Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VIII

„Nie bierz do siebie tego, co inni o Tobie mówią. Szczególnie, kiedy zamiast pomagać – zniechęcają. Tylko Ty wiesz na co naprawdę Cię stać! Słowa innych weź pod uwagę jako informację zwrotną, ale nigdy nie bierz ich za stan faktycznego tego, jaki jesteś." 

Michael Jordan




Minął zaledwie tydzień, odkąd pojawiłem się na obozie, ale to był tydzień pełen wrażeń. Theodore wyszedł z konkursu wiedzy tak się szczerząc, że od razu wiedziałem, że punkty zgarnęli zieloni, jednak mi na myśl przychodził tylko krótki moment z Leah w sali muzycznej.

— Pieprzony Brett. — wymknęło mi się na głos.

— Słucham? — zaśmiała się Mia. No tak, spodobały mi się poranki w jadalni, dlatego zaoferowałem jej dzienną pomoc.

— Nieważne. — machinalnie machnąłem dłonią i kontynuowałem krojenie ogórków zielonych.

— Słyszałam, że zostałeś wczoraj bohaterem młodych kobiet. — zaczęła. — Ale to straszne tak straszyć utopieniem. — zbeształa mnie.

— Ratowałem już kota, więc małe dziewczynki też musiałem. — odparłem z uśmiechem.

— A uratujesz jakąś starszą? — puściła mi oczko.

— Słucham. — założyłem ręce na krzyż i oparłem się biodrami o blat.

— W Niedzielę odbędzie się potańcówka. Wiesz, taka dla całego obozu. Klimat lat dziewięćdziesiątych, skocznie i tak dalej. — tłumaczyła. — Nie zgadniesz, kto chętnie by potańczył, ale nie ma z kim, bo partner tej osoby tego nienawidzi. — uniosła palec w górę. — Pomogę ci, bo widzę, że ciężko. — zaśmiałem się. — Leah! — zamrugała dłoniami w powietrzu i wróciła do obierania bananów.

— Chętnie wyrwałbym ją do tańca, gdybym był pewien, że nie dostanę za to w twarz. — odpowiedziałem z rozmarzeniem. — Ale za to z tobą mogę zatańczyć. — złapałem ją za nadgarstek i pociągnąłem w swoją stronę, obróciłem nią i podpierając jej plecy, energicznie się z nią pokłoniłem, a później wróciłem do prostej pozycji.

— Gdzie ty się tego nauczyłeś?! — była tak roześmiana, że zarażała.

— Nolan już jako malutki chłopczyk miał dryg do tańca. — wtrąciła Marry, przynosząc nam więcej warzyw i owoców. — Takie sprawne nogi musiały się na coś przydać, ale niestety to nie był taniec. — właśnie zostałem spalony.

— Więc co? — Mia spojrzała na mnie z zaciekawieniem. — Bo nie da się ukryć, że masz sprawne ciało. — odchrząknęła. — Nie, żebym się gapiła. — uniosła dłonie w geście obronnym.

— Trzeba się na kogoś gapić, skoro mamy taki deficyt przysłowiowych ciach. Nie samym Brettem człowiek żyje. — usłyszeliśmy głos Theodore'a. Razem z nim zjawiła się Leah w ogrodniczkach i seledynowej koszulce.

— Rozmawiałam właśnie z Nolanem o tańcach. — powiedziała dumnie Mia. Byłem wdzięczny, że temat moich nóg został odsunięty. — Wiedzieliście, że jest urodzonym tancerzem?

— Bez przesady. — wtrąciłem. — Kiedyś naciągnąłem kolano, tańcząc wolnego. — wszyscy się roześmiali.

— To niemożliwe. — Theo zmarszczył czoło. — Musiałbyś... — przerwał, uświadamiając sobie, że mówi coś, czego nie powinien.

— Żeby żadna osoba sobie nic nie naciągnęła przed tańcami, bo będzie słabo. — westchnęła Leah. — Dzień przed nimi jest przecież konkurencja.

— Jaka? — zaciekawiłem się.

— Skoki do wody. — sprostowała. — Bierzesz udział?

— Nie ma mowy. — potrząsnąłem głową. Tylko tego mi brakowało. Rozbierania się przed całym obozem.

— Dzień dobry, dzieci! — krzyknął wesoło Thomas. — Nolan, kochany. Po śniadaniu zabierz Bretta i nazbierajcie drewna. Tak, znowu. — wyprzedził moje pytanie. Wywróciłem oczami, co nie uszło niczyjej uwadze, ale właśnie to miałem na celu.

— Nie ma tutaj kogoś, kto pała do niego jakąkolwiek sympatią? Chcesz, żebyśmy się w tym lesie pozabijali? — rzuciłem z pretensją. Mało mnie obchodziła obecność Leah.

— Wolisz pójść z Dianą? — zasugerował, a rechot Fincha jeszcze tylko bardziej mnie dobił.

— Jeżeli naprawdę muszę wybierać między napastowaniem seksualnym, a znoszeniem kretyna, to wybieram to drugie. — wzniosłem oczy ku niebu.

— Wspaniale. — Thomas zaklaskał w dłonie i z uśmiechem nas opuścił.

— Rany, ale się uwziął na was. — skomentował Theo. — Zaraz będziecie razem zbierać kwiatki na wianki, nie drewno. — zażartował. — O, wianki! — ożywił się. — Pod koniec tego miesiąca nasze dziewczyny robią wianki i wrzucają do rzeczki.

— W jakim celu? — przenosiłem ciągle wzrok z Mii na Leah i z Leah na Mię.

— To ukłon w stronę Nocy Świętojańskiej. — zaczęła Leah. — Dawno temu panny i kawalerzy brali w tym udział. Dziewczęta plotły wianki i wrzucały do nurtu rzeki, a chłopcy czekali po drugiej stronie i próbowali je łapać. Potem wracali i tak się tworzyły pary. — uśmiechnęła się. — Wianki wróżą miłość. Jeżeli jakiś się zapląta i nie trafi do kawalerów, oznacza to brak miłości. W wiankach są też świece, a jeśli któraś zgaśnie, wraz z nią miłość. — patrzyła gdzieś w dal.

— Twoja świecie zgasła chyba dawno temu. — błyskotliwie zauważył Theodore, przez co chciałem go zdzielić w łeb.

— Ty to powiedziałeś. — nie wyglądała na złą, ale nie była też specjalnie zadowolona z tej uwagi.

— W takim razie Leah nie może puszczać wianków. — chciałem rozładować napięcie.

— Mogę! — oburzyła się. — Plotę jedne z ładniejszych, a poza tym... to tylko zabawa, nie poważne zobowiązania. — naburmuszyła się lekko.

— Spokojnie, spokojnie. — śmiała się Mia. — Nikt ci nie zakaże pleść wianków, a tak na marginesie... mi też upleciesz?

* * *

Słońce jarzyło tego dnia wyjątkowo ostro i praktycznie się topiłem w tej pieprzonej bluzie, dlatego przebrałem ją na cienki golf, na widok którego Brett parsknął śmiechem.

— Bez urazy, ale tobie jest zimno, czy jak? Mamy prawie trzydzieści stopni, reszta chłodzi się w jeziorze, a ty nosisz golf. — westchnął długo z niedowierzaniem. Zacząłem ciągnąć wózek na drewno w stronę lasu.

— Mam swoje powody. — odparłem zmęczonym głosem. Wystarczyło, że tylko go usłyszałem i już opadałem z sił.

— Tniesz się? — zapytał prześmiewczo. — To powinieneś trafić do żółtych. — cmoknął z dezaprobatą. — Tam takich najwięcej.

— Nie tnę się, do diabła. Przestań snuć teorie na temat mojego ciała, bo to trochę niepokojące. — przyznałem. — I powiedz coś swoim nieletnim przydupasom, bo zakłócają spokój moich. — posłałem mu ironiczny uśmiech.

— Zgadzam się, nie powinni się tak zachowywać, ale wyzywać Fincha mają obowiązek. — warknąłem z bezsilności i przyspieszyłem krok. — Wiesz, chciałem pooglądać twoje ciało w necie, ale nie ma żadnych twoich zdjęć. Jak twój ojciec to zrobił?

W zasadzie nie miałem pojęcia. Którego dnia go o to poprosiłem sądząc, że i tak nie spełni mojej prośby, a tu proszę. Jednak to zrobił.

— Gdybym wiedział, to bym się z tobą podzielił tą cenną informacją. — położyłem dłoń na lewej piersi.

— Taki dobroduszny jesteś? — uśmiechał się półgębkiem.

— Po prostu altruistyczny. Gdybym pomógł ci usunąć wizerunek twojej twarzy z internetu, oddałbym przysługę światu. — rzuciłem kąśliwie i ku mojemu zaskoczeniu, Walker zaczął się śmiać.

— Bylibyśmy niezłymi kuplami, White. — stwierdził, a ja pomyślałem, że chyba uderzył się w głowę. — Bo widzisz, ty nienawidzisz niedźwiedzi, ja na nie poluję w wolnej chwili. — zatkało mnie, ale próbowałem nie dać po sobie tego poznać. — Co się stało w Ovando, Nolan? — założył ręce na krzyż.

— Nie twój interes. — zająłem się brutalnym zbieraniem badyli i innego drewna.

— Może i nie, ale twoja odpowiedź tylko potwierdza, że coś się stało. — przyjrzał mi się badawczo. — I wiesz co? Dowiem się, co.

— Masz jakąś obsesję na moim punkcie? — westchnąłem. — Dogadałbyś się z Dianą. — żachnąłem się.

— Eliminuję rywali psychologicznie. — powiedział spokojnie.

— W jakiej to dziedzinie jestem twoim rywalem? — rozłożyłem dłonie. W jednej trzymałem patyk, którym miałem ochotę mu przyłożyć.

— Bezceremonialnie przywłaszczasz sobie moją koronę w obozie. — wytknął mi. — Zjawiasz się pierwszy raz i wszyscy cię kochają.

— Bo ja taki jestem do kochania. Wiesz, do rany przyłóż i te sprawy. Ten miły sąsiad. — puściłem mu perskie oczko, a on uniósł brwi.

— Dobra, nazbierajmy to drewno i wracajmy, bo nie zniosę więcej ani jednej chwili rozmowy z tobą.

— Vice versa, Walker. — zajęliśmy się zbieraniem tego pieprzonego drewna z tym pieprzonym Brettem i zgodnie wróciliśmy do obozowiska, gdzie powitał nas Thomas z wielkim uśmiechem i czerwonej koszuli w kratę, którą przewiesił przez ramię. Na sobie miał białą koszulkę, w zasadzie przypominał drwala.

— No, miałem się zabierać do rąbania, ale skoro wróciliście... — popchnął nas w plecy w stronę drewna, które miało trafić pod siekierę.

— To jest wyzyskiwanie się uczestnikami obozu, powinieneś dostać za to jakąś karę. — wytknąłem mu.

— Aj tam, ja tylko dbam o wasze mięśnie. — Starł z czoła pot. — Akurat jak skończycie, będzie obiad.

Wymieniłem z Brettem, o zgrozo, spojrzenie. Oboje czuliśmy to samo: totalną niechęć do rąbania drewna w taki skwar.

— Chętnie popatrzę. — zaoferował się Theodore, który pojawił się tam znikąd. Obok niego usiadła Mia z miską malin i Leah z sokiem jabłkowym.

— Nie macie nic do roboty w kuchni? — zapytałem z nadzieją. Mia odpowiedziała mi śmiechem i rzuciła we mnie maliną. Biedna malina. Nawet Otto dołączył do loży szyderców.

— Słuchaj, Nolan. Może wyjaśnię ci, jak się w ogóle rąbie drewno, bo... — przerwałem mu pewnym i precyzyjnym uderzeniem. Nie, żebym się przechwalał, ale trochę się już w życiu narąbałem klocków. To jedna z umiejętności, którą musiałem nabyć. Mieliśmy w domu kominek i brak głowy rodziny.

— Mówiłeś coś? — wsparłem łokieć na siekierze i spojrzałem na jego speszoną twarz. — Nie? To zacznij coś robić, proszę. — Theodore prawie dusił się ze śmiechu, kiedy na niego spojrzałem. Sam pokręciłem głową i zabrałem się za resztę swojej części drewna. Oczywiście, że skończyłbym dużo wcześniej, niż Brett, ale nie chciałem być taki wredny i specjalnie spowalniałem swoje ruchy. Skończyłem więc krótko przed nim i ze zdziwieniem spostrzegłem, że prócz święte trójki, gapiła się na nas prawie cała żeńska świta obozu i kilka chłopaków.

— Muszę się przebrać. — rzuciłem do Fincha, kiedy szedłem już do naszego domku.

— Zdecydowanie. Spociłeś się jak świnia, chłopie. — zrobił zdegustowaną minę. — Ale ja się pocę gorzej, także wiesz. — dodał. — Wiem, że to zabrzmi trochę gejowo, ale korzystając z tego, że będziesz zmieniał ciuchy, mógłbym zobaczyć twoją bliznę w całości? — zapytał z dziwnie miłym dla mnie komfortem, kiedy byliśmy już u siebie. Podchodził do mojej traumy normalnie, był ciekawy i to w nim doceniałem.

— Tylko nie padnij z nóg, takie mam boskie ciało. — poruszyłem brwiami znacząco, na co zareagował klepnięciem się w czoło i zabrałem inny golf, żeby zdjąć z siebie obecny. Odwróciłem się do chłopaka i starałem zachować neutralność, ale jego mina mnie tak bawiła, że nie dałem rady.

— Wyglądasz kozacko! Jak jakaś postać z gry! — zachwycał się. — Znaczy, wiem... że to mało przyjemna pamiątka, ale stary... widziałbym cię w roli wikinga, gdybyś miał więcej krzepy w barach. — naśladował napompowanych osiłków z siłowni. — Swoją drogą, dziewczyny dałyby się pokroić za ten widok.

— No ba. — rzuciłem w niego spoconym golfem, a on z udawanym obrzydzeniem ściągnął go sobie z twarzy i rzucił na moje łóżko.

— Pod nim też było widać, że nie jesteś. zwyczajnym szczupłym chłopakiem. — powiedział już poważniej. — Nie wiem, jak długo uda ci się jeszcze ukrywać to ciało i to, co robiłeś w przeszłości. — był zmartwiony.

Pierwszy raz od bardzo dawna ktoś się szczerze o mnie martwił. Ten obóz był moim zbawieniem, nie karą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro