ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁ 52
ᴅᴢɪꜱɪᴀᴊ ᴡ ᴍᴇᴅɪᴀᴄʜ ᴘɪᴏꜱᴇɴᴋᴀ ʙʀʏꜱᴋɪ ᴘᴛ. "ᴏᴅʙɪᴄɪᴇ", ᴋᴛÓʀᴀ ᴘᴀꜱᴜᴊᴇ ᴅᴏ ᴛᴇɢᴏ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁᴜ. ᴢᴀᴄʜĘᴄᴀᴍ ᴅᴏ ᴏᴅꜱŁᴜᴄʜᴀɴɪᴀ.
ᴍɪŁᴇɢᴏ ᴄᴢʏᴛᴀɴᴋᴀ😘😘😘
___________________________________
ᴍᴀʀᴄᴇʟɪɴᴀ
- Czy wy jesteście poważne?! Miałyście zostać w domu! Patrycja ufałem ci, że będziesz miała wszystko pod kontrolą i zaopiekujesz się Marceliną! W życiu bym nie pomyślał, że wpadnięcie na taki idiotyczny pomysł!
Kłócą się już tak od dobrej godziny. Nieustannie słyszę płomienną wymianę zdań pomiędzy moją siostrzyczką, a ukochanym. Oczywiście Janek nie byłby sobą, gdyby nie dołożył swoich trzech groszy. A ja? Stałam tylko wyprostowana opierając się o drewniany kredens. Czułam się jak duch. Niby ciałem obecny, a jednak dusza była gdzieś indziej. Jakoby odłączyła się ona od ciała i jak wolna synogarlica odleciała w siną dal.
Poczułam na sobie wzrok blondasa, lecz nie był on jak zawsze czuły oraz pełny miłości. Promieniował w nich zawód oraz rozczarowanie moim nieposłuszeństwem. Jak niespokojna toń oceanu, poprzez fale na wietrze. Chciał znaleźć ląd upragnionego spokoju, lecz wciąż panował na morzu gwałtowny sztorm. Przecież mam prawo się czasem zabawić, czyż nie? Rozumiem, że się martwi, ale niedługo będę miała już dwadzieścia lat. To chyba wystarczająco dużo, aby pokazać, że jestem samodzielna.
Co ci zrobiłam?
Czym sobie zasłużyłam na ten wzrok?
- Idiotyczny pomysł?! Chciałyśmy się trochę rozerwać! Co tego też nam nie wolno?! Powiem wam, że jesteście we dwoje siebie warci! Od kiedy uwolniliście nas z Szucha nie pozwalacie nam na nic! Czy wy myślicie, że jesteśmy jakieś niedorozwinięte, że nie potrafimy wrócić do domu z potańcówki?! - krzyknęła rudowłosa, której lica zaczerwieniły się ze złości. - Po za tym to my zajęłyśmy się Basią! I my ją tutaj przyprowadziłyśmy chociaż było blisko, a szkopy by nas zobaczyli!
Basia. Tak. Basia przebywa obecnie w domu Alka. Leży ułożona w mojej pościeli. Notabenę w mojej koszuli nocnej. Wyglądała niczym królewna Śnieżka, o cerze tak jasnej, niczym porcelanowej laleczki. Usta malinowe, długie ręce o subtelnych dłoniach. Nie ukrywam, że była piękna chociaż tak podobna do mnie. Siebie w życiu bym nie uznała za piękną, ale ją to co innego. Jest piękna. Piękna jak najprawdziwsza królewna.
W życiu nie sądziłam, że będę bawić się w miłosiernego Samarytanina, jakże trzeba wybaczać nawet swym nieprzyjaciołom. To normalne, że ciężko jest człowiekowi wybaczyć zwłaszcza, jeśli uczynił nam coś złego, jednakże nie powinniśmy żyć cały czas w nienawiści. Bowiem nasze serce pocznie stawać się zatwardziałe, a nienawiść zbierze swe żniwa. Wybaczyć jest ciężko, lecz jest to naszym lekarstwem. Możemy wtedy posłać na wieczny spoczynek nienawiść oraz całą złość w nas kiełkującą i zacząć wszystko od nowa.
- Bo się o was martwimy, czy to tak trudno zrozumieć?! Chcemy żebyście były bezpieczne! - wtrącił Janek.- To było skrajnie nieodpowiedzialne! Powinnyście chociaż nas poinformować! Od czegoś przecież są budki telefoniczne!
Kłótnia zaczęła przybierać bardziej gorącego charakteru. Do tego kotła wymiany zdań cały czas ktoś dorzucał swoje drewno, a on tylko wrzał i kotłował się, podburzając parę wodną. Ktoś musiał to w końcu przerwać. Dlatego wtedy właśnie " wróciłam na ziemię". W tamtej chwili czułam jak moja dusza wraca ze stanu zamyślenia do ciała. Przez moje jestestwo przeszło dość nietypowe, dziwne uczucie, jakbym miała zaraz wybuchnąć.
- Skończcie już! - krzyknęłam tak, że cały drewniany kredens zaczął się trząść, a dwa talerze pękły w pół. Sama się sobie dziwiłam. Nie sądziłam, że potrafię robić takie rzeczy. Wszyscy spojrzeli na mnie wzrokiem pełnym zdziwienia i lekkiego strachu. Momentalnie ucichli.- Przypominam wam, że jest noc i każdy szanujący się człowiek śpi! Po drugie mamy chorą w domu! Straciła dużo krwi powinna odpoczywać nie pomagają jej wasze wrzaski. - dodałam już spokojnie biorąc głęboki oddech.- Umówmy się tak: Wy dajecie nam więcej swobody, pozwalacie z powrotem uczestniczyć w konspiracji, a my w zamian uważamy na siebie i nie będziemy się więcej wymykać na tajniaka. Macie coś jeszcze do powiedzenia panowie? Nie? To śmigać do łóżek.
- Ale..- zaczął blondwłosy, lecz Janek powstrzymał go ręką widząc, że nic tym nie osiągnie.- Ty nic nie rozumiesz!.. - dodał cicho.
- Dobrze.. Niech Wam będzie, jeśli to dla was takie ważne..- odrzekł rudowłosy obejmując swoją ukochaną, ażeby uspokoić jej ognisty zapłon. - Alek możemy dzisiaj zostać na noc? Nie zdążymy wrócić do mnie, ani do Pati..
- Jasne chodźcie zaściele wam..- odrzekł zrezygnowany zaprowadzając zakochane gołąbki do pokoju.
Odprowadzałam ich wzrokiem do wyjścia. Mój złoty, wiecznie uśmiechnięty chłopiec był teraz osowiały, a w jego oczach nie błyszczały iskierki radości. Musimy porozmawiać i to najlepiej zaraz. Nie lubię niedomówień z nich wychodzą najgorsze kłótnie, bądź można kogoś nieświadomie zranić. Lepiej mieć przed sobą jasność w każdej sytuacji.
Postanowiłam najpierw zająć się tą wredotą.. znaczy wróć! Basią! Żadna wredota! Basia! Znaczy.. w sumie można się spierać. Czesem wredota, czasem Basia. Ta dziewczyna ma wiele twarzy. Wzięłam więc tackę z przygotowanym dbankiem wody oraz kubeczkiem. Wzięłam też kromkę chleba. Może się skusi? Jak nie teraz to później.
Czaicie, że z własnej woli idę się nią zająć?
Coś ze mną chyba się dzieje. Sama się sobie po raz kolejny dziwię.
Poszłam więc cicho do pokoju, w którym obecnie przebywała. Zobaczyłam, że wciąż śpi. Jej cera i tak już jasna była strasznie blada, niczym u trupa. Malinowe usta lekko siwe, a powieki zapadniętej oraz lekko opuchnięte. Czułam w tamtym momencie jakby anioł śmierci chodził wokół jej łóżka. Nie mogłam pozwolić żeby umarła. Nie teraz. Nie po tym wszystkim. Usiadłam opok jej łóżka i sprawdziłam, czy na pewno jej klatka piersiowa się unosi. Na szczęście oddychała, choć prawie niewyczuwalnie.
Musisz wytrwać do jutra. Chłopaki zabiorą cię do szpitala wredoto.. Tylko błagam nie zasypiaj wiecznie na mojej zmianie..- pomyślałam.
W tej samej chwili usłyszałam jej kaszel. Dziewczyna powoli zaczęła podnosić powieki, choć była strasznie osłabiona.
- Pić.- wydała z siebie odgłos podobny do zepsutej struny w gitarze.
Bez zastanowienia nalałam wody do kubeczka. Delikatnie uniosłam jej głowę, pomagając tym samym nawilżyć zmęczone gardło. Ciemnowłosa wypiła całą szklankę w mgnieniu oka, wzdychając przy tym jak małe dziecko. Była strasznie spragniona, niczym smok wawelski po zjedzeniu owcy z siarką. Tyle, że ona w zasadzie smoka nie przypominała. Jak już to bardziej smoczycę.
- Dziękuję.- odrzekła już bardziej melodyjnym głosem.- Brzydulka?
- Drobiazg.- odpowiedziałam, kładąc kubeczek na tacy.- Wredota? - zadałam jej pytanie retoryczne, przez co lekko uniosła konciki ust.- Słuchaj.. wiem, że nie pałamy do siebie sympatią, ale przysięgnij mi przynajmniej jedno.
- Słucham więc cóż takiego mam przysiąc.- rzekła powoli, przyglądając się mi swoimi brązowymi oczami. W świetle księżyca wyglądały jak dwie, wielkie gwiazdy.
- Niczego od ciebie nie chce. Wiem, że masz do mnie żal i w pewien sposób możesz mieć w tym rację. Nie proszę cię o wiele. Chce tylko szczerości, dobrze? - zapytałam, przyglądając się dziewczynie.
- Szczerości powiadasz.. To jestem w stanie ci przysiąc Brzydulko.- oznajmiła mierząc mnie wzrokiem. - Zostaw mnie.. Idź do Alka. Z pewnością na ciebie czeka..
- Jak kocha to poczeka. Ty mi lepiej powiedz jak się czujesz? Boli cię? - zapytałam z lekką troską w głosie? Panowie i Panie, czy ja się martwię o te wredotę? - Marysia pracuje w szpitalu, jest pielęgniarką. Jutro z chłopakami zabierze cię do szpitala. To poważna rana, jakby cię bolało mamy lekarstwa przeciwbólowe..
- Masz rację, jak kocha to poczeka..- spojrzała w sufit.- Nic mi nie jest nie boli..
- Kłamiesz. Pamiętasz, co przysięgłaś? - zapytałam, gdyż widziałam w jej oczach ból, który przeszywał jej ciało.
- Pamiętam..- skrzywiła się, poprawiając się na łóżku.- Zakończymy ten temat.. Opowiedz mi jakąś historię to odwróci moją uwagę..
- Mogę dać ci..- przerwałam, widząc jej uparty wyraz twarzy.- No dobrze..
Opowiadałam jej różne historię, które mama mówiła mi za młodu. O tym jak moja babcia miała dar do tworzenia różnych opowieści, które moja rodzicielka nazywała " opowieści dziwnej treści". Moja matula, gdy tylko o tym wspominała, za każdym razem mówiła, że żałuję nie spisania tych cudnych opowiadań.
Widziałam iskierkę drobnej radości w oczach dziewczyny, chociaż wciąż cierpiała. Nie dawała sobie pomóc. Była strasznie nieufna. Słuchała mnie zawzięcie, pogrążając się w swojej wyobraźni. Raz nawet chciała się zaśmiać! Czaicie to? Marcelina Łucja Kochanowska sprawiła, że Barbara Sapińska się zaśmiała! Ha! Jednak niemożliwe jest możliwe!
- W ciemnym, ciemnym lesie. Była ciemna, ciemna chatka. A w tej ciemnej, ciemnej chatce był ciemny, ciemny stół. A na tym ciemnym, ciemnym stole leżała ciemna, ciemna trumna. A w tej ciemnej, ciemnej trumnie był.. - przerwałam przez moment, aby zrobiło się groźnie.
- Był?.. - zapytała lekko przerażona.
- Zimny, zimny trup!- zrobiłam straszną minę i złapałam ją zimną dłonią za kostkę. Wy też macie cały czas zimne ręce? Nie wiem, czy to normalne, ale mam zimne ręce nawet w lecie.
Dziewczyna spieła swoje ciało z zaskoczenia, a na jej twarzy przez moment pojawił się wyraz zdziwienia, a następnie śmiechu. Próbowała się śmiać, choć nie mogła. Sprawiało jej to wielką trudność. Pomogłam jej się uspokoić i ułożyć w wygodnej dla niej pozycji.
- Dziękuję Brzydulko..- wytarła swoje łzy, które powstały z połączenia bólu oraz śmiechu.- Ta opowieść była przednia! Gdybym tylko mogła się śmiać.. Powiem ci, że jesteś inna niż mi się wydawałaś..
- Jak będziesz chciała, kiedyś ci ją jeszcze opowiem, abyś mogła się śmiać.. A teraz odpoczywaj.- odrzekłam, okrywając ją kołdrą.- Inna? To znaczy jaka? Jestem zwyczajna. Nic nie ma we mnie wyjątkowego.
- Z wielką chęcią wysłucham wszystkich twoich opowieści! - znów poczułam na sobie ciemny wzrok jej tęczówek.- W zasadzie to wyimaginowałam sobie z zazdrości twój obraz, bo muszę przyznać, że byłam i nadal wciąż jestem o ciebie zazdrosna. Jakaś stara takaś głupia. Właśnie, że jest! Ale ty oczywiście tego nie dostrzegasz. A walnął cię kiedy kto miotłą w łeb?
- To miłe, dziękuję. Zbyt dużo opowiadam. Chyba czasem, aż za za za dużo.- przyznałam nieśmiało.- Odezwała się młodsza o parę miesięcy. - prychnęłam.- Weź nie gadaj bzdur. Majaczysz na bank.
- Mi tam to nie przeszkadza. - odparła bez jakiegokolwiek zastanowienia.- Te nie czepiaj się o słówka. Stara, albo się ogarniesz albo jak tu leżę tak wstanę i cię walnę w ten ciemny łeb, jak mamę kocham!
Zaczęłam zastanawiać się nad sensem jej słów. Bo co taka Marcelina Kochanowska miała do zaoferowania? Nie posiadałam nic, co wyróżniłoby mnie z tłumu. Byłam po prostu zwyczajna, czasem nawet myślałam, że dość dziwna. Gdy inne dziewczyny interesowała moda, bądź najnowsze ploteczki na osiedlu, wolałam grać w piłkę z chłopakami, albo wyobrażać sobie różne sytuacje z książek. Ba! Nawet czasem zazdrościłam, że nie jestem chłopcem! Spytacie dlaczego? Już tłumaczę!
Otóż dziewczyny mają naturę można określić, że czasem dość wredną? Chyba tak to można ująć. Kiedy rozpęta się jakaś drama dziewczęta będą rozpamiętywać, obgadywać się wzajemnie, nastawiać się przeciwko sobie lub napuszczać jedną na drugą. W prost nienawidziłam takich poczynań. Czułam się w niektórych sytuacjach obca, gdyż takie zachowania dla mnie były i będą karygodne. Problemy rozwiązuje się otwarcie, a nie za plecami i za pomocą osób postronnych, którzy łykają jak pelikany każdą plotkę. Wychowałam się w towarzystwie bardziej męskim, gdyż w całej mojej rodzinie złożyło się tak, że były tylko dwie dziewczyny- moja kuzynka Ola oraz ja, a resztę to było same kuzynostwo.
A co robią chłopcy? Chłopcy dadzą sobie po mordzie, a następnie żaden już nie pamięta o kłótni. Nagle zaczynają ze sobą rozmawiać i nawiązują wspólny język. Dlatego im tak strasznie zazdrościłam, że w szybkim tempie potrafią dojść do porozumienia. Nie żebym pochwalała przemoc, ale już wolę jak to się mówi " dać komuś w ryja", a potem podać rękę na zgodę niż komuś obrobić tyłek. Słowa ranią bardziej niż niejeden sztylet. Dlatego codziennie pamiętajmy, jak je dobieramy, aby nikt nie musiał przez nas cierpieć. Jeden wyraz, niby drobny ciąg liter, komuś może wyrządzić wielką krzywdę.
- Marcelina Kochanowska zaniemówiła.- powiedziała zdziwiona.- Dobrze się czujesz?
- Przepraszam, zamyśliłam się.- odparłam wychodząc ze stanu zamysłu mózgowego.
- Za dużo myślisz! - stwierdziła.- Dziewczyno więcej wiary!
Więcej wiary.
Może ona ma rację?
Stop!
Basia ma rację?
Coś niespotykanego!
Zgadzam się z Basią.
Lepiej dzwońcie po kartkę, bo chyba mnie walną grom z jasnego nieba, jak piorun w rabarbar!
- Zaczynam Cię lubić Brzydulko.- powoli zamykała oczy.
-Nie mów do mnie Brzydulko! Mówił ci ktoś kiedyś, że potrafisz być denerwująca? Czemu tak do mnie mówisz? Widzisz, że tego nie lubię.- prychnęłam.
- Obiecałam ci szczerość, czyż nie? - odparła pogrążając się w głębokim śnie.
Chcąc nie chcąc uśmiechnęłam się. Też ją polubiłam. Wcześniej wydawała mi się wredną francą, a teraz? Mogłaby być w sumie nawet materiałem na przyjaciółkę, ale nie wybiegajmy za bardzo w przyszłość. Na to miano trzeba sobie zasłużyć. Przyjaciel to słowo wyjątkowe, którym można określić tylko osoby najbliższe naszemu sercu. To ktoś, na kogo możemy liczyć w każdej sytuacji. Możemy z nim góry przenosić, a kiedy trzeba będą w stanie podnosić nas z dołka, jak cisi aniołowie stróżowie.
Bratnie dusze rozpoznaje się dopiero po jakimś czasie~ Ania Shirley
Wyszłam cicho z pokoju z zamiarem odnalezienia mego złotego chłopca o uśmiechu tak pięknym, jakoby anioła z niebios. Zostawiłam drzwi otwarte, gdyby z Basi się pogorszyło, abym usłyszała jej wołanie. Znalazłam go stojącego przy otwartych balkonowych drzwiach. Było już po godzinie policyjnej, więc wyjść na balkon nie mógł.
Oblicze jego anielskie. Oczy niebieskie jak toń oceanu. Ramiona jak łódź Magellana, w których bezpiecznie można uchronić się przed sztormem. Och czemuż ty niebo nie chciało takiego anioła? Czemuż go spuściło tutaj na ziemię? Mógł na niebiańskich chmurach żyć beztrosko, niżli przechodzić gehennę ziemskiej udręki.
Zostałeś posłany aniele tutaj na ziemię, abyś zaopiekował się nieporadną Marceliną Kochanowską. Mój ty aniele stróżu. Chodzący wybawco, rycerzu złoty, który zna me kłopoty. Czymże sobie na ciebie zasłużyłam?
Sama nie wiem.
- Wiesz, że palenie papierosów szkodzi zdrowiu? - zapytałam, starając się zabrać mu paczkę papierosów, którą dojrzałam w jego dłoni.
- Byłem na rozserzonej fizyce, nie biologii.- odrzekł, w ten sposób mnie "gasząc". Oj nie doczekanie Panie Dawidowski!
- Ale podstawową wiedzę raczej posiadasz.- udało mi się w końcu uwolnić paczkę papierosów z jego rąk. Do moich nozdrzy dobiegł zapach tytoniu.- Idziesz się umyć. Teraz.
-A jak się nie zgodzę księżniczko? - skubaniec zaczął się droczyć.
- To wepchnę do wanny siłą! Daje od ciebie jak od skunksa! - zatkałam sobię ręką nos.- Skunks! Śmierdzisz jak tyfus!
- Ach tak? - chuchnął na mnie dymem papierosowym.- Teraz ty też śmierdzisz! Mały gnomek! - zaśmiał się, pokazując szereg białych zębów.
- O nie! Tak się nie bawimy! - wyrzuciłam paczkę papierosów na ulicę, a jego peta zgasiłam, depcząc po nim.
- Ej to mój papieros! Taki dobry był!
Usłyszeliśmy nagły krzyk.
- Was ist lost?! ( Co się dzieje?!)- zakrzyknął jakiś patrolowy, prawdopodobnie podnosząc fajki.- Jungs! heute ist mein Glückstag! Zigaretten fallen vom Himmel! ( Chłopaki! dzisiaj mój szczęśliwy dzień! Papierosy z nieba spadają!)
- Zigaretten vom Himmel? Lass Gustaw Füße behandeln, denn für deinen Kopf ist es zu spät! ( Papierosy z nieba? Idź się leczyć na nogi Gustaw, bo na głowę już za późno!) - zażartował drugi.
W mgnieniu oka zamknęliśmy drzwi balkonowe. Spojrzeliśmy po sobie, wybuchając gromkim śmiechem. Nie mogliśmy się powstrzymać tak rechotaliśmy. Moje lica momentalnie stały się całe czerwone, a z oczu popłynęły łzy. Gdy się uspokoiliśmy spojrzałam w jego piękne oczy, zatapiając się w nich, jakbym była zahipnotyzowana.
- Boje się o ciebie wiesz?- zapytał, ujmując moją twarz w swoje dłonie.- Dlatego tak zareagowałem..
- Wiem misiu..- zaczęłam, kładąc ręce na jego ramionach. Byłam taka niska, że żeby to zrobić musiałam stawać na palcach.- Doceniam to, że się martwisz i tak o mnie troszczysz. Dajesz mi tak wiele. Jesteś moim aniołem stróżem. To nie zmienia faktu, że o swojego aniołka też się boje.. Nie mogę siedzieć w domu.. Choć byśmy się ukryli przed całym światem to nie uchronimy się przed nimi.. Bóg wybiera, kiedy umrzemy, nie my sami..
- Twój anioł zawsze czuwa i jest gotów cię obronić.- delikatnie muskając moje usta.- Masz rację moja mała.. Tak bardzo ci na tym zależy, aby znowu brać udział w akcjach?
- To dla mnie zaszczyt mieć takiego anioła stróża.- oznajmiłam.- Bardzo zależy misiu. To nasz kraj. Jestem Polką, która wychowała się w patriotycznej rodzinie. A patriotyzm przejawia się nie tylko miłością do Ojczyzny, ale również gotowością stanięcia do walki w jej obronie, jeśli zajdzie taka potrzeba.
- To dla mnie zaszczyt mieć taką podopieczną.- po raz kolejny musnął moje usta.- N..no dobrze zgadzam się więc, ale pod jednym warunkiem..
- Jakim?
- Będziesz na siebie bardzo uważać.- oznajmił głaszczą moje policzki.- A teraz pozwól, że cię opuszczę moja damo. Skoro śmierdzę to pójdę się wykąpać, bo jeszcze mi się nie pozwolisz przytulić.- zaśmiał się słodko całując me czółko, odchodząc w stronę łazienki.
🌟
- Ksz Ksz! - zaszeleściłam językiem, jakbym bawiła się w jakiegoś tajemniczego szpiega.- Wstawajcie!
- Jeszcze minutkę.. - wymamrotała rudowłosa wtulając się w tors swojego ukochanego.
- Wiesz, co ja mogę zrobić za minutę? Życie sobie kochana ułożyć! - zrzuciłam z nich kołdrę. To była dość bezlitosna metoda, lecz skuteczna. Cóż cel uświęca środki.
- Co ty robisz?! Postradałaś już wszelkie rozumy Marcepan?! Jest 6 rano!- krzyknął oburzony Janek. Mówię wam w tamtym momencie ich miny były bezcenne.
- Cicho debilu, bo obudzisz Alka! - przyłożyłam sobie palec do ust.-Kto rano wstaje temu Pan Bóg daje.
- Po kiego grzeba nas budzisz? - zapytał ziewając jak małe dziecko.
- Po pierwsze jedynym grzybem, jaki tutaj jest jesteś Ty, a w dodatku RUDYM.- podkreśliłam ten fakt.- A po drugie zapomnieliście, że dzisiaj wielki dzień?
W tamtym momencie moje całe jestestwo przeszyte było na wskroś podekscytowaniem. Moja dusza była ulotna, a głowa przepełniona marzeniami oraz w jakimś stopniu kreatywnymi pomysłami. Dzisiaj jest ten dzień. Ten wielki dzień- 3 listopada 1940 roku. Mój złoty chłopiec dokładnie dwadzieścia lat temu przyszedł na świat. Pragnę z całego serduszka, aby ten dzień był dla niego wyjątkowy. Zrobie wszystko, aby tak było. Obiecuję tutaj przy świadkach, że słowa danego dotrzymam!
- A co dzisiaj jest? Te.. święta Wielkanocne?- zapytał Janek, który nadal był tak zaspany, że nie myślał racjonalnie.- A to ten.. smacznego jajka!
- To żeś dowalił jełopie!- rudowłosa momentalnie wybuchnęła śmiechem, aż się popłakała.- Dzisiaj są urodziny naszego Alka!
- Alanka? Jakiego Alanka? Znam jakiegoś Alanka? - rudzielec zaczął toczyć swoje rozkminy.- Czy ty.. czy ty kochanie jesteś w ciąży, a Alanek to nasz syn? - jego twarz momentalnie przyjęła minę pełną nadziei oraz zaskoczenia.
- ALKA! Nie ALANKA! - zarechotałam.
Mówię wam nie mogłam się powstrzymać ze śmiechu. Zapamiętajcie ludzie jeśli chcecie rozmawiać z Jankiem to tylko, jak się wyśpi. No chyba, że chcecie posłuchać jak pierdzieli głupoty to inna bajka.
- To Alek ma syna? - zdziwił się.- Ukrywał to przed tobą? Leci na dwa fronty! Ha! Widziałem! Cicha woda brzegi rwie!
- Idioto! Alek to Alek! Wysoki, dobrze zbudowany blondyn o niebieskich oczach! Twój przyjaciel! Kumasz? - zapytała Patrycja, która ledwo co wydusiła to zdanie.
- A że ten Alek.. znaczy, że GLIZDA?! - przetarł oczy, jak małe dziecko. Proszę Państwa chyba mózg Janka odnalazł sygnał.
- TAAAAAK! - odkrzyknęłyśmy równocześnie.
- To trzeba było tak od razu mówić! - poderwał się z łóżka. - Gadać z babami o poranku. - prychnął pod nosem udając się w stronę łazienki.
Nie mogłyśmy przestać się śmiać. Przysięgam wam to było coś najpiękniejszego. To zdarzenie po prostu zrobiło mi dzień, przez co miałam jeszcze bardziej dobry humor. Razem z Patrycją uchchane jakbyśmy były na haju zaczęłyśmy podążać w stronę kuchni. Trzymałyśmy się pod ramię, a na naszych twarzach promieniały szerokie uśmiechy. Oczywiście po drodze zaryłyśmy ramionami we framugę od drzwi, gdyż nie odmierzyłyśmy sobie dokładnie odległości. No wiecie. Cóż mam powiedzieć więcej niż: humany. To słowo wyjaśnia wszystko.
- Cicho cicho Alek.. Alek na kanapie w salonie. - szepnęłam rechotając.
-A ty gdzie spałaś? - odszeptała mi również śmiejąc się.
-U siebie w pokoiku, a raczej teraz u Basi.- odparłam.- Wygodna podłoga nie narzekam.
-I jak z nią? - zapytała prowadząc mnie do kuchni, a jej mina przybrała poważny wyraz.
-Nie za dobrze, lecz stabilnie. Całą noc jęczała z bólu. Jest cała blada. Wygląda jakoby życie z niej uchodziło..- westchnęłam.- Marysia jest u niej. Przygotowuje ją, aby mogła przeżyć podróż do szpitala w miarę bezboleśnie..
Moje oczy zeszkliły się, a kłębiące się we mnie uczucia wzięły górę. Rudowłosa bez słowa mnie przytuliła. W tamtej chwili bardzo tego potrzebowałam. Nie sądziłam, że tak przejmę się jej stanem. Przecież to Basia. Teorytycznie każdy z was może sądzić, że się nienawidzimy, ale ta noc zmieniła wszystko. Okazało się, że więcej nas łączy niżli dzieli. Oby tylko Bóg raczył spojrzeć z nieba i pozwolił jej wrócić do zdrowia, abyśmy mogły naprawić czas, który spędziłyśmy na waśni.
Trwałyśmy tak dobre kilka minut, dopóki się nie uspokoiłam. Następnie zajęłyśmy się przyrządzeniem kanapek. Były one tylko z margaryną i marmoladą od Zośki. Musieliśmy coś zjeść, albowiem zaraz gdy tylko skończy się godzina policyjna jedziemy z Basią do szpitala, a następnie załatwiać sprawunki na mieście. Oczywiście wszystkie dotyczą kameralnej imprezy urodzinowej blondasa.
Janek dostał przydział, aby zająć się Alkiem tak, aby niczego się nie domyślił. Pani Janeczka obiecała zrobić jabłecznik, który miał odegrać rolę tortu. Ostatnie jabłka o tej porze mamy odebrać na karcelaku od znajomego handlarza. Jedyne czego nam brakuje to.. prezentu! Tym właśnie zajmę się wraz z rudowłosą. Anoda ma załatwić mocniejszy towar, a raczej upędzić z dziadkiem. Podobno nawet z jabłek pędzą bimber i nieźle z tego żyją. Może powinnam zostać bimbrownikiem? Byłby to z pewnością ciekawe zajęcie.
Do naszego zgromadzenia dołączył Janek wystrojony, jak śledź na święto morza. Ubrał swoją najlepszą białą koszulę oraz szelki, a jego szyję zdobiła granatowa mucha. No no pan Bytnar elegancik. Dobrze, że z swego zaspania przez przypadek nie ubrał sukienki swojej dziewczyny. To by było piękne. Kolor oliwkowy idealnie kontrastowałby z jego rudymi włosami. Znaczy przepraszam.. TYLKO KOŃCÓWKI MA RUDE.
- Witam ludzi pracujących z rana.- zaśmiał się Aleksy przeciągając się jak kocur.- A co to tak apetycznie wygląda? - wsadził swojego palca w konfiture, próbując czy jest dobra.
- Alek! Ty łakomczuchu! Gdzie z tymi łapami nieumytymi! - pisnęłam zdzielając go ścierką po głowie.- Już mi do stołu raz dwa! Dostaniesz kanapkę jak wszyscy!
- Ej no! Tylko chciałem spróbować, czy dobry! - rzucił z wyrzutem, a gdy dostał kanapkę zaczął się nią zajadać jak dziecko.
Mam wrażenie, że Alek jest wiecznie nienajedzony. W końcu chłopak wysoki, niczym wieża Eiffla musi się odżywiać odpowiednio oraz zdrowo, gdyż jest sportowcem. Co prawda teraz niczego nie trenuje, ale zawsze sportowcem będzie, gdyż ma to we krwi. Dosłownie tam gdzie jedzenie tam i on. Jest taki uroczy jak je i jeszcze ubrudzi się marmoladą. Ach Aleksy co ty ze mną robisz, że zachwycam się Tobą nawet jak jesz?
- Dobra ferajna zbieramy się. Dostałam taka informację, że zaraz będzie tu Jeremi autem. Musimy znieść Basię na dół.- powiedziała Marysia wchodząc do kuchni.
- A jeśli można wiedzieć skąd ta informacja? - dociekał Janek.
- Z najbardziej legitnego źródła w tym mieście. No już zbierać się! - odparła blondynka.
- Te Alek! To mi wygląda na konspirację pomiędzy twoją siostrą, a Zośką! - zaśmiał się rudzielc.- Przed Janem Bytnarem nic się nie ukryje. Spotykacie się. Razem. We dwoje. Sam na sam.
- Ależ masz fantazje! Z nikim się nie spotykam mam za dużo na głowie. A Tadeusz to wasz kolega. Przyjaciel w dodatku. - rzekła rumieniąc się cichaczem.
- Jeszcze zobaczymy, kto ma rację. Detektyw Jan Roman Bytnar wkracza do akcji.
Dziewczyna nie odrzekła nic tylko zmierzyła go groźnym wzrokiem.
Wszyscy wyzbierali się w dość ekspresowym tempie. Nie minęła chwila, aż na moim ciele prezentowała się lawendowa sukienka, a na nogach gościły czarne pantofelki. Było zimno, więc otuliłam się płaszczem. Wraz z Patrycją i Marysią otuliłyśmy Basię grubymi kocami. Na zewnątrz panował chłód i mróz. Dziewczyna mogłaby jeszcze złapać zapalenie płuc, a tego byśmy nie chcieli.
Mój ukochany ustalił z Jankiem, że teraz on będzie niósł Basię, a później Rudowłosy się tym zajmię. Tak przygotowani, gotowi na wszystko wyruszyliśmy do szpitala. Pełni nadziei, choć była ona nikła. Pełni optymizmu z uśmiechem na twarzy dodawaliśmy Basi otuchy. Dziewczyna cierpiała. Całe jej jestestwo przeszywał okropny ból. Dlatego staraliśmy się ją w jakiś sposób wesprzeć oraz pocieszyć. Zagadywaliśmy ją, posyłaliśmy jej optymistycznie uśmiechy.. choć czy tak naprawdę byliśmy optymistami?
Dojechaliśmy do szpitala. Jeremi spisał się w roli kierowcy. Zajechaliśmy na parking od tyłu, aby nie rzucać się zbytnio w oczy szkopom. Pamiętajcie dobry szkop to martwy szkop. Szkop nigdy nie wyjdzie z człowieka. Szkop, szkopem pozostanie na wieki wieków amen. Tylnie drzwi zaprowadziły nas od razu do korytarza. Szliśmy prosto do sali, w której Basia miała już zaklepane miejsce.
Przyjął nas taki niski doktorek z szpiczastym nosem, a na nim widniały okrągłe okulary. Przywitał się on z Marysią i zabrał się do badań. Ściągnął Basi opatrunek zrobiony przeze mnie oraz rudowłosą. Jego twarz momentalnie przybrała kamienny wyraz.
- Panie doktorze coś nie tak? - zapytałam przerażona ściskając delikatnie dłoń ciemnookiej, a lekarz bez słowa włożył bandaże do miski z wodą.- Panie doktorze!
- Porozmawiamy później.- odrzekł, poprawiając okularki i wykonując swoją pracę.- Proszę wyjść muszę zająć się pacjentką. Panienka powinna teraz odpoczywać.
- Ale będziemy mogli ją odwiedzić? - zapytała rudowłosa.
- Jutro.. - odrzekł twardo.- Jeśli dożyje.. - dodał prawię niesłyszalnie.- A teraz proszę wyjść.
Nikt nie dyskutował. Opuściliśmy salę, lecz nie zamierzaliśmy wyjść bez informacji o stanie zdrowia czarnulki. Staliśmy oparci o ścianę wyczekująco na rozwój wydarzeń. Blondas przytulił mnie, chowając w swych ramionach. Tego właśnie w tamtej chwili było mi trzeba najbardziej. Czułam się zdruzgotana oraz przerażona. Z niecierpliwością czekałam, aż doktorek wyjdzie z sali.
- Panie doktorze, co z nią? - spojrzałam na powiewający biały kitel opuszczający salę.
- Ech.. wy jeszcze tutaj? Nie odpuścicie? - zapytał.- Ta doba będzie decydująca. A teraz proszę wrócić jutro pacjentka potrzebuje odpoczynku, a ja mam urwanie głowy.
Ta doba będzie decydująca.
Ten dzień.
Ta noc.
Te godziny, minuty, sekundy mają zadecydować o jej życiu.
Nie chciałam żeby umarła. Nie teraz. Nie teraz kiedy się zaprzyjaźniłyśmy.
Niewiele myśląc wyrwałam się z uścisku niebieskookiego. Wbiegłam do sali łapiąc za rękę Basię. Po moich policzkach spływały rzewne łzy. Dziewczyna spojrzała na mnie ciemnymi oczmi.
- Nie płacz nade mną Brzydulko. - odpowiedziała.- Jeżeli otrzymam zaproszenie od Boga nie godzi się odmówić. Na coś trzeba umrzeć.
- Nawet tak nie mów! Nie teraz! Jesteś młoda znajdziesz szczęście na ziemi. Musisz żyć musisz wtedoto!
- Tam nie będzie już cierpienia, ani łez. - oznajmiła pewnie.- Odwiedź mnie jeszcze. Jeśli dożyje jutra to będzie cud. Wiem to, chociaż doktorek wcale mi tego nie powiedział. Wyczytałam to w jego oczach. Będę się modlić, aby dożyć. Chce dożyć tylko do jutra, aby was zobaczyć. O nic więcej nie proszę. Dziękuję wam za pomoc. Cieszę się, że mogłam was poznać bliżej. Jesteście wspaniali. Dzisiaj są urodziny Alka prawda?
Nie byłam w stanie jej odpowiedzieć. Jej słowa dotknęły me serce tak dogłębnie, że czułam się jakoby je miecz boleści przeszywał.
- Słyszałam, że planujecie dla niego niespodziankę. Weź to. - zdjęła z dłoni złotą bransoletkę z pięknymi zdobieniami.- Pamiątka po babci. Sprzedaj na, a z pieniędzy które otrzymasz dokup coś do prezentu.
- Ale.. zw..
- Żadne zwariowałam. Po prostu to zrób. - odrzekła pewnie.- A teraz już idźcie. Nie martwcie się mną. Będę cały czas o was myśleć, a w moim sercu pozostanie na zawsze po was ślad. Nie płaczcie za mną. Spędźcie urodziny Alka w szczęściu. Obiecaj mi to. Obiecaj.
- O.. Obiecuje..- delikatnie ją przytuliłam.
Przyszedł czas na pożegnanie. To wszystkim zawsze zapiera dech. O wiele lepiej jest się witać niż ostatni raz widzieć się.
🌟
Zawzięcie dyskutując wracałyśmy z karcelaka. W torbach niosłyśmy kilo jabłek oraz wymarzony prezent Alka. Chłopiec wiele razy wspominał mi, że marzy mu się kurtka z prawdziwej skóry. Postanowiłam spełnić jego marzenie. Z początku brakowało mi kilka stówek, jednakże zaproponowałam handlarzowi handel wymienny. Dołożyłam do pieniędzy bransoletkę Basi. Niechętnie ją sprzedałam. Mam wyrzuty sumienia, choć obiecałam to czarnowłosej dziewusze.
- Ludzie! Uciekajcie! Łapią! - krzyknął mężczyzna uciekając do najbliższego budynku.
Wraz z rudowłosą spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo, po czym zaczęłyśmy uciekać, aby nie zostać złapane. Na moje nieszczęście moja kondycja nie była ostatnimi czasy zbyt dobra. Nie byłam w stanie nadążyć za rudowłosą. Kiedy miałam wpaść za nią do randomowej klatki schodowej ktoś pociągnął mnie za fraki, a następnie przyłożył lufe do pleców.
- Hände hoch!( Ręce do góry!)- powiedział twardo osobnik stosujący za mną. Byłam już pewna, że zostałam złapana. - Geh du schneller! ( Idź szybciej!)
Nie pozostało mi nic, jak zrobić to, co rozkazał. Nogi uginały się pode mną z każdym krokiem. Mój wzrok spotkał się na moment z niebieskimi tęczówkami ukochanej siostry. W tamtej chwili starałam się zachować zimną krew, choć bałam się niemiłosiernie. Doszłam do zgromadzenia ludzi, których te nielitościwe bestię ustawili w szeregu na przeciwko ściany. Część ładowano do ciężarówki, a inna po prostu czekała na śmierć. Ludzie w różnym wieku starcy, młodzi, dzieci stali i czekali na swój wyrok. Jak można mieć tak zatwardziałe serce, że nawet jak spoglądają w oczy swych niewinnych nie czują choćby kszty winy?
Jeden ze szkopów rozkazał załadować karabin maszynowy. Bałam się. Cholernie się bałam. W te parę sekund całe moje życie mignęło mi przed oczmi. Czy w tej chwili moje życie ma się zbliżać ku końcowi? W dzień urodzin mojego ukochanego? Tu i teraz? Zamknęłam oczy. Jeśli mam umrzeć to na własnych zasadach. Nie chce ich widzieć i dawać im statysfakcji tym, że będą się satysfakcjonować moim strachem.
- Was soll das heißen?! Kannst du arisches Blut nicht erkennen? Was bringen sie dir bei diesen Trainings bei?! Dies ist mein Cousin!
( Co to ma znaczyć?! Nie umiecie rozpoznać krwi aryjskiej? Czego was na tych szkoleniach uczą?! To moja kuzynka!) - począł się wydzierać prawdopodobnie jeden z nich.
- Es tut mir Leid leutnant Geiger.. Ich wusste nicht, dass es dein Cousin war.. ( Tak mi przykro podporuczniku Geigerze.. Nie wiedziałem, że to pańska kuzynka..)- odparł z przerażeniem drugi.
- Scheiße! Dann fangen Sie an, die Dokumente zu prüfen!( Ku*wa! To zacznijcie sprawdzać dokumenty!)
Poczułam dotyk na swojej trzęsącej się dłoni. Otworzyłam niepewnie oczy. Ujrzałam niemalże złotawą czuprynę, która lśniła w blasku słonecznym. Był to wysoki, dobrze zbudowany młodzieniec o urodzie typowo aryjskiej. Wszystkie wspomnienia z tą osobistością mignęły mi przed oczami.
Niestety było dane było nam się poznać.. Był to Franz Geiger we własnej osobie.
Nie wiedziałam dokąd mnie prowadzi. Wciąż zadawałam sobie pytania, czy jest aby napewno jawa, czy też sen. Po raz kolejny moja dusza jakoby uciekła z ciała i jak wolny ptak w siną dal odleciała, lecz czy na długo?
Nie wiem.
Ile czasu minęło?
Nie wiem.
Gdzie mnie zaprowadził?
Nie wiem.
Otworzył przede mną w bardzo kulturalny sposób drzwi, abym weszła, co uczyniłam, choć nie wiedziałam, dlaczego. Moje ciało sterowało się same. Nie panowałam nad nim. Byłam tak przerażona, że nie byłam w stanie odzyskać nad nim kontroli. Usiadłam tylko na bardzo wygodnym wypoczynku. Znajdowaliśmy się w jakimś mieszkaniu. Prawdopodobnie był to jego adres zameldowania. Wnętrze iście pałało bogactwem. Kiedyś w tym mieszkaniu żyła jakaś polska rodzina, a teraz ich cały majątek przywłaszczył sobie jakiś szkop bez kszty wyrzutów sumienia.
- Hej. Nie bój się. Już d..do.. dobrze. - odrzekł łamaną polszczyzną. Ciężko mu było wypowiedzieć tzw. syczące wyrazy Skąd on zna polski? Bycie w jego mieszkaniu coraz bardziej mnie przeraża.- To ty Marcelina prawda? Sk..krzypac..czka?
Pokiwałam tylko głową.
- Cie..ciesze się, że wysz..szyłaś z tego, co ci zrobili.. - spojrzał w moje oczy swoimi tęczówkami. Gapił się na mnie niewyobrażalnie hipnotyzująco. - Bałem się, że umarniesz znaczyć umr..reć.. Ku*wa umrzesz.- poprawił się momentalnie. Mówienie wulgaryzmów bardzo dobrze mu wychodziło.
- Jak widzisz nie umarłam. Mam się dobrze. Dziękuję za pomoc, lecz była ona niepotrzebna. Sama bym sobie poradziła.- zadarłam nosa wstając z kanapy. - Nie chce być niegrzeczna, ale mam ważną sprawę do załatwienia. Mogę wyjść?
- Akurat. Wy Polaki takie uparte, zawzięte. Sam Führer powiadał, że z wami to cały świat podbić by mógł. - odrzekł.- Tak się u was dziękuję u was za ratunek życia? Dobre sobie japie*dole.
Chyba spodobały mu się te nasze polskie wulgaryzmy, bo zaczął ich cały czas używać. Nie powiem żebym miała coś przeciwko. Z jego ust to brzmiało komicznie.
- Też byś był zdeterminowany jakby ktoś zabrał ci twój dom, chodził po twoich ulicach i traktował jak bydło.- powiedziałam pewnie poprawiając sukienkę.- Nie mów brzydko. U nas te słowa określa się jako " klnięcie", bądź potocznie " przekleństwa".
- Wiem. To jest stra..straszne. Wstyd mi za to, że jestem Niemcem. Ich will nicht hier sein. Nie chce tu być, ale mu.. muszę. Sehen Sie, ich bin Musiker. Muzyk ze mnie. Mam pianino. Lubię grać Chopina. Nie pchałem się na wojne. Jestem tu pr..rzymusowo.. - tłumaczył ściągając mundurową czapkę.- Dziękuję, że mi powiedziałaś. Meine polska język jest tro.. troszkę niezbyt dobry. Moja babka była Polką. P..rzyje..ż..d..żałem do niej na wakacje. Stąd umiem co nieco. Żyła na ślonska ziemia. - opowiedział.
Teraz już wszystko jasne. Gościu ma polskie korzenie stąd tak nawija po polsku skubany. W życiu bym nie pomyślała, że spotkam tak uprzejmego szkopa w dodatku znający nasz język. W pewnien sposób miałam wyrzuty sumienia, że tak go potraktowałam w końcu zawdzięczam mu życie. Nie mam do niego zaufania. Do tej pory każdy szkop był dla mnie istnym, diabelskim, żądnym krwi potworem. To wszystko zmieniło się do tej chwili.
- Widze, że chce..chcesz iść już do doma. Nie zat..za..zatrzymuje cię. Prosić cię tylko chce o jeden wspólnie zagrany utwór. Obiecaj mi, że z..zagrasz ze mną Chopina albo Mozarta. P..zy..przy.. ku*wa. Przysięgnij. Ja est ist gut. Przysięgnij mi, że Ty kommst tu ze sk..skripkami. - spojrzał mi dogłębniej w oczy nieśmiało bawiąc się czapką.
- Przysięgam odwiedzę cię jeszcze. Tylko jest to niemiecka dzielnica. Nie mogę tu tak sobie wejść.
- Powołaj się na Franza Geigera. Nikt nie śmie cię tknąć.- odrzekł.
- W takim razie do zobaczenia Franzie Geigerze. Zagramy razem. Przysięgam.- odpowiedziałam.- To może już pójdę. Wyprowadzisz mnie z tej niemieckiej dzielnicy?
- Ja. Zna..znaczy tak. Panie iść pierwa.. Pierwsza. - poprawił się.
Aryjczyk odprowadził mnie do samego końca ulicy. Następnie pożegnał się w kulturalny sposób i odszedł wgapiony w kostkę brukową. Cały czas nie mogłam uwierzyć w to, co przed momentem się wydarzyło. Franz zdaję się być sympatycznym nawet jak na szkopa. Nie sądziłam, że lubi muzykę klasyczną, a zwłaszcza Chopina. Jednak po tym świecie chodzą wyjątki, o których nie dane mi było wcześniej słyszeć.
Wbiegłam pędem do apteki prosząc panią o pozwolenie, aby skorzystać z telefonu. Tarcza telefonu parę razy przesunęła się, wydając swój charakterystyczny dźwięk wykręcania numeru. Mam nadzieję, że to koniec wrażeń na dziś. Oczywiście tych związanych ze szkopami.
- Halo? Ruda? Prawie wpadłam pod pociąg. Lekka kraksa można by rzec. Można by rzec to się wyklepie. W ostatniej chwili pomógł mi młodzieniec. Zaraz będę w mieszkaniu wszystko ci opowiem.
🌟
- Niech żyje nam! Niech żyje nam! W zdrowiu szczęściu pomyślności niechaj żyje nam! A kto? Alek! - wykrzyknęliśmy chórem.
- Aleczku pomyśl życzenie! - pisnęłam, ściskając kciuki.
Złotowłosy uśmiechał się szczerze od ucha do ucha. Był taki szczęśliwy, gdy zobaczył ile osób przyszło świętować wraz z nim ten wielki dzień. Chłopaki postarali się i wydrukowali specjalnie zaprojektowaną ulotkę z narysowaną glizdą, która trzymała karabin, a na głowie miała hełm. Obok widniał zabity szkop, który miał x-sy w oczach. Pod koniec papieru widniał napis: " Nie zadzieraj z wielką glizdą". Oni to mają pomysły.
Wszyscy goście oczywiście się zjawili na czas. I mnie udało się być zgodnie z ustalonym harmonogramem mimo małych zakłóceń. Jak narazie o tym wydarzeniu wie tylko Patrycja. Nie chciałam psuć urodzin Alkowi. Może kiedyś mu powiem, lecz nie teraz. Przyjdzie na to odpowiednia chwila.
Blondas wziął głęboki wdech, a następnie niczym wilk dmuchnął, chuchnął i zgasił świeczkę. W całym mieszkaniu rozległy się wtedy gromkie brawa. Solenizant pokroił wszystkim prowizoryczny tort rozdając każdemu po kawałku. Pomieszczenie, w którym przebywaliśmy wypełniło się żywymi rozmowami, śmiechem, wszechobecna była również gestykulacja. Wszystko było tak, jak dawniej. Bez tej cholernej wojny. Bez strachu o życie.
- Teraz czas na prezenty! - pisnęłam podekscytowana.- Pierwszy jest ode mnie.. i częściowo od Basi.. - dodałam podając mu pudełko starannie zawinięte w szary papier.
- Kochanie, ale nie trzeba było. Dla mnie najważniejsza jest twoja obecność.- pocałował mnie w czoło.
- Co to za urodziny bez prezentów mój misiu.- wyszczerzyłam się pokazując szerg białych zębów. Nauczyłam się tego sposobu uśmiechania od niego.- Otwórz! Otwórz!
- Jesteś niemożliwa.- zaśmiał się specjalnie brudząc mnie jabłkiem od szarlotki.
Przekręciłam oczami i wytarłam brudny policzek. Obserwowałam uważnie każdy jego ruch. Wewnętrznie byłam lekko przerażona, czekając na jego reakcje. Niebieskooki rozdarł delikatnie papier i uchylił wieko pudełka, a jego oczom ukazała się jego wymarzona, skórzana kurtka. Chłopak wziął ją w ręce z taką można powiedzieć czcią. Nie chciał, aby się ubrudziła, ani popękała. Coś czuje, że będzie dbał o tą kurtkę bardziej niż o mnie. Czuje się zazdrosna.
Jego niebieskie oczy przepełnione były iskrami radości. Prawdziwy wulkan energii w tamtej chwili wybuchnął. Z niedowierzaniem spojrzał na mnie, a następnie ubrał kurtkę zapinając ją starannie.
- Rany Julek Marcysia jesteś niesamowita! Jak ja Cię kocham! Matko święta! - dosłownie mnie staranował, że spadliśmy na ziemię. Był taki szczęśliwy. Zaczęliśmy się donośnie śmiać z całego zajścia. - Spełniłaś moje marzenie! - pocałował mnie przez dłuższą chwilę.
- Cieszę się, że mogłam spełnić twoje marzenie! Dla takiego widoku było warto! - pogładziłam go po włosach.- Tylko nie dbaj o nią bardziej niżli o mnie. - zaśmiałam się.
- No gdzież! Najpierw ksiądz potem ministranci! - zaśmiał się.
Chłopak otwierał kolejne prezenty z wielką wdzięcznością. Do końca imprezy uśmiech nie schodził mu z twarzy. Można by rzec, że wręcz szczęście biło od niego z kilometra. Nikomu, ale to nikomu nie pozwolił dotknąć swojej kurtki. No prawie. Chłopcy po błagalnych prośbach zostali wysłuchani. Kurtka ostatecznie chodziła z rąk do rąk. Każdy chciał ją ubrać. Harcerze nawet już ułożyli grafik, w którym to każdy z nich ma ustalony dzień chodzenia w kurtce Alka. To ci heca!
Lustro chyba mi odbija
Czy to, czy to moja wina
Lustrzane odbicie ja podwójnie widzę
A ty nienawidzisz mnie skrycie
____________________________________
ᴡɪᴛᴀᴊ ʟᴜᴅᴜ ᴡᴀᴛᴛᴘᴀᴅᴀ!! 😅😅❤️❤️
ʀᴀᴊᴄɪᴜᴜᴜᴜ ᴊᴀᴋ ꜱɪĘ ᴢᴀ ᴡᴀᴍɪ ꜱᴛĘꜱᴋɴɪŁᴀᴍ!! 🤗🥺🤗🥺🤗🥺🤗🥺🤗🥺🤗
ɴᴀ ᴘᴏᴄᴢĄᴛᴋᴜ ᴘʀᴀɢɴĘ ᴡᴀꜱ ᴢ ᴄᴀŁᴇɢᴏ ꜱᴇʀᴅᴜꜱᴢᴋᴀ ᴘʀᴢᴇᴘʀᴏꜱɪĆ ᴢᴀ ᴛᴀᴋɪᴇ ᴏᴘÓŹɴɪᴇɴɪᴇ ᴢ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁᴇᴍ. ᴢᴀᴄᴢĘŁᴀᴍ ɢᴏ ᴘɪꜱᴀĆ ᴘᴏᴅ ᴋᴏɴɪᴇᴄ ʟᴜᴛᴇɢᴏ, ᴀ ᴊᴜŻ ᴊᴇꜱᴛ ᴘʀᴀᴡɪᴇ ᴋᴏɴɪᴇᴄ ᴍᴀʀᴄᴀ. ɴɪᴇꜱᴛᴇᴛʏ ᴍᴏᴊᴀ ꜱᴢᴋᴏŁĘ ᴄᴏŚ ᴄʜʏʙᴀ ᴏᴘĘᴛᴀŁᴏ ʙᴏ ᴍᴀᴍ ᴢᴀᴘᴏᴡɪᴇᴅᴢɪᴀɴᴇ ꜱᴘʀ ᴊᴜŻ ᴀŻ ᴅᴏ 4 ᴋᴡɪᴇᴛɴɪᴀ. ɪ ᴛᴏ ᴘᴏ ᴛʀᴢʏ ᴡ ᴛʏɢᴏᴅɴɪᴜ ɴɪᴇ ʟɪᴄᴢĄᴄ ᴋᴀʀᴛᴋÓᴡᴇᴋ. ɴɪᴇŹʟᴇ ꜱɪĘ ʙᴀᴡɪĄ, ᴀʟᴇ ɴɪᴇ ᴍᴀ ᴄᴏ ɴᴀʀᴢᴇᴋᴀĆ! ᴛʀᴢᴇʙᴀ ꜱɪĘ ᴄɪᴇꜱᴢʏĆ Żʏᴄɪᴇᴍ!! ᴢᴡŁᴀꜱᴢᴄᴢᴀ, Żᴇ ᴊᴜŻ ᴡɪᴏꜱɴᴀ ᴛᴜŻ ᴛᴜŻ ɪ ᴄᴜᴅᴏᴡɴɪᴇ ᴘᴛᴀꜱᴢᴋɪ ĆᴡɪᴇʀᴋᴀᴊĄ!! 🥺❤️🥺❤️🥺❤️🥺❤️🥺❤️🥺❤️
ᴍᴀᴍ ɴᴀᴅᴢɪᴇᴊĘ, Żᴇ ᴛᴇɴ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁ ᴡᴀᴍ ꜱɪĘ ꜱᴘᴏᴅᴏʙᴀŁ!! ʙʏŁ ᴛᴏ ᴊᴇᴅᴇɴ ᴢ ɴᴀᴊᴡᴀŻɴɪᴇᴊꜱᴢʏᴄʜ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁÓᴡ, ᴊᴀᴋɪᴇ ᴋɪᴇᴅʏᴋᴏʟᴡɪᴇᴋ ᴘɪꜱᴀŁᴀᴍ. ᴊᴇꜱᴛ ᴏɴ ᴅʟᴀ ᴍɴɪᴇ ɴɪᴇᴢʏᴡᴋʟᴇ ᴡᴀŻɴʏ, ᴡŁᴏŻʏŁᴀᴍ ᴡ ɴɪᴇɢᴏ ᴄᴀʟᴜᴛᴋɪᴇ ꜱᴇʀᴅᴜꜱᴢᴋᴏ.
ᴀʟᴇ ᴄᴏ ᴡ ɴɪᴍ ᴛᴇᴋɪᴇɢᴏ ᴡᴀŻɴᴇɢᴏ?ᴅᴏᴡɪᴇᴄɪᴇ ꜱɪĘ ᴊᴀᴋ ʙÓɢ ᴅᴀ ᴢᴀ ᴍɪᴇꜱɪĄᴄ!!
ᴘꜱꜱꜱᴀᴛᴛᴛ. ᴘᴛᴀꜱᴢᴋɪ ĆᴡɪᴇʀᴋᴀŁʏ, Żᴇ ᴊᴀᴋᴀŚ ɴɪᴇꜱᴘᴏᴅᴢɪᴀɴᴋᴀ ꜱɪĘ ꜱᴢʏᴋᴜᴊᴇ. ᴛᴀᴋᴀ ᴢ ᴘʀᴢʏᴛᴜᴘᴇᴍ 🤭🤭🤭🤭🤭🤭🤭🤭🤭🤭🤭🤭🤭
ᴄᴏ ᴘᴏᴡɪᴇᴄɪᴇ ᴏ ɴᴀꜱᴢʏᴍ ꜰʀᴀɴᴢɪᴇ, ᴋᴛÓʀʏ ᴡ ᴋᴏŃᴄᴜ ᴘʀᴢᴇᴍÓᴡɪŁ ɪ ᴛᴏ ᴡ ᴅᴏᴅᴀᴛᴋᴜ ᴘᴏ ᴘᴏʟꜱᴋᴜ? ᴅᴀᴊᴄɪᴇ ᴋᴏɴɪᴇᴄᴢɴɪᴇ ᴢɴᴀĆ, ᴄᴢʏ ꜱɪĘ ᴛᴇɢᴏ ꜱᴘᴏᴅᴢɪᴇᴡᴀʟɪŚᴄɪᴇ!! ᴘɪꜱᴢᴄɪᴇ ᴋᴏɴɪᴇᴄᴢɴɪᴇ ꜱᴡᴏᴊᴇ ᴏᴘɪɴɪᴇ!! 🤗❤️❤️🤗🤗❤️❤️🤗❤️🤗❤️🤗🤗❤️
ʙᴜᴢɪᴀᴄᴢᴋɪɪɪ ᴍɪꜱɪᴇ ᴋᴏᴄʜᴀɴᴇ ᴡɪᴅᴢɪᴍʏ ꜱɪĘ ᴡ ɴᴀꜱᴛĘᴘɴʏᴍ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀʟᴇ!! ɴɪᴇ ᴢᴀᴘᴏᴍɪɴᴀᴊᴄɪᴇ ᴏ ᴛʏᴍ, Żᴇ ᴊᴇꜱᴛᴇŚᴄɪᴇ ᴡꜱᴘᴀɴɪᴀŁʏᴍɪ ᴏꜱÓʙᴋᴀᴍɪ!! ʙĄᴅŹᴄɪᴇ ᴢᴀᴡꜱᴢᴇ ꜱᴏʙĄ!! ᴊᴇꜱᴛᴇŚᴄɪᴇ ᴄᴜᴅᴏᴡɴʏᴍɪ ɪꜱᴛᴏᴛᴋᴀᴍɪ, ᴀ ᴛᴇɴ Śᴡɪᴀᴛ ᴢᴏꜱᴛᴀŁ ꜱᴛᴡᴏʀᴢᴏɴʏ ᴅʟᴀ ᴡᴀꜱ!! 🤗❤️🤗❤️🤗❤️🤗❤️🤗❤️🤗❤️🤗❤️🤗❤️
ᴛᴜʟᴀꜱᴋɪɪɪɪ 🤗🤗❤️❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro