Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Miłość potęgą

Księżycowa Wieża. Anioły zamieszkują ją od lat. Codziennie czczą złociste gwiazdy, puszyste chmury, silne drzewa, różnobarwne kwiaty, źródlaną wodę... wszystko, co otrzymały od Niego. Dzielą świat z ludźmi, ale ludzie nie widzą tego, co anioły. Chcą potęgi, władzy, nie kochają się nawzajem. Czasem jakiś zbłąkany wędrowiec trafia do Wieży, bo pragnie zrozumieć - i powraca odmieniony, ze światłem w sercu, miłując świat. Ale wtedy nie ma już siły. Zostaje zepchnięty przez innych na bok, bo tak działa ludzkie życie - zachwyt jest niewskazany. Liczy się siła i potęga.

***

Uroczysta atmosfera unosiła się w powietrzu, czuło się ją wokół. Cudowne pieśni, krążące echem w ścianach Wieży, opiewały magię tego świata. Młoda anielica, w białej, zwiewnej sukni, szła pustym korytarzem, który oświetlały jedynie zbłąkane świetliki. Niewielkie skrzydła, które za słabe były, by wznieść się pod niebiosa, trzepotały delikatnie w rytm pieśni.

Słyszała zew, wiedziała, że On ma jej coś do przekazania. W jej małej główce rodziło się tysiące myśli - czemu, ach czemu wybrał właśnie ją? Nie wiedziała.

Drewniane, zdobione drzwi skrzypnęły cicho, gdy mała przestąpiła próg biblioteki. W powietrzu unosił się kurz, tysiące cudownych ksiąg stało na półkach, niektóre jakby jaśniały w mroku. Anielica rozejrzała się wokół, zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Woń papieru i pięknych historii zakręciła jej w nosie, już czuła miękkość przewracanych kartek i słyszała ich szelest. Zakręciła się przez chwilę na środku sali, śmiejąc się cichutko, jak na roztropną istotkę przystało.

W końcu anielica otworzyła oczy, wyciągnęła rękę, pozwoliła, by Jego wola pokierowała nią. Delikatnie i bezgłośnie stąpała, przechodząc przez pomieszczenie. Zacisnęła ręce wokół twardego grzbietu, pociągnęła nań, chwyciła mocniej gruby tom. Wzięła głęboki wdech i otworzyła księgę, przejechała delikatnie palcami po gładkiej stronie, by zatrzymać się przy pierwszej literze zdania. Praktycznie bezgłośnie przeczytała:

"Ludzie to prawdziwi władcy tego świata, Jego dzieci, i to oni będą rządzić po wsze czasy."

Anielica zwiesiła głowę, kilka łez nakreśliło ślady na jej policzkach. No tak. Anioły otrzymały w darze zrozumienie i miłość, bezwarunkową wiarę i dom, ale nie były tak doskonałe jak ludzie. To ludzie mieli w sobie tą szczególną rzecz, o której anioły mogły tylko pomarzyć - duszę. Wydawałoby się, że to ludzie cierpią, ale prawda była inna.

Mała nawet nie zauważyła, że śpiew ucichł, że atmosfera jakby zyskała na wadze, uroczysty akcent upadł. Nie usłyszała szumu, wrzawy, krzyków i nawoływań. Poczuła, że to jeszcze nie koniec. Poczuła, że On chce jej jeszcze coś przekazać. Przerzuciła kilka stron, zatrzymała się przy zdaniu, przeczytała ponownie:

"Kto kocha, nie błądzi, ale nie wszyscy rozumieją, jaką drogę należy obrać."

- Ludzie muszą zrozumieć. Muszą uwierzyć, by móc wyśpiewywać pieśni i błogosławić piękny świat - anielica szepnęła to mimowolnie. Zacisnęła powieki - muszę ich tego nauczyć.

Poczuła, że ktoś chwyta ją za ramiona, unosi w górę. Ciężka księga wypadła z jej rąk, ale na tyle silnie trzymała stronę, że wyrwała ją i ta została w jej dłoniach.

- Cierpienie to jedyna droga do potęgi - ktoś syknął obok jej ucha. Mrożący krew w żyłach głos, bez dwóch zdań. Zimno owładnęło nią, przeniknęło do szpiku kości. Zadrżała. Siłą została odwrócona i ujrzała człowieka - i nie był to zbłąkany wędrowiec, który poszukiwał prawdy. Miał na rękach krew, uśmiechał się szyderczo i patrzył na nią władczo z góry, zaciskając ręce na jej delikatnych ramionach.

- Władza to potęga. On nie może kierować naszym losem, to my jesteśmy panami świata. To JA jestem panem świata. Nie będziesz niczego zmieniać, maleńka.

Chwycił ją za brodę, pociągnął do przodu. Ujrzała błysk wyciąganej broni.

- Będziesz mi sługą. Uległość wobec ludzi to obowiązek aniołów, prawda? Sam "Największy" tak twierdzi - mówiąc to, splunął, jakby najpiękniejsze imię było przekleństwem i przykrym obowiązkiem było je wymawiać. Anielica załkała, bezsilna, wobec takiego niedbalstwa. - Nie będziesz nikogo nawracać. Jeszcze mi namieszasz. Ja i moi ludzie zawładniemy światem i odnajdziemy drogę do niebios, pozbywając się najgorszego wroga. To JA będę królem. To o mnie śpiewać będą pieśni sławy i chwały. I ty, maleństwo, niczego nie zmienisz.

Broń błysnęła ponownie. Anielica upadła, łzy potoczyły się jej po policzkach, mieszając się z krwią i skapując na ziemię. Cichy charkot wyrwał się z jej gardła. Zadrżała i spojrzała w górę, jej oczy przygasły, a zły człowiek się śmiał.

- Niby tak wielcy jesteście, a jednak bezsilni. Wobec cierpienia i strat. Wszyscy skrzydlaci uciekli, najwyraźniej uznali, że ich czasy minęły. Ty będziesz ostatnim świadkiem anielskiej potęgi, ale nie będziesz mogła jej głosić. Żadna pieśń nie przejdzie ci już przez gardło.

Wciąż się śmiał, odchodząc. Jego kroki dudniły jej w głowie. Łzy, więcej łez. Chwyciła starą chustkę i przewiązała nią twarz, spojrzała w górę, na sufit, znowu zapłakała, jeszcze głośniej. Płacz przerodził się w agonalne wycie, uderzyła rękami o ziemię, gdyby mogła, krzyczałaby teraz najgłośniej, jak umiała. Drżała, dygotała, rzuciła się na podłogę, wciąż wiła się z bólu, strachu i bezsilności.

Nie miała już języka. Nie mogła już nigdy chwalić pieśniami księżyca czy słońca. Odebrano jej coś, czym błogosławiła, część jej życia. Straciła część siebie...

***

- Panie, czekamy na dalsze rozkazy - rycerz oparł miecz o kamienną posadzkę. Nigdy jeszcze nie widziano tu takiej broni, nie mogła ona załamywać świętości tego miejsca. Ale nikt nie dbał o piękno Księżycowej Wieży, dawnej siedziby Jego wysłańców, przerobionej teraz na cytadelę, koronę władzy Earcha, samozwańczego Króla Świata. Anielica, otulona skrzydłami, stała u boku swego "pana" ze zwieszoną głową, trzymając jego czarny płaszcz w delikatnych dłoniach. Jej prawdziwy Mistrz nigdy nie kazałby jej trzymać swego płaszcza, którym było niebo upstrzone gwiazdami. Gwiazdami, o których pieśni zaniknęły, ucichły, nawet echo o nich zapomniało.

- Czy kolejni ludzie uznali moją władzę? Bardzo dobrze. Pójdziecie teraz zdobyć małą wioskę w Cichej Ziemi, nie będą stawiać oporu. Ty - zwrócił się do anielicy - polecisz z moim dekretem do wioski Wysokich Gór, na północ stąd, zrozumiano?

Dziewczyna pokręciła głową przecząco.

- Nie możesz mi się sprzeciwiać - syknął Earch.

Pokiwała złotą główką.

- Nie umiesz latać? - uśmiechnął się szyderczo.

Kolejne kiwnięcie.

- Potęga, phi! Niby władcy świata, wysłannicy Jego, ale nawet latać nie umieją. Głupie, naiwne istoty - ruszył do przodu, a mała, która wciąż trzymała jego płaszcz, potknęła się - gdzie ta chwała i siła? Chyba w głupich pieśniach, które układaliście w każdej wolnej chwili. Robiliście cokolwiek innego?

Nie, ale na to nie za późno. Ludzie muszą zrozumieć, MUSZĄ pokochać.

- W takim razie użyjesz nóg. Nie sądzę, byś miała dokąd uciec, moja straż znajdzie cię wszędzie. Chyba zbyt zależy ci na życiu, prawda?

Życie nie jest miarą istnienia. Ale muszę żyć, by pokazać im prawdę, bo oni MUSZĄ pokochać.

- Idź już, dzieciaku.

Popchnął ją lekko. Podał jej spisany dopiero dekret, chwyciła go delikatnie. Ten papier nie był miękki, był szorstki, kłuł ją w palce. Zwinęła kartkę w rulon, włożyła za pas. Jakieś dobre ręce podały jej okrycie, niewygodne, drapiące, ale ciepłe.

Ruszyła powoli, przeszła przez drzwi. Gołe stopy delikatnie muskały mokrą ziemię i chłodną, wilgotną trawę. Jej szlak znaczyły białe pióra, które wypadły ze skrzydeł, jakby zbliżając się do zagłady lub cudownej przemiany, cokolwiek nastąpi pierwsze.

Nie wiedziała, ile szła, ale słońce dawno zniknęło za horyzontem i księżyc wzeszedł na niebo. Anielica słyszała już w głowie słodką pieśń, ale ta nie opuściła jej myśli, nie miała jak. Łzy lśniły w jej oczach, które poszarzały, odkąd zabrakło w nich światła i radości.

Wioska Wysokich Gór majaczyła na szczycie, który ujrzała przed sobą. Jasna poświata odbijała się od nagich skał. Tak pięknie, tak pięknie!

Wspięła się, weszła między domy. Ludzie mijali ją jak element krajobrazu, jak przedmiot, nie wart żadnej uwagi. Znów słyszała Jego głos, kierował nią. Zapomniała całkiem o dekrecie, szła, krok za krokiem, jak po nitce. Blask w jej sercu rodził się, nawet jej oczy znów zabłysnęły kolorem. Biegła, biegła wciąż, mijała obce sylwetki, musiała dotrzeć.

Z domu dobiegały krzyki. Kwiaty na progu już dawno powiędły, nikt nie dbał o nie. Nikt nie obdarzył ich uczuciem, miłością.

Przeszła przez próg, drzwi zaskrzypiały. Nikłe wspomnienie zatańczyło w jej głowie, ale zniknęło jak ogień zdmuchnięty przez podmuch wiatru. Nastały nowe czasy - albo wydadzą piękny owoc, albo okrutny chwast. Do niej i ludzi należał ratunek.

W środku panował bałagan. Dziecko i matka - wtuleni w siebie - naprzeciwko gniewu ojca, który wymachiwał rękoma i krzyczał, czerwieniejąc. Już miał zniweczyć swój skarb, którego nie widział, gdy anielica delikatnie powstrzymała jego morderczy ruch.

Obejrzał się, jakiś dziwny spokój rozlał się w nim, idąc od jej ręki. Jej spokojne spojrzenie powstrzymało jego wzburzone emocje. Puściła go, ten milczał, nie czuł już gniewu. Skrzydlate stworzenie chwyciło delikatne dziecko, zabrało z ramion matki, by podać ojcu, by poczuł to ciepło, tą siłę miłości, która biła od małej, niemrawej istotki.

Ten załkał.

- Jak mogłem nie widzieć - płakał dalej - tak mi przykro! - jeszcze mocniej wtulił się w swoje dziecko, objął żonę - Jak mogłem was skrzywdzić! Przecież... przecież... ja was kocham. Tak mocno!! Jak mogłem być ślepy, tak ślepy, przepraszam, tak mi przykro!!

I siła ich miłości przyćmiła nawet ogień palący się na kominku. Anielica pojaśniała, zamknęła ręce na sercu. Gdyby mogła, uśmiechnęłaby się, ale jej radość można było wyczytać tylko z mieniących się srebrem oczu.

***

Tyle razy. Tyle miłości, którą mogła dać, i która wróciła do niej po tysiąckroć. Tyle razy jej Mistrz wysyłał ją do biednych, do niewiernych, przerażonych. Swoją anielską siłą powstrzymywała konflikty. Karmiła się radością, którą wywoływała. Wiedziała, że dzień nadziei już blisko, że ziarno wzejdzie z nową siłą. Tak kochała, tak bardzo kochała ludzi, Jego dzieci!

Jednak pewnego dnia nie była dość ostrożna. Dzieliła właśnie chleb, który jeden z umierających, zamieszkały bez zezwolenia w królewskich ogrodach, chciał zabrać w całości dla siebie, zapominając o równie cierpiących współbraciach. Teraz rozumiał, czym była uczciwość i prawość. Odprowadziła go wzrokiem, a po chwili poczuła, jak na jej ramionach zaciskają się lodowate dłonie.

- Ja śmiesz?! - wrzasnął władca. Maszerował po swoich ogrodach, jak głupia była, że go nie zauważyła! - JAK ŚMIESZ?! ODPOWIADAJ!! - spoliczkował anielicę, dawne rany na nowo się odezwały. Dziewczyna upadła, osłaniając się skrzydłami przed kolejnym uderzeniem. Coś się w nich zmieniło, ale nie mogła jasno stwierdzić, co...

- TY MAŁY PĘDRAKU!! ZAPŁACISZ ZA TO!! - jego gniew rósł, krzyczał, ten głos wzniósł się siłą pod niebo. Już wiedziała, że ucierpi. Łzy potoczyły się na nowo po jej policzkach. Ostatnie łzy.

- Nie będziesz już chwalić świata!! JUŻ NIGDY NIE ZOBACZYSZ GWIAZD, KSIĘŻYCA CZY DRZEW! NIGDY!! - chwycił ją za włosy, uniósł do góry. Przerażona wiedziała już, co nastąpi. Krótka modlitwa zalśniła w jej głowie, a potem rozpłynęła się w bólu i cierpieniu. Ciemność ogarnęła ją, gdy anielica agonalnie wiła się po ziemi, nie mogąc nawet krzyczeć, nie mogąc nawet płakać. Jak miała wyrazić ten strach? Jak?!

Teraz i wzrok straciła. I wszystko to, co piękne w świecie, ukryte było przed nią. Nie mogła już błogosławić, tęskniła do światła...

Od tego czasu żyła w ciemności. Żadnych odbłysków. Nie mogła już widzieć łaknących, nie mogła już tak mocno kochać Jego dzieci.

Nauczyła się chodzić i nie przewracać. Nauczyła się nie gubić w Wieży, którą znała przecież od dawna. Od dnia, w którym pierwszy raz ujrzała światło... i miała już nigdy nie ujrzeć...

Pewnego dnia zamiatała podłogę w głównym korytarzu, gdy ktoś chwycił ją za ramię. Nie wzdrygnęła się, bo uścisk był delikatny i ciepły. Ktoś kochał.

- Aniele, wierzymy w Jego potęgę. Uratujemy światło, aniele ale wskaż nam drogę, błagamy!

Dziewczyna wyjęła z kieszeni pomiętą kartkę ze starej księgi. On pomógł jej odnaleźć właściwe zdanie, wskazała je zagubionej kobiecie, a ta zrozumiała.

- Będziemy kochać, o biedna wysłanniczko Pana, uschnięty kwiecie. Świat i miłość odrodzą się na nowo, już to rozumiemy. A On da nam siłę - te słowa podniosły małą na duchu. Poczuła nowy napływ siły, świeżości. Tak bardzo kochała Jego dzieci, bez względu na własne cierpienie. Zadrżała z emocji, a kobieta opiekuńczym gestem okryła ją płaszczem. - Już niedługo, wysłanniczko światła. Przewędrujesz niebiosa, ukazując nam chwałę Pana. Te piękne skrzydła nie będą już dłużej ukryte. Już niedługo.

***
- Ma władza będzie nieskończona - zaśmiał się zły człowiek szyderczo, patrząc w górę, na wysoką wieżę, która miała go zaprowadzić pod niebiosa. Anielica czuła, jak zimne powietrze wypełnia jej płuca. Czuła, że żyje. - Wszyscy ujrzą mą potęgę, gdy na szczycie Korony Świata oficjalnie ukażę wyższość nad aniołami. Ludzie przybędą do swego pana, do mnie!!

Nie jesteś ich panem.

- To ty będzie zwieńczeniem. Czuj się zaszczycona, mała istotko. Już niedługo przyjdzie ci żyć i cieszyć się chłodną wodą czy delikatną trawą. Odejdziesz na wieki!

Pociągnął ją po kamiennych stopniach. Jakże były one gładkie! Wiatr huczał u podstawy wierzy, targając jej włosy i skrzydła, niosąc chłodną rosę i zapach deszczu. Zielone łąki, zapach ziół, szum rzek - to wszystko ciągnął ze sobą ten jeden powiew. Kochała go za to tak mocno! Tyle pięknych wspomnień, ten świat jest tak doskonały!! Świat, który dostali od Niego!

Ale miała go opuścić. Na szczycie powietrze stało się suchsze. Drapało ją w gardle, ale nie mogła zakaszleć. Jej przybrany, kłamliwy pan przytrzymał ją za szyję, budząc dawne rany.

Odezwał się, a jego głos poniósł się echem przez cały świat:

- Jam jest władca, moja potęga szczytem wieczności! Jesteście mi poddani, ja jestem władcą życia i śmierci! Mi uległe są wszystkie moce tego świata, nawet nad aniołami zdobyłem władzę! - popchnął małą do przodu - A teraz pokażę wam, że ten cały wasz władca nie ma nade mną mocy! Jego wysłanniczka zginie u stóp mej korony, Korony Świata! Przybądźcie do mnie, poddani, bo zdrajca zginie tej nocy!

I popchnął ją, poczuła bezwładność, straciła równowagę i zaczęła spadać, w dół, w dół, coraz szybciej. Wiatr furgotał dookoła, czuła, że obmywa jej rany swoją cudowną wilgocią. Jakże doskonały on był! Będzie za nim tęsknić, tęsknić tak mocno!

Ale wtedy poczuła, że spada coraz wolniej. Wicher stał się powiewem, otoczył ją i zaczął tańczyć wokół. Zakręciła się z nim radośnie, cały ból zniknął. Cieszył ją ten cichy wietrzyk, tak go miłowała! Poczuła, że światło miłości i radości wypełnia ją całą, od serca do koniuszków palców i najmniejszych piórek w jej białych skrzydłach. Ależ jej skrzydła nie były już białe, świeciły też złotem, widziała to, widziała wszystko! Tą miłość, wszystkich ludzi, którzy u stóp wieże wiwatowali na jej cześć. Zawisła w powietrzu, machając delikatnymi skrzydłami, jej srebrne oczy jaśniały blaskiem tysięcy gwiazd. Wzniosła się w górę, a z niebios, od blasku księżyca zaczęły schodzić zastępy aniołów. Leciała im na spotkanie, coraz szybciej, jej włosy tańczyły wokół jej twarzy, jej szata migotała, odbijając jej własny blask. Nie była już aniołem, była archaniołem, była gwiazdą świata i miłością, opiekunką.

Wzleciała, zrównała się z Earchem, ten cofnął się przerażony przed jej potęgą. Wtedy otworzyła usta, i głosem, którego brzmienia już dawno zapomniała, wartkim jak rzeka i delikatnym jak liść spadający z drzewa i targany wiatrem, wyśpiewała chwałę Pana, moc miłości.

A zdrajca zginie tej nocy.

I wtedy wieża upadła, kamienie runęły z hukiem, ale nikt nie ucierpiał, poza złym człowiekiem, który zmarł zawalony pod gruzami. Sięgał po władzę nad życiem i śmiercią, którą posiadał tylko On, to go zgubiło. Zabrał ludziom cały świat, który teraz sam stracił.

Ach, jakże anioły miłowały Jego dzieci!

Od tego dnia miłość gościła w całym świecie. Anioły już nigdy nie zamieszkały na ziemi, wróciły pod niebiosa, ale od tego dnia zajmowały się ludźmi, wskazując im drogę w chwilach zwątpienia, pokazując im wiarę, miłość, mądrość, uczciwość i piękno. I nikt już nie sięgał po władzę nad światem, bo tylko On był prawowitym władcą.

A piękna anielica, swym dźwięcznym głosem wyśpiewywała sławę i chwałę, i piękno tego świata, błogosławiąc go.

I tak pozostać miało, bo miłość zawładnęła domem ludzi.

Koniec

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro