Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁ 30


ᴅᴢɪꜱɪᴀᴊ ᴡ ᴍᴇᴅɪᴀᴄʜ ᴘɪᴏꜱᴇɴᴋᴀ ᴋᴡɪᴀᴛᴜ ᴊᴀʙŁᴏɴɪ ᴘᴛ." ᴍɪᴀꜱᴛᴏ ꜱŁᴏŃᴄᴀ", ᴋᴛÓʀᴀ ᴘᴀꜱᴜᴊᴇ ᴅᴏ ᴛᴇɢᴏ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁᴜ. ᴢᴀᴄʜĘᴄᴀᴍ ᴅᴏ ᴏᴅꜱŁᴜᴄʜᴀɴɪᴀ.

ᴍɪŁᴇɢᴏ ᴄᴢʏᴛᴀɴᴋᴀ 😘🥰

__________________________________

ᴍᴀʀᴄᴇʟɪɴᴀ

Obudził mnie mocny ból głowy. To znaczyło jedno- złapał mnie kac. Kac morderca nie ma serca. Zapamiętajcie to zdanie. Na wieki wieków amen. Bo kac nie ma litości. Jak złapie to trzyma twardo. Miałam coś na zasadzie ścięcia mózgowego. Nie ogarniałam dosłownie niczego. Moje oczy drażniły promienie słoneczne, które akurat musiały padać na moją twarz, a na dodatek chciało mi się pić. Gardło mnie bolało srogo. Normalnie Saharę w ustach miałam.

Postanowiłam niczym poszukiwacz wody na pustyni znaleźć swoją oazę. Usiłowałam wstać, jednak poczułam, że jestem uwięziona w czyiś silnych ramionach. Spojrzałam na twarz osobnika, który " odebrał mi wolność". Był to nie kto inny jak Aleksy. Przez pewną chwilę wpatrywałam się w niego. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Pogłaskałam go po policzku i uśmiechnęłam się, a chłopak zamamrotał coś pod nosem.

Powróciłam do próby oswobodzenia się z jego ramion. W końcu mi się udało. Gdy wstałam spojrzałam na chłopaka z uśmiechem, a on sobie westchnął tak,j akby poczuł, że wstałam. Alek to był śpioch nad śpiochami. Jego nic nie obudzi. Dosłownie nic.

Pocałowałam go w policzek i rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu Patrycji i Janka, lecz ich nie ujrzałam, więc postanowiłam iść w stronę kuchni.

Szłam korytarzem w stronę wspomnianego wcześniej pomieszczenia. Po chwili usłyszałam głosy osób, które krzyczały na siebie tak głośno, że aż mnie głowa zaczęła jeszcze bardziej boleć. Ból ten był porównywalny do bicia dzwonów w kościele na Anioł Pański o dwunastej.

Byłam coraz bliżej kuchni, a głosy stawały się coraz głośniejsze.

- Janie Romanie Bytnarze czyś ty zwariował?! Upić się pod moim dachem?! Miałam cię za odpowiedzialnego człowieka! A ty tak po prostu zwinąłeś bimber z kredensu i to bez pozwolenia! Wiesz co będzie jak ojciec wróci i się dowie, że jego ukochany syn opróżnił z przyjaciółmi połowę butelki?! - krzyczała pani Bytnar.
- Mamo nie krzycz tak głośno! - krzyknął Janek.
- A co syneczku główka boli?! - powiedziała zażenowana mama Janka.- To trzeba było tyle nie pić drobny pijaczku! Bimber jest przecież mocniejszy od wódki!
- Proszę Pani niech Pani się na nas nie gniewa. My załatwimy nowy bimber dla Pana Stanisława. - powiedziała Patrycja, na co Janek spojrzał na nią dziękczynnym wzrokiem.

Weszłam do kuchni gdzie wszyscy się znajdowali.

- Dzień dobry. - powiedziałam uśmiechając się.- Mogłabym poprosić wody?
- Dzie..ń do..bry..- powiedziała pani Bytnar z miną jakby zjawę ujrzała i podała mi szklankę wody.
- Dziękuję.- uśmiechnęłam się.

Wypiłam wodę i odłożyłam szklankę na blat kuchenny po czym spojrzałam na wszystkich zgromadzonych w kuchni, których miny mówiły same za siebie.

- Coś jest nie tak?- zapytałam się.
- Tak.. znaczy nie !- powiedziała Patrycja.
- To w końcu tak czy nie?- zapytałam zaniepokojona.
- Twoje włosy..- powiedziała Patrycja.
- Coś z nimi nie tak? - powiedziałam zaniepokojona.
- Może lepiej jak sama to zobaczysz..- powiedziała Patrycja łapiąc swojego ukochanego za rękę.

Szybko pobiegłam do korytarza, gdzie wisiało wielkie lustro. Wyglądało tak, jak zaczarowane zwierciadło złej królowej z baśni o Królewnie Śnieżce.

Spojrzałam nie i ujrzałam swoje odbicie i pisnęłam tak, że pewnie cała kamienica mnie słyszała. Ba nie tylko kamienica! Pewnie i cała ulica!

Nawet udało mi się Aleksego obudzić, który szybko przybiegł w miejsce, gdzie się obecnie znajdowałam.

- Co się stało Marcyś? - zapytał przejęty.
- Spójrz w lustro! Moje włosy w połowie są rude! Są okropne!- krzyknęłam załamana.
- Spokojnie nie jest tak źle.- powiedział Dawidowski przytulając mnie.
- Nie jest tak źle?! Jest okropnie! A najgorsze jest to, że miałam być blondynką! Łaska pańska, że nie zafarbowałyśmy ich do końca!- krzyknęłam zrozpaczona i wtuliłam się do chłopaka.
- Nie ma sytuacji, z której nie da się wyjść.- powiedział i pogłaskał mnie po plecach.
- Zgadzam się z Alkiem. - powiedziała Patrycja wchodząc na korytarz.
- Tylko jak? W połowie jestem ruda..- westchnęłam.
- Moja mama może coś wykombinuje. To ona farbowała nieraz komuś włosy.- powiedział Janek i objął Patrycję.- Będzie dobrze zobaczysz.
- Mam nadzieję.- westchnęłam.

Pani Bytnar jak na zawołanie weszła na korytarz i zaczęła ilustrować nas wzrokiem.

- Co wy macie takie miny srającego kota za przeproszeniem.- powiedziała mama Janka.- Wszystko będzie dobrze. Spróbujemy uratować twoje włosy.
- Ale jak? Nie będą już czarne..- westchnęłam wtulając się do Alka.
- Słuchajcie zrobimy akcje " Liść dębu", a tak właściwie to potrzebujemy liście orzecha włoskiego.- powiedziała mama Janka.- Zrobimy z niego naturalną płukankę, która jak dobrze pójdzie zafarbuje ci włosy.
- Pani jest genialna! - powiedziałam uśmiechając się i nadal wtulając się do Alka.
- Dziękuję za komplement.- pani Zdzisia uśmiechnęła się.- Dobrze to ktoś by był tak dobry i poszedłby po liście orzecha włoskiego, który rośnie za kamienicą?
- Ja pójdę.- powiedział Aleksy i pocałował mnie w policzek.
- Ja mogę iść z tobą.- powiedział Janek.
- To panowie lecą szukać liści, a my drogie panie zajmiemy się przygotowaniem wrzącej wody.- powiedziała mama Janka z uśmiechem.
- Tak jest.- odpowiedzieliśmy chórem.

Jak postanowiliśmy tak też uczyniliśmy. Chłopcy udali się za kamienice, aby znaleźć liście orzechu włoskiego, natomiast ja i Patrycja wraz z panią Bytnar rozpoczęłyśmy przygotowania do akcji ratowania moich włosów.

ᴊᴀɴᴇᴋ

Wraz z Aleksym udaliśmy się za kamienice w poszukiwaniu jednego z składników płukanki. Dostaliśmy instrukcje od mojej mamy, że mają to być świeżo zerwane liście orzecha włoskiego lub zielone bądź brązowe łupki. Po sprawdzeniu okolicy na przyczajce podeszliśmy do drzewa.

- Ale to drzewo wysokie.- powiedziałem.
- Wszystko jest wyższe niż ty Rudzielcu. - zaśmiał się Aleksy.
- Ej ej! Ja nie jestem aż taki niski! - prychnąłem.
- Jesteś tak niski, że aby cię zobaczyć trzeba spojrzeć pod mikroskop! - powiedział Aleksy uśmiechając się cwanie.
- A ty jesteś taki wysoki, że zasłaniasz wszystkim widoczność!- odgryzłem się.

Po chwili usłyszeliśmy kogoś krzyk.

- Mieliście szukać liści, a nie cisnąć po sobie!- krzyknął damski głos.

Spojrzałem w okno od mojego mieszkania i ujrzałem w nim moją ukochaną. Jest taka słodka jak się złości.

- My właśnie mieliśmy je zbierać! Prawda Aleksy? - krzyknąłem.
- Ależ oczywiście! - również krzyknął Aleksy.
- Właśnie widzę! Macie 5 minut! - krzyknęła kasztanowłosa i zamknęła okno po czym zniknęła w odmętach mojego mieszkania.

Spojrzałem wymownie na Aleksego.

- Kto zbierze więcej liści ten wygrywa! - powiedziałem i zabrałem się do zbierania liści.
- Osz ty! - powiedział Aleksy i również zaczął zbierać liście.

Po chwili i ja i on mieliśmy w rękach garść liści.

- Proponuje remis panie Dawidowski.- powiedziałem trzymając w dłoniach liście.
- Niech ci będzie Rudzielcu.- powiedział uśmiechając się również trzymając garść liści w dłoniach.

Razem z Alkiem zawsze ze sobą rywalizujemy oraz dokuczamy sobie na różny sposób. Jednak jesteśmy dla siebie jak bracia. Oboje byśmy wskoczyli za sobą w ogień.

- To co lecimy do domu?- zapytałem.
- Lecimy. - powiedział Dawidowski uśmiechając się.

Skierowaliśmy się w stronę mojego mieszkania. Wyszliśmy po schodach i dotarliśmy do miejsca docelowego. Otworzyliśmy drzwi i wkroczyliśmy do środka.

- Jesteśmy! - krzyknąłem na cały dom.

ᴍᴀʀᴄᴇʟɪɴᴀ

- Macie to o co prosiłam? - powiedziała z kuchni pani Bytnar.
- Oczywiście. - powiedział Alek i wraz z Jankiem weszli do kuchni, gdzie obecnie znajdowałam się wraz z Patrycją i mamą Janka.
- Świetnie. Dziękuję wam.- powiedziała pani Zdzisia uśmiechając się.

Mama Janka zaczęła płukać liście pod bieżącą wodą. Obejrzała każdą sztukę z osobna i włożyła do garnka. Naczynie postawiła na palniku i przykryła je pokrywką. Pani Bytnar uważnie przez dziesięć minut obserwowała wywar po czym odcedziła go.

- Gotowe. Zapraszam Cię kochana do łazienki. Zrobię wszystko co w mojej mocy, abyś nie musiała ich ścinać.- powiedziała pani Bytnar.
- Tak jest. Dziękuję Pani. - kiwnęłam głową i spojrzałam na moich przyjaciół.- Moglibyście zająć się Szarikiem. Leży w salonie na kanapie.
- Oczywiście zajmiemy się nim. Niczym się nie martw.- powiedziała Patrycja uśmiechając się.
- Kochani jesteście.- uśmiechnęłam się i wraz z mamą Janka poszłam do łazienki.

Gdy dotarłyśmy do łazienki pani Bytnar podjęła się akcji ratowania moich włosów. Nałożyła na końcówki moich włosów wywar i kazała chwilę poczekać. Po odczekaniu odpowiedniej ilości czasu mama Janka zaczęła spłukiwać płukankę. Po raz kolejny musiałam poczekać aż włosy podeschną, a gdy tak się stało pani Bytnar spojrzała na nie i powiedziała:

- Marcelino ja nie chcę cię martwić, ale ta płukanka niezbyt pomogła.. Nie uzyskałyśmy efektu jaki chciałyśmy..- powiedziała smutnym głosem pani Bytnar.- Trzeba będzie je podciąć..
- Zrobiła Pani co tylko mogła.. Dziękuję za wszystko.. Skoro Pani musi to niech Pani je tnie..- powiedziałam spuszczając wzrok.- Kończ waść wstydu oszczędź..*

Mama Janka wzięła w dłoń nożyczki i z chirurgiczną precyzją zaczęła podcinać pasma moich włosów.

Spoglądałam na ziemię gdzie spadały kosmyki moich włosów. Westchnęłam sobie. Chciałam być blondynką to prawie zostałam rudowłosa.

- Skończyłam. Możesz przejrzeć się w lustrze.- oznajmiła mama Janka.

Ze strachem spojrzałam w lustro i ujrzałam tam swoje odbicie. Moje włosy, które wcześniej sięgały do łopatek teraz były do mostka. Pocieszenie jest przynajmniej takie, że jestem w stanie zapleść warkocze. Tylko, że teraz nie będą już takie długie..

- W sumie nie jest tak źle.- powiedziałam.
- Powiem ci, że ładnie ci w tej długości.- powiedziała pani Zdzisia i uśmiechnęła się.
- Dziękuję za komplement.- uśmiechnęłam się i skierowałam się w stronę wyjścia z łazienki.- Jeszcze raz dziękuję za wszystko.
- Nie ma sprawy.- uśmiechnęła się i zaczęła sprzątać w pomieszczeniu.

Niepewnym krokiem zaczęłam iść w stronę salonu. Zbliżałam się do tego pomieszczenia coraz bliżej.

I bliżej.

Aż w końcu dotarłam na miejsce i weszłam do środka. Po chwili wzrok wszystkich obecnych w tym pomieszczeniu skierowały się na mnie.

- Niestety musiałam je ściąć..- powiedziałam stojąc nieśmiało.- Chyba nie jest, aż tak źle.
- Wyglądasz niesamowicie! - powiedział Aleksy.
- Zgadzam się z Aleksym po raz kolejny dzisiaj.- powiedziała Patrycja.
- Ja również.- powiedział Janek obejmując swoją ukochaną.
- Dziękuję.- powiedziałam rumieniąc się.

Nieśmiało usiadłam na kanapie i pogłaskałam Szarika uśmiechając się, na co szczeniak wesoło zamerdał ogonkiem.

- Zostało jeszcze tylko załatwić bimber dla mojego taty i podstawić kilka listów do Paprockiego.- powiedział Janek.
- Tylko, że ja nie mam przy sobie dokumentów.. I Aleksy też nie.- powiedziałam głaszcząc Szarika. - Jak nas złapią to będziemy mieć przerąbane.
- Możemy pod drodze zahaczyć o twój dom i pójść do Zośki po papiery dla Aleksego.- powiedziała Patrycja wtulając się do Janka.
- O i mamy zażegnaną sytuację kryzysową.- zaśmiał się Janek.
- Dokładnie.- powiedziałam uśmiechając się.
- To co lecimy? - zapytał Alek.
- Lecimy.- odpowiedzieliśmy chórem.

Cała nasza czwórka i pies. O kurdeczke normalnie jak czterej pancerni i pies. No tylko, że my nie mamy czołgu. A szkoda. Wracając to wszyscy wyruszyliśmy w drogę.

🌟

Byliśmy już na targu, gdzie szukaliśmy szmalcownika bimbru. Czyli osoby, która sprzedaje trunek przemycając go tuż przed nosem Niemców. Przed przybyciem na to miejsce zrobiliśmy tak jak planowaliśmy, czyli zahaczyliśmy o mój dom oraz poszliśmy do Zośki. Ja i Aleksy możemy teraz iść spokojnie ulicami miasta, ponieważ mamy już dokumenty. Zośka dzisiaj z samego rana wyrobił dla Alka nową kenkartę. Od teraz zwie się Aleksy Czerwiński. Powiem wam, że całkiem nieźle podrobiony ten dokument.

Szliśmy targiem rozglądając się. Aż w końcu na horyzoncie pojawił się handlarz bimbrem. Pewnie się zastanawiacie skąd wiem, że to on. Otóż wyczułam lekki zapach spirytusu, który łączył się z inną nieznaną mi wonią. Jakoś trzeba się maskować prawda?

- Dzień dobry.- powiedzieliśmy chórem.
- Dzień dobry. Co dla was drogie panie i panowie? Jakiś spirytusik, a może coś mocniejszego?- zapytał uśmiechając się i rozglądając czy w pobliżu nie było żadnego patrolu.
- Poprosimy bimber.- powiedział Janek trzymając Patrycję za rękę.
- Mam akurat całkiem dobry na stanie, ale wiecie wszystko ma swoją cenę. Za darmo to nawet w mordę nie dają.- powiedział handlarz i wyciągnął butelkę bimbru.
- Ile więc?- zapytał Janek.
- 100 złotych.- powiedział handlarz.
- Drogo..- powiedział Janek.- Nie mógłby Pana trochę spuścić z ceny?
- Oj nie ma mowy. Z czegoś trzeba żyć takie czasy.- powiedział handlarz.
- Prosimy Pana.- powiedziałam.
- Wybaczcie, ale nie.- powiedział.

Szarik momentalnie zeskoczył z moich rąk i zaczął gryźć handlarza w nogawkę od spodni.

- Dobrze już dobrze spuszczę o połowę ceny, ale zabierzcie ode mnie tego psa! - krzyknął wystraszony.
- Szarik puść.- powiedziałam, a szczeniak puścił nogawkę sprzedawcy i wrócił na moje ręce.

Janek zapłacił połowę ceny i otrzymał bimber. Szarik uratował nas w potrzebie. Akurat słabością tego handlarza był strach przed psami, a Szarik to nie jest zwykły pies. Jest kimś więcej. Jest naszym najlepszym kompanem i druhem.

- Szarik gdyby nie ty to ten gościu zerżną by nas na pieniądze.- powiedział Janek i pogłaskał szczeniaka po głowie, na co Szarik zaszczekał.
- Dokładnie. On chciał za bimber więcej niż jakbyśmy zwykłą wódkę kupili. Kosmiczną cenę wymyślił.- powiedziała Patrycja.
- Zgadzam się z tobą. Za dużo chciał za ten bimber, ale Szarik pogromca handlarzy nas ocalił.- zaśmiałam się.
- Szarik masz nowy przydomek.- zaśmiał się Alek i pogłaskał pieska.
- Widzisz Szarik jesteś bohaterem dzisiejszego dnia.- zaśmiałam się i przytuliłam szczeniaka.- To co teraz kierunek restauracja Paprockiego?
- Dokładnie tak.- powiedział Aleksy uśmiechając się. - Pięknie ci w tych włosach.- szepnął mi na uszko, na co się zarumieniłam.

🌟

Dotarliśmy właśnie do celu - restauracji Paprockiego. Kurde powiem wam, że chłop się ustawił. Te przedsiębiorstwo było bardzo ekskluzywnie urządzone.

- Kto podstawi pierwszy list? - zapytałam patrząc na restaurację.
- Hm.. No nie wiem jest tam dużo szkopów..- powiedział Janek.
- Może Szarik?- zapytałam.- Jest mały i mógłby niezauważenie przemknąć się i zostawić list.
- Dobry pomysł.- powiedział Janek i podał mi list.

Postawiłam psiaka na ziemi i kucnęłam przed nim.

- Słuchaj słodziaku. Musisz przejść niezauważenie obok szwabów i zostawić list w środku. Rozumiesz?- powiedziałam, na co piesek zapiszczał. Wyglądał tak, jakby wszystko rozumiał co do niego powiedziałam. Wziął ode mnie lis do pyszczka i pobiegł w stronę restauracji.- Tylko uważaj na siebie...- dodałam szeptem.
- Zobaczysz napewno mu się uda.- powiedział Alek.
- Mam nadzieję..

Czekaliśmy na szczeniaka, aż w końcu po pewnym czasie wybiegł z restauracji oczywiście zwędził przy tym kiełbasę bo jakże by inaczej, a za nim było słychać krzyk kucharza.

- Szkodnik!- krzyknął kucharz, który najprawdopodobniej był Polakiem.

Szarik szybko podbiegł do mnie i wskoczył mi na ręce.

- Niech Pani trzyma psa krótko! - krzyknął rozwścieczony kucharz i zniknął w odmętach restauracji.

List podstawiony. Po drodze wykonamy jeszcze parę głuchych telefonów.Jeżeli to nie przekona Paprockiego do zakończenia współpracy z Niemcami. Sięgniemy po grubszy kaliber.
___________________________________
* popularny frazeologizm z powieści Henryka Sienkiewicza pt." Potop", który wypowiada Andrzej Kmicic w chwili, gdy pojedynkuje się z Michałem Wołodyjowskim.
__________________________________
ᴡɪᴛᴀᴊ ʟᴜᴅᴜ ᴡᴀᴛᴛᴘᴀᴅᴀ! 😂🥰

ɴɪᴇ ᴡɪᴇᴍ ᴄᴢᴜᴍᴜ, ᴀʟᴇ ꜱᴘᴏᴅᴏʙᴀŁᴏ ᴍɪ ꜱɪĘ ᴛᴀᴋɪᴇ ᴘʀᴢʏᴡɪᴛᴀɴɪᴇ. ᴍᴀᴍ ɴᴀᴅᴢɪᴇᴊĘ, Żᴇ ꜱɪĘ ɴᴀ ᴍɴɪᴇ ᴢᴀ ᴛᴏ ɴɪᴇ ᴏʙʀᴀᴢɪᴄɪᴇ 🥺🥺😂😂

ᴡ ᴅᴢɪꜱɪᴇᴊꜱᴢʏᴍ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀʟᴇ ʀᴀᴛᴏᴡᴀɴɪᴇ ᴡŁᴏꜱÓᴡ ᴍᴀʀᴄʏꜱɪ. ᴏꜱᴛᴀᴛᴇᴄᴢɴɪᴇ ɴɪᴇꜱᴛᴇᴛʏ ʙɪᴇᴅᴜʟᴋᴀ ᴍᴜꜱɪᴀŁᴀ ᴊᴇ ŚᴄɪĄĆ, ᴀʟᴇ ᴍᴏŻɴᴀ ᴘᴀᴛʀᴢᴇĆ ɴᴀ ᴛᴏ ᴢ ɪɴɴᴇᴊ ꜱᴛʀᴏɴʏ. ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴᴀ ɴᴏᴡĄ ᴍᴏᴅĘ ᴡᴘʀᴏᴡᴀᴅᴢᴀ 😂😂😂😂

ŻʏᴄᴢĘ ᴡꜱᴢʏꜱᴛᴋɪᴍ ᴍɪŁᴇɢᴏ ᴅɴɪᴀ/ ᴡɪᴇᴄᴢᴏʀᴜ / ɴᴏᴄʏ

ᴛᴜʟᴀꜱᴋɪ🤗🤗🤗❤️❤️❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro