Rozdział XX
„Greene wiedział, że w powietrzu wisi coś niedobrego. Ściślej mówiąc, wiedziało to jego kolano. A kolano wielebnego nie myliło się nigdy. "
~ Manel Loureiro, Apokalipsa Z: Gniew sprawiedliwych
Wracałem z porannego biegu, kiedy zauważyłem, jak z domku Thomasa wychodzi gość pokroju mojego ojca. Zdziwiony zmarszczyłem czoło i przysłoniłem oczy dłonią, bo choć był wczesny ranek, słońce nie pozwalało o sobie zapomnieć.
Odprowadziłem tajemniczego faceta wzrokiem do samej bramy, a później spojrzałem na chrzestnego, który stał na werandzie i obejmował się za ramiona.
— Wszystko w porządku? — podbiegłem do niego, a on jakby oprzytomniał. Zniknęła posępna mina i na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech.
— W jak najlepszym — poklepał mnie po ramieniu. — Chociaż na samą myśl o kwiatowej woni, jaka nas dzisiaj czeka, już rozbolewa mnie głowa. — odchrząknął i zniknął mi z oczu.
Zamrugałem zdezorientowany, wzruszyłem ramionami i poszedłem do Mii.
Marry krzątała się gdzieś przy garnkach, a dziewczyna tępo wpatrywała się w miskę z wybitymi jajkami, która leżała na blacie tuż pod jej nosem.
— Dzień dobry, Mia.
— Nolan... — rozmasowała grzbiet nosa.
— Mamy dzisiaj jakiś dzień pesymizmu? Co jest grane? — umyłem ręce w zlewie obok, a miskę przeciągnąłem w swoją stronę. Pochwyciłem w swoją dłoń rózgę do ubijania i zacząłem tworzyć jajeczną breję.
— Dzień pesymizmu?
— Nieważne. Mów, co się dzieje. — zachęciłem.
— Tylko bądź szczery — poprosiła, a ja skinąłem głową. — Theo podoba się Hannah?
Zaprzestałem swoją czynność.
— Jesteś niepoważna? Finch za tobą szaleje chyba bardziej, niż za fizyką kwantową. Skąd ty to wzięłaś? — oparłem dłonie na blacie.
— Słyszałam plotki... że nikt — zawiesiła głos, kiedy w kuchni zjawiła się zaspana Leah. Początkowo nie zwróciła na mnie uwagi, ale kiedy dotarło do niej, że tam jestem, zrobiła wielkie oczy.
— Co ty tutaj robisz? — wypaliła.
— Jestem tutaj codziennie, moja droga.
— Nie, nie powinno cię tutaj być! Mamy się dopiero spotkać wieczorem, to taka tradycja. Nikt ci nie powiedział? — panikowała, chociaż nie miała powodu.
— Leah, słońce. Chyba ty powinnaś go o tym poinformować jako pomysłodawca wprowadzenie w obozowe życie nocy świętojańskiej. — zbeształa ją Mia.
— Nieważne. Przerwałam wam.
— Usłyszałam wczoraj wieczorem na ognisku, że nikt nie będzie chciał bulimiczki, nawet Finch.
— Kto tak powiedział?
— Nolan, to nieistotne.
— Kto tak powiedział? — zdenerwowałem się. — Dlatego zapytałaś o Hannah? To ona?
Jej milczenie tylko przekonało mnie do tego, że moje domysły mogą być prawdziwe. Odbiłem się od blatu i już miałem wyjść, żeby to wszystko wyjaśnić, ale Mia postanowiła mnie zatrzymać.
— Diana! To była Diana...
— Naprawdę uwierzyłaś w jej słowa? — Leah się zmartwiła.
— Co jeśli miała rację? Co jeśli dla Theodore'a dziewczyna z psychicznym bagażem w postaci zaburzeń odżywiania to zbyt wiele?
— On przecież nawet nie wie. Dlaczego Diana o tym w ogóle mówiła, skoro od bardzo dawna świetnie sobie radzisz? — Leah potrząsnęła głową.
Wymieniłem z Mią spojrzenie i uniosłem dłonie w geście kapitulacji. To nie do mnie należało wyjawienie jej prawdy, chociaż byłem w to wplątany.
— Bo tak jest, prawda? — dziewczyna przeskakiwała wzrokiem z przyjaciółki, na mnie. — Okay, musimy poważnie porozmawiać. Nolan, idź stąd. Już mówiłam, że nie powinno cię tutaj być! — tupnęła nogą i chociaż bardzo chciała się nie uśmiechnąć, zrobiła to.
— Nie rozumiem tej zasady. Skoro i tak już tutaj przyszedłem...
— Jesteś bi?
— Nie. — jej pytanie zbiło mnie z tropu.
— A gejem?
— Poważnie mnie o to pytasz?
— No właśnie — pchnęła mnie delikatnie. — Więc nie możesz przebywać z tymi, którzy będą rzucać wianki. Sio!
Wygoniła mnie, a ja roześmiany wróciłem do swojego domku. Theo nadal smacznie spał, oczywiście się przy tym śliniąc.
Musiał jednak niedawno się obudzić, bo obok jego głowy leżała książka i jego okulary.
* * *
Pojęcia nie miałem, że wianki mogą być takie ciężkie. Przenosiłem je z Brettem w wyznaczone miejsce i męczyło mnie to bardziej, niż zbieranie drewna. Theodore wlókł się za nami.
— Wiecie, te wianki mają w sobie dziurawca, bylicę...
— Dziękujemy za lekcję, ale mało nas to interesuje. — powiedział Walker, wywracając oczami.
— Odmawianie edukacji jest idiotyzmem — sarknął mój przyjaciel.
— Nie odmawiamy edukacji. Po prostu dla nas to jakieś chwasty, czerwone, białe i żółte kwiatki oraz masywne świece, które przyczepiono do deseczek — odezwałem się rozbawiony. — W dodatku większość tych wianków jest taka sama. Jak oni to później rozpoznają?
— Pod świecami są podpisy w foli, żeby się nie rozmoczyły. — wyjaśnił Finch.
Odłożyliśmy z Brettem ostatnie kosze, bo prócz nasz jeszcze paru innych chłopaków je nosiło i ruszyliśmy na drugą stronę lasu. Właśnie tam mieliśmy oczekiwać wianków do łapania, a dojście w to miejsce trochę trwało.
— Mia rano powiedziała, że Leah jest pomysłodawczynią. Jak na to wpadła?
— Matka Leah jest Polką — odparł Brett z uśmiechem. — Wyjechała z Polski na studia i już tutaj została. Dziadkowie Leah mieszkają na jakiejś wsi, której nazwy w życiu nie powtórzę. — zaśmiałem się na te słowa.
— Ta nazwa ma coś związanego z chrząszczem, ale oczywiście po polsku. Chyba się domyślasz, jak może to brzmieć. — dodał Theodore.
— No i właśnie na tej wsi obchodzona była kiedyś noc świętojańska, ale czy nadal jest obchodzona, tego nie wiem. — kontynuował Brett. — Wiem jednak, że jak tylko mama Leah jej o niej opowiedziała, tak się tym wszystkim zachwyciła, że od razu przedstawiła pomysł Thomasowi. I tak już czwarty raz będziemy łapać wianki, skakać wokół ogniska i kąpać się w jeziorze.
— Ciekawostka: noc świętojańska została wprowadzona jako chrześcijańska wersja pogańskiej nocy kupały. Polega praktycznie na tym samym.
Spojrzałem na Theo dziwnie.
— No co? Lubię grzebać w necie, jeśli coś mnie dotyczy.
Pokręciłem głową i szedłem dalej. Księżyc tego wieczoru zaszczycał nas kształtem litery C, ale osobiście byłem zwolennikiem właśnie tej fazy.
Może dlatego, że pełnia wydawała mi się zbyt doskonała, a ja we wszystkim doszukiwałem się blizn.
Martwiło mnie niebo, bo zbierały się na nim chmury, ale nie byłem w stanie rozpoznać, czy są deszczowe. Wolałbym jednak nie natknąć się na podniebny prysznic. Przecież i tak musieliśmy się już moczyć w jeziorze.
Kiedy dotarliśmy na nasz koniec rzeki, na pniach czekały na nas białe haftowane stroje. Słyszałem już wcześniej, że będziemy się przebierać i gdybym nie podchodził do tego, jak do zabawy (którą przecież ta noc była), pewnie wyśmiałbym pomysł.
Thomas wyglądał idiotycznie, przysięgam. Nie mogłem się nie roześmiać na jego widok, ale szybko zaprzestałem swoje rozbawienie, kiedy zgromił mnie wzrokiem.
Sam też przecież musiałem to założyć.
— Te spodnie są za szerokie nawet na mnie. — narzekał Theo.
Podszedłem do niego, pociągnąłem za sznurki, które zwisały mu pod pępkiem, a on głupio się uśmiechnął.
— No tak.
— Czuję się jak pajac, ale rekompensatą są dziewczyny w podobnych ciuchach. — stwierdził Brett.
Gdzieś w oddali zauważyłem Clinta, który pomagał młodszym zielonym. Brett po przebraniu się zrobił to samo z niebieskimi, a ja zacząłem się zastanawiać, czy ten biały materiał nie będzie prześwitywał, kiedy się zmoczymy.
— Gotowi na polowanie? — Thomas zbliżył się do nas w kilku podskokach.
— Polowanie? Będziemy łapać wianki. Chyba, że przy okazji mamy łowić ryby.
— Nie, Theodore. Nie musimy łapać ryb, jedzenie będzie na nas czekać przy ognisku. — poklepał go po plecach, a później przeniósł wzrok na mnie. — To dla ciebie w porządku?
— Masz na myśli bliznę? — dotknąłem palcami szyi. — Już chyba pora się zaakceptować. Traktuję ten wieczór jako nowy początek.
Na jego usta wpłynął szczery uśmiech, pełny ulgi.
— Ethan! Złaź z tego drzewa! — krzyknął, zostawiając nas samych.
Spojrzałem na strumień rzeki. Chociaż nie wiem, czy nie bardziej adekwatnym słowem byłaby tutaj rzeczka. Była wąska, płytka i bardzo spokojna, ale młodsze dzieciaki i tak nie mogły do niej wejść, więc reszta musiała łapać wianki za nich.
— Wianki zostaną puszczone za pięć minut! — zawołał Thomas przez megafon, więc zaczęliśmy wchodzić do rzeki.
— Zimna! — pisnął Theo.
— To nie są gorące źródełka. — odpowiedział mu Brett.
Podwinąłem wcześniej nogawki, żeby się nie zmoczyły, ale żałowałem, że nie mam ze sobą butów do wody, bo kamieniste dno rzeczki nie było przyjemne dla bosych stóp.
Młodsi chłopcy strasznie się niecierpliwili, ale kiedy zauważyli w oddali pierwsze światełka świec, zaczęli wydawać się z siebie dźwięki zadowolenia.
— Ja chcę ten pierwszy! — krzyknął ktoś. Wianki podpływały bardzo wolno, przez co mi się nudziło, ale kiedy dotarło ich do nas więcej, sam ledwo nadążałem z łapaniem ich.
Grupa wyznaczonych osób z żółtych zajmowała się naszymi rzeczami, które zostawialiśmy nad brzegiem w podpisanych workach. I dobrze, bo myślałem, że będziemy musieli je taszczyć z wiankami.
— Jeżeli złapię wianek Diany, wepchnijcie mnie do ogniska. — poprosiłem, bo do kogo należał dany wianek mogliśmy się dowiedzieć dopiero przy spotkaniu z dziewczynami i resztą.
— Mnie też, jeśli znowu trafię na Marry. — westchnął Theodore, a ja zacząłem się śmiać. Nie miałem pojęcia, że nasza kucharka bierze w tym udział.
Po kilkunastu minutach wyłowiliśmy każdy wianek i szliśmy w stronę ogniska. Kiedy byliśmy już nieopodal, dostrzegłem dziewczyny w białych sukienkach i zielonych wiankach na głowie. Gdzieś między nimi tańczyło również kilku chłopców, tak jak i z nami kroczyło kilka dziewczyn.
Thomas ustawił nas w rzędach naprzeciwko siebie, a wianek zaczynał mi ciążyć. Irytowała mnie też trwała łaskocząca stopy i wbijające się patyki.
— Zgodnie z tradycją, wianki teraz połączą was w pary i właśnie w takich parach wspólnie z pochodnią okrążycie ognisko, a później przejdziecie do jeziora — zaczął Thomas. — Każdy, kto jest niższy niż wbity tutaj słupek, może wchodzić tylko do zielonych boi!
Dzieciaki jęknęły niezadowolone.
— Ci, których wianki zaginęły w rzece po drodze, będą po prostu liczyć na szczęście w następnym roku!
Szukałem wzrokiem Leah, ale ciężko było mi ją wypatrzeć, dopóki mi nie pomachała.
Na szczęście nie byłem w kolejce daleko, ale przede mną było kilka osób, takich jak Clint, który złapał wianek Diany. Odetchnąłem z ulgą, za to dziewczyna nie bardzo.
Szła jak na ścięcie, nie kryjąc swojego zdegustowania.
— O nie. — Theo podniósł świeczkę. — Ha-Hnnah.
Ona również nie była zbyt zadowolona. Podejrzewałem, że liczyła na to, że to będę ja. Zrobiło mi się także żal Mii, która wodziła za Finchem smutnym wzrokiem.
— Rachel. — Brett uśmiechnął się przyjaźnie, a dziewczynka podskoczyła w miejscu ucieszona. Nie ma co, załapać się na Walkera w jej wieku to osiągnięcie, którym będzie się mogła chwalić przez kolejne edycje obozu.
Westchnąłem długo, zanim podniosłem świecie w swoim wianki. Bałem się, że zobaczę tam imię kogoś, kogo nawet nie poznałem.
Los tym razem nie zadrwił, wręcz przeciwnie.
Ujrzałem najpiękniejsze imię składające się z czterech liter, które wypłynęło z moich ust z czystą przyjemnością.
— Leah.
____________________________________________
W tekście mowa o Chrząstowicach, mojej rodzinnej osobistej wsi :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro