10. Saitel
- Dziękujemy - zwrócił się Tomasz do kierowcy tira, kiedy dojechali pod kościół w Gdańsku.
- Nie ma za co - odpowiedział mężczyzna. - Trochę zdziwiło mnie, kiedy powiedzieliście, żeby o tej porze wysadzić was pod kościołem... Szczególnie... - powiedział, wskazując głową na Salpsana.
- Każdy ma swoje tajemnice - stwierdził Diabeł. Kierowca pokręcił tylko głową, na znak rezygnacji z próby zrozumienia tego chłopaka, po czym pożegnał się z Piotrem i Tomaszem i ruszył w swoją stronę, zostawiając ich pod bramą kościoła.
- To, co teraz? - zapytał Tomasz, widząc, że brama kościoła jest zamknięta, co nie mogło być niczym dziwnym, jeśli wziąć pod uwagę, że dochodziła pierwsza rano.
Dosłownie sekundę później Salpsan był po drugiej stronie bramy.
- Jak? - wydusił z siebie Tomasz, który wraz z Piotrem byli widocznie przerażenie tym, co przed chwilą się stało.
- Zajmę się tym - poinformował mężczyzn, ruszając w stronę plebanii. - Zaraz wracam.
- Jeśli komukolwiek coś się stanie...! - krzyknął Piotr w ślad za Salpsanem, a ten odwrócił się i rozkładając ręce odkrzyknął:
- Mamy umowę, pamiętasz?! Nie jestem kłamcą! Jeszcze przez dwanaście godzin Wujaszek Jezus jest bezpieczny!
Mężczyźni spojrzeli po sobie porozumiewawczo.
- Myślisz o tym samym co ja? - spytał Tomasz.
- Musimy się tam jakoś dostać - odparł Piotr, a jego partner skinął głową.
W międzyczasie Salpsan podszedł do drzwi plebanii i, ponieważ początkowo chciał być kulturalny, zapukał w drzwi, ale na tyle głośno, aby znajdujący się w środku ksiądz na pewno to usłyszał.
Niecałą minutę później ujrzał siwego, lekko pomarszczonego mężczyznę, który mógł mieć pięćdziesiąt - sześćdziesiąt lat. Zauważył strach w jego oczach, gdy tylko na niego spojrzał. Wiedział, że wyczuł kim jest. Strach, który niemal sparaliżował księdza dał mu przewagę.
- Witaj, porywaczu - powiedział radośnie Salpsan, a mężczyzna cofnął się o kilka kroków, co pozwoliło Diabłu wkroczyć do plebanii. - Zawszyjmy umowę, dobrze? - zaproponował, co jeszcze bardziej przestraszyło księdza Dariusza, który w tym momencie wpadł na regał, zrzucając z niego świecznik. - Oddaj mi Mesjasza, a obiecuję, że nikomu nic się nie stanie.
- Odejdź stąd! - krzyknął przerażony.
- Kiedy tylko dostanę to, po co przyszedłem - powiedział, a ksiądz pokręcił nerwowo głową. - W porządku - stwierdził Diabeł, przechylając głowę. - Nie chcesz po dobroci...
Mężczyzna zaczął krzyczeć, jakby obdzierali go ze skóry, choć Salpsan podejrzewał, że wówczas cierpiałby mniej. Ksiądz padł na podłogę kuląc się z bólu. Ale nie był to ból fizyczny, a jedynie psychiczny. Widział cierpienia milionów dusz, czuł ból każdej z tych dusz. Nikt nie wytrzymałby takiego cierpienia zbyt długo, więc Diabeł przestał, co wcale nie sprawiło, aby mężczyzna poczuł się lepiej - potrzebował czasu, aby dojść do siebie. Jak każdy inny, kto tego doświadczył.
- Gdzie on jest? - zapytał ostro Salpsan. - Dobrze radzę ci powiedzieć...
- W piwnicy! Za tymi drzwiami! - krzyknął, wskazując na drzwi po prawej stronie. - Zabierz go! Tylko daj mi już spokój!
Diabeł natychmiast ruszył w tamtą stronę, otworzył drzwi i próbował znaleźć włącznik światła, ale ponieważ nie znalazł go w ciągu kilku sekund, z jego dłoni wybuchły płomienie oświetlając mu drogę.
Ujrzał dwunastoletniego blondyna, przywiązanego do starej kanapy. Poczuł jednak jakąś dziwną energię i czuł, że jego moce słabną. Ogień lekko przygasł, ale nie zgasł całkowicie. Przez chwilę myślał, że to przez niego, ale szybko zdał sobie sprawę, że nie. Gdyby miał swoje moce, nie dałby się pojmać. Ksiądz musiał mieć coś, co osłabiało ich anielskie moce. Wyczuł jednak też coś jeszcze - to nie był Mesjasz. Od Niego promieniowałaby nieco inna aura. To był tylko anioł. Wyższej hierarchii, ale wciąż anioł. I, ku zaskoczeniu Salpsana, ani trochę się nie bał.
- Nie boisz się, że mogę cię skrzywdzić? - zapytał go.
- Nigdy nie skrzywdziłeś żadnego anioła, dlaczego miałbyś to zrobić teraz? - odpowiedział pytaniem.
To upewniło Salpsana w tym, że się nie myli. Mało to - nie wiedział o co w tym wszystkim chodzi. Jeśli jego ziemska matka była przekonana, że wychowuje Mesjasza...
- Jak masz na imię? - spytał, przypalając sznur, aby uwolnić anioła w ludzkim ciele.
- Saitel - odpowiedział anioł.
Salpsan wzdrygnął się na chwilę. Pamiętał Saitela i nie były to miłe wspomnienia. To on był jednym z tych, którzy przyprowadzili go przed oblicze Stwórcy po wygnaniu jego ojca. Każdy z nich miał otrzymać coś w zamian. Salpsan domyślił się, co anioł otrzymał w zamian.
- Jesteś Fałszywym Mesjaszem? - spytał, kiedy go uwolnił.
- Ktoś musiał - odpowiedział, rozcierając nadgarstki.
W tym momencie Salpsan wpadł w szał. Z całej siły uderzył pięścią w ścianę, czego efektem stała się kilkunastocentymetrowa dziura w ścianie. Zrozumiał, że wszystko było głupią zagrywką. Grą, którą przegrał. Czuł, że było już za późno. Czuł to od dawna, ale nie chciał w to wierzyć. Kiedy natrafił na Filipa i odkrył, że nie skończył jeszcze dwunastu lat poczuł nadzieję, że może nie wszystko stracone. Prawda jednak okazała się inna. Mesjasz był już na Ziemi od dawna. I miał już moce. Nie mieli już żadnej przewagi. A to znaczyło, że przegrali.
Już rozumiał, dlaczego Stwórca ich nie skrzywdził, ani dlaczego Aliach nie kazała mu wracać do Piekła - wszyscy wiedzieli, jaka jest prawda, że podąża błędnym tropem. Chcieli się jedynie zabawić - dokładnie tak, jak wtedy, kiedy kazali mu wybierać pomiędzy Rajem, a ojcem.
- Zjeżdżaj - powiedział do Saitela, a kiedy anioł się nie ruszył, wpadł w furię. - Już!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro