Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. odorantur

odorantur (łac.) - zapach 

Nie ma "węchu" po łacinie, wtf :c

— Niemożliwe — śmiał się Yuuri, idąc razem z grupką łyżwiarzy ulicą. — Nie wierzę w coś takiego.

— To uwierz. — Phichit rzucił mu przez ramię podekscytowane spojrzenie. Zadowolony prowadził wszystkich w stronę jakiegoś zaułka.  — Ona jest świetna.

Yuuri pokręcił głową, ale nie zmienił kierunku, w jakim szedł. 

Wszyscy łyżwiarze — zarówno najlepsza szóstka z zawodów, jak i inni, którzy przylecieli ich wspierać — dzień po bankiecie z okazji zakończenia Grand Prix wciąż byli w Barcelonie. Jedni szczęśliwi, inni mniej. Postanowili spędzić razem kilka godzin. Albo i więcej niż kilka. W końcu nikomu nie zaszkodzi poznać się bez rywalizacji... chyba żeby liczyć Jurija i JJa, którzy niemo wyzywali się na pojedynek w sklepie przy półce, na której leżała ostatnia paczka krakersów.

Jednak wróćmy do całej grupki, a nie do tej dwójki, która jednocześnie sięgnęła po ciastka i zaczęła drapać się wzajemnie po dłoniach.

Ekipa, w której skład wchodziła szóstka łyżwiarzy z Grand Prix, to jest Yuuri, Jurij, JJ, Phichit, Otabek i Chris, do tego dochodzili jeszcze Viktor, Seung-Gil Lee, którym dziwnym trafem miał pokój tuż obok Chulanonta, Leo de la Iglesia i Guang Hong Ji. Inni nie mogli przybyć. Jednak w tej niedużej ekipie i tak działo się bardzo... wesoło.

  — Wskakujcie — zakomenderował Phichit, który szedł na czele grupki. Otworzył przed nimi niecodziennie wyglądające drzwi. Yuuri zerknął do góry i odczytał napis na tabliczce, która wisiała nad nim.

Bosc de les fades cafe.

No proszę.

Viktor przed wejściem do środka kawiarni złapał Yuuriego za rękę. Ten uśmiechnął się do niego nieśmiało i poszedł tuż za nim. Phichit poczekał, aż wszyscy wejdą do środka. I oswoją się z atmosferą, jaka panowała w tajemniczej mieścinie.

Wszyscy łyżwiarze przystanęli za drzwiami i rozglądali się z zachwytem. Kawiarnia, której nazwa oznaczała "Las wróżek", była magicznym miejscem, stylizowanym na bajkowy las. Dookoła nich były sztuczne drzewa, pomiędzy nimi figurki wróżek i elfów, a na gałęziach były powieszone klimatyczne lampiony. Gdzieś w głębi był słyszalny chlupot fontanny. Już w progu powitał ich delikatny, kwiatowy zapach. A z wnętrza dobiegały ich jeszcze aromaty wanilii, kawy i czekolady. Cała grupka, zachęcona wszystkim, ruszyła dziarsko do przodu i usiadła przy większym stoliku.

— Okej, więc co chcecie do picia? — zapytał Phichit. — Króluje samoobsługa.

— Czekolada — odezwali się jednocześnie Jurij z Otabkiem.

Inni zamówili jakieś herbaty, kawy albo zwykle soki. Było tego dość dużo i Phichit mógł sobie z tym nie poradzić.

— Pomogę ci. — Yuuri prędko poderwał się z krzesła i razem z przyjacielem podszedł do baru. Zamówili napoje i, kiedy były gotowe, zabrali je do stolika.

— Pijemy szybko i lecimy na zaplecze — odezwał się Chulanont. — Ona już tam jest.

***

— Siadajcie — powiedziała ciemnowłosa wróżka. Mówiła po angielsku z dziwnym akcentem. Wskazała łyżwiarzom miękkie pufy. Sama siedziała na podobnej.

Yuuri z zaciekawieniem rozejrzał się po jasnym, nastrojowym wnętrzu. Panowały zielone, czerwone i błękitne kolory. O dziwo, wszystkie idealnie komponowały się ze sobą. Nieco duszący zapach ziół palących się w małym kadzidełku wdzierał się do dróg oddechowych.

— Kto pierwszy? Wiem, że nie macie za dużo czasu.

Wszyscy jednocześnie pokazali na Jurija.


— No więc... Czuję... pierożki? — Blondyn zmarszczył brwi i podniósł głowę znad miski ziół o ciężkim zapachu. — I starą wodę kolońską. Taką, jaką ma dziadek. No i... smar? To chyba smar. Ten, którego do motocykla używa Otabek...

Wróżka uśmiechnęła się z zachwytem.

— Cudowne — wyszeptała. — Na tym to polega. Czujecie to, co kochacie najbardziej.

Wszyscy gwizdnęli, patrząc na czerwonych na twarzy Jurija i Otabka. Plisetsky usiadł obok Altina i założył nogę na nogę.

— Nieprawda — burknął. — To jakaś ściema.


— To chyba katsudon — powiedział niepewnie Yuuri, który był następny. Zamknął oczy i zaciągnął się jeszcze raz. — I cytrusowy odświeżacz powietrza. No i... perfumy. Może Dolce & Gabbana? Znam ten zapach.

Och, nikt nie wątpił w to, że Yuuri znał te perfumy. Kto inny mógłby ich używać, jak nie najbliższa mu osoba?

Nikt nie zauważył błysku w oczach Viktora, który wysunął się do przodu.

— JJ, mogę przed tobą? — spytał Kanadyjczyka. Ten kiwnął głową, skupiony na obserwowaniu ruchów wróżki. — Pozwoli pani, że teraz pójdę ja? — zwrócił się głośno do kobiety.

— Proszę. — Wróżka pokazała mu pufę przed sobą. Viktor bez wahania usiadł tam i pochylił się nad miską. Zaciągnął się oparami, które wydobywały się z niej. Był niemal pewien tego, co wyczuje.

Delikatna lawenda, ciężka i mistyczna mirra, szałwia... i oto jest to, czego szukał.

— Czuję delikatny zapach zielonej herbaty — odezwał się Viktor. Uśmiechał się szeroko. Nie mylił się. — Do tego dochodzą lekkie cytrusy...

— Yuuri? Wszystko w porządku?

Phichit i inni patrzyli na Japończyka, którego twarz przybrała odcień pomidora. Ale jak miałaby być inna? Przecież Viktor... wyczuł w misie jego szampon i żel pod prysznic.

— Nieco słonawy zapach skóry, pomieszany z balsamem — kontynuował Viktor. Jego oczy lśniły.  — Czuję zapach... domu. 

Po tych słowach odwrócił się do Yuuriego. Wszyscy umilkli, obserwując to, co się miało dziać. Japończyk, zakłopotany jak nigdy, ukrył swoją twarz w dłoniach. Viktor podszedł i kucnął tuż przed nim.

— Kochanie, dlaczego się chowasz? —  spytał zaczepnie. 

— N-nie chowam się.

Wszyscy parsknęli cicho. Poza Jurijem, który przewrócił oczami i zaczął udawać, że wymiotuje.

— Pokaż się — powiedział łagodnie Viktor. 

Yuuri powoli odsunął  dłonie od twarzy i rzucił się na narzeczonego, żeby ten nawet nie rzucił na niego okiem. Wtulił nos w szyję Nikiforova i odetchnął głęboko.

  — Wiedziałem, że znam te perfumy — mruknął.

— Yuuri... — Viktor powąchał szyję Yuuriego. — Dlaczego nie pachniesz tym żelem, tylko... mną?

— O Boże — wysapał Phichit, namiętnie fotografując rosyjsko-japoński duet. — Ale faza.

— Skończył mi się — wymamrotał Yuuri.

— Nigdy więcej go nie kupuj. — Viktor, z rozświetlonymi szczęściem oczami usiadł na pufie i wziął Katsukiego na kolana, po czym wtulił twarz w zagłębienie między ramieniem a szyją. Uśmiechali się do siebie, nie zwracając uwagi na to, co działo się dookoła.

— O rany! Czuję przekąski, które daję moim chomikom! — wołał podekscytowany Phichit, pochylając się nad ziołami.

Wszyscy, poza Viktorem i Yuurim, którzy skupili uwagę tylko na sobie, wybuchnęli śmiechem. Nawet na twarzy poważnego Seung-Gila pojawił się uśmiech. Ale nie dało się inaczej. Ciepła, pachnąca ziołami i przyprawami atmosfera wyzwalała we wszystkich najbardziej pozytywne uczucia.


--------------------------------------------------------------

Pozytywnie, chyba miło... chyba nie zepsułam. Łał, kiedy w końcu nie krytykujesz swojego dzieła, a jedynie kręcisz nad nim głową <3 XD 

Fakty, fakciki - Las wróżek, czyli kawiarnia Bos de les fades istnieje naprawdę. Obejrzałam zdjęcia, pozachwycałam się... no, ale ważniejszy był zmysł węchu, a nie wzroku. Czy jest wróżka na zapleczu? Wątpliwe. A może i nie? Ale to jest fanfiction. Tu się zdarzy wszystko. ^^ 

To już przedostatni shot. O.o Jutro dotyk. Chować wujcia lenny'ego, Dziabara myśli, że będzie tu bardzo... ekhm, ciekawe. Ale nie. To będzie chyba urocze. Wynagrodzę Wam łzy z drugiego dnia. Chyba... ^^ 

Mam nadzieję, że się podobało. Do jutra! ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro