Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział IV

„Wyścig to życie, z narodzinami przy wstawaniu z łóżka rano i śmiercią następującą po przekroczeniu mety."

Kilian Jornet Burgada, Biec albo umrzeć








Zgodnie z życzeniem Thodore'a o budzeniu go, kiedy wstaję, tak też postąpiłem tego ranka, co zaskutkowało jego ciągłym przysypianiem, kiedy budowaliśmy karmnik. Thomas powiedział nam, że choć to zadanie wydaje się banalne i błahe, jest jednym z trudniejszych. Wyśmiałem go w myślach, ale zważając na stan mojego współlokatora, musiałem przyznać mu rację.

— Twoja pomoc jest nieoceniona, Theodorze Finchu. — pokręciłem głową i przybiłem gwoździa młotkiem, łącząc ze sobą dwa kawałki drewna, przez co podskoczył w miejscu i gorączkowo się rozejrzał.

— Darowałbyś sobie. — spojrzał na mnie spod byka.

— Rozumiem, że twoje odmowy alkoholu na imprezie Diany skończył się niepowodzeniem? — zagadnąłem. Rozdzieliliśmy się w nocy, więc nie bardzo wiedziałem, co się z nim działo.

— Niee, po prostu pomagałem Mii z Brettem. — machnął dłonią. — Ja, Brettowi. Nieźle mi odbiło. — moje brwi wyskoczyły w górę.

— Czekaj; jak to Mii z Brettem, a co ona ma do niego? — zaprzestałem macania innych gwoździ i skupiłem się na nim.

— Urwał mu się totalnie film. — nachylił się do mnie. — Idą dzisiaj z Leah na jakiś obiad rodzinny, czy coś w tym stylu. Biedna przepłakała pół nocy, że cała wina spadnie na nią. — sprostował. — Staraliśmy się doprowadzić go do jako takiego stanu, wiesz... żeby się ogarnął chociaż trochę, ale Brett to ciężki byk. — rozłożył ręce.

— Czemu nie poprosiliście mnie o pomoc? — przeczesałem włosy dłonią.

— Chciałem, wierz mi. — przyznał. — Tylko Leah poprosiła, żebym tego nie robił. Jesteś inteligentny, domyślasz się pewnie, dlaczego. — rozmasował czoło.

— Ta... — przyznałem i wróciłem do konstrukcji karmnika. Wprawdzie mówiąc nie miałem zielonego pojęcia. Chodziło o mój napięty stosunek z nim, czy wstyd? Nie chciałem tego roztrząsać, bo wiedziałem, jak to się skończy. Interesowaniem się, pomaganiem, a ze złamanym sercem zostałbym przecież ja. Już wystarczyło, że nadal nie wyleczyłem poprzedniej kontuzji i nie zanosiło się na to w bliskim czasie.

Cmoknąłem z dezaprobatą, a potem dokończyłem karmnik w akompaniamencie chrapania Theodore'a.


* * *


Po obiedzie Thomas rozdzielił różne zadania i niestety zostałem zmuszony do zbierania drewna z Walkerem. Najchętniej zrobiłbym to od razu, żeby mieć to z głowy, ale musiałem zaczekać, aż wróci z tego ich obiadu i dostawałem już... kurwicy. Nerwowo zerkałem na zegarek i miałem wrażenie, że czas w ogóle nie upływa. Miał tutaj być godzinę temu.

— No nareszcie. — skomentowałem, kiedy wszedł na werandę swojego domku i spojrzał na mnie zaskoczony. Obiad musiał być poważny, bo miał na sobie garnitur, a kiedy zdjął z nosa okulary przeciwsłoneczne idąc tutaj, wyraźnie dało się ujrzeć ślady jego spożywania napojów wysokoprocentowych.

— White. — warknął. — Czemu czekasz jak pies przy moim domku? — prychnął. Palcem wskazałem mu wózek.

— Przebieraj się. Od godziny powinniśmy zbierać drewno na opał, a nie mam ochoty przeciągać roboty przez ciebie.

— Chwila. — wywrócił oczami i plus dla Bretta, bo przebrał się w try miga. Oboje kierowaliśmy się już do głębi lasu i w absolutnej ciszy zbieraliśmy to drewno, wrzucając je na wózek. W zasadzie ta cisza była dla mnie wygodna, bo nie miałem o czym z nim rozmawiać. Chociaż nie wiem, czy to nie byłaby lepsza opcja, bo moje myśli zaczęły wracać do tamtego okropnego dnia.

I to chyba miała być ta kara.

Ojciec wysłał mnie przecież w środek lasu, dokładając tylko traumatycznych wspomnień. Miałem ochotę się rozpłakać jak mały chłopiec, tak się czułem. Zrobiło mi się słabo i niedobrze.

— Koleś, skoro tak cię męczy zbieranie drewienka, może poproś wujaszka o lżejsze zadania. — westchnął Brett widząc, co się ze mną dzieje.

— Nie męczy mnie to. — odparłem z irytacją i wróciłem do zadania.

— Wnioskuję po tobie co innego. Wygląd wiele zdradza, Nolan. — zaśmiał się. Nie miałem nerwów na niego, nie potrafiłem być oazą spokoju. Zbyt wiele gniewu w sobie nosiłem.

— Ty wyglądasz, jakbyś bardzo zawiódł swoją dziewczynę, a jakoś ci tego nie wypominam. — stanął w miejscu.

— Nie twoja sprawa. — wycedził przez zęby. — I lepiej trzymaj się od Leah z daleka.

— Daruj sobie groźby, Brett. — zbyłem go. — Nie jestem idiotą, w przeciwieństwie do ciebie. Poza tym, Leah ma prawo rozmawiać z kim chce i kiedy chce, nie jest twoją własnością. A tak tylko przypomnę, Leah przyjaźni się z Miią, która przyjaźni się z Theo. Resztę sobie wydedukuj.

— Nadal nie mogę uwierzyć, że zostałeś z tymi ciołkami. — powiedział pod nosem, ale wyraźnie słyszałem.

— Co sprawia, że czujesz się od nich lepszy? — spojrzałem na niego zaciekawiony. — Pieniądze? Wielu z nich ma ich tyle samo, co ty.

— Różni mnie od nich to, co różni również ciebie. — uśmiechnął się szyderczo. — Nie urodziliśmy się przegrywami.

Wzniosłem oczy, żeby utracić przez słońce na moment wzrok, bo nie zapowiadało się na to, abym kiedykolwiek mógł się dogadać z Brettem.

Kiedy skończyliśmy zbierać drewno, w całkowitym milczeniu wróciliśmy na teren obozu, gdzie czekał już mój chrzestny wraz z jakimiś chłopakami.

— Świetnie! Teraz kąpią się w jeziorze, więc możecie dołączyć, a potem ognisko. — zasugerował, ale Walker machnął tylko dłonią, a ja posłałem wujowi przepraszające spojrzenie, bo nie mogłem po prostu pójść i popływać. Stwierdziłem, że skoro wieczorem mamy ognisko, Theo siedzi w kuchni i przygotowuje kiełbaski, czy coś w tym stylu. Od razu się tam udałem i nie zawiodłem.

— Gdzie cię wywiało na tyle czasu? — rzucił od razu, nacinając kiełbasy.

— Był z Brettem zbierać drewno, żebyś miał na czym to upiec. — przypomniała mu Mia i puściła mi perskie oczko, a Theodore westchnął ciężko.

— I wciąż oddychasz? Jestem pełen podziwu. Ja po drodze znalazłbym gałąź, na której wyglądałbym pięknie wisząc. — prychnął, a ja pokręciłem głową.

— Dawno nie spotkałem takiego kretyna, tu się musze zgodzić. — przyznałem. — Jego myślenie kłóci się z moim chyba pod każdym względem.

— Czasami mam wrażenie, że wszystkie bogate dzieciaki takie są. — odparła Mia. — Na szczęście jesteś ty i Leah. Pewnie już wiesz, co się stało w nocy. Jak tylko wróciła z tego obiadu, zamknęła się w domku i nie wychodzi, nawet nie wzięła ode mnie jedzenia. — skinęła na szklankę soku jabłkowego i jakieś kanapki.

— Zje. — zapewniłem ją, zabrałem przygotowany posiłek i skierowałem się do domku Mii i Leah. Najpierw zapukałem, ale bezskutecznie, potem zajrzałem przez okno, ale jej nie widziałem, finalnie postanowiłem się odezwać. — Leah? To ja, Nolan. Mia się o ciebie martwi, przyniosłem jedzenie, którego od niej nie wzięłaś, bardzo nieładnie. — skarciłem ją. — Drewniane drzwi za ciebie tego nie zjedzą, a powinnaś jeść. — zero reakcji. — Zrobimy tak, zostawię tutaj jedzenie, a ty je weźmiesz, jak sobie pójdę, okay? — położyłem talerz i szklankę ostrożnie na deskach i zszedłem z ganku, a wtedy drzwi się otworzyły.

— Ty też czasami zastanawiałeś się, co robisz nie tak, że nadal nie wystarczasz? — zapytała, a mnie trochę zamurowało. Nie spodziewałem się takich słów w moją stronę. Odwróciłem się na pięcie i rzuciłem jej pytające spojrzenie. — Staram się być najlepszą wersją siebie, wersją... której oczekują ode mnie rodzice i wszyscy inni układający mi życie i mimo tego, że to nie ja nawalam, ja ponoszę konsekwencje. — wyrzuciła z siebie. — Jestem już taka zmęczona byciem kimś, kogo wykreowano. Kto pasuje idealnie do obrazka, który sobie wymyślili.

— Może właśnie w tym problem? — zasugerowałem. — Nigdy nie poczujesz się wolna, będąc tym, co stworzyli, tłamsząc przy tym ciebie. — podszedłem bliżej. — Musisz wyjść poza tę ramę obrazka.

— Nie wiem, czy nie potrafię, czy po prostu nie mogę. — przeczesała włosy dłonią i westchnęła ciężko. — Przepraszam, mówię o czymś, o czym nie masz zielonego pojęcia. — zaśmiała się nerwowo. — Dlaczego nie pływasz z resztą w jeziorze?

— Nie jestem fanem rozbierania się. — przyznałem.

— Można zauważyć. — podniosła jedzenie z podłogi. — Dzięki.

— Nie ma za co... Leah, mogę cię o coś zapytać? — spróbowałem.

— Chyba? — była niepewna.

— Dlaczego w nocy nie chciałaś, żebym wam pomógł? — rozejrzała się wokół, a potem zeszła do mnie.

— Brett jest osobą, która po tym, jakby się dowiedziała, że ty kładłeś go spać po pijaku... nie miałbyś łatwo, że tak powiem.

— Zbierałem z nim dzisiaj drewno i kazał mi się trzymać od ciebie z daleka, więc chyba wiem, o co tak naprawdę chodzi. — otworzyła usta, ale nie zdołała nic powiedzieć, bo jej przerwałem. — Nieważne jak źle by między wami było, nie przyszedłem tutaj rozbijać komuś związku. Możesz mu to przekazać, bo mnie nie posłucha.

— Nolan...

— A-a, masz to zjeść, a potem widzimy się na ognisku. — pogroziłem jej palcem, a potem zasalutowałem i odszedłem w kierunku kuchni.

Niestety myśląc o jej blond włosach i czekoladowych oczach. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro