Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog

8 miesięcy później

Salpsan przez szybę sali obserwował radosnych Tomasza i Monikę wraz z córeczka. To oni go tutaj przywołali. A konkretniej Monika. Niewiele brakowało, a teraz zamiast szczęśliwej rodziny, byłby tu jedynie zrozpaczony Tomasz. Salpsan wyczuł komplikacje przy porodzie, które miały się zakończyć śmiercią Moniki. Zapobiegł temu w ostatniej chwili.

- Domyśliłem się, że tu będziesz- usłyszał głos swojego brata.

Spojrzał w stronę, z której dochodził głos i ujrzał Aliacha, po czym obaj skierowali wzrok na tę trójkę.

- Nie mogłem pozwolić jej umrzeć - wyjaśnił, a Aliach spojrzał na niego zdezorientowany.

- Nienawidziła cię - zauważył.

Podkręcił głową, jakby mając nieco inne zdanie na ten temat.

- To nie była jej wina - stwierdził. - Sam nienawidzę tego, kim byłem.

Aliach skinął głową i przez chwilę zapadła cisza. 

- Nie musiałeś jej ratować - przerwał milczenie, a Salpsan spojrzał na niego poważnym wzrokiem.

- Musiałem.

- Bo to twoja siostra? - domyślił się Aliach, a Salpsan spojrzał na niego zdezorientowany. Oczywiście, że jego brat o tym wiedział. Zawsze o wszystkim wiedział. - Wie? - spytał, wskazując głową na Monikę.

Pokręcił głową.

- Nie miała prawa tego wiedzieć - wyznał. - Nawet nie wiedziała o ciąży swojej matki. Adoptowali mnie kilka miesięcy później.

Aliach skinął głową i stanął bliżej brata. brata.

Przez chwilę ponownie wpatrywali się w te trójkę w milczeniu. Oboje wiedzieli, co to oznacza i co nadciąga. Kilkanaście lat później, niż przypuszczali...

- To dziecko będzie ważne - powiedział Aliach, a Salpsan skinął głową

- Wiem - wyznał. - Nie było Go tu wcześniej. Szukałem Go i podświadomie czułem, że nie szukam tego, kogo trzeba. Dopiero teraz dotarło do mnie dlaczego nie mogłem Go znaleźć... Przybył dopiero dzisiaj.

- Ojciec będzie Go szukał.

- Wiem. Dlatego z nimi zostanę. Ktoś musi ich teraz pilnować.

Aliach spojrzał na brata, nieco zbity z tropu. Trudno było mu uwierzyć, że Salpsan był gotów ponownie porzucić to wszystko, co dopiero odzyskał. Widział, ile ten w sobie zmienił od czasu ich rozmowy, kiedy zabijał ludzi, aby trafić na trop Mesjasza. Teraz to był ten sam Salpsan, którego pamiętał sprzed buntu Lucyfera. Ten sam Salpsan, o którym niegdyś z dumą mówił "to mój brat". Nie był już mordercą, nie ufał ślepo ojcu tylko dlatego, że ten wieki temu stanął w jego obronie. Aliachowi z jednej strony było go szkoda, ale z drugiej... Lucyfer był kiedyś inny. Wiedział, dlaczego się zbuntował. Wszyscy to wiedzieli. Nic jednak nie usprawiedliwiało tego, co zrobił. Ani tego, co jeszcze planował, bo najwidoczniej jeszcze nie skończył. Jeszcze się nie poddał.

- Jesteś tego pewien? - zapytał. - Dopiero co wróciłeś do Nieba...

- Nie pasuję tam, bracie - powiedział krótko Salpsan. - Nie zasługuje na to, aby tam być i nigdy nie będę zasługiwał. Nie po tym co zrobiłem.

Aliach nie był w stanie go zroumieć.

- Wybaczył ci. Wszyscy ci wybaczyli...

- Ale ja sobie nie wybaczyłem. I nie wybaczę.

- Więc co chcesz zrobić? Jesteś za dobry, aby wrócić do Piekła...

- Ale i zbyt zły, aby na stałe wrócić do Nieba.

- Co masz przez to na myśli? - spytał go, nieco podejrzliwie.

- Piekło - tam jest moje miejsce, bracie....

- Widzę jak się zmieniłeś. Nie pasujesz tam.

- Tu nie chodzi o to, czy tam pasuję...

- Nie pozwolę ci tam wrócić - powiedział z naciskiem.

- Kiedy pokonamy ojca, ktoś będzie musiał przejąć jego rolę - przypomniał mu Salpsan. - Wiesz o tym. Wszystko zacznie się od początku. Będzie tak, jak miało być. Od zawsze miało tak być. Czegokolwiek bym nie zrobił, jakich wyborów bym nie podjął... Jestem Senvalorajem, bracie... To jest moje przeznaczenie. Pora się z tym pogodzić.

- Skąd wiesz, że taka jest Jego wola? - zapytał, mając nadzieję, że jeszcze odwiedzie go od tego pomysłu.

Salpsan westchnął i spojrzał bratu w oczy, aby dać mu pewność, że mówi prawdę.

- Bo z Nim o tym rozmawiałem - wyznał. - Nie zmienimy tego. Żaden z nas. 

Po tych słowach ruszył w stronę wyjścia ze szpitala, a Aliach jeszcze przez chwilę przypatrywał się tej trójce. Wiedział, że pójście za Salpsanem nic nie da.  A już na pewno nie tym razem.



Pewnym krokiem wszedł do kościoła. Tym razem nie czuł najmniejszego oporu, aby tu wejść. Najprawdopodobniej wynikało to z tego, że nie był już sługą Piekła, a Nieba. Czuł się tu bliżej domu. Chociaż na dany moment trudno było mu określić, gdzie tak naprawdę jest jego dom. Zobaczył, że ksiądz kogoś spowiada, więc postanowił poczekać. Kilka minut później kapłan wyszedł z konfesjonału i dopiero wtedy go zauważył. Uśmiechnął się

- Długo cię nie było - powiedział, ciesząc się na jego widok. - Myślałem, że już nie wrócisz.

- Zawsze wracamy - powiedział, jakby nie umiejąc okazać większych emocji. 

Był nastawiony raczej na rozmowę, w której wytłumaczyłby księdzu to, kim jest. Tymczasem ten zdawał się to wszystko doskonale wiedzieć. Przynajmniej o tyle lżej...

- Widziałeś się z Nim? - spytał duchowny, a Salpsan przytaknął. - Jaki On jest?

- Zależy jak na to patrzeć...

Mówił uczciwie - miał mieszane uczucia wobec Stwórcy. Z jednej strony był mu wdzięczny za wsparcie, za uwolnienie spod wpływu ojca, za drugą szansę. Ale z drugiej... właśnie - z drugiej strony był skazany na zastąpienie ojca w Piekle, co niezbyt napawało go optymizmem. Nawet nie chodziło o sam fakt przebywania w Piekle, a raczej o to, czy podoła powieszonemu mu zadaniu i jak to na niego wpłynie. Liczył jednak na to, że Dziadek nie zostawi go z tym samego. A przynajmniej miał taką nadzieję...

- On przysłał cię z powrotem? - spytał ksiądz, a anioł pokręcił głowa.- Więc co jest tego powodem?

- Dziecko Tomasza i Moniki Mrozów - wyjaśnił. - To On. Mesjasz.

Ksiądz zamarł na te słowa i spojrzał na Salpsana dziwnym wzrokiem, który nieco przeraził syna Lucyfera. Anioł przyjrzał mu się niepewnie, ale przecież nie miał powodu, aby nie ufać księdzu. A przynajmniej tak mu się wydawało. 

- Jesteś pewien? - zapytał, jakby chcąc się upewnić, czy anioł mówi prawdę.

Salpsan przytaknął i to był jego błąd. Nim zdążył się zorientował, poczuł sztylet w swojej klatce piersiowej i spojrzał na księdza, który wykonał ten cios, nic nie rozumiejąc. Człowiek nie miał prawa go zranić. Chyba, że... ksiądz nie był człowiekiem. I nagle wszystko do niego dotarło. 

- Abaddon - wydukał, niemal ostatnim tchem.

- Czekałem, aż się zorientujesz - powiedział, dumnym z siebie głosem Upadły.

Abaddon zaginął tysiące lat temu, nikt nie wiedział, gdzie jest, więc Salpsan po prostu o nim zapomniał. Wszyscy zapomnieli. Przez większość czasu żałował swojego odstępstwa od Boga i próbował go namówić, aby we dwóch zbuntowali się przeciwko Lucyferowi w Piekle. Salpsan jednak nigdy się na to nie zgodził.

- Dla... Dlaczego? - zapytał, czując, że zaczyna mieć problemy z oddychaniem, a Abaddon roześmiał się.

- Naprawdę nie wiesz?! - zapytał, jakby nie wierząc w to, że Salpsan jeszcze tego nie odkrył. - Od samego początku żałowałem wyboru, prosiłem go o drugą szansę. Nigdy jej nie dostałem. I nagle pojawiasz się ty: zawsze lojalny Lucyferowi, który jeszcze kilka miesięcy temu spiskował przeciw Stwórcy i nagle bum! Dostajesz drugą szansę. Naprawdę tak trudno to zrozumieć?

- To ci nie pomoże - poinformował go Salpsan, a Abaddon jedynie parsknął. 

- Mi już nic nie pomoże - stwierdził. - Ale dziękuję za te informacje - powiedział z udawaną wdzięcznością - z pewnością ucieszą twojego ojca.

Salpsan zaklął i próbował ruszyć za Upadłym, ale nie było mu to dane. Mógł tylko leżeć, czując jak wypływa z niego krew, i patrzeć jak Abaddon wychodzi z kościoła. Walczył, aby nie zamknąć oczu. Wiedział, że jeśli je zamknie, umrze. Nie trafi do Nieba, nie trafi do Piekła. Kiedy anioł zabije anioła, ten drugi po prostu przestaje istnieć. Pozostało mu jedynie wierzyć w to, że jeszcze zdarzy się cud i ktoś kto ocali. Ktokolwiek - Aliach, Bóg... Mógł to nawet być jego ojciec. Miał taką moc. Jednak z każdą kolejną sekundą, coraz bardziej zaczynał wątpić w to, że ta pomoc nadejdzie, że zdarzy się jakikolwiek cud. Dotarło do niego, że tak naprawdę żadna ze stron nie jest jego. Utknął gdzieś pośrodku...

Zaczął myśleć, że może tak będzie lepiej - że w końcu to wszystko się skończy, że zazna spokoju. Pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna. 

I kiedy już myślał, że to koniec. Kiedy oczy mimowolnie mu się zamykały, dostrzegł jakby kontur człowieka biegnący w jego stronę. Nic jednak nie słyszał. Może mu się po prostu przewidziało?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro