Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XVIII

„Nigdy nie zwieszaj głowy. Nigdy się nie poddawaj, nie siedź i nie smuć. Znajdź inną drogę. "

Satchel Paige





— Myślę, że najlepiej o tym, jaką wspaniałą osobą była Ella, powie nam Nolan. Jej syn. — słowa Olivii ledwo dotarły do moich uszu.

Oklaski wydawały się tak odległe, jakbym znajdował się pod wodą. Wcześniej tylko żartowałem o rzucaniu mnie na nią, teraz naprawdę tonąłem.

Przywoływałem w pamięci wszystkie te chwile, w których mama mówiła, że ma coś do załatwienia w klubie i nie wracała przez wiele godzin. Brakowało mi powietrza.

Dlaczego Robert powiedział mi to właśnie teraz? Czy mój ojciec o tym wiedział? Zrobił to specjalnie?

Nie wiedziałem, co się wokół mnie dzieje. Świat zaczął mi się walić kolejny raz, a obraz kochającej kobiety płonął.

Drżały mi ręce, kiedy podchodziłem do mikrofonu. Szukałem wzrokiem znajomych twarzy, ale przed oczami miałem tylko kolorowe plamy. Łzy rozmazywały mi widok.

Żałowałem, że tam jestem. Żałowałem, że dałem się namówić Thomasowi.

Jak miałem mówić o swojej matce, skoro teraz wydawała mi się taka obca? To, czego się dowiedziałem zaprzeczało wszystkiemu, co sobą reprezentowała.

Nie zależało mi już na niczym.

— Dobry wieczór. — głos, który wydobywał się z mojego gardła brzmiał obco. — Moją domeną jest bieganie, nie przemawianie, ale uważam, że... — zawiesiłem się.

Tata, gdzie jest tata?

Patrzył na mnie zaniepokojony. Widział, że coś jest nie tak.

— Że dla wielkich ludzi, nie potrzeba wielkich słów. — kontynuowałem. — Moja mama była przede wszystkim skromna, czasem za bardzo. Była dobrą, ciepłą i kocha... — czułem, że pocą mi się dłonie, a krawat zaczął mnie uciskać. — Kochającą osobą. Każdy na pewno zapamiętał ją na swój własny sposób, na który nie chciałbym mieć wpływu, dlatego mogę tylko podziękować za to — odwróciłem się do tablicy upamiętniającej. — że ludzie nigdy o niej nie zapomnieli. Dziękuję. — skinąłem delikatnie głową i nie kontrolowałem tego, ale złapałem się ręki Olivii, żeby nie upaść.

Na pewno pomyślała, że rozkleiłem się przez wspomnienia, że to dla mnie trudne. Dlatego posłała mi czuły uśmiech.

Chciałem zejść ze sceny i pobiec. Chciałem krzyczeć. Rozwalać rzeczy, ale mogłem tylko udać się na tyły.

Skuliłem się pod ścianą i zacząłem płakać tak bardzo, że na moich policzkach tworzyły się maleńkie strumyki.

Przez całe trzy lata czułem w głębi siebie, że brakuje mi jakiejś części układanki. Jakiejś prawdy. A kiedy ją dostałem, okazał się tak paskudna, że wolałbym zginąć wtedy, zamiast znosić to teraz.

— Nolan? — ktoś położył dłoń na moim ramieniu. — Boże, Nolan. Co się stało? — podniosłem głowę. Theodore się nade mną nachylał.

— Ja...

— W porządku, jestem tu. — pomógł mi wstać i objął. — To normalne, że wspomnienia potrafią nas tak rozstroić. Nie powinni cię forsować przemowę. Co to w ogóle za pomysł? Byłeś tam wtedy, a oni wyskakują z czymś takim...

— Nie. — pociągnąłem nosem, odrywając się od niego. — Nie o to chodzi. Theo, ona...

— Była twoją matką, a to jej bal. Wszystko rozumiem. — uspokajał mnie.

— Nie rozumiesz. — potrząsnąłem głową. — Chryste, Theo. Ona miała romans z Sandersem.

— Żartujesz? — wyszeptał.

Przecząco pokiwałem głową.

— I postanowił, że powiedzenie ci o tym w takim momencie jest odpowiednie? Co za idiota. Czemu wszyscy bogaci ludzie są takimi idiotami...

— Tutaj jesteście. — wydyszała Mia. Przybiegła razem z Leah, a obie widząc, w jakim jestem stanie, zacisnęły usta w wąskie kreski.

Po chwili dołączył do nas również Brett.

— Robicie zamieszanie, wszyscy zaczynają snuć jakieś dziwne teorie. Mówiłem każdemu, że to przez to, co się stało w przeszłości.

— Dobrze zrobiłeś. — powiedział z aprobatą Theodore.

Skrzyżowałem spojrzenie z Brettem i odniosłem wrażenie, jakby przeczytał z moich oczu wszystko.

— Wracajcie na salę, zajmę się nim. — oznajmił. Finch trochę niepewnie, ale finalnie mnie zostawił. Dziewczyny również w milczeniu wykonały polecenie. Zostaliśmy sam na sam.

— Stary, wyglądałeś na tej scenie tak, jakbyś się właśnie dowiedział, że jesteś adoptowany, albo coś w tym stylu.

— Coś w tym stylu. — sarknąłem. Zauważyłem, że zerkał na moją bliznę, ale mało mnie to obchodziło.

— Poza tym, że się przyznałeś, że biegasz, o co cię już dawno podejrzewałem, co się stało, Nolan? — rozłożył ręce.

— Robert Sanders i moja matka mieli długoletni romans. — odpowiedziałem bez cienia emocji. — Przed chwilą się o tym dowiedziałem.

— White, jeśli to cię pocieszy, w naszym środowisku wszyscy się zdradzają jak wlezie. — westchnął. — Sądziłem, że zdajesz sobie z tego sprawę.

— Owszem, ale nie o to chodzi. — złapałem się za głowę. — Całe trzy lata obwiniałem ojca o to, że miał inną i nie było go wtedy z nami, a w tym samym czasie ona robiła dokładnie to samo. Uważałem ją za najlepszą osobę na świecie, wzór lojalności. Rozumiesz?

— Rzeczywiście sytuacja mocno poryta. — przyznał. — Musisz porozmawiać z ojcem. Na pewno o tym wiedział.

— Brett, jaki masz w tym interes? — zmrużyłem oczy. — Czemu mi pomagasz?

— Sam nie wiem. — wzruszył ramionami. — Dzięki tobie rozbudziły się we mnie jakieś dawno uśpione duchy walki z uporem moich rodziców i po prostu chcę się odwdzięczyć. Chociaż tyle mogę, Nolan, bo znam życie takich dzieci, jak my. Aż do bólu.

— Wbrew pozorom... jesteśmy do siebie podobni.

Jego usta rozciągnęły się w słabym uśmiechu.

— Ja nie wierzyłem w idealne małżeństwa, bo od dziecka wiedziałem, że są zawierane głównie dla korzyści, a ojciec uczył mnie zawsze, że póki moje kochanki będą tajemnicą, wszystko będzie dobrze. Chcę przez to powiedzieć, że moja mama też ma drugiego faceta. A tata kobietę. — odchrząknął. — Tobie oszczędzono tej wiedzy i widzę, że wcale nie wyszło to na dobre.

— To mnie złamało.

Przynajmniej przestałem ścierać z twarzy łzy.

— Wiem. Pamiętaj tylko, że co by nie było, bardzo cię kochała.

Usłyszeliśmy czyjeś kroki, dlatego Brett zamilkł. Ojciec ze zmartwioną miną się we mnie wpatrywał i wtedy po raz pierwszy od dłuższego czasu uwierzyłem, że to nie było fałszywe.

— Zabierz mnie stąd, tato.



* * *



Odetchnąłem z ulgą, kiedy dotarliśmy do hotelu, bo mieliśmy zarezerwowany wspólny pokój. Nie dałbym rady tej nocy sam. Nie po tym, jak Robert zmienił w popiół moje wspomnienia.

Usiadłem na łóżko, ojciec na drugim, ale żaden z nas się nie odezwał. Gapiłem się w swoje brązowe buty i wydały mi się wtedy śmieszne. Nie pasowały do mnie.

— Wiesz, tego nieszczęśliwego dnia nie zawalił się tylko twój świat. — zaczął. — Wątpię, że mi uwierzysz, ale wtedy naprawdę nie mogłem się wyrwać z pracy, a kiedy już znalazłem chwilę, twoja mama oznajmiła, że nie jestem tam potrzebny.

— Wierzę. — byłem zdziwionym tym, jak szczerze to zabrzmiało.

— To nowość. — zaśmiał się. — Doskonale pamiętam, z jaką nienawiścią na mnie spojrzałeś. Poczułem, że poza żoną i córką... tracę również syna.

— Przepraszam. — odważyłem się odwrócić do niego. — Przepraszam, że zwaliłem na ciebie całą winę. Nie powinienem tego robić.

— Nolan? — zmarszczył czoło. — Co się wydarzyło na balu?

— Wiedziałeś, że mama ma kochanka?

— Ten dureń naprawdę powiedział ci o tym na scenie? — rozmasował czoło. — Wiedziałem. Od początku.

— To dlaczego nic mi nie powiedziałeś? — czułem ogromny żal. — Dlaczego pozwoliłeś mi wierzyć przez te trzy lata, że jesteś potworem? Dlaczego...

— Szanowałem twoją matkę i nie miałem prawa używać jej do wybielenia siebie. — rzekł twardo. — Nie mogłem ci powiedzieć, bo... nie chciałem niszczyć obrazu, jaki zapamiętałeś. Jesteś moim synem, Nolan. Jedynym żyjącym dzieckiem, które kocham całym swoim zepsutym sercem, ale kocham. Jak miałem pozwolić na to, żebyś się tak rozczarował? W świecie dorosłych, takich jak ja i twoja mama, to wszystko działa trochę inaczej...

— Ktoś mi już to wyjaśnił, nie martw się.

— Chciałem cię chronić. — ciągnął. — Chronić przed zniszczeniem. Nie potrafię sobie wyobrazić, co by się mogło stać, gdybyś się wtedy dowiedział. Tamta tragedia to i tak zbyt wiele dla piętnastolatka. Starałem się mimo wszystko działać na twoją korzyść, nawet jeśli... nie mogłeś na mnie patrzeć i nie chciałeś mnie słuchać. — westchnął ciężko.

Przypomniałem sobie o moich zdjęciach, które zniknęły z internetu, wzyzstkich artykułach na nasz temat, które także się rozpłynęły. O tym, że kiedy miałem już dość zeznawania, on po prostu mnie stamtąd zabrał. O reporterach, których skutecznie odganiał. O tym, że załatwił mi nową szkołę w niecały tydzień. O tym, że wciąż opłacał klub, gdybym jednak chciał wrócić.

— Wybacz, że posłałem cię na ten obóz. Jeśli chcesz, mogę cię stamtąd zabrać.

— Ten obóz to chyba twój najlepszy pomysł w ciągu ostatnich lat, dziękuję. — odnalazłem siłę, żeby się uśmiechnąć.

Tata był zdziwiony moim entuzjazmem.

— Poznałem tam wspaniałych ludzi i nie zamierzam się z nimi rozstawać. Muszę tylko wiedzieć, czy... Thomas o tym wiedział? O Robercie?

— Wiedział, ale nie bądź dla niego surowy. — poprosił. Poczułem ogromny zawód.

— To chyba... — nie byłem pewien, co powiedzieć. — Topór wojenny uważam za zakopany.

— Nie masz pojęcia, jak bardzo chciałem to usłyszeć.



* * *

Do obozu tata odwiózł mnie trochę po czwartej, dlatego ominął mnie obiad, ale nie żałowałem. Po drodze zahaczyliśmy o Burger Kinga, więc brzuch miałem napełniony. Raz na jakiś czas można zjeść trochę śmieci.

Dziwnie się czułem, mając na sobie nadal garnitur, a jeszcze dziwniej, kiedy po wejściu do domku zastałem w nim prócz Theodore'a, Mię i Leah.

— Komitet powitalny?

— Przestań. — skarcił mnie kumpel. — Wiesz, jak się martwiliśmy? Brett przyszedł i powiedział, że pojechałeś z ojcem. Myślałem, że się przesłyszałem.

— Przed chwilą się z nim właśnie żegnałem. — ściągnąłem marynarkę i krawat, a później podwinąłem rękawy koszuli.

— Wyjaśnił nam też, co się stało. — odezwała się Leah. Miała opuchnięte oczy i siedziała bokiem.

— Już jest dobrze. — zapewniłem. — Płakałaś?

— Nolan, ten bal to dramat. — odchrząknęła Mia. — Po twoim wyjściu Brett urządził taki cyrk, że... — ukryła twarz w dłoniach.

— Ja opowiem. — wyrwał się Theo. — Ogólnie ludzie gadali, więc wiesz. Nikt nie mógł usiedzieć na miejscu, wszyscy plotkowali, a my wyszliśmy do ogrodu z Brettem. — miał na myśli jego i dziewczyny. — Po jakichś dziesięciu minutach przyszli rodzice Bretta, żeby się dowiedzieć, co się stało.

— I?

— Omijaliśmy temat. Powiedzieliśmy, że to mocno tobą wstrząsnęło i nie drążyli. — machnął dłonią. — Później ojciec Bretta zakomunikował mu, że jutro się wybiorą na uczelnię, do której ma pójść.

— Z tego wyszła spina. — wtrąciła Mia. — Brett powiedział, że nigdzie nie jedzie i że ma dość bycia kimś, kto tylko gra rolę, którą mu napisali.

— Woah. — wyrwało mi się.

— Wstawił się też za Leah. — do głosu znów doszedł Theodore. — Że nigdy za niego nie wyjdzie, bo jest ostatnią osobą, którą powinna poślubić i że są dużo lepsi dla niej.

— Podłapał chyba aluzję, bo zapytał, czy mnie i ciebie coś łączy. — spojrzałem na Leah. Nadal siedziała bokiem. — Bo widział, jak tańczymy. Zaprzeczyłam, a wtedy Brett powiedział coś, czego nie powinien.

— Że ty będziesz lepszy. — sprostował Theo. — I że Leah od dawna się tak nie uśmiechała, jak przy tobie.

Domyślałem się, co się wydarzyło później.

— Pominę wiązankę, jaką zaserwował jego ojciec w stronę Leah, nazwał ją na koniec suką i uderzył. — po słowach Mii zawrzała we mnie krew. Podszedłem do blondynki i dopiero wtedy spostrzegłem, że to nie było spoliczkowanie. Miała rozcięta skroń.

— Co za skurwiel. — syknąłem.

— Brett się zaczął z nim bić, później przyszedł tata Leah i też się z nimi bił, zerwał ich zaręczyny oficjalnie, ich mamy płakały, jeden wielki ambaras. — mówił Theo. — Matka Bretta gdzieś go zabrała, bo chyba wjedzie tam rozwód. Nie ma go w obozie, nie wiemy co z nim, a my mamy dzisiaj wolne, bo Thomas wie, co się stało.

— Mam nadzieję, że wygląda gorzej, niż rozkwaszone jabłko. — skwitowałem, delikatnie muskając palcem ranę Leah. — Teraz żałuję, że tam nie zostałem. Wtedy to by się tak nie skończyło.

— To nie twoja wina. — szepnęła dziewczyna, a później złapała mój nadgarstek i odsunęła od siebie. — A co z tobą? Jak poszło z twoim ojcem?

— Dzięki Brettowi było mi łatwiej wszystko zrozumieć, więc jestem mu winny ogromne podziękowania. — wyznałem. — Doszliśmy nareszcie do ładu i składu, więc u mnie wszystko w porządku. Muszę tylko teraz wyleczyć nową ranę tutaj. — położyłem dłoń na lewej piersi.

— Jak dobrze, że jesteś w specjalnym miejscu, wśród specjalnych ludzi. — skwitował Finch.

Byłem. Byłem wśród serc pokrytych bliznami, które mnie rozumiały.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro