Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XI

„Gdyby siła miała znaczenie, to słoń, a nie lew byłby królem dżungli."


Anderson Silva





Od czasu potańcówki minęły cztery dni pełne konkurencji dla młodszych dzieciaków, dzięki czemu takie stary byki jak ja, mogły po prostu się lenić. Unikałem też jakichkolwiek dłuższych rozmów z Leah, przez co wychodziłem na totalnego palanta, zważając na to, jak się z nią na tańcach pożegnałem.

Swoją drogą, zgarnęliśmy te punkty dzięki Finchowi.

Moralnie czułem się zgniatany, ale nie do mnie należała rola, aby powiedzieć Leah o tym, co się wydarzyło. Gdybym mógł, poszedłbym do niej od razu.

Nawet nie patrzyłem w jej okna, kiedy przebiegałem obok, byleby tylko nie musieć znosić tego zawiedzionego spojrzenia.

— Cześć. — przywitała się ze mną przygaszona Mia, kiedy odwiedziłem kuchnię. — Niewiele dziś roboty, będziemy jedli zupę mleczną na śniadanie z bułkami maślanymi. — wzruszyła ramionami i oparła się o drewniany blat.

— Okay. — mruknąłem i zrobiłem to samo.

— Nolan. — zaczęła cicho. — Nie mam pojęcia, jak mam jej o tym powiedzieć. — wyznała bezradna.

— Najlepiej prosto, tak jak było. — podrapałem się w podbródek. — Chciałbym cię wyręczyć, wierz mi. — zapewniłem.

— Powiem jej po paintballu. — zadeklarowała z ciężkim westchnięciem. Mieliśmy dzisiaj konkurencję dla starszych w pięcioosobowych składach. Ja, Mia, Theodore, Hannah i Clint. Niespecjalnie chciałem napieprzać w kogoś kulkami z farbą, ale to był też dobry sposób, żeby wyładować emocje, których miałem w sobie mnóstwo.

— Podasz mi kochanieńki soli? Nie dosięgam, a nie wiem, co za cymbał postawił ją tak wysoko. — Marry pokręciła głowa i wskazała na górną półkę. Nie byłem pewien, czy na pewno chodzi jej o sól, dlatego dla własnego i innych dobra, podałem jej cukier, za co podziękowała sympatycznym uśmiechem.

— Zupa mleczną z solą, mniam. — Mia poruszyła znacząco brwiami, a ja cicho się zaśmiałem.


* * *


— Proszę tych, którzy już w to grali, żeby stanęli tutaj. — powiedział jakiś gość w wieku Thomasa, który też miał na sobie flanelową koszulę. Co oni mieli z tymi koszulami?

Spełniając jego prośbę, poszedłem we wskazane miejsce, mając na sobie już strój i kask, oraz cudowną, zieloną opaskę na lewym przedramieniu.

— Strzeż się, jestem groźna w tej grze. — usłyszałem obok siebie. Autorką słów była Leah.

— Farby to w końcu dziedzina żółtych. — odparłem wesoło.

— Nie strzelamy w głowę! — mówił opiekun.

— Szkoda, chętnie bym komuś sprzedał kulkę w łeb. — cmoknąłem z dezaprobatą, teatralną, bo wiedziałem o tej zasadzie.

— Komu? — dopytywała Leah, ale nawet nie miałem okazji odpowiedzieć, bo znalazł się przy nas Brett.

— W końcu jakiś godny przeciwnik, już mnie nudziło strzelanie się z dziećmi. — powiedział nonszalancko, a ja miałem ochotę uderzyć go w twarz.

— Dlaczego? Przecież sam jesteś dzieckiem, Brett. — rzuciła Mia, dołączając do nas z Theo, który nie potrafił poprawnie założyć opaski, więc mu pomogłem.

— Śmiej się śmiej, zobaczymy tam. — uformował z dłoni pistolet i strzelił w miejsce, w którym mieliśmy toczyć bój.

Kiedy „broń" i kulki zostały już rozdane, usiadłem na jakimś kamieniu i spokojnie czekałem na swoją kolej. Theodore panikował gorzej do Hannah na skokach, ale nie miałem siły go uspokajać.

— Przecież grałeś w to już dwa lata z rzędu, co jest? — pytała Mia, ale Finch tylko jęknął długo, bo Thomas rzucił w nas patyczkiem, co oznaczało, że wchodzimy.

Pożałowałem w tamtej chwili bardzo, że zgodziłem się wziąć w tym udział, bo chociaż przy bieganiu wszystko było w porządku, kiedy ukrywałem się w krzakach i za drzewami, zalewała mnie fala nie farb, a wspomnień.

Przełknąłem gorzką w smaku ślinę i wypuściłem powietrze z ust, żeby przywołać się do porządku, ale niewiele to dało.

— Nolan, tam. — szepnęła Hannah, więc się odwróciłem. Jeden z żółtych faktycznie nas nie widział, więc strzeliłem mu prosto w plecy. Z uniesionymi rękami wyszedł z pola.

— Położę się, będziesz mnie krył? — poprosiła Mia. Zgodziłem się, bo obawiałem się, że jeżeli dalej będę chodził, wpadnę w atak paniki. Jak na nas, szło nam sprawnie. Wyeliminowaliśmy już dwóch zielonych i trzech żółtych, sami tracąc tylko i wyłącznie Clinta.

— Co za idiota. — skomentował Theo, bo Clint się zwyczajnie odkrył i pozwolił zestrzelić. Sam wpadłem na taki pomysł, kiedy zrobiło mi się duszno. Zbyt duszno.

— Gdzie oni wszyscy są? — odezwała się Hannah. Nie miałem pojęcia, bo obraz zaczął mi się rozmazywać.

— Patrzcie! — krzyknęła Mia, a ja w głowie usłyszałem głos Tiny. Mój oddech stał się płytki i szybki, kiedy gwałtownie się odwróciłem w stronę kogoś z żółtych.

— Nolan, co jest? — Theo położył dłoń na moim ramieniu i spojrzał mi w oczy, ale nie potrafiłem się uspokoić.

Zabierz ją stąd, Nolan. — serce kołatało mi do tego stopnia, że czułem ból. Ból w piersi. Zaczęło mi się kręcić w głowie, kiedy upadłem na kolana.

— Hej, Nolan? — Theodore uklęknął przy mnie. — Coś jest nie tak.

— Nie strzelaj! — Hannah zastopowała napastnika ręką.

Drżącymi rękami odłożyłem na ziemię pistolet i zacząłem ściskać leżące tam liście, a kiedy skierowałem wzrok na swoje dłonie i je uniosłem, zamiast liści widziałem krew.

— Ściągnijcie mu ten kask. — to była Leah. Theodore jej posłuchał i szybko to zrobił, a później ujął moją twarz i zmusił, żebym na niego patrzył.

— On ma atak paniki. — zdiagnozował trafnie. — Nolan, jestem tutaj. Ej, wszystko jest dobrze, oddychaj. — polecił. Starałem się, naprawdę się starałem.

— Gdybym... gdybym biegł szybciej... — mamrotałem.

— O czym on mówi? — wtrąciła Mia, a Theo wiedział. Połączył kropki i wiedział.

— Oddychaj, Nolan. To nie twoja wina. — jego głos działał na mnie kojąco. Razem z nim stopniowo uspokajałem oddech. — Wdech... i wydech, wdech...

— Co tu się dzieje? — tylko jego tam brakowało. Zaraz po tych słowach, Brett strzelił w każdego kulką, przez co Mia warknęła zirytowana.

— Normalny jesteś?! Mogłeś trafić go w głowę, a nie ma kasku!

— Ojej, a co się stało biednemu White'owi? — również ściągnął kask i przed oczami pojawiły mi się jego buty. — Pocałowanie Fincha nie sprawi, że zmieni się w księcia, Nolan.

— Brett! — spiorunowała go Leah.

— Już jest okay. — odchrząknąłem i wstałem o własnych siłach, a później wlepiłem wzrok w Walkera, którego uśmieszek sprawiał, że chciałem mu go zetrzeć pięścią.

— Chodźmy stąd. — Theo poklepał mnie po plecach, wziął mój kask, pistolet i zaczął prowadzić.

— Aaa, już wiem! — odezwał się Brett, więc przystanąłem w miejscu. — Ale Nolan, tutaj nie ma niedźwiedzi, spokojnie. — dodał z ironią. Nie wytrzymałem, wszystko we mnie zawrzało, wyrwałem się z uścisku Theodore'a, a później złapałem Bretta za kołnierz stroju i przycisnąłem go drzewa.

— Posłuchaj mnie, gnoju. — wycedziłem przez zęby. — Nic o mnie nie wiesz, nic. Nie życzę ci, żebyś musiał kiedykolwiek oglądać, jak twoich bliskich coś rozrywa na strzępy na twoich oczach, a ty nie możesz nic zrobić! — kontynuowałem. — Zamiast rozgrzebywać moją przeszłość, z którą uwierz mi, ciężko się pogodzić, zajmij się może swoją dziewczyną. — żachnąłem się. Puściłem go i zrobiłem krok w tył. — I wyjaśnieniem jej, co robiłeś na tańcach, kiedy zniknąłeś. — pierwszy raz widziałem wtedy przerażenie w oczach Walkera. — Przepraszam, Mia. — zwróciłem się do zdumionej dziewczyny. Leah miała rozwarte usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale nikt nie potrafił się odezwać po moim monologu pokierowanym złością, więc w milczeniu wyszedłem z lasu, a za mną Theodore.

— Wszystko w porządku? Co się tam stało? — od razu znalazł się przy mnie Thomas, ale mogłem odpowiedzieć mu tylko tą jedną łzą, która spłynęła po moim policzku.

Thomas przybrał zmartwioną minę, a później objął mnie mocno.

— Tak mi przykro, Nolan. Nie powinienem ci pozwalać brać w tym udziału. — szepnął mi we włosy, ale to nie była przecież jego wina. — Oddaj strój i idź do siebie. Gdybyś czegoś potrzebował, to wiesz gdzie mnie znaleźć. — dodał smutno.

Rozpiąłem cały strój i miałem ochotę nim rzucić, ale nie był mój, więc potulnie złożyłem go w kostkę i odłożyłem na miejsce. W tym czasie z lasu zdążyła wyjść cała reszta, ale ja byłem już w drodze do swojego lokum. Trzasnąłem drzwiami tak mocno, że prawie wypadły z zawiasów, złapałem się za włosy i zacząłem krzyczeć.

Krzyczałem i krzyczałem z nadzieją, że ból zniknie. Krzyczałem, bo byłem wściekły, bo moje życie nie wyglądałoby tak, gdyby ojciec nie posuwał żony swojego wspólnika i spędził z nami te cholerne wakacje.

— Nolan. — zaniepokojony Theodore zamknął drzwi od zewnątrz na klucz, kiedy przyszedł.

— Nienawidzę go, Theo. — wydukałem. — Nienawidzę go tak bardzo, gdyby tam był... — usiadłem na łóżku i zacząłem się kiwać. — Gdyby z nami pojechał do tego cholernego Ovando...

— Przykro mi, że musiałeś to wszystko powiedzieć przy tylu osobach. — westchnął ciężko, siadając naprzeciw.

— To już nie ma znaczenia. — oblizałem suche usta i otarłem łzy. — To było trzy lata temu. Muszę... muszę w końcu się podnieść. — pociły mi się dłonie. — Było dobrze, dopóki te idiota tego nie zepsuł. — sarknąłem.

— O co ci chodziło z Brettem? — zapytał, mrugając co chwilę oczami. — Dlatego wyszedłeś z tańców... — zrozumiał. — Z kim?

— Diana. — burknąłem, a Theodore ściągnął okulary i rozmasował czoło.

— Szkoda, że mu nie przywaliłeś. — zaśmiałem się bez krzty wesołości na jego słowa. — Wiesz, Hawking twierdził, że w czarnej dziurze nic nie ginie i zawsze gdzieś tam będzie, Eisten natomiast, że wszystko, co czarna dziura wchłonie, ulegnie zniszczeniu. — mówił skupiony. — Skłaniałbym się ku pierwszemu. — podrapał się w kark. — Wrzuciłeś swoją traumę w taką czarną dziurę z nadzieją, że po prostu zginie, ale tak się nigdy nie stanie. Po prostu ciężko się z tym wszystkim pogodzić i się nie dziwię. Przeżyłeś koszmar, Nolan. Nie wyobrażam sobie być na twoim miejscu. Miałeś tylko piętnaście lat. Nie mogłeś nic zrobić, pamiętaj o tym.

— Czasami patrzę w lustro i czuję nienawiść. — odparłem cicho. — Do siebie, bo w głębi serca potrafię mówić, że to powinien być on. Nie moja mama, nie siostra. To on powinien wtedy zginąć.

— Żal do kogoś może być tak wszechogarniający, że przesłania czyste myśli. — stwierdził. — To tylko od nas zależy, czy będzie rósł, czy malał. Tylko od nas. — złapał mnie za nadgarstek i posłał mi przyjacielski uśmiech.


________________

Ptaszki w obozowym lesie mi ćwierkają, że ta kropeczka poniżej jest po to, aby inni odpowiedzieli na nią kropką...


.



(Bo ktoś może nie mieć nic do powiedzenia, a ja lubię wiedzieć, że jest z historią <3)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro