ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁ 6
ᴍᴀʀᴄᴇʟɪɴᴀ
Byłyśmy niedaleko miejsca docelowego - kamienicy Bytnara. Z daleka można było ujrzeć dwie męskie sylwetki. Jedna była mężczyzny wysokiego, dobrze zbudowanego o płowych włosach, która należała do Macieja Aleksego Dawidowskiego. Druga zaś
należała do Jana Bytnara. Chłopaka o rudawych włosach, którego natura pokarała niskim wzrostem. Nie był on aż tak niski, ale na pewno niższy od swoich druhów.
Co zrobisz jak nic nie zrobisz.
Przynajmniej nie tylko ja jestem taka niska.
Mężczyźni byli zdenerwowani. Można było to wywnioskować z ich ruchów. Janek chodził nerwowo, natomiast Aleksy stał podparty o kamienice i usiłował uspokoić rudowłosego.
- A jak coś im się stało?- Rudzielec chodził nerwowym krokiem.
- Miej nadzieję.. ona umiera ostatnia..
Aleksy w głębi duszy nie do końca wierzył w swoje słowa.
🌟
Doszłyśmy na miejsce spotkania. Chłopcy gdy tylko nas zobaczyli od razu wybiegli nam na przeciw zamykając nas w uścisku.
- Gdzie wy byłyście?.. tak się martwiliśmy..- oznajmił Aleksy mocno mnie przytulając.
- Na Skaryszewskiej..- przytuliłam się do niego mocno.
Nie wiem dlaczego, ale czułam się wtedy bardzo bezpiecznie. Proszę mi tu nic nie insynuować on jest tylko moim przyjacielem. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Stop Marcelina nie myśl za dużo!
- Nic wam nie jest?.. - zapytał Janek, który mocno przytulił Patrycję.
Can You Feel The Love Tonight.
Nie mówcie, że ta piosenka nie nasuwa wam się ,gdy myślicie o Pati i Janku.
- Nie nic - powiedziała kasztanowłosa uśmiechając się bananowym uśmiechem.
- Wszystko pod kontrolą.. a raczej prawie wszystko..- oznajmiłam.
- To znaczy?- Dawidowski spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
Wiedziałam, że przed chłopakiem nic się nie ukryje. Będzie dociekał aż się nie dowie. Cóż, więc muszę mu powiedzieć..
- Uciekałam przed szkopem i wbiegłam w ślepą uliczkę.. Wyciągnął broń w moim kierunku ..chciał mnie zastrzelić, ale zjawiła się Patrycja Sokole Oko i trafiła go prosto w serce zanim cokolwiek mi zrobił..
Na twarzach chłopców malował się obraz zaskoczenia, współczucia oraz troski.
- Następnym razem uciekamy razem, przecież mogło się wam coś stać..- oznajmił Alek.
- Ale nic się nie stało dałyśmy sobie radę..- powiedziała Patrycja.
- No właśnie.. Nie potrzebujemy niańki..
- Nie powiedziałem, że potrzebna wam niańka.. My tylko nie chcemy żeby wam coś się stało.- powiedział troskliwym głosem Dawidowski.
Westchnęłam sobie. Doceniam to, że się martwi, ale potrafię o siebie zadbać i jeszcze mu to udowodnię.
- Musimy iść zdać raport z akcji..- oznajmił Janek.
- Na co jeszcze czekamy! Chodźmy! - podskoczyłam z entuzjazmem.
🌟
Szliśmy do "siedziby" Orszy. Można powiedzieć, że miał swoją "norę" niczym lis. Gdy do niej dotarliśmy się trochę zaskoczyłam szczerze wam powiem. Zawsze wyobrażałam sobie, że kryjówka będzie znajdować się w innym miejscu. W jakimś lesie czy chociaż na obrzeżach miasta. A ten sobie walną kryjówkę w centrum miasta w opuszczonym, starym warsztacie. No większego geniusza świat nie widział..
Chociaż najciemniej pod latarnią nieprawdaż?..
- Zapraszamy - chłopcy uśmiechnęli się szarmancko.
Ja i Pati weszłyśmy do środka, a chłopcy za nami. To miejsce było takie jak z horroru trochę bym powiedziała. Wszędzie walały się jakieś narzędzia, większość rzeczy była pokryta kurzem. Śmierdziało benzyną lub innym detergentem.
Cisza.
Ta przerażająca cisza.
- Dobry my z kolędą.- zaśmiałam się, a mój głos odbił się echem po całym obszarze budynku.
- Jeszcze nie widziałem kolędników w lecie.- usłyszeliśmy jakiś niski, męski głos.
Zaczęliśmy się zastanawiać skąd on dochodzi. Rozglądaliśmy się po całym warsztacie .I nagle cyk nie wiadomo skąd przed nami stoi nikt inny jak Stanisław "Orsza" Broniewski.
- Czuwaj. - powiedzieliśmy jednym chórem.
- Czuwaj.- odpowiedział Orsza.
- Przyszliśmy zdać raport z akcji.- oznajmił Rudy.
- Mówcie, więc.- mężczyzna oparł się o stary, zakurzony blat i wycierał ręce o jakąś szmatkę.
- Kino zagazowane, slogan napisany.- powiedział Dawidowski.
- Parę szwabskich mord obitych.- oznajmiłam uśmiechając się chytrze.
- Akcje Małego Sabotażu nie są akcjami dywersyjnymi. Obijanie mord jak to ujęłaś zostawcie na razie innym. Za jednego zabitego szkopa ustawiają pod ścianą sto niewinnych ludzi..- powiedział Orsza.
Analizowałam jego słowa. Jeden Niemiec jest według nich wyceniany na sto niewinnych ludzi. Ojców, matek, dzieci, starców..
Czemu życie jednego gestapowskiego potwora ma być równe setce niewinnych istnień?
Nie rozumiem tego i nie zrozumiem.
- Jakieś straty?- zapytał druh.
- Zależy o jakie druh pyta bo w ludziach to żadne. No, ale jeżeli chodzi o inne to tylko parę puszek farby i trochę siniaków.- oznajmił Janek.
W tym samym momencie do "siedziby " Orszy wszedł Zośka z Pawłem.
- Melduje wykonanie zadania. - Zośka dumny z siebie pokazał Orszy ściągnięte szwabskie flagi - Ale był jeden mały problem..
- Jaki?- spytał mężczyzna .
- Granatowy. Gdybym nie zareagował wystarczająco szybko byłoby po Pawle. Dajcie nam broń! - powiedział poważnym tonem blondyn.
- Żadnej broni Zośka. Dobrze wiesz jakie konsekwencje są po zabiciu jednego hitlerowca - powiedział Orsza.
Słuchałam kłótni naszej Zosi i Orszy.
Jak można wyceniać czyjeś życie?.
Życie jest darem..
Darem, którego my nie powinniśmy komuś odbierać.
Człowiek, człowiekowi wilkiem...
Wolałam w tej sytuacji nie wspominać o zabitym Niemców, który zasnął snem wiecznym w bocznej uliczce Skaryszewskiej.
- Dobrze się spisaliście, a teraz odmaszerować. Czuwaj.- mężczyzna zniknął w ciemnościach w swojej samotni.
- Czuwaj.- wszyscy odpowiedzieli jednym chórem i wyszli z kryjówki mężczyzny.
🌟
Szliśmy wzdłuż ulicy. Panowała cisza. Każdy błądził w swoich myślach. Po paru chwilach zdecydowałam się przerwać tejże panującą wręcz krępującą ciszę.
- Może pójdziemy do kogoś na noc?..
- W sumie dlaczego nie..- powiedziała Pati.
- Tylko do kogo?..- zapytał Aleksy.
- Możemy pójść do mnie ..- oznajmił Rudy z lekkim uśmiechem na twarzy.
Wszyscy przystali na propozycje rudowłosego i udaliśmy się w stronę jego kamienicy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro