Kwiatuszek
Mały shocik o tematyce Warcraftowej
- Ulseo!
Łowczyni odwróciła się gwałtownie w stronę nadbiegającej paladynki. Zdyszana draenei zatrzymała się tuż przy elfce, patrząc na nią z szeroko otwartymi oczami. Dłonie miała zaciśnięte, jakby trzymała w nich coś wielce cennego.
- Ulseo! Poczekaj – poprosiła, starając się wyregulować oddech.
- Tak? Wszystko... w porządku? – spytała ostrożnie łowczyni, wbijając wzrok w dłonie Rosity.
Tamta kiwnęła głową.
- Wiesz, tak sobie myślałam... - Wciągnęła głębiej powietrze, jakby przygotowywała się do zwierzenia się z czegoś ważnego. – Bo wiesz... pamiętasz, jak ci mówiłam, że byłam uczestniczką najazdu na Czarną Świątynię, prawda?
- Mhm – burknęła łowczyni, krzyżując ręce na piersiach. – Nie mogłabym zapomnieć, jak radośnie wykopaliście nas z domu. To było – wyobraź sobie – dość traumatyczne przeżycie.
Draenei wyszczerzyła się przepraszająco, wzruszając ramionami.
- No więc... po wszystkim, gdy Illidan już... uhm... wydał ostatnie tchnienie... zanim się, oczywiście, odrodził...
- Niestety – mruknęła elfka, uśmiechając się lekko.
- Tak... więc wszyscy go, tak trochę... znaczy, pożyczyliśmy od niego...
- Zagrabiliście sobie łupy bitewne. Nazywaj rzeczy po imieniu.
- Jasne... no więc ja, jako jedna z ostatnich, zdobyłam tylko jeden przedmiot... - Spuściła wzrok na swoje pięści. – Nic wartościowego. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Ale... gdy się dłużej nad tym zastanowić...
- Tak? – Łowczyni poczuła nutkę zaciekawienia.
- Być może... jest ważniejsze, niż może się wydawać – Draenei wystawiła ręce do przodu i ostrożnie rozchyliła dłonie.
Ulsea ujrzała w nich jedynie mały kwiatuszek – piękny, to prawda, ale nic poza tym. Nie emanowała z niego żadna szczególna moc ani aura, poza znajomą łowczyni życiową energią, która zawsze towarzyszyła tego typu obiektom.
- Początkowo byłam niepocieszona. Tylko ten jeden mały śmieć za cały mój trud! – Twarz Rosity na moment przybrała gniewny wyraz, zaraz jednak złagodniała. – Najpierw chciałam go wyrzucić. Ale on... No powiedz mi. Po co Illidan trzymałby jakąś roślinkę przy sobie przez ten cały czas? I to jeszcze taką, która nie więdnie, mimo upływu lat?
Łowczyni potarła podbródek w zamyśleniu. Pochyliła się nad kwiatkiem – wciąż pachniał, a jego woń przywodziła na myśl rozległe, mistyczne łąki nocny elfów. Skupiła na nim swój magiczny wzrok i zaraz ujrzała przed sobą jasną, piękną postać. Miała bladoróżową cerę oraz urodziwą twarz, a na jej ramiona spływały falą ciemnozielone włosy. W srebrnych oczach błyszczał niemalże boski spokój, a sama elfka była ubrana w śliczną, białą suknię, ciągnącą się aż do ziemi.
- Tyrande... - szepnęła Ulsea, wycofując się z wizji. Podniosła wzrok na draenei, wpatrującą się w nią z przekrzywioną z ciekawością głową – To jest wspomnienie Tyrande.
- Masz na myśli, że... - Rosita zwiesiła głos.
- Wspomnienie należące do Lorda Illidana. No przecież... - Elfka wyprostowała się. – Tak bardzo ją kochał, że zachował jej obraz w tej małej roślince. Wystarczyło drobne zaklęcie, by żyła tak długo, jak jego wspomnienie.
Paladynka przytaknęła.
- Tak... zapewne masz rację.
- Więc, cóż, obiektywnie rzecz biorąc, jest to absolutnie bezwartościowe...
- Ale dla Illidana musi wiele znaczyć – uzupełniła draenei, nadal kiwając głową. Ponownie wciągnęła głębiej powietrze. – Wydaje mi się, że powinien to odzyskać.
- Powinien.
Rosita zaśmiała się nerwowo.
- W tym rzecz... trochę boję się do niego podchodzić. Czy mogłabyś... no wiesz...
- Naturalnie – Elfka chwyciła ostrożnie kwiatek, po czym włożyła go do małej sakiewki przypiętej do paska. Poklepała ją – Tu będzie bezpieczny, dopóki nie będę miała okazji przekazać go Mistrzowi.
Paladynka uśmiechnęła się pogodnie.
- Cudnie. Może, no... podniesie to jego morale, gdy zacznie się ostateczna bitwa.
- Tia... - mruknęła łowczyni, w zamyśleniu. Walka z tytanem Argusem miała się odbyć już niedługo. Nie była pewna, czy sama jest na nią przygotowana.
Rosita poklepała ją po ramieniu.
- Okej... ja muszę lecieć. Mój młot wymaga naprawy – Wskazała palcem za siebie, w stronę warsztatu kowala, uśmiechając się przepraszająco.
- Jasne. Leć – Elfka również przywołała na twarz uśmiech. Draenei odwróciła się na pięcie i pognała w tamtą stronę. – Tylko nie zrób sobie krzywdy! – krzyknęła jeszcze za nią łowczyni, po czym parsknęła śmiechem, widząc, jak draenei prawie wpada na fontannę. Wciągnęła głębiej dalarańskie powietrze i sama ruszyła przed siebie. Potrzebowała zaopatrzyć się w nieco krwi demonów na statku Fel Hammer.
***
Atmosfera była napięta. Wszyscy wokół chodzili niespokojnie, ciche rozmowy zlewały się w jednostajny szum. Niektórzy jeszcze ostrzyli broń, inni – nacierali ją truciznami. Magowie czy szamani zbierali się w ciasne grupki, instruując siebie nawzajem co do taktyki korzystania z magii. Było też wielu łowców demonów – przebierających nogami z podekscytowania czy nerwowo rozglądających się na boki. Dwóch z nich zdążyło już wszcząć bójkę między sobą, dopiero para paladynów rozdzieliła ich i powstrzymała od dalszej walki.
W grupie gotowej do najazdu na Antorus była także Ulsea – stała z boku, czując, jak całe jej ciało drży ze strachu. Życie stawiało już przed nią liczne wyzwania, ale to jedno, ostatnie, było najbardziej znaczące – od powodzenia akcji zależały losy całego Azeroth. Łowczyni miała finalnie spłacić swój dług, zaciągnięty lata temu, gdy mieszkańcy jej wioski ginęli z rąk demonów.
Elfka wypuściła powoli powietrze. Przejrzała jeszcze raz swój ekwipunek – dwa długie sztylety, rolka bandażu, eliksiry z maną, które miała nieść na wypadek, gdyby któryś z magów zasłabł... oraz sakiewka.
Otworzyła ją drżącymi rękami i wyciągnęła ze środka małą roślinkę, która była całą jej zawartością. Na jej widok przypomniała sobie, co miała z nią zrobić. Podniosła gwałtownie wzrok i natrafiła na plecy dowódców, zebranych w ciasnym kręgu i ustalających ostatnie szczegóły akcji. Wśród nich wyróżniała się wysoka, uskrzydlona postać Illidana.
Łowczyni zadygotała. Chociaż upłynęło już sporo czasu, jej mistrz wciąż wzbudzał w niej mimowolny strach. Wiedziała jednak, że to prawdopodobnie ostatni moment, by przekazać mu jego skarb.
Powoli ruszyła przed siebie, starając się emanować pewnością. Gdy była koło metra za nim, zatrzymała się, całą siłą woli próbując powstrzymać drżenie rąk.
- Lordzie Illidanie... - zaczęła cicho, jednak wyczulone ucho łowcy drgnęło na jej słowa.
- Tak? – warknął, nawet nie odwracając się w jej stronę. Mimo to poczuła, jak po jej kręgosłupie przechodzi lodowaty dreszcz.
- Ja... mam coś dla mistrza – powiedziała, spuszczając wzrok na swoje dłonie. Pan Outlandu w końcu odwrócił się w jej stronę, z rękami założonymi na piersiach.
- Szybko – syknął, wbijając w nią płonące spojrzenie. – Nie widzisz, że jestem zajęty?
- W-widzę... - przytaknęła, po czym w końcu się przemogła i zerknęła na Illidana. – Ale... sądzę, że to dość ważne. – stwierdziła, zaraz szybko unosząc dłoń, w której trzymała zaczarowaną roślinkę.
Łowca pochylił się nad nią, marszcząc brwi. Po chwili Ulsea ujrzała na jego twarzy także cień zdziwienia, potem – przelotny uśmiech. Illidan chwycił kwiatek w zaskakująco delikatny sposób, po czym uniósł na wysokość oczu. Ku zaskoczeniu elfki, jego oblicze rozpogodziło się.
- Tak. Wyjątkowo, masz rację – przyznał cicho, wpatrując się w roślinkę. Pozostali przywódcy już odwrócili się, by zobaczyć, co tak rozkojarzyło Pana Outlandu. Ten jednak wprawnym ruchem schował swój skarb do kieszeni i wrócił do rozmowy z pozostałymi.
Ulsea odetchnęła z ulgą. Szybkim krokiem oddaliła się od grupy, po czym, po krótkim zastanowieniu, ruszyła porozmawiać z innymi łowcami, którzy stali w kącie.
Jednak coś zatrzymało ją w pół kroku.
- „Dziękuję" – w jej umyśle rozległ się głos jej mistrza. Zastygła. Odwróciła się ponownie, ale on nie dał po sobie nijak poznać, że się do niej odezwał.
Wypuściła powoli powietrze z płuc.
- „A teraz idź się przygotować, smarkulo" – usłyszała znacznie agresywniejszy rozkaz. Mimowolnie zasalutowała, spinając wszystkie mięśnie, po czym pobiegła do szlifierki.
Sztylety musiały być wyjątkowo ostre na tę okazję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro