moje intencje wcześniej, bo sama splotła palce na moim karku i przysunęła się tak blisko, że stykaliśmy się klatkami piersiowymi.
Pieśń rozbrzmiała w naszych uszach, ale jakby przez mgłę. Chociaż Leah pasowała do tej scenografii idealnie w wianku na głowie i tej białej sukience, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że nie chodzi już o samą Noc Świętojańską.
Przełknąłem ślinę i zdałem sobie sprawę z faktu, że zaraz moje ciało oszaleje.
— Cieszę się, że ją zaakceptowałeś — szepnęła, wodząc palcami po mojej bliźnie. Kiedy dotarła do mojego brzucha, szybkim ruchem zatrzymałem jej dłoń.
— Lepiej nie — pokiwałem głową. — Inaczej ciężko będzie mi stąd później wyjść.
Zdumiona zachichotała i odchyliła głowę w tył.
— Jesteś niemożliwy, Nolan.
— Nie — nachyliłem się do jej ucha. — To ty jesteś...
— Pieśń się skończyła, gołąbeczki. — Theodore ochlapał nas wodą, przez co Leah pisnęła i natychmiast mu oddała.
Bliżej lądu również go atakowała, a on nieporadnie próbował uciekać, potykając się o własne nogi.
Patrzyłem na tę scenę z uśmiechem, ale jednocześnie potrzebowałem ukierunkować swoje myśli gdzie indziej, niż długie nogi Leah.
— O czym myślisz? — zapytała smutno Mia. Nawet nie wiedziałem, że stoi obok mnie.
— O ohydnej zupie Marry, którą zaserwowała nam na obiad w zeszłym tygodniu.
— Co? — wybałuszyła oczy. — Dlaczego chodzi ci po głowie zupa... Już rozumiem. — poklepała mnie po ramieniu, a ja się roześmiałem.
Na szczęście nie musiałem długo czekać, żeby wyjść z wody. Ręczniki, które nam rozdawali były zbawieniem, ale bardzo chciałem zmienić już mokre ciuchy.
Thomas kazał nam wszystkim przyjść do ogniska, kiedy już się przebierzemy. Zapewne chodziło o kolację i zapewnienie dzieciakom zabawy z pieczenia pianek.
— Mam nadzieję, że wykorzystałeś jezioro odpowiednio. — Brett zarzucił mi rękę na ramię, kiedy usiadłem na pniu.
— A ja, że Rachel wyszła z tego cało.
— Oczywiście! — zabrał rękę i złapał się za pierś. — Za kogo ty mnie masz?
— Oszust! — dziewczynka pojawiła się przed nami z obrażoną miną. — Straszył mnie, że w jeziorze są piranie i będę podgryzać mi stopy.
Rozmasowałem czoło i spojrzałem na Bretta z politowaniem, ale on już taktycznie się wycofywał.
— Nie żyją, prawda?
— Nie — rozczochrałem jej włosy. — Nie ma tam żadnych pirani. I nie wierz w żadne słowo niebieskich. To ich plan na rozproszenie zielonych, bo się nas boją, a jutro przecież mecz koszykówki.
— Czemu mieliby się nas bać? Są dużo lepsi. — fuknęła i założyła ręce na krzyż.
— Też bym się bał, gdybym nie był w drużynie z tobą. — dotknąłem palcem czubka jej nosa, a ona obdarzyła mnie szerokim uśmiechem.
— Mówisz tak, żeby pocieszyć mnie przed przegraną, żebym lepiej to zniosła. Znam ten trik, Clint go stosuje.
— Ja po prostu w ciebie wierzę.
— Dlaczego?
— Miałem kiedyś siostrę — posadziłem ją sobie na kolanach. — Przypominasz mi ją. Była nieustraszona, dzielna i nigdy się nie poddawała.
— Też nie lubiła swojego imienia? — skrzywiła się.
— Nie — zaśmiałem się na to wspomnienie. — Nie lubiła, dlatego kazała mówić do siebie Tina.
— Gdzie jest teraz?
— Odeszła trzy lata temu — spojrzałem przed siebie, w płomień. — Do krain wiecznego snu.
Rachel zrozumiała o czym mówię bezbłędnie. Wyciągnęła swoje ręce i objęła mnie mocno.
Mnie po raz pierwszy od śmierci Tiny mówienie o niej nie sprawiało bólu. Nie chciałaby tego, wiedziałem to od zawsze, ale nie potrafiłem poradzić sobie z żałobą.
Kurczowo cały czas trzymałem się przeszłości, a to nie pozwalało mi ruszyć do przodu.
Wysłanie mnie na ten obóz było jak przyczepienie do pędzącego pociągu i przeciągnięcie mnie po torach, żebym finalnie mógł rozkuć łańcuchy i usiąść na ławce na stacji.
Żebym mógł podnieść się z kolan, zacząć żyć i uleczyć rany. Jednak tym razem bez przepełniającego serce żalu i wściekłości.
Napotkałem oczy Thomasa, które mrugnęły do mnie radośnie. Głupkowaty uśmiech Theodore'a, który słuchał wykładu od Bretta. Mię, która pomachała do mnie kiełbaską na patyku i Leah, która oparzyła usta swoją, przez co się skrzywiła.
Tym razem nie byłem sam i udowadniała mi to nawet Rachel, która się do mnie tuliła. A w płomieniu przede mną zmieniały się w popiół wszystkie obawy i ciernie, które okalały mnie do tej pory.
Musiałem tylko przygotować się na to, aby móc ten popiół zdmuchnąć.
* * *
Patrzenie na mecz młodszych dzieciaków było ciekawym zajęciem. Kosze, które zostały specjalnie obniżone wydawały mi się zabawne, ale rozumiałem ideę angażowania wszystkich w obozowe zabawy.
— Dawaj, Robin! Rzucasz to! Masz to we krwi! — krzyczała obok mnie Mia. Miała na policzkach zielone kreski, tak jak ja i Finch. Machała także mini flagą naszej grupy i gwizdała niczym zawodowy kibic.
— Naprawdę ma to we krwi — zaczął z podnieceniem mój przyjaciel. — Jego starszy brat gra w Golden States Warrior.
— Cholera. Co on robi w zielonych?
— Jak widzisz, talentu się nie dziedziczy.
Robin dał sobie odebrać piłkę, co nas zasmuciło. Starsza grupa grała dopiero później, dlatego wspieraliśmy młodszych obecnością. Niebiescy zorganizowali sobie nawet małą grupę cheerleaderek z pomponami zrobionymi z bibuły.
— Rozmawiałeś z Mią?
— Cicho! Siedzi obok, durniu — zgromił mnie wzrokiem. — A o czym miałem z nią rozmawiać?
— O tym, że ciebie i Hannah nic nie łączy.
Theodore zrobił taką minę, jakbym właśnie mu powiedział, że nie mam pojęcia, kim jest Niles Bohr.
Nie zdążył jednak odpowiedzieć, bo rozległ się dźwięk gwizdka, co skończyło mecz zielonych z żółtymi. Przegraliśmy różnicą dwudziestu punktów.
— Starsza grupa nie gra lepiej — odwrócił się do nas Clint. — A miałem nadzieję, że w tym roku zajmiemy drugie miejsce w końcowej klasyfikacji.
— Marzenia nie bolą, czy jakoś tak. — skwitował Theo, na co dostał ode mnie łokciem w żebro.
— Spokojnie, do biegu jeszcze szmat czasu. Zdążymy nadgonić żółtych w quzie z wiedzy ogólnej — ożywiła się Mia. — No i musimy śpiąc się we wspinaczce. — tutaj spojrzała na mnie.
— To, że ściągnąłem z drzewa Otto, nie znaczy, że jestem w tym dobry.
— Boże... — wywróciła oczami. — A układać puzzle potrafisz?
— Co w tym trudnego?
— Stary — Clint zrobił wielkie oczy. — Do ułożenia masz pięć tysięcy elementów i to w dodatku w prawie jednakowym kolorze, bo to sztabka złota.
— Dla waszych umysłów powinna to być bułka z masłem — omiotłem każdego wzrokiem. — Ale podejmę się tego wyzwania, żeby nie było, że nie przyłożyłem się do sukcesu zielonych.
Czym były puzzle wobec roztrzaskanego na miliony kawałków serca?
____________________________
Rozdział krótki, wiem, ale nie lubię przeciągać na siłę, a uznałam, że jest kompletny c;
PS:
Sorry za osuwę z godziną, ale byłam bez telefonu cały dzień prawie
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro