Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~

- Czy oświadczyny to dobry pomysł? Chciałbym przed nią uklęknąć i usłyszeć "tak", ale... - urwał wahając się, choć tak naprawdę chyba był zdecydowany. Jedynie chciał poznać zdanie kogoś bliskiego, kogoś kto by patrzył na to obiektywnie, a nie przez różowe okulary miłości.

- Ale co Murphy? - dopytuje Adrian, choć domyśla się co zaraz usłyszy.

- Jestem tylko cerberem, a ona boginią. Poza tym nasze życie jest wieczne, a teraz tak jak jest, jest dobrze, więc po co komplikować? Gdybym to uczynił, na początku nikt by nie uwierzył, a później wszyscy by jej odradzali ślub, bo przecież jestem tylko nie wartym uwagi psem w oczach innych.

- Powinieneś spróbować. Ona cię naprawdę kocha i nie powinieneś brać pod uwagę opinii innych. W końcu wybrała ciebie, nie mnie, nie Marshalla, ciebie. Jesteś bardziej wyjątkowy niż ci się wydaję.

- Pomyślę jeszcze nad tym, a teraz muszę iść, obowiązki wzywają - odpowiedział krótko i opuścili towarzystwo przyjaciela.

W między czasie Artemida znajdowała się na szczycie góry Olimp. Po wykonaniu wszystkich przydzielonych jej na dzisiaj zadań założyła wygodne, zwiewne, ubranie i wziąwszy łuk razem z kilkoma strzałami udała się na polowanie by choć trochę zająć głowę czymś innym niż jej ukochanym. Uwielbiała spędzać czas na łonie natury, kochała łowy, ale ostatnio nawet to ją nie uspokaja.

Stąpając bosymi stopami w lesie, cieszyła się przyjemnym otoczeniem. Wdychała świeże powietrze, oglądała drzewa, rośliny... Wkrótce dostrzegła sarnę. Przykucnęła lekko, wymierzyła w cel, naciągnęła cięciwę i zamiast strzelić, nerwowo opuściła łuk. Usiadła na ziemi, położyła dłonie na korzę drzewa, które znajdowało się najbliżej jej. Wyglądało to tak jakby prosiła drzewo o radę albo próbowała mu się wyżalić. Pięć miesięcy temu zakończyli wojnę. Gatunek ludzki znów miał uwierzyć w starych, olimpijskich bogów i tak się działo. Było już coraz więcej wierzących, a ludzie już zaczęli budować świątynie przeznaczone dla poszczególnych bogów. Artemida czuła, że z każdym dniem miłość śmiertelników jest coraz większa, a minęło dopiero tak mało czasu. To był powód do radości, ale jej myśli zajmował Murphy. Przez tyle miesięcy udało im się spotkać tylko trzy razy. Raz ona nie mogła się spotkać, bo była zajęta boskimi obowiązkami, a innym razem to on nie mógł przez natłok powierzonych mu rzeczy. Zaczęła przypominać sobie jego piękne, ciemne oczy, jego nos, włosy w które wplątała palce, usta które całowały jej ciało. A jego zapach? Brakowało jej go. Co poradzić na ich sytuację? Co może uczynić? Jedyny sposób to zwolnić go z jego stanowiska, ale czuła, że Aida się na to nie zgodzi. Był jej prawą ręką, nie pozbędzie się swojego cerbera - chłopca na posyłki, który był na każde jej zawołanie. Jednakże musiała spróbować z nią porozmawiać. Innego wyjścia przecież nie było, a ich związek na odległość ją tylko dobijał. Bogini przemyła się szybko i naszykowała się by zejść do podziemi. Przez drogę wymyślała przykładowy dialog, który mogą przeprowadzić. Wolała się naszykować na jej reakcje poza tym w ten sposób podróż mijała znacznie szybciej.

Kiedy przybyła na miejsce docelowe strażnicy ją od razu rozpoznali i zgodnie z jej życzeniem odprowadzili ją do ich władczyni. Korytarz ogromnie się dłużył. Końca nie było widać, a sama taka przechadzka wywoływała u niej zgrozę albo chociażby dyskomfort. Po podłodze walały się czaszki o różnych kształtach, co znaczyło, że to nie tylko ludzkie, a również innych istot. W kątach za to lśniły białe pajęczyny, było ich pełno. Artemida nie lubiła tego miejsca. Było tu zbyt ciemno i ponuro. W dodatku pachniało wilgocią. Na próżno szukać w tej krainie zieleni. Lasy tutaj nie tętniły życiem, drzewa bez listek jak i zarówno bez duszy, były nieżywe. Ziemia sucha, więc nikt nie powinien się dziwić, że nic na niej nie rośnie. Nie czuła się tu przyjemnie, pewnie przez otoczenie i klimat jakie daje to miejsce. Strachu również nie odczuwała, idzie w końcu do matki jej przyjaciela, czuła się trochę tak jak kiedyś, kiedy jeszcze byli zwykłymi studentami. Strażnicy opuścili ją dopiero przed dużymi, masywnymi drzwiami, otworzywszy je ujrzała na tronie siedzącą Aidę, a za nią stała Persefona. Jej obecność oczywiście nie była zaskoczeniem.

- Musimy porozmawiać - odezwała się pierwsza bogini łowów.

- Spodziewałam się ciebie prędzej czy później - odparła władczyni podziemi.

- A więc wiesz czego chce? - upewnia się.

- Owszem, ale nie wiem jak chcesz mi go zrekompensować. Masz jakieś propozycje?

- Znajdę ci kogoś innego na jego miejsce.

- Wiesz o tym, że to nie wystarczy. Nie znajdziesz nikogo bardziej lojalnego, lepszego.

- Co mogę zrobić byś go zwolniła?

- Sama nie wiem. Niczego mi więcej nie potrzeba. Mam wszystko.

Nie może być tak jak jest teraz. Musi się coś zmienić. Ta historia nie może mieć takiego zakończenia. Niby razem jesteśmy, ale osobno. Nie pamiętam smaku jego warg, jego dotyku... A jego zapach pamiętam jak za mgłą.
Nie odzywałam się. Próbowałam wcześniej wymyślić dialog między nami, rozwiązanie dla nas wszystkich w tej sprawie, ale mam pustkę w głowie. W głębi duszy wiedziałam, że Aida nie będzie chciała mi go oddać tak po prostu. Nagle Persefona nachyla się i szepcze coś do ucha swojej ukochanej. Jeśli to rozwiązanie, którego szuka Artemida to nie wiadomo czy ma się cieszyć czy obawiać tego co wymyśliła.

Władczyni podziemi klasnęła nagle w dłonie. Donośnie, aż sama bogini, która ją zaszczyciła dzisiaj swoją obecnością się wzdrygnęła od nagłego, głośnego odgłosu.

- Doskonale! - zaczęła podekscytowana. - Jest jedna rzecz którą możesz dla mnie zrobić, dziecko. Tylko nie wiem czy jesteś na to gotowa.

- Zdradź mi cóż to takiego.

- Zamienimy się miejscami. Będziesz władać podziemiem, co znaczy, że będziesz blisko swojego cerbera, a ja z Korą wrócimy na Olimp. Nie wątpię, że sobie tu nie poradzisz, ale czy jesteś gotowa porzucić swoją naturę? Będziesz zajęta tu swoimi nowymi obowiązkami, nie będzie już wesołych schadzek po lasach i częstych polowań. W skrócie zamienimy się "mocami". Swojej natury nie utracimy, nadal będziesz kochała polowanie i wszystkie inne rzeczy które uwielbiasz, w środku nadal będziesz tą samą samą boginią łowów. Zmieni się tylko to, że światem zmarłym będziesz panować ty, a ja śmiertelnikom będę dawała wszystkie rzeczy które dotychczas dawała im twoja osoba. Twoje atrybuty będą wtedy moimi. Rozumiesz przez co przejdziemy jeśli się na to zdecydujesz? Czy jesteś w ogóle wstanie zrobić coś takiego? Porzucić dawne, dobre życie tylko dla tej miłostki?

Artemida nie odpowiadała przez dłuższą chwilę. Musiała utracić coś dla niej bardzo ważnego na rzecz dla osoby którą kocha. W sumie to na rzecz ich obydwóch. Robiła to dla ich wspólnego szczęścia. Chyba nikogo w tym pomieszczeniu nie zdziwiła jej finalna decyzja. Pierwsza prawdziwa miłość czasami może nas zmusić do wielkich decyzji. Trzeba naprawdę, dogłębnie przemyśleć czy nasze czyny są warte tego wszystkiego. Jednakże ona nie wątpiła w ich miłość, wiedziała, że Murphy to ten jedyny. Była świadoma również tego, że Hades chętnie by się pozbyła tego stanowiska. Dostrzegła, że to ją męczy. Kto chciałby być bogiem którego nikt nie kocha, którego się boją co zrobi z nimi po śmierci?

- Zgadzam się. Jestem na to gotowa. W jaki sposób to zrobimy?

- Świetnie. Możemy uczynić to nawet i dzisiaj jeśli chcesz. Przejdziemy przez to dzięki rytuałowi, który da ci część mojej naturalnej energii, a ty mi oddasz swoją. Obawiam się jednak, że będziesz musiała mi oddać większą część, ponieważ nie masz jej tak silnej jak moja. Rytuał nie powinien być bolesny, ale nie znam zbytnio szczegółów, bo nikt na taki krok się nigdy nie zdecydował, ale wiem, że jest coś takiego możliwe.

- W porządku. Mam tylko jeszcze jedno pytanie. Co z ludźmi? Ujawnimy im prawdę?

- Nie. Oni się dopiero do nas na nowo przyzwyczajają, odzyskują stare wierzenia. Potrzebują czasu, a z nim sami się domyślą, że coś jest inaczej. Po upływie dekad to poczują.

- Rozumiem.

- Potrzebujemy tylko godziny żeby przygotować wszystko co nam potrzebne do zamiany. Nie zajmie to długo. Kilka składników do wywaru i trzeba poszukać jednej księgi. W tym czasie możesz iść do Adriana, jest w swoim pokoju.

____________

A co robi Murphy w czasie kiedy jego ukochana zdecydowała się na tak poważny krok, że chcąc nie chcąc straci jednak cząstkę siebie? Piekielny ogar właśnie kończy ostatnie zadanie na dzisiaj. Śpieszył się bardzo gdyż umówił się z pewną osobą i nie może się spóźnić. Jest lekko zadyszany, bo z miejsca na miejsce szedł w jeszcze większym pośpiechem.

Około czterdzieści minut później był już w lokalu w którym kiedyś pracował. Dawny klub, dawnej Aidy. Klimat tu się nie zmienił i to najważniejsze. Wystrój był identyczny, napoje wydawali w szklankach z kościstymi dłońmi. Wszystko dokładnie takie samo, jedynie właściciel się zmienił. Jednakże zapach alkoholu był mocno wyczuwalny. Niektórzy tańczyli do rytmu muzyki, w kątach namiętnie się całowali, a przy barze i stolikach prowadzili ożywione konwersacje pijąc drinki.

- O jesteś. Myślałem, że się trochę spóźnisz.

- Jak widzisz, zależy mi na tym, więc jestem punktualnie. Masz to?

- Tak - mężczyzna wsunął dłoń w kieszeń i wyjął z niej małą błyskotkę. - To dla ciebie - rzekł i podał Murphy'emu, a on kiedy tylko ujrzał przedmiot uśmiechnął się szczerze.

- Jest cudowny. Dzięki Hefajstos.

- Naprawdę to zrobisz?

- Tak. Kocham ją, ona mnie też. Chce zrobić dla niej jakiś wyjątkowy gest. Ah zapomniałbym, jaką dałeś mu moc?

- Wyczuwania emocji innych. Będziesz przy niej zdenerwowany, zły, szczęśliwy, smutny, to wszystko wyczuje. Przydatna zdolność. Swoją drogą komu Hades zostawiła klub?

- Temu facetowi z którym robiła swego czasu interesy. Hodge Baker.

- Nie dziwi mnie jej wybór. Dobra, muszę iść - poinformował Bóg.

- Jasne. Ja też już się zbieram.

I rozeszli się każdy w swoją stronę. Cerber udał się do podziemi. Chciał opowiedzieć przyjacielowi, że już przy najbliższej, pierwszej okazji to zrobi - oświadczy się jej. Czuł ogromne szczęście. Odkąd tylko wyobraził sobie ich wspólny ślub zaczął o tym myśleć na poważnie. Czy w ogóle możliwe jest by stało się to prawdą? I czy w ogóle ona tego chce? Może uważa, że tak jak jest teraz, jest dobrze i nie chce tego zmieniać. Takie myśli same mu się narzucały, męczyło to go już. Jest tylko jedno rozwiązanie by się o tym przekonać - trzeba to sprawdzić.

Kiedy był na miejscu udał się do pokoju Adriana, ale tam go nie zastał. Stwierdził, że na niego poczeka, bo z tego co mu dzisiaj mówił nie miał w planach opuszczać podziemi, więc daleko nie mógł odejść. Minuty się straszliwie dłużyły zamieniając się w pierwszą godzinę. Zaczął się już niecierpliwić i wstając z siedzenia nerwowo chodził po pomieszczeniu. Wkrótce zaczął słyszeć jakieś kroki. Od razu pierwsza myśl to "nareszcie". Westchnął ciężko i udał się w kierunku drzwi przez co dosłyszał rozmowę którą Adrian prowadził z... Artemidą? Co ona tu robiła? Nie wiedział, że dziś przyjdzie. Ile na niego musiała czekać?

- Jak się czujesz po tej zamianie?

- Trochę kręci mi się w głowie. Czuję w sobie inną energię, a moja dawna... Jest stłumiona. Również ją czuję, ale nie tak wyraźnie jak wcześniej. Za to jej energia... Jest potężna, choć zdaję sobie sprawę, że dała mi tylko część tego co miała. Nadal to ona należy do trójcy i to się nigdy nie zmieni.

- Rozumiem. Zawroty głowy powinny zaraz przejść. Po prostu twoja dusza czuje szok przez zamianę boskich energii.

Po niedługiej chwili drzwi do pokoju się otworzyły i cała trójka patrzy na siebie z lekkim zaskoczeniem.

- Co ty znowu wymyśliłaś? - zaczął trochę zaniepokojony Murphy. - O jakiej zamianie mówicie?

Bogini zbliżyła się do niego, chwyciła jego dłonie i przyłożywszy je do piersi popatrzyła mu prosto w oczy.

- Od jutra będę władczynią podziemnego świata zmarłych. Dzisiaj poinformujemy pozostałych bogów o mojej zamianie ról z Aidą. Będę tu, razem z tobą - ostatnie zdanie wypowiedziała z czułym uśmiechem, który znaczył więcej niż mogło się wydawać. Nie musiała dodawać nic więcej, on wszystko rozumiał.

- Co z łowami?

- Nie ma ich albo będą odbywały się rzadziej, dużo rzadziej.

- Nie musiałaś.

- Chciałam.

- Księżniczko... - jedyna rzecz, która została z ich dawnego życia. Słodkie przezwisko, którego używał jeszcze zanim zaczął się komplikować ich cały świat. Jedno słowo, które od razu powodowało u niej kojące ciepło w sercu.

Murphy uwolnił się od uścisku ukochanej i uklęknął na jedno kolano trzymając w opuszkach palcach zaręczynowy pierścionek. Artemida raz patrzyła na niego, a raz na przedmiot, który jej przed chwilą ukazał. Był niezwykle piękny, zrobiony z czarnego metalu. Okrąg był w kształcie cieniutkich gałązek, które się ze sobą splatały. Spomiędzy nich wychodziły również czarne, małe listki, a na środku znajdował się ciemno-zielony, okrągły kamień.

- Artemido... Wyjdziesz za mnie księżniczko?

- Tak! Oczywiście, że tak! - odpowiedziała od razu, nie tracąc żadnej sekundy. Czuła jakby zaczęło jej brakować powietrza, ale to przecież niemożliwe. Jej uśmiech zrobił się jeszcze bardziej szerszy, a on odetchnął z ulgą. Zgodziła się! Był teraz najszczęśliwszą istotą w wszechświecie. Rzuciła mu się na szyję zwalając go na podłogę i ich usta spotkały się ze sobą - tworząc długo wyczekiwany pocałunek, pakt przypieczętujący ich wspólną, wieczną miłość. Nie trwało to długo. Niebawem obydwoje wstali i cerber włożył pierścionek na serdeczny palec ukochanej, po czym objął ją i szeptem powiedział:

- Kocham cię.

- Ja ciebie również.

- Dziękuję ci za to, że jesteś. Dziękuję ci za twoją miłość.

Teraz się sobą cieszyli, ale za kilkanaście minut będą musieli udać na na górę Olimp i poinformować o dwóch istotnych sprawach. Zamiana jak i zaręczyny bogini Artemidy. Ona sama teraz czuła się nieco inaczej. Ale co się zmieniło? Drugie, silne szczęście. Nie rozumiała tego, ale wiedziała, że ono pochodzi od niego. To tak jakby wyczuwała i jego emocje. I znalazła się kolejna zagadka, którą może w przyszłości rozwiązać.

6 lat później:

Małżonkowie obudzili się wczesnego ranka. Dzisiaj wyjątkowo się wyspali. Ich synek już wczorajszego dnia przed spaniem sporo się wybiegał przez co prędko zasnął.

Władczyni podziemia, dawna bogini łowów i zwierząt pospiesznie się ubrała i miała zamiar zająć się jak najszybciej obowiązkami, bo dziś mijają czwarte urodziny jej syna, więc pragnęła spędzić z nim jak najwięcej czasu.

- Mogłabyś poczekać jeszcze z minutkę albo i dwie - odparł Murphy przytulając ją od tyłu, a po chwili jego usta sięgnęły do jej szyi zostawiając czerwone ślady, które i tak za kilkanaście minut znikną ponieważ ona jest boginią i już za chwilę jej ciało zacznie się regenerować. Przez to nagłe jego zbliżenie poczuła zapach palonego drewna, pieprzu, imbiru i zielonej herbaty. On kojarzył jej się z takim domowym ciepłem, kominkiem. To on dawał jej poczucie bezpieczeństwa w tym domowym ognisku. Do tego ten aromat bardzo pasuje do jego prawdziwej natury... Przypomniała sobie jak pierwszy raz pokazał jej się w innej postaci. Skóra była ciemna, a miejscami prześwitywał ogień/lawa. Dlatego z dwóch powodów ten zapach po prostu do niego pasował. Z pozoru wydaje się władczy, ostry, stąd to palone drewno i pieprz, ale ona poznała również jego słodką i czułą część. Imbir... on również jest taki jak on. Do całokształtu dodaje tą swoją pikanterię, ale w swój słodki sposób. Zielona herbata, jest łagodna i delikatna, tak jak i jej Murphy w głębi duszy.

Atmosfera w pokoju zrobiła się gorętsza, nagle pojawiło się pożądanie.

- Może zastane jeszcze przez dziesięć? - zaproponowała, a on doskonale wiedział co ma teraz zrobić.

Jego ręce powoli zrzucały z jej ciała ubranie, które chwilę temu założyła. Dłonie cerbera błądziły po jej nagim ciele. Spokojnie, niespiesznie. Jej skóra była pokryta coraz większą ilością pocałunków. Zostawiał na jej gładkim i miękkim ciele coraz więcej mokrych śladów. Powoli ją zaprowadzał z powrotem do łoża. Zachowywał się jak nie on, ale ona wiedziała, że to cisza przed burzą. Nagle chwycił ją mocno za nadgarstki i uniósł ku górze nad jej głową. Druga jego dłoń spoczęła na jej piersi, najpierw ją ścisnął. Boleśnie, ale i ten lekki ból dawał jej rozkosz. Mogła się w nim zatracić. Po chwili jego ręka schodziła coraz niżej i niżej, do najbardziej unerwionego miejsca u kobiet. Pieścił ją najlepiej jak potrafił w między czasie jego język toczył walkę z jej językiem. Namiętny, francuski pocałunek. Po niedługiej chwili wszedł w swoją ukochaną. Mocne pchnięcia, bolesne ściśnięcia, lekkie zagryzanie. To wszystko dawało jej ogromną rozkosz, a on doskonale o tym wiedział. Powodowało to u niej jęki tworząc słodką symfonie dla uszu jej męża. Obydwoje wiedzieli, że zyskali największe szczęście, które mogli sobie dać. Miłość, rodzina, spokój. Byli wdzięczni sobie nawzajem za wszystko co mieli.

Po dwudziestu minutach Artemida razem z ukochanym wyszła z pokoju i zajęli się swoimi codziennymi obowiązkami. 6 lat temu podziemie nie było zadowolone z tej zmiany, nie chciało jej przyjąć jako nowej władczyni, ale pokazując swoją charyzmę i moc którą włada z czasem to się zmieniło i wszyscy się przyzwyczajali. Na początku jej czyny były bardzo kontrowersyjne. Zmieniła lekko wystrój podziemi, gleba z powrotem była wilgotna, usunęła konary. Ogólnie natchnęła lasy życiem i zwierzętami. Oczywiście duszę potępionych nadal były w ponurym otoczeniu. Po prostu w tej krainie dało się znaleźć już jakieś ładniejsze miejsca, choć nie na każdym kroku i tak powinno zostać. Innym również się nie spodobał jej ślub. Słyszała często komentarze w takim stylu:
Cerberem możesz się zabawiać dowoli, ale brać z nim ślub? Do tego jeszcze dla niego upuściłaś Olimp. Historia jak z ballady!
Jednakże ona się tym nie przejmowała, a z czasem i inni przestali o tym rozmawiać. Przyzwyczaili się do takiego stanu rzeczy.

Obydwóm udało się wszystko zakończyć do południa. Trzymając się blisko siebie weszli radośnie do pokoju Azazela. Standardowo był nieporządek. Zabawki walały się po podłodze. Na stole leżała ambrozja i rozlany nektar.

- Azal! - warknęła zdrobniale Artemida. - Co ci mówiliśmy o nektarze? Nie można go marnować.

- Oj no nie gniewaj się na niego. Jest jeszcze malutki - uspokajał ją Murphy.

- Mamo! Tato! Patrzcie czego się dzisiaj nauczyłem. Akurat w dniu moich urodzin! - czarno włosy chłopiec otworzył buźkę i rozsunął białe, ostre kiełki.

- Widzę, że wyrosły ci ząbki po tacie - potwierdziła z uśmiechem bogini.

- To jeszcze nie wszystko - oświadczył dumnie chłopiec po czym jego malutkie ciało zaczęło się przekształcać w psie. Po chwili po pokoju, radośnie i bardzo żywo biegał malutki, czarny szczeniak. Psy Murphy'ego rozbudziły się przez hałas panujący aktualnie w pomieszczeniu, przeciągnęły się i wkrótce zaczęły bawić się z młodszą wersją ich pana. Szczeniak mocno trzymał w pyszczku jedną stronę patyka, a drugą jeden z ich pupili. Bawili się w przeciąganie liny, który z nich jest silniejszy, któremu uda się wyrwać przyszłą zdobycz. Nagle Azazel puścił patyk i z powrotem zamienił się w swoją pierwotną postać.

- Pójdziemy do lasu? Proszeee. Proszę! Proszę! Proszę! - mówił tym swoim uroczym, dziecięcym głosikiem szybko i żywo, jednak nie nachalnie.

- Oczywiście, ale jak wrócimy sprzątamy tutaj, jasne? - oświadczyła mama chłopczyka, a on ucieszony na zgodę skoczył w miejscu z radości jakby w ogóle nie słyszał drugiej części zdania. Artemida nie mogła się nie cieszyć skoro odczuwała i u niego silną, pozytywną emocje.

Rodzina niebawem opuściła budynek i udała się do lasu. Kiedy weszli w głąb lasu Azal znów zamienił się w swoją drugą wersję, ale tym razem nie na pokaz ani nie żeby się pobawić. Zaczął gonić za wiewiórkę, którą chwilę temu wypatrzył.

- Ma jednak coś po mamusi - oznajmia Murphy.

- Mniejsza kopia tatusia.

- Mówisz? W takim razie trzeba stworzyć i twoją kopię - uśmiechnął się do niej znacząco. - Małą, śliczną dziewczynkę z silnym charakterem jak ty. Idealna.

_________________

Ich dziecko kiedyś naprawdę zostanie potężną istotą. Odziedziczy cechy po obu silnych rodzicach. Szykuje się obiecujący następca lub następczyni... Teraz wydaję im się, że mają znakomitą przyszłość, bo co mogłoby się stać? Nie wiedzą jeszcze, że ich decyzje będą miały tragiczne skutki...

Po jakimś czasie:

Świat zmarłych zmienia się na lepsze,
lecz zaś śmiertelników na biedsze.
Oh, co z ich trawą, lasami, górami i zwierzyną?
Zwierząt coraz mniej, więc jeden drugiego zarzyna,
by na pokarm później przerobić.
Oh, ten nowy zwyczaj trzeba zabić!
Dlaczego bogowie są tacy okrutni?
i jak uniknąć teraz kłótni?
Wszyscy będą oskarżać zmianę.
Cóż poradzić na tą nową ranę?
To Aidy niszczycielska energia.
I do kogo ma być teraz pretensja?
Jeśli nic się nie zrobi, świat ludzki umrze.
Nie będzie ludzi, natury, wszystko umrze.
Rozwiązanie jest: Artemida na Olimp musi wrócić.
Świat oświecić, do starej wersji siebie musi powrócić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro