11. Nieoczekiwana zmiana frontu
Salpan osunął się o ścianę i ukrył twarz w dłoniach. Nie chciał wierzyć, że to koniec, a doskonale wiedział, że tak jest. Usłyszał nawoływanie Tomasza, jednak nie reagował na nie. Nagle zapaliło się światło i mężczyzna zbiegł do niego.
- Co zrobiłeś księdzu? - spytał mężczyzna.
- Coś, co nie było potrzebne - odpowiedział załamanym tonem, lekko kręcąc głową. - Nic z tego nie było potrzebne.
- O czym ty mówisz?
- O tym, że to koniec - powiedział. - Wracam do Piekła. Mam dość tej gierki.
Zanim Tomasz zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, Diabła już nie było. Mężczyzna pokręcił głową, nie wierząc w to, co właśnie się stało.
Lucyfera widocznie zaskoczył tak szybki powrót syna. Kiedy go zobaczył, kazał wszystkim demonom odejść, aby mogli porozmawiać sam na sam. Wyczuł bowiem, że to nie będzie łatwa rozmowa.
- Nie spodziewałem się ciebie tak szybko - wyznał. - Co się stało.
- Saitel się stał - odparł Salpsan.
- Nie rozumiem...
- Saitel podszywał się pod Jezusa na prośbę Boga, czego tu nie rozumieć?!
Lucyfer obrzucił syna ostrym spojrzeniem. Podobnie jak on, nie chciał wierzyć, że to koniec.
- Masz to naprawić.
- Jak? - spytał Salpsan. - Nie jestem Nim! Nie umiem pstryknąć palcem i mieć wszystkiego!
- Więcej kultury, młodzieńcze! - warknął na niego, ale, podobnie jak wielokrotnie wcześniej, nie zrobiło to na Diable najmniejszego wrażenia.
- Nie możesz wymagać ode mnie wszystkiego - powiedział raczej do siebie, niż do ojca, ale ten, mimo wszystko, usłyszał to.
- Co proszę?!
- Nie dam rady sam, wiesz o tym.
- Dasz, tylko jeszcze w to nie wierzysz.
- Jest już za późno! - krzyknął. - Nie dam rady walczyć z nim w pojedynkę. Wiesz o tym!
Lucyfer nie wierzył w to, co widzi i słyszy. Salpsan nigdy nie był tak bardzo zrezygnowany, tak roztrzęsiony...
- Co się z tobą stało? - spytał Lucyfer.
- Przegraliśmy - powiedział z naciskiem. - Ot, co się stało.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że się poddajesz.
- Nie poddaję się - stwierdził. - Bo już to zrobiłem.
- Synu...
- Nie, ojcze - powiedział Salpsan. - To zaszło za daleko. Torturowałem, zabijałem ludzi, tylko po to, aby podążać za fałszywym tropem...
- To cena, jaką warto zapłacić.
- Zrobiłem z siebie potwora - powiedział Salpsan. - Nie byłem taki. Nawet kiedy wybuchła rebelia w Niebie nie opowiedziałem się po żadnej ze stron. Ale nie dlatego, że nie chciałem cię wesprzeć czy też podjąć wyboru, ale dlatego, że nie chciałem nikogo skrzywdzić. I przez kolejne miliardy lat nikogo nie skrzywdziłem... aż pół rok temu, w ziemskim ciele, przypomniałem sobie kim jestem.
- Zło jest czasem konieczne.
- Słyszysz siebie?! Słyszysz, to, co mówisz?!
Lucyfer zbliżył się do syna i spojrzał na niego ostro.
- Masz tam wrócić i kontynuować misję.
- Nie ma już misji. Przereklamowała się.
- Masz tam wrócić.
- Nigdzie się nie wybieram.
- W takim razie cię do tego zmuszę - stwierdził ostro. - Lilith, Mammon!
- Wyrzucasz mnie?! - spytał Salpsan, nie wierząc w to, co się dzieje. Kiedy jednak Lilith, wraz z demonem chwycili go i porwali ku wrotom Piekieł, zrozumiał, że Lucyfer robi to naprawdę. W ostatnim momencie spojrzał tylko na ojca i zrozumiał, że mylił się w stosunku do niego. Może i wziął na siebie jego przeznaczenie, ale nie sprawiło to, że się nie zmienił. Bo zmienił się. I to na gorsze.
Chwilę później był znowu na Ziemi. Nie wiedział, ile czasu upłynęło, ale dochodził wieczór. Przez dłuższy czas szwędał się po okolicy, aby zrozumieć, co właściwie się stało. Popełnił błąd. Potworny błąd, teraz to widział. Zrozumiał, że jest tylko jedna rzecz, jaką może teraz zrobić. Udał się do najbliższej parafii. Akurat kończyła się wieczorna msza święta. Poczekał, aż wierni, którym ewidentnie rzucał się w oczy przez promieniującą anielskość, której nie umiał ukryć, po czym wszedł do świątyni.
Podszedł do drugiej ławki, pierwszy raz w życiu uklęknął i przeżegnał się. Czuł się nieco niekomfortowo w tej sytuacji, ale co innego mu zostało?
- Wiem, że pewnie nie chcesz mnie słuchać - zaczął. - Ale chcę, żebyś wiedział, że już rozumiem. Rozumiem, co próbowałeś mi wtedy przekazać i... wiedz, że mi przykro. Gdybym tylko mógł cofnąć czas... - jego głos zaczął się łamać. - Nie chciałem zabić tych wszystkich ludzi... jakakolwiek nie byłaby tego cena. Dopiero teraz to rozumiem i... nie powinienem był stanąć za ojcem na początku stworzenia. Teraz wiem, że to był błąd. Tak samo jak to, że nie wybrałem twojej strony podczas jego rebelii... Wiem, jak dziwnie brzmi to z moich ust, ale... przepraszam. Przepraszam i żałuję. Chcę też, żebyś wiedział, że jeśli dojdzie do kolejnej rebelii, albo jakiejkolwiek innej walki, wybiorę twoją stronę. Obiecuję. Po prostu daj mi szansę na udowodnienie lojalności. Daj mi szansę, abym mógł naprawić ten błąd. Ludziom dajesz drugą szansę, ja też proszę o kolejną. A jeśli, z różnych przyczyn, na nią nie zasługuję, co w pełni zrozumiem, to zrób to, co powinieneś był zrobić piętnaście miliardów lat temu. Zniszcz mnie, wymaż z istnienia. Nie powinno mnie być na tym świecie. Oboje o tym wiemy. Jeśli jednak masz wobec mnie jakiś plan to, proszę, wskaż mi go. Pozwól mi być swoim sługą, jak kiedyś. Proszę, Dziadku. Nigdy o nic cię nie prosiłem. To moja pierwsza i ostatnia prośba. Daj mi drugą szansę.
Po tych słowach na chwilę zamilkł. Szczerze mówiąc spodziewał się, że w ciągu kilku sekund nastąpi nicość. Nic się jednak nie stało.
- Interesujące wyznanie - usłyszał głos z lewej strony i niemal podskoczył.
Zobaczył starszego, może siedemdziesięcioletniego księdza, który wyszedł z konfesjonału i podszedł w jego stronę. Salpsan przypatrywał mu się uważnie.
- Przez blisko pięćdziesiąt lat służby, słyszałem wiele, ale nigdy czegoś takiego.
Salpsan uśmiechnął się sarkastycznie.
- Proszę mnie nie oceniać...
- Nie robię tego - odparł ksiądz, po czym usiadł obok Diabła. Przez kilka sekund zapadła cisza, po czym mężczyzna spojrzał mu w oczy. - Chcesz o tym porozmawiać?
- O czym konkretnie? - spytał ironicznie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że ten ton głosu, to jedynie odruch obronny przed płaczem i całkowitą rezygnacją. - O tym, że piętnaście miliardów lat temu wyleciałem z Raju nie chcąc wyrzec się ojca, który dzisiaj wyrzucił mnie z Piekła, bo stwierdziłem, że nie będę więcej mordował ludzi?
- Nie mówię, że zrozumiem - stwierdził. - Ale jestem tu, aby nieść pomoc ludziom.
- Nie jestem człowiekiem - wtrącił Diabeł.
- Domyśliłem się - przyznał.
- Nie ucieknie ksiądz? - spytał. - Jestem potworem.
- To także zdążyłem już wywnioskować.
- Zabijałem ludzi.
- Wiem, słyszałem wszystko co mówiłeś.
No jasne - pomyślał. - Zero prywatności.
- Dalej podziwiam, że ksiądz jeszcze nie uciekł...
- Posłuchaj - powiedział mężczyzna, patrząc mu w oczy. - Nie mam pojęcia kim jesteś, ale prosiłeś o znak. Może to, że akurat dzisiaj zostałem nieco dłużej w konfesjonale i się spotkaliśmy, jest tym znakiem.
- Co by tłumaczyło, dlaczego wciąż żyję... - rzucił nieco żartobliwie.
- Dlaczego miałby cię unicestwić?
- Bo już raz chciał to zrobić, ale ojciec go powstrzymał.
- I dlatego stanąłeś po jego stronie?
- Nie wyrzekłem się go. Tak, ale nie było to jedynym powodem...
- Dlaczego chciał to zrobić? - dopytywał. - Dlaczego chciał cię zniszczyć?
- Ponieważ nigdy nie powinienem był się urodzić.
- Dlaczego tak uważasz?
- Bo takie są zasady. Zawsze takie były. Aniołowie nie mogli i nie mogą mieć dzieci.
- Więc... czyim synem jesteś?
- Zna ksiądz jego imię - zapewnił go. - Wszyscy je znają. Ulubieniec Boga, pierwszy z Upadłych...
- Jesteś synem Lucyfera? - spytał, a Salpsan skinął głową. Wtedy ksiądz nieco się od niego odsunął, co wcale nie zaskoczyło Diabła.
- Szczerze mówiąc, sądziłem, że wbiegnie ksiądz z kościoła wołając o pomoc... - wyznał. - Każdy tak reaguje, kiedy odkrywa, kim jestem - ucieka.
Mężczyzna potrzebował chwili, aby dojść do siebie. Salpsan nie mógł wytrzymać presji i wyciągnął papierosa.
- Mogę? - spytał, a ksiądz nerwowo potrząsnął głową, na znak zgody. Diabeł zapalił papierosa, ale robiąc to, poczuł coś innego - wywołanie ognia wymagało większej energii, niż zwykle. Tracił swoje moce. Nie wiedział tylko jeszcze czy to dobrze, czy źle.
- Mówiłeś, że zabijałeś ludzi - zaczął, po chwili, ksiądz.
- Tak, dwunastu. Pamiętam każde imię, nazwisko, każdy wyraz twarzy....
- I chcesz odpokutować za swoje czyny?
- Tak.
- W takim razie... Może najlepszym wyjściem będzie oddanie się w ręce policji?
Salpsan przez chwilę wpatrywał się w mężczyznę, rozumiejąc, że ma on rację. Nawet gdyby miał zostać na Ziemi, jak długo mógłby ukrywać się przed policją?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro