Rozdział XIV
„Jeśli masz marzenie, musisz je chronić. Ludzie nie potrafią sami czegoś zrobić, więc mówią, że Ty też nie możesz. Jeśli czegoś chcesz, to zdobądź to. Kropka."
Chris Gardner
Po obiedzie poszliśmy na boisko wymieszani grupami, żeby pograć w siatkówkę i szczerze mówiąc, bawiłem się świetnie, a i wyżyć mogłem na piłce. Zapomniałem nawet o tym, jak bardzo mi gorąco. Podwijanie rękawów coś tam dało.
Theodore siedział obok i mi kibicował z jakimś prowizorycznym plakatem, na którym nie było nic, bo uwaga — „mam na nazwisko White, więc pustka krzyczy sama za siebie".
— Uuu, już chyba wiem, z kim się będzie ścigał Brett w tym roku. — rzuciła Mia, wystawiając mi piłkę. Wyszła mi piękna ścina.
— Nieee. — zaśmiałem się. — Nie ma mowy. — otarłem pot z czoła.
— Dlaczego? — zmarszczyła czoło.
— Nie biegam. — pokazałem jej język, a ona spojrzała na mnie z politowaniem.
— Jasne. — prychnęła i odbiła piłkę. Finalnie nasza drużyna wygrała ten pojedynek, więc wziąłem swój bidon i poszedłem się przebrać. Nie dotarłem jednak do domku, zatrzymany przez kłótnię dobrze znanych mi głosów.
— ...ani trochę! — wrzasnęła Leah, ale nie dosłyszałem, co mówiła wcześniej. Oparłem się bokiem o ściany jej kwatery i nie powinienem, ale słuchałem dalej.
— Przepraszam, ale wiesz, że nie mogłem tego zrobić. — mówił spokojnie Brett.
— Chciałam tylko, żebyś mnie szanował. Żeby ludzie później nie gadali. — żaliła się. — Ty obracasz inne dziewczyny, ale to moja wina! Jak mogłeś pozwolić im tak mówić? — zapytała pretensjonalnie. — Jak...?
— Leah...
— Zostaw mnie! — wrzasnęła. Chciałem zakończyć ich sprzeczkę, dlatego postanowiłem zainterweniować, czyli po prostu wyszedłem z kryjówki. Oboje spojrzeli na mnie speszeni, Leah ścierając z policzka łzy, a Brett wypuszczając powietrze z ust.
— Wszyscy są na boisku, jak coś. — rzuciłem na rozluźnienie, a później ich wyminąłem. W domku zrzuciłem z siebie bluzę, koszulkę, spodnie, skarpetki. W zasadzie wszystko, wziąłem szybki prysznic i ubrałem się z powrotem, zaczesując później ręką mokre włosy w tył. Zgarnąłem inną bluzę, którą miałem zamiar założyć po drodze. Kiedy otworzyłem drzwi, żeby wyjść, stała przed nimi Leah w jednej ze swoich białych sukienek w kwiaty, które — jak zauważyłem — ubierała właśnie na rodzinne posiłki.
Zaskoczony jej obecnością, odruchowo złapałem się za kark, ale zbyt późno, by nie patrzyła w to miejsce. Nic jednak nie wspomniała, a tylko oblizała usta.
— Możemy pogadać? — zapytała niepewnie.
— Jasne. — odsunąłem się w bok, żeby weszła, a później zamknąłem za nią drzwi. — O co chodzi? — wsparłem się dłonią o stolik, który mieliśmy na kradzione kanapki z kuchni.
— Po pierwsze, dziękuję... za to, że zasugerowałeś, co zrobił Brett. Mia w rozmowie ze mną powiedziała mi później, że gdyby nie to, nie dałaby rady tego wyznać. — westchnęła ciężko.
— Przecież mi powiedziała, że ci powie po paintballu. — skrzywiłem się w niezrozumieniu.
— Tak ci powiedziała, ale wcale nie miała takiego zamiaru. Sama zaczęłam ją wypytywać. — sprostowała. — Po drugie, nie mam zielonego pojęcia, o czym mówił Brett, kiedy udzieliłeś mu tej pięknej lekcji zachowania, ale chcę żebyś wiedział, że zachował się jak ostatni dureń i mi przykro.
— To nie twoja wina. — uśmiechnąłem się słabo. — Brett mówił o czymś, o czym nie miał pojęcia. Przyznał mi się w lesie. — patrzyła mi w oczy w taki sposób, jakby chciała zabrać mi cały ból.
— Ten facet wczoraj... to był...?
— Mój ojciec. — odpowiedziałem. Westchnęła ciężko.
— Dlatego nosisz bluzy. — powiodła wzrokiem na moją bliznę. Skinąłem głową, ruszając bluzą w drugiej ręce. — Zaatakował cię niedźwiedź. — dotarło do niej. — Wybacz, to raczej ostatni temat, jaki chcesz poruszać. — potrząsnęła głową i usiadła na moim łóżku, a później ukryła twarz w dłoniach. — Moi rodzice i tata Bretta uważają, że to moja wina, że mnie zdradza. — wypaliła. — Bo gdybym go zadowalała, nic takiego nie miałoby miejsca.
— Chyba w to nie wierzysz. — zaniepokoiłem się.
— Oczywiście, że nie. — odparła z lekkim oburzeniem. — Po prostu poczułam się jak przedmiot. — wyznała. — Oni uważają, że do związku nie trzeba uczuć. Że to powinno być partnerstwo. Myślałam, że z czasem... coś się pojawi, ale to była tylko naiwna myśl. Brett nigdy nie był i nigdy nie będzie dla mnie kimś więcej, niż jest. Może, gdybyśmy nie spędzali ze sobą czasu od kołyski, jak siostra i brat, coś by z tego wyszło, ale nie ma na to szans. — prychnęła. — Liczyłam, że kiedy moja mama się dowie, co zrobił, pozwolą nam się rozstać. Jak to żałośnie brzmi, prawda? — podniosła w końcu głowę. — Boimy się podejmować własne decyzje, nawet jeśli chodzi o nas samych. To głupie, czuję się jak idiotka.
— Po rozmowie z Brettem wcale tak nie uważam. — usiadłem obok niej. — Potrzebujecie po prostu trochę więcej odwagi. Jakiegoś impulsu. — pstryknąłem palcami. — Jak ja w lesie. — zaśmiałem się bez krzty wesołości. — Słuchaj, Leah. Byłaś tam, więc myślę, że zasługujesz na wyjaśnienie.
Odwróciła głowę w moją stronę zdumiona. Sam się sobie dziwiłem, ale w jakiś sposób ufałem jej na tyle, abym mógł to powiedzieć.
— Miałem piętnaście lat, kiedy moja mama i siostra zginęły. Byliśmy we trójkę na pikniku, Tina, moja młodsza siostra, zobaczyła małego niedźwiedzia. Moja mama kazała nam się spakować... — ciągnąłem. Prawie tak samo, jak na przesłuchaniu. Kiedy skończyłem, Leah zalała się łzami. Ja mimo wszystko byłem opanowany. Jakbym po prostu opowiadał o zwykłym dniu. Nie wiedziałem, dlaczego.
— Tak mi przykro, Nolan. — złapała moją dłoń.
— Dlatego jestem taki cięty na ojca. Gdyby tam był... a nie zdradzał moją mamę w tym czasie, wszystko mogłoby wyglądać inaczej. Ze stratą się oswoiłem, bo nie da się z tym pogodzić, ale moja nienawiść do niego nie zmalała. — sięgnąłem po chusteczkę i jej podałem, żeby wytarła rozmazany tusz do rzęs.
— Wszyscy tutaj noszą jakieś blizny na sercu. — powiedziała w końcu. — Mniejsze, większe. Ty w dodatku masz taką widoczną. — palcami dotknęła śladów, ku mojemu zdziwieniu. Przeszyły mnie ciarki przez jej dotyk, nie spodziewałem się tego. Zjechała aż do mojego obojczyka i spojrzała na mnie. — Duża jest?
— Niestety. — złapałem jej nadgarstek i pokierowałem ją w dół, a kiedy zorientowała się, jak daleko sięga blizna, jak gdyby nigdy nic, podwinęła mi koszulkę i patrzyła.
— Theo wie?
— Wie — potwierdziłem — ale on zapytał, czy może zobaczyć. — dodałem żartem.
— Wybacz. — zakryła usta dłonią. — Nie chciałam... Jezu. — odwróciła się zawstydzona.
— Nie się nie stało. — zapewniłem z uśmiechem. — Bretta też tak swobodnie macasz?
— Nolan... — spiorunowała mnie wzrokiem. — Nie, miałam kurs sanitarny i zrobiłam to z czystej ciekawości.
— Szkoda. — pokręciła głową rozbawiona, a ja założyłem na siebie bluzę. — Idziemy? Posądzą nas o schadzki.
— Nie chcesz łamać serca Hannah? — wydęła usta.
— Nie chcę łamać twojego. — odpowiedziałem poważnie.
— Słucham? — wyprzedziła mnie i stanęła naprzeciw.
— Lubię cię. — zacząłem. — Bardzo. — dodałem. — I nie chcę, żebyśmy się wkręcili, dopóki jesteś z Brettem. Nie możemy przewidzieć, jak zareagują wasi rodzice, gdyby ktoś im o nas nakapował, rozumiesz? — nadzieja w moim głosie była upokarzająca.
— Woah, bezpośredni jesteś. — zamrugała kilka razy oczami. — Czy ty mi właśnie powiedziałeś, że...
— Że jakbyś nie miała chłopaka, to bym do ciebie podbijał? Owszem. — po co miałem się z tym kryć? Może będę impulsem.
— Nie wiem, co powiedzieć. — szepnęła.
— Nie musisz nic mówi, a w różowym ci do twarzy. — palcami wskazującymi dotknąłem jej policzków i ruszyłem dalej, a ona zmieszana zaraz za mną.
— Dokąd tak właściwie się kierujemy?
— Pomóc Marry z obiadem.
Po chwili oboje byliśmy w kuchni, gdzie czekała już Mia. Umyłem ręce i czekałem na swoje rozkazy, bo właściwie nigdy nie wiedziałem, za co mam się zabrać.
— Nie uwierzycie. — zaczęła brunetka. — Dzisiaj będą burgery! — wyrzuciła ręce w górę ucieszona. Nie przebrała się po siatkówce, co w sumie było logicznym posunięciem, skoro i tak groziło nam upapranie się jedzeniem. — Ale nie mamy maszynki elektrycznej, dlatego Nolan musi zmielić mięso ręcznie. — zrobiła przepraszającą minę.
— Krzepki chłop, poradzi sobie! — zawołała wesoło Marry, przynosząc mi wiadro z mięsem do zmielenia. Spojrzałem na nie prawie tak samo, jak na siekierę w dniu, w którym Thomas kazał mi i Brettowi rąbać drewno. Podwinąłem rękawy i bez zbędnych ceregieli, zabrałem się do mielenia.
Swoją drogą, nie polecam.
Dziewczyny w tym czasie zajęły się krojeniem warzyw i bułek, żeby zaoszczędzić później czas.
— Pojutrze będziemy mieć noc filmową, o ile nie wybije prądu, bo ma być niezła burza. — odezwała się Mia.
— A jak wybije, to co będziemy robić? — zainteresowałem się.
— Thomas zwykle zaczyna opowiadać jakieś historie, albo po prostu rozmawiamy między sobą. To idealny czas, żeby nastraszyć dzieciaki i Theodore'a. — zaśmiała się.
— Okropnie boi się horrorów. — dodała Leah z uśmiechem. Nie potrafiłem sobie wyobrazić przerażonego Fincha, który ze strachu rozrzuca popcorn. Wizja mojego kumpla w takiej sytuacji wywołała we mnie rozbawienie.
— Tęsknię za moim psem, a rozłąka jeszcze potrwa. — westchnęła Mia. Mięso zaczynało mnie pokonywać.
— Jak się wabi? — zapytałem. Sam nie miałem zwierząt nigdy, nie miałby się kto nimi zająć.
— Aslan. Owczarek australijski, najukochańszy pies na świecie, zalizałby cię na śmierć, rozpoznaje w mig dobrych ludzi. — mówiła z pasją. — Zresztą, mam nadzieję, że poza obozem też się będziemy widywać. — wycelowała we mnie nożem i zmrużyła oczy.
— Z chęcią. — zapewniłem.
— Masz u siebie kogoś? — zagadnęła Leah. — Mam na myśli przyjaciół.
— Nie, ja... — zawiesiłem się. Co właściwie chciałem powiedzieć? Odsunąłem wszystkich znajomych trzy lata temu? Miałem ich tylko w świecie biegów? Jak żałośnie to brzmiało. — Raczej jestem wyautowany.
— Czyli to samo, co my. — powiedziała Mia. — Dlatego utrzymujemy kontakt po obozie i się odwiedzamy w miarę możliwości. Chcesz, czy nie... Thomas stworzył obóz dla bogatych dzieciaków, mniej i bardziej, ale tacy jak my... zwykle nie mają przyjaciół. Prawdziwych.
Miała cholerną rację.
Wszyscy byliśmy oceniani przez pryzmat rodziców. Tutaj to nie działało, bo każdy się rozumiał.
Tutaj mieliśmy swoje miejsce.
_________________________________________
Dzisiaj dwa, bo poprzedni miał tylko 1245 słów, więc uznałam, że pokuszę się o publikację kolejnego c;
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro