ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁ 49
ᴅᴢɪꜱɪᴀᴊ ᴡ ᴍᴇᴅɪᴀᴄʜ ᴘɪᴏꜱᴇɴᴋᴀ ᴋᴡɪᴀᴛᴜ ᴊᴀʙŁᴏɴɪ ᴡ ᴡʏᴋᴏɴᴀɴɪᴜ ᴢ ᴊᴜʟɪĄ ᴘɪᴇᴛʀᴜᴄʜĄ ᴘᴛ." ᴅʀᴏɢɪ ᴘʀᴏꜱᴛᴇ", ᴋᴛÓʀᴀ ᴘᴀꜱᴜᴊᴇ ᴅᴏ ᴛᴇɢᴏ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁᴜ. ᴢᴀᴄʜĘᴄᴀᴍ ᴅᴏ ᴏᴅꜱŁᴜᴄʜᴀɴɪᴀ.
ᴘꜱ. ᴊᴇŻᴇʟɪ ᴊᴇꜱᴛᴇŚ ꜰᴀɴᴇᴍ ʀᴏᴍᴀɴꜱÓᴡ ᴛᴏ ʙᴀʀᴅᴢᴏ ᴄɪĘ ᴘʀᴢᴇᴘʀᴀꜱᴢᴀᴍ 🤣🤣🤣❤️❤️
ᴍɪŁᴇɢᴏ ᴄᴢʏᴛᴀɴᴋᴀ!! 😘😘😘
__________________________________
ᴍᴀʀᴄᴇʟɪɴᴀ
Pierwsze promienie słoneczne poczęły wdzierać się przez klasztorne okiennice. Chciały one nadać ostatniego nacisku ciepła, pocieszyć ludzkie istnienie dawką nadziei. Czym jest nadzieja? Matką głupich? A może czymś więcej?
Człowiek musi trwać, wierzyć w lepsze jutro, posiadać chociaż źdźbło tej cudownej cnoty. Każdy z nas nawet Ci, którzy twierdzą, że ich nadzieja już umarła tak naprawdę muszą mieć coś, co trzyma ich przy istnieniu. To właśnie jest nadzieja, lecz przyjmująca inną postać.
Nie było już chmur na niebieskim, czystym niebie. Sklepienie niebieskie jakoby w jednej chwili spustoszało. Zmieniło ono barwę na burą, a wręcz szarą. Wiał zimny, porywisty, mocny wiatr, który przypominał wszystkim o tym, że rozpoczynał się wrzesień. Pierwszy z jesiennych miesiąców. Ptaszęta, jak co rano śpiewały swą okazało skomponowaną pieśń, która niczym ballada chwytała ludzi za serca.
Nie mogłam uwierzyć, że już zaczyna się jesień. Niezbyt byłam jej fanką, często marzły mi dłonie i chodziłam przeziębiona. Plusem tej sytuacji mogło być jedynie to, że mogłam pić gorącą herbatkę z miodem. Och ile bym dała, żeby wziąć chociaż drobnego łyczka tego napoju! Albo gorącego kakao! Matko ludzie, wiecie ile miesiący nie miałam w ustach kakaa? A ile moje podniebienie nie czuło smaku miodu?
Zdecydowanie za długo! Lecz dzięki temu nauczyłam się doceniać to, co mam. Albowiem cieszmy się z małych rzeczy, gdyż one są zalążkami naszego pierwotnego szczęścia. Gdy pogrążam się w swych myślach, rozkmieniając, nad tymi wszystkimi rzeczami, to stwierdzam, że co mi po szklance herbaty z miodem, albo po cholere mi jakieś kakao, jeśli obok mam cudownych ludzi, którzy mnie otaczają i obdarzają swym wsparciem.
Co ja bym bez nich zrobiła?
Bez Patrysi, która zawsze ma dla mnie siostrzaną radę, walnie jakimś żartem, wysłucha, wspomoże, podniesie na duchu. Piękna, o oczach niebieskich, niczym niebo. Dziewczyna z charakterem i nutką szaleństwa. Nasze żarty były hitem! Musimy koniecznie do nich wrócić! Do końca życia zapamiętam miny ludzi, którzy pewnie uważali nas za niezdrowe umysłowo, ale co tam! Jak się bawić to na całego i w dobrym towarzystwie! Kreatywna, utalentowana wszem i wobec w każdą stronę, mądra, czegóż pragnąc więcej?
Chłopaki ustawiać się w kolejce!
A no tak, sorki lepiej, jednak tego nie róbcie.
Bo was Janek dojedzie.
On to jest zazdrośnik jakich mało, gdyby mógł to by zabrał Patrycję w jakieś zaciszne miejsce, wiecie tylko we dwoje. Uwiłby sobie z nią przytulne gniazdko, doczekaliby się pociech. Rudowłosy ma dość specyficzne marzenie o gromadce dzieci, o dość nietypowych imionach. Raz wspomniał, że by nazwał dziecko Felicyta albo Perpetuła. Wiecie Felicyta to jeszcze takie imię z nutką romantyzmu, ale Perpetuła?! No proszę Cię Janek! Po moim trupie! A bardziej Patrycji, bo jak to usłyszała to przez miesiąc Rudzielcowi buziaków nie dawała!
Chodził jak struty.
Piękny widok.
Lecz mimo tego i tak nie wiem, co bym zrobiła również bez Jasia. Bez tego Rudego grzyba, który tylko chodzi i robi innym psikusy. Taki z niego kawalarz, ale trzeba przyznać, że nikt nie umie rozładować atmosfery jak on! Jest wprost stworzony do tego, aby rozweselać ludzi. To swego rodzaju czynnik sprawczy uśmiechów ludzkiego istatnienia. Oprócz tego posiada również liczne talenty. Geniusz matematyczny, mózg majsterkowania, architekt i długo by wymieniać!
A co mogłabym zrobić bez złotowłosego chłopca o oczach niebieskich, niczym bezgwiezdne niebo. Wysoki, dobrze zbudowany, chodzący wulkan energii, która rozpiera go wzdłuż i wszerz. Troskliwego, pomocnego, niesamowitego dryblasa cieszącego się jak dziecko z drobnostek życia codziennego. Mówią, że ideały nie istnieją.
Sądzę, że jednak ktoś się pomylił w tej kwestii!
Zgłaszam zażalenie!
Ten złoty chłopiec jest moim ideałem. Postawą, jaką prezentuje mnie zadziwia. Staram się od niego wiele nauczyć. Jest moją ostają zawdzięczam mu wiele. Lecz przede wszystkim jest panem mojego serduszka, które oddałam mu już w dzień naszego pierwszego spotkania. Gdy słyszałam jego głos, wręcz rozpływałam się, lecz nie chciałam, lub nie potrafiłam tego przed sobą przyznać.
Spędziliśmy właśnie pierwszą noc w klasztorze jezuitów nieopodal Olesinka. W zasadzie nie noc, bo gdy wrota klasztoru otworzył dla nas Ojeciec Laurenty zbliżał się świt. Można rzec, że dokonaliśmy czegoś niemożliwego. Przeprawiliśmy się przez jezioro umazani błotem! Znaczy w zasadzie nadal jesteśmy nim umazani, a do tego cali oblepieni piaskiem na całym ciele. Czekamy na wiadro ciepłej wody do umycia, ale nie ukrywam, że niezbyt wiem, co się dzieje, bo przysypiało mi się co chwilkę.
- Marcyś.- odezwał się niski melodyjny głos. Był niczym miód na moje serce.
- Minutkę. - szepnęłam wzdychając, jak zmęczone dziecko.
- Księżniczko za chwilkę sobie pośpisz obiecuję. Proszę otwórz śliczne swe oczęta.- poczułam dłoń na swych włosach, która mnie po nich gładziła.
- Oj misiu chcesz zbudzić marudną bestię? - zachichitałam cicho otwierając powoli zmęczone oczy. - Długo nie spałam. Mogę być marudna. Robisz to na własną odpowiedzialność.- oznajmiłam grożąc mu paluszkiem.
- Przeżyje młoda przeżyje.- zaśmiał się całując mnie w czubek głowy.- Przeżyłem już wiele humorków panienki. Tak między nami złośnica chyba jest najtrudniejsza do przetrwania. - szepnął puszczając mi oczko.
- Maruda jest dość podobna.- zachichotałam rozglądając się po pomieszczeniu.- Gdzie jesteśmy i gdzie banda Rudzielców?
- Okiełznamy i marude mała.- kliknął mnie w nosek, na co go zadarłam.- Ojciec Laurenty przydzielił nam wolną cele klasztorną po jakimś zmarłym zakonniku, a Rudzielece poszły do kuchni. Mają pomóc przygotowywać posiłek.- oznajmił pomagając mi usiąść na drewnianej ławie, aby nie pobrudzić łóżka od przylepionego na ciele piasku.
- Skoro tak mówisz misiu, to ci wierze bezgranicznie. - przetrałam zaspane oczęta, jak małe dziecko zbudzone ze snu.- Mam nadzieję, że ugotują coś dobrego! Jestem głodna jak wilk! - zachichotałam całując go w policzek, a w tle słychać było burczenie mojego wygłodniałego brzucha.
- Ktoś tu jest strasznie głodny.- zaśmiał się blondyn sięgając po milutki materiał, który zanurzył w wodzie.- Cieszę się, że wraca ci apetyt. Ostatnio mało jadłaś.. martwiłem się..
- Konia z kopytami bym zjadła! - pisnęłam żywo gestykulując.- Mój kochany.. Nie chciałam żebyś się martwił..
To była prawda. Przez ostatnie zdarzenia: Aleję Szucha, nocne koszmary, dochodzenie do siebie, zabicie Hansa jadłam dość mało. Potrafiłam ugryźć tylko trochę śniadania, a przez resztę dnia tylko udawać, że coś zjadłam. Gdy tylko jakaś żywność trafiała do moich ust nie mogłam jej przełknąć, gdyż w gardle stała mi gula. Wszystko to prawdopodobnie było wynikiem stresu, przez co schudłam dość znacząco, gdyż wcześniej dobre sukienki, teraz były na mnie przydużawe.
Wszystko zmieniło się po spotkaniu z moją mamą. Postanowiłam w jakiś sposób wziąć się w garść i zostawić przeszłość za sobą, co nie było proste. Staram się żyć teraźniejszością i cieszyć się chwilami spędzonymi z najbliższymi, dzięki którym dochodzę do siebie.
Zabicie Hansa było swego rodzaju gwoździem do trumny, który strasznie mnie przybił. Nie chciałam zabijać. Mimo, że wiedziałam, że gdybym tego nie uczyniła siedzieliśmy teraz na Alei Szucha zamęczeni na torturach lub w jakiejś piwnicy. Nie zrobiłam tego, żeby chronić własny tyłek. Zrobiłam to dla moich przyjaciół, dla Niego.
Ale czyż nie jest tak, że gdy zabijasz mordercę sam stajesz się mordercą?
Życie ludzkie jest niczym paląca się świeca. Pan Bóg już chce ją zgasić. Tylko on wie, kiedy nadejdzie nasza godzina. Lecz dał nam Najwyższy również lekarzy, aby mogli osłonić ognik wykorzystując Jego chwilową nieuwagę. Ażeby ten jeden płomień mógł palić się troszeczkę dłużej.
Niestety nie tylko On może zdmuchnąć świeczkę..
Człowiek, człowiekowi może zagasić płomień w jednej chwili tym samym odbierając komuś życie. Niemcy gaszą codziennie tysiące, jak nie miliony świec, które mogły jeszcze płonąć długo, aż do później starości.
- I to mi się podoba! Nie ukrywam, że mój brzuch to mi marsza wygrywa! Najchętniej taką dorodną jagodziankę mojej mamy bym skosztował! Taką prosto z pieca! - rozmarzył się przymykając przez moment niebieskie oczka.- Zawsze będę się o Ciebie martwił.. - odrzekł wynurzając materiał wykręcając go z nadmiaru wody.
- Oj Aluś Aluś ty głodomorku! Robisz smaka! Pani Jadzia gotuje wyśmienicie! - zachichotałam.- A ja będę zawsze martwić się o Ciebie.. - powiedziałam łapiąc z nim kontakt wzrokowy.
- Oj Marcelka Marcelka głodna to panienka! - zaśmiał się kucając naprzeciwko mnie.
Spoglądał prosto w moje ciemne oczy. Powiedzcie czy śnie? Od jego wzroku wręcz rozpływałam się, a nogi i reszta ciała stawały się jak z waty. Serce moje wybijało oberka, a policzki stawały się czerwone, niczym pączek piwoni.
- Moją jesteś. Kocham Cię i przysięgam Cię chronić. Nie cofnę się nawet przed ofiarą życia. - zaczął powoli obmywać moją brudną buzię z błota gładząc ją delikatnie umoczonym wcześniej materiałem.
- Twoją i tylko Twoją. - odrzekłam pewnie obserwując każdy jego ruch, który był tak delikatny jakby bał się, że jestem z porcelany, a przy jednym dotknięciu zbiję się na milion kawałeczków.- A ja kocham Ciebie nad życie! Nie pozwolę Ci odejść słyszysz?! Nie zostawiaj mnie nigdy! Obiecaj.. Obiecaj, że tego nie zrobisz.
Zapadła chwilowa cisza, a niebieskooki nie zaprzestawał swojej czynności.
- Obiecaj głupku słyszysz?! - krzyknęłam, przez co poczułam delikatny pocałunek złożony na moich ustach. Był taki czuły i przepełniony miłością.
Co to jest miłość?
Czy to uśmiech z mojego lustra?
Czy to usta, czy dłonie twe?
- Obiecuję moja złośnico.- wyszczerzył się pokazując przy tym szereg białych zębów. Myślałam, że rozpłyne się wtedy w sekundzie. Co ten chłopak ze mną robi?
- Oj ty mój głupolu.- odparłam rumieniąc się.
- Lubie jak się rumienisz.- oznajmił kończąc przemywać moją twarz. W ramach rewanżu wzięłam w dłonie drugi skrawek materiału i również uczyniłam to, co mój ukochany.- Masz takie słodkie polisie jak taki bobasek.
- Rumienie się, bo mnie zawstydzasz! - pisnęłam delikatnie obmywając jego buzie z błota oraz piasku.- Te polisie mój kochany są jak wiewiórka potrafię w nich zmieścić mnóstwo herbaty! Bo zdarza mi się ją podkradać i muszę ją szybko pić, żeby nikt się nie skapnął, że jestem złodziejaszkiem.
- Jestem czynnikiem sprawszym rumieńców Marceliny Łucji Kochanowskiej.- wypiął się dumny.- Ty mała cwaniaro! Tyle razy zrobiłem sobie herbatę i zawsze magicznym sposobem zniknęła! Teraz już wiem, kto był złodziejaszkiem! - pogroził mi paluszkiem.- Należy mi się rekompensata!
- Jaki dumny.- zachichotałam niewinnie.- Obiecuję, że zrekompensuje Ci stratę herbaty Aluś. Jak wrócimy do domu zrobię Ci szklankę po mistrzosku z dwiema łyżeczkami cukru! Ma się kontakty na bazarku. - cwana minka i otarłam mu twarz suchym ręcznikiem.
- Kusząca propozycja, na którą przystanę, lecz oprócz tego chce buziaczka. W usta. Z wielką miłością i musisz wykrzyczeć jak bardzo mnie kochasz żeby świat o tym wiedział. Oczywiście w Warszawie. - odparł szczerząc się.- M.. Mogę?- zapytał nieśmiało wskazując na moją sukienkę.
Moje lica oblały się wręcz krwistoczerwonym rumieńcem. Zawstydziłam się wprost niesamowiecie, jednak ufałam mu bezgranicznie. Wiedziałam, że mogę czuć się przy nim bezpiecznie. Bo czymże byłaby relacja zbudowana na nieufności, nieszczerości oraz strachu przed sobą?
Nie można byłoby tego uczucia nazwać miłością.
O miłości wiemy niewiele. Z miłością jest jak z gruszką. Gruszka jest słodka i ma kształt. Spróbujcie zdefiniować kształt gruszki.~ Andrzej Sapkowski, Ostatnie życzenie.
- Jasne.. - opowiedziałam wpatrując się w jego oczy.
Młody, blondwłosy mężczyzna powoli rozpiął moją brudną sukienkę, która była pokryta błotem, piaskiem i kij wie, czym jeszcze. Obserwowałam jego każde poczynanie uważnie, oczywiście rumieniąc się, bo jakże inaczej. Każdą czynność wykonywał z wielką delikatnością bojąc się że mnie wystraszy.
Poczułam materiał mojej sukienki na plecach, gdyż chłopak ściągnął narazie tylko górę. Tym sposobem skończyłam półnaga przed Maciejem Aleksym Dawidowskim. Czułam się strasznie, ale to strasznie skrępowana, kiedy czułam na sobie jego wzrok. Moje ciało, w wielu miejscach pokryte było bliznami, ktorych szczerze z całego serca nienawidziłam, przez co mój wstyd się potęgował.
Aleksy sięgnął po kolejny skrawek materiału, który umoczył w ciepłej wodzie. Poczułam na skórze ciepły, miły materiał, którym chłopak pomagał mi się umyć. Gdy już mniej więcej się oswoiłam odwdzięczyłam mu się ściągając jego koszulę pomagając mu tym samym zmyć piasek z jego klatki piersiowej.
Niebieskie, jak tafla srebrzystej wody oceanu oczy wpatrywały się w moje oblicze. Serce wybijało mi oberka, albo coś szybszego. Nie znam się na tańcach. Czułam, jak jego serce mije w takim samym rytmie, jak moje.
Spotaknie z pełną miłością spojrzeń.
Przyjemny, hipnotyzujący dotyk.
Poczułam jego usta na swoich.
Oddałam pocałunek bez wahania. Kłębiły się w nim najróżniejsze uczucia. Ręce chłopaka spoczęły na mojej talii, a moje na jego ramionach. Przyciągnął mnie do siebie blisko, jakby chciał mnie chronić przed całym światem. Czułam miłość unoszącą się w powietrzu i to uczucie wzajemnej troski. Czułam jego dłonie, które wędrują po moim ciele.
Skrzypienie podłogi.
Otwarte drzwi.
Poczucie czyjegoś wzroku na sobie.
Odskoczyliśmy od siebie jak poparzeni.
- Mam nadzieję, że nie doszło tutaj do niczego więcej niż ujrzałem. Co moje oczy ujrzały tego nie odwiedzą.- odparł zmieszany mnich zakrywając oczy.
- My.. my..- chciałam coś powiedzieć, jednak nie byłam w stanie zakryłam się tylko koszulą Aleksego chowając za nim.
- P.. poniosło nas Ojcze. Przepraszamy. Nie doszło do niczego więcej ma Ojciec moje słowo.- odparł pewnie Aleksy przytulając mnie.- My tylko się m.. myliśmy.
- Ufam, że tak było. Bóg nie potępia miłości wręcz przeciwnie jej błogosławi. W końcu on sam jest miłością.- odrzekł.- Mam nadzieję, że dożyje, aby udzielić wam ślubu.
- Dożyje Ojciec dożyje.- odparł pewnie Aleksy.
- Oby tak było synu.- odparł.- A teraz was zostawię zejdźcie tylko później na posiłek. Gdy zostanie przygotowany usłyszycie bijący dzwon.- zatrzasnął drewniane drzwi krocząc w nieznane.
Schowałam się w nim niewinnie, jak dziecko, które znalazło swoje schornienie przed udrękami tego świata. Gdy już się uspokoiłam zawstydzony Aleksy pomógł mi się umyć i opatrzeć skaleczenia. Niebieskooki, gdy tylko ujrzał moje blizny, które odkryły się po kąpieli ucałował każdą z nich pomagając mi wdziać niebieską, przydużawą sukienkę.
- Skąd wzięliście nowe ubrania? - zapytałam nieśmiało.
- Załatwiliśmy z Jankiem. Mamy swoje sposoby maleńka.- puścił do mnie oczko, a moje serduszko zrobiło fikołka.- Musisz przytyć. Jesteś taka chuda..
- Skubańce jedne.- zachichotałam.- Proszę nie martw się misiu.. Obiecuję, że będę jadła każdy posiłek. Słowo Kochanowskiej
- położyłam rękę na sercu, a później dałam mu buziaka w usta.
- Trzymam za słówko księżniczko.- odparł uśmiechając się nieznacznie kończąc się myć. Nie minęła chwila, aż prezentował się okazale w nowej białej koszuli, kamizelce w czarno-białą kratę oraz czarnych spodniach.
Usłyszeliśmy po raz kolejny skrzypienie podłogi oraz szczekanie psa i chichoty. Drewniane drzwi po raz kolejny otworzyły się, lecz w nich nie stanął już okapturzony mnich. Tylko.. mój pies z kiełbasą w pysku merdający ogonem, jak nigdy wcześniej oraz banda chichoczących Rudzielców w nowych ubraniach z.. właśnie skąd? Tego nie wie nikt.
- Lansuje nowy taniec panowie, panie miłosny przekładaniec na skwerze w sianie!- zaśpiewał Janek wychodząc na stół i kręcąc jakieś dziekie obroty.
- Debil! - zaśmiała się Patrycja strzelając facepalma.
- Ale Twój! - dał nacisk na drugie słowo kręcąc się. - Tancerka w kabarecie jak Ewa w rajuuuu swym jabuszkiem kusi, wdzięki rozdaje! - dośpiewywał.
- On tak od kiedy tutaj przyszliśmy! Nie wiem, jak wy, ale jestem strasznie zmęczona, a temu włączyły się jakieś pokłady energii jakby był naćpany! - opowiadała machając rękami.- A do tego, spotkaliśmy jakiegoś mnicha Ojciec Laurenty powiedział, że to brat Benedykt, który w skupieniu kontempluje nad modlitwą i mało co się odzywa. Wiecie, co on zrobił? Nie dość, że nie pozwolił mu się modlić to jeszcze go rozśmieszył tak, że cały klasztor słyszał! Tak rechotał!
- No taki smutny chłopaczek się wydawał to mu pomogłem! - zaśmiał się, a wręcz zarechotał zeskakując z drewnianej ławy.- Mnisi powinni być bardziej radośni.
- Jego coś opętało! Egzorcyzmy trzeba odprawić! - zachichotałam głaszcząc Szarika.- Co Szarol masz kiełbaskę? Mógłbyś się podzielić! - pisnęłam chichocząc głośniej, gdy zaczął lizać moją twarz.- A jakiś Ty czyściutki! I nie zlepiony!
- Gdyby mnie tak myziała, jak tego psa.- odparł udając pokrzywdzonego Aleksy.
- No chodź tu głuptasie! Jasne, że Cię pomyziam! - pocałowałam go czule przez dłuższą chwilę, drapiąc za uszkiem.
- Ej dobre sobie nie trzeba mi żadnych egzorcyzmów! - rechotał tak strasznie, że wszyscy dookoła zaczęli rechotać razem z nim.
No mówiłam Janek to chodzący uśmiech i generator uśmiechu. Skończyło się tak, że każde z nas walało się po ziemi rechotając w niebogłosy. Szarik patrzył na nas zajadając się kiełbasą. Ciekawa jestem, co on wtedy on nas musiał myśleć.
Usłyszeliśmy dosyć głośny, ręczny dzwonek, który rozbrzemiewał wśród ścian klasztornych. Wiedzieliśmy, że musimy się uspokoić i zejść na posiłek tak, jak przykazał Ojciec Laurenty. Ciekawa z niego postać niby cicha, spokojna, a jednak zna się na miłości.
- Ty Aleksy mam pomysł! - wypowiedział ścierając łzę ze śmiechu Janek.- Zapuśćmy brody! Ten, kto wytrwa w niej dłużej ten wygrywa dwie butelki czystej!
- Ani się waż Aleksy będziesz drapał! - pisnęłam grożąc mu paluszkiem.
- Nie wyobrażam sobie Ciebie w brodzie! Coś ty najlepszego wymyślił! - powiedziała Patrycja gestykulując.- Po pierwsze Aleksy wisi mi już czystą za ostatnio. I harcerze nie piją!
- Czysta wódka ani munduru, ani honoru nie plami.- odezwał się Aleksy. - Ale księżniczko to tylko na czas zakładu! Obiecuję, że nie będę drapał.- zrobił słodką minkę i maślane oczka.
- Patrysiu kochana z brodą, czy bez będę tak samo przystojny. - ta jego wrodzona skromność.- O i Aleksy święte słowa powiedział!
- Ta twoja wrodzona skromność. Masz rację będziesz przystojny z brodą, czy bez i tak będę Cię kochać.- oznajmiła składając czuły pocałunek na jego ustach.
- Czyli się zgadzasz?- zapytał Janek z iskierkami w oczach.
- Tak kochany. - oznajmiła kasztanowłosa.
I jak tu się nie oprzeć przystojnemu chłopakowi ze słodkimi oczkami i maślanymi oczkami?
No jak?!
Nie da się.
- No dobrze Aluś, niech Ci będzie.- odparłam.
- Dziękuję księżniczko, dziękuję! - krzyknął uradowany jak dziecko porywając mnie przy tym na ręce i kręcąc.
- Ty wariacie! Jeszcze nas wywrócisz! - zachichotałam i poczułam jeszcze z parę razy jego usta na swoich.
- Te! Ferejna lecimy na jedzonko! - zaśmiała się Patrycja patrząc na nas szczęśliwa.
🌟
Posiłek był przepyszny. Zjadłam cały, a nawet poprosiłam o dokładkę. Aluś oczywiście mnie pilnował, abym zjadła i nie oszukiwała. Kochany jest, strasznie się o mnie martwi wiele to dla mnie znaczy i doceniam jego troskę, jednakże czasem obchodziłby się ze mną jak z jajkiem.
Ojeciec Laurenty zaproponował nam abyśmy dołączyli się do porannej modlitwy, a następnie odpoczęli. Mieliśmy wyśpiewać godzinki. Zakapturzony mnich zaprowadził nas do klasztornej kaplicy, przez której okiennice wpadały promienie słoneczne. Było to niezwykłe miejsce z drewnianymi, dębowymi klęcznikami, które obite były miękkim poszyciem na kolanach. Ośrodkiem centralnym pomieszczenia był marmurowy ołtarz, na którym odprawiana była Eucharystia. Zajęliśmy swoje miejsca uklęknając przed Najświętszym Sakramentem. Uczyniłam tedy znak krzyża wpatrując się w Tabernakulum.
W mojej głowie poczęły pojawiać się najróżniejsze myśli. Zastanawiałam się, czy Bóg godzi się na to wszystko, co się dzieje dookoła. Czy patrzy spokojnie z obłoków niebieskich jak jego córki i synowie giną za to, że choćby wyjdą z domu. Na ulicę spływające krwią niewinnych, rozpacz rodzin po stracie kogoś bliskiego.
Czy On może tak na to wszystko patrzeć i nie ingerować?
Czy On jest za to odpowiedzialny?
Może potrafi zrobić coś, co uratowałoby nas wszystkich?
A może Go nie ma lub obojętny jest Mu los Jego dzieci?
Najwyższy po to dał nam wolną wolę, abyśmy mogli decydować według własnego uznania, co powinniśmy czynić, co jest dla nas dobre lub złe. To człowiek, człowiekowi zgotował taki los. On nie jest niczemu winny i nigdy nas nie opuścił. Sam patrzy na ziemię i płacze z wszystkimi matkami, które straciły dzieci; z żonami, które pochowały mężów; z dziećmi, które zostały osierocone. Zawsze jest przy nas, w każdej chwili i każdym czasie.
- I u Syna Swojego łaskę uprosiła,
głód, chłód, powietrza wojny, od nas oddaliła.
Przez całą modlitwę byłam zamyślona. Wyrwał mnie z dumania dopiero ten fragment wyśpiewany przez mnichów. Ich głosy były takie piękne. Męskie, dostojne, niskie głosy wypełniły całą przestrzeń. Odbijały się one echem, przez co efekt był wręcz niesamowity jakoby sami anieli wstąpili z nieba i śpiewali na chwałę Panu.
- Niemcy! Niemcy na dziedzińcu klasztornym! - krzyknął wpadając do kaplicy przerażony brat Benedykt. To właśnie był ten, którego Janek rozśmieszył.
W kaplicy w jednym momencie zapanowały trzy rzeczy: gwar, strach i bezradność. Ostatnia z nich z pewnością jest najgorsza. Mieliśmy mało czasu. Oddział niemiecki przyjechał tutaj, aby nas znaleźć. Mam nadzieję, że nic się nie stało Irce, Witkowi i Marusi. Są tacy młodzi, mają córeczkę.. odrzucam te czarne myśli z swej głowy! Nie mogło im się nic stać! A może.. Nie! Niemcy pewnie sami stwierdzili, że muszą przeczesać też ten teren. W końcu to niedaleko od Olesinka.
Najciemniej pod latarnią.
- Słuchajcie! Spokojnie! - powiedział Ojciec Laurenty powstając z klęcznika.- Panienki za mną, a wy chłopaki migusiem do pralni przywdziać habity! I broń Boże nie ściągać z głów kapturów, bo zdradzi was fryzura!
Podziwiałam go, za wszystko, co robił. Gdy wszyscy trząśli portkami ze strachu on wziął sprawy w swoje ręce. Wymyślił plan, którym jeszcze dokładnie się nie podzielił. Wiedziałyśmy wtedy z Pati jedno - musimy mu zaufać i iść za nim. Pożegnałyśmy się więc z chłopakami czułym uściskiem. Nienawidzę pożegnań. Myślałam, że się popłaczę, lecz niebieskooki szepnął mi do uszka, że będzie mnie chronił.
-No już zaraz się zlecą! Niech Bóg ma nas w swojej opiece! - uczynił znak krzyża.- Bracie Franciszku zaprowadź ich do pralni. Wy dziewczęta za mną!
Uczyniłyśmy tak, jak nam przykazał. Poszłyśmy za nim do bocznej części kaplicy, w której znajdowały się.. grobowce. Każdy zakonnik za życia ma już przygotowany swój sarkofag w klasztornej kaplicy. Było ich mnóstwo, niektóre wydrążone w ścianie, inne zaś kamienne.
- Słuchajcie dziewczyny muszę zamknąć was w trumnie. Oprę zamknięcie tak, że będziecie miały dojście tlenu. Chowaliśmy tak ostatnio jedną żydowską rodzinę. Jeśli przyjedzie Obersturmbannführer Schneider to nie każe otwierać sarkofagu, gdyż jest bardzo religijnym człowiekiem. - oznajmił otwierając dwie trumny.
- Ufam, że Ojciec mówi prawdę.- odezwałam się.- Jesteś gotowa Pati? Będzie dobrze spokojnie.- pogłaskałam ją po ramieniu widząc, że była przerażona.
- Jestem gotowa. Mam nadzieję, że nie dostanę tam zawału. - odparła.
Weszłyśmy do trumien, a mnich ustawił zakrycie tak, aby była w niej mała szpara, która doprowadzała nam tlen. Dość dziwnie jest leżeć w trumnie za życia. To tak jakby żyć na swoim pogrzebie. To przecież oksymoron.
I tu właśnie powiedzenie: "Kto umarł ten nie żyje. Umarłem, a więc jestem." Nabiera dość innego znaczenia.
ᴀʟᴇᴋ
Jak mam być szczery to bałem się cholernie, lecz nie o siebie, a o Nią. Przyrzekałem ją chronić, aby żadny włos z jej główki nie spadł. Przeżyła już tak wiele, a tak niewiele ma lat. Nie potrafię opisać słowami jak radowało się me serce, gdy usłyszałem znów jej chichot, zobaczyłem uśmiech na jej porcelanowej buzi uśmiech, poczułem jej usta na swoich.
Dawno jej takiej nie widziałem. Wróciła do nas ta sama Marcysia, która często zadziera nosa; tupie nóżką, gdy jej się coś nie podoba; ma poczucie humoru. Nie pozwolę żeby jej coś zrobili. Jej blizny.. są na całym jej drobnym ciałku. Taka mała, a tyle wycierpiała..
Wraz z Jankiem przywdzialiśmy habity, według instrukcji Ojca Laurentego. Złożyliśmy ręce jak do modlitwy i wyszliśmy pokornie na przeciw armii niemieckiej, która zdążyła już wbić się do klasztoru i przeszukać jego gościniec oraz cele zakonników. Widziałem po rudowłosym, że również się trwoży i martwi o Patrycję. Wcześniej rozśpiewany, roześmiany teraz o kamiennej twarzy.
Doszliśmy do kaplicy i wraz z resztą mnichów dla niepoznaki poczęliśmy dalej śpiewać godzinki. Słyszeliśmy coraz głośniejsze stukoty oficerek, które echem odbijały się od kamiennej podłogi. Nagle poczułem przewiew na nogach. Tedy to właśnie Niemcy wparowali do kaplicy.
- Durchsuchen Sie die Kapelle sorgfältig! ( Dokładnie przeszukać kaplice!) - krzyknął najwyższy stopniem czyniąc znak krzyża wpatrując się w Tabernakulum.- Nur um den Altar der Chaps nicht zu entweihen!( Tylko nie zbezcześcić Ołtarza ćwoki!)
Tedy śpiewy modlitewne ustały, a wszyscy strwożeni powstali spoglądając w strone Niemieckich żołnierzy, którzy poczęli wykonywać rozkazy. Ten essesman był bardziej religijny niż wszyscy pozostali. Poraz pierwszy takiego spotykam. Był jakiś inny.
- Wer ist hier der Vorgesetzte?( Kto jest tutaj przełożonym?)
- Ich.( Ja.)- odrzekł pewnie Ojeciec Laurenty.
- Vater kennt mich schon. Ich will kein Blutvergießen. Lass es uns gütlich regeln. Gab es hier Neuankömmlinge aus Warschau?( Ojciec mnie już zna. Nie chce rozlewu krwi. Załatwmy to polubownie. Czy byli tutaj jacyś przybysze z Warszawy?)- zapytał essessman. Coś mi tu śmierdzi.
- Zu uns ist in letzter Zeit niemand gekommen, Herr Schneider. ( W ostatnim czasie nikt do nas nie przybył panie Schneider.) - oznajmił Laurenty.- Außer zwei Ordensbrüdern. Bruder Franciszek und Bruder Tomasz. ( Oprócz dwóch braci zakonnych. brat Franciszek i brat Tomasz.)
- Grüß Gott. ( Szczęść Boże.) - odrzekł w naszą stronę.
- Grüß Gott Obersturmbannführer. ( Szczęść Boże Obersturmbannführer.) - odpowiedziałem.- Momento mori.
Tedy Janek spojrzał na mnie przerażonym wzrokiem. Powiedziałem mu tylko samą najprawdziwszą prawdę tymi dwoma słowami. Essessman prześwietlił mnie wzrokiem od góry do dołu, jakby skojarzył skąd te dwa słowa.
- Was ist mit den Gräbern? Sollen wir sie öffnen?(Co z grobowcami? Mamy je otworzyć?) - zapytał jeden z jego podwładnych. Widziałem, jak Ojciec Laurenty począł w duchu modlić się, aby nie rozkazał ich otwierać.
- Nein. Die Toten verdienen Respekt.( Nie. Zmarłym należy się szacunek.) - odparł poprawiając czapkę Schneider.- Wir werden Sie nicht mehr stören. Leute zum Auto! ( Nie będziemy już przeszkadzać. Chłopaki do wozu!)
Tedy cała niemiecka eskorta do wyjścia zbierać się poczęła. Przyklejając przy ołtarzu oraz na moment spoglądając w Obliczę Matki Bożej. Witek miał rację. Niektórzy z nich wychodzili ze łzami w oczach. Ostatnie, co słyszałem to jak Schneider zapytał się jednego z żołnierzy znającego łacinę, co znaczy "Momento mori". Odrzekł mu jednoznacznie: "Pamiętaj, że umrzesz".
Ojciec Laurenty wziął głęboki wdech i wydech przeżegnał się dziękując Bogu, za to, że uchronić nas raczył. Nakazał iść za nim, gdyż miał nas zaprowadzić do miejsca, gdzie ukrył dziewczyny. Serce mało co mi z piersi nie wyskoczyło. Bałem się, że coś się jej stało. Bałem się tak cholernie o jej bezpieczeństwo. Janek również szedł przerażony. Był bardziej blady niż zwykłe.
Ojciec Laurenty przyprowadził nas do bocznej strefy kaplicy. Zaskoczył mnie widok grobowców. Czy on jest mądry? Czy on zamknął dziewczyny w grobowcu? Panicznie rozglądałem się dookoła, aby dojrzeć jakikolwiek odruch życia.
Dotyk.
Zimnej ręki dotyk.
Na kostce.
Pisnąłem.
- Boisz się? - zmieniony na wysoki, dobrze znany mi głos.- Jak żyłam też się bałam.
Wtedy ją ujrzałem siedząca w trumnie uchachaną z uśmiechem od ucha do ucha. Od razu porwałem ją w swoje ramiona śmiejąc się i ujmując jej twarz w swoje dłonie. Tylko ona była zdolna żeby wymyślić coś takiego. I to właśnie w niej kocham najbardziej. Jest nieprzewidywalna, szalona, złośnica, a przy tym taka delikatna i krucha wrażliwa dziewczynka.
Od razu zrozumiesz że lepszy
To niekoniecznie i nie zawsze ten silniejszy
I że uciekać przed czymś
Oznaczać dać złapać się pierwszym
__________________________________
ᴡɪᴛᴀᴊ ʟᴜᴅᴜ ᴡᴀᴛᴛᴘᴀᴅᴀ!! 😅😅😅🥰🥰🥰
ᴊᴇᴊᴄɪᴜᴜᴜᴜᴜᴜᴜᴜ ᴊᴀᴋ ꜱɪĘ ᴢᴀ ᴡᴀᴍɪ ꜱᴛĘꜱᴋɴɪŁᴀᴍ!!! ɴɪʙʏ ɴɪᴇᴅᴀᴡɴᴏ ʟᴜʙ ᴅᴀᴡɴᴏ ᴢᴀʟᴇŻʏ ᴊᴀᴋ ꜱɪĘ ᴘᴀᴛʀᴢʏ ᴡꜱᴛᴀᴡɪŁᴀᴍ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁ ɪ ᴅᴏ ᴡᴀꜱ ᴏᴅᴢʏᴡᴀŁᴀᴍ ꜱɪĘ ᴡ ᴛᴀᴋɪᴇᴊ ꜰᴏʀᴍɪᴇ, ᴀ ᴡʏᴅᴀᴊᴇ ꜱɪĘ ᴊᴀᴋʙʏᴍ ᴛᴇɢᴏ ɴɪᴇ ʀᴏʙɪŁᴀ ᴡɪᴇᴄᴢɴᴏŚĆ!!! 🥺🤗🥺🤗🥺🥺🤗🤗🥺🤗🥺🤗🥺🥺🤗🥺🤗
ᴢᴀᴜᴡᴀŻʏʟɪŚᴄɪᴇ ᴢᴍɪᴀɴᴇ? ᴍᴀʀᴄᴇʟᴋᴀ ɴᴀᴍ ꜱɪĘ Śᴍɪᴇᴊᴇ ᴛᴜ Żᴀʀᴛᴜᴊᴇ, ᴛᴏ ꜱᴛʀᴢᴇʟᴀ ꜰᴏᴄʜᴀ, ᴄᴏ ꜱɪĘ ᴅᴢɪᴇᴊᴇ ᴅᴢɪᴇᴡᴄᴢʏɴᴀ ᴡʀᴀᴄᴀ ɴᴀ ᴡŁᴀŚᴄɪᴡɪᴇ ᴛᴏʀʏ. ᴍᴏŻᴇ ꜱᴘᴏᴛᴋᴀɴɪᴇ ᴢ ᴍᴀᴍĄ ᴄᴏŚ ᴊᴇᴅɴᴀᴋ ᴅᴀŁᴏ? ᴄʜʏʙᴀ, Żᴇ ᴋɪᴇᴅʏŚ ᴢɪꜱᴢᴄᴢĄ ꜱɪĘ ꜱŁᴏᴡᴀ, ᴋᴛÓʀᴇ ᴘᴏᴡᴛᴀʀᴢᴀŁᴀ? ᴊᴀᴋ ᴍʏŚʟɪᴄɪᴇ? ᴊᴇꜱᴛᴇᴍ ᴄɪᴇᴋᴀᴡᴀ ᴡᴀꜱᴢʏᴄʜ ᴏᴘɪɴɪɪ!!! ❤️🤗❤️🤗❤️🤗❤️🤗❤️🤗❤️🤗❤️🤗❤️
ᴡʏᴏʙʀᴀŻᴀʟɪŚᴄɪᴇ ꜱᴏʙɪᴇ ᴀʟᴋᴀ ɪ ᴊᴀɴᴋᴀ ᴋɪᴇᴅʏŚ ᴊᴀᴋᴏ ᴍɴɪᴄʜÓᴡ? ᴊᴀᴋ ᴍᴀᴍ ʙʏĆ ꜱᴢᴄᴢᴇʀᴀ ᴛᴏ ᴊᴀ ɴɪᴇ ᴅᴏ ᴍᴏᴍᴇɴᴛᴜ, ɢᴅʏ ᴏʙᴇᴊʀᴢᴀŁᴀᴍ "ᴏᴊᴄᴀ ᴍᴀᴛᴇᴜꜱᴢᴀ" xᴅᴅᴅᴅᴅᴅᴅᴅᴅᴅᴅᴅ ᴛᴀᴋᴀ ᴛʀᴏꜱᴢᴋĘ Śᴍɪᴇꜱᴢɴᴀ ʜɪꜱᴛᴏʀɪᴀ, ʙᴏ ᴛʀᴀꜰɪŁ ᴍɪ ꜱɪĘ ᴀᴋᴜʀᴀᴛ ᴏᴅᴄɪɴᴇᴋ, ᴊᴀᴋ ᴏʀᴇꜱᴛ ɪ ᴍɪᴇᴛᴇᴋ ꜱĄ ᴘʀᴢᴇʙʀᴀɴɪ ʙᴏᴅᴀᴊŻᴇ ᴢᴀ ᴋꜱɪĘŻʏ ɪ ᴅᴏꜱᴛᴀŁᴀᴍ ᴏʟŚɴɪᴇɴɪᴀ, Żᴇ ᴛᴏ ɪᴅᴇᴀʟɴᴀ ʀᴏʟᴀ ᴅʟᴀ ᴀʟᴇᴋꜱᴇɢᴏ ɪ ᴊᴀɴᴋᴀ 🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣
ᴢᴀᴋŁᴀᴅ ᴏ ᴄᴢʏꜱᴛĄ ᴍᴜꜱɪᴀŁ ʀÓᴡɴɪᴇŻ ʙʏĆ!! ᴊᴀᴋ ᴍʏŚʟɪᴄɪᴇ, ᴋᴛᴏ ᴘɪᴇʀᴡꜱᴢʏ ᴢɢᴏʟɪ ʙʀᴏᴅĘ? xᴅᴅᴅᴅᴅᴅᴅᴅᴅ
ᴘᴏʀᴜꜱᴢʏŁᴀᴍ ᴡ ᴛʏᴍ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁ ᴛᴀᴋĄ ᴊᴀᴋʙʏ ᴡĄᴛᴘʟɪᴡᴏŚĆ ᴡ ᴡɪᴀʀĘ ᴡ ʙᴏɢᴀ. ᴡ ᴛᴀᴍᴛʏᴄʜ ᴄᴢᴀꜱᴀᴄʜ ɴɪᴇᴋᴛÓʀᴢʏ ʟᴜᴅᴢɪᴇ ᴢᴀᴄᴢĘʟɪ ᴡĄᴛᴘɪĆ, ᴄᴢʏ ʙÓɢ ɪꜱᴛɴɪᴇᴊᴇ ꜱᴋᴏʀᴏ ɢᴏᴅᴢɪ ꜱɪĘ ɴᴀ ᴛᴏ ᴡꜱᴢʏꜱᴛᴋᴏ. ꜱᴛᴡɪᴇʀᴅᴢɪŁᴀᴍ, Żᴇ ɴᴀꜱᴢᴀ ʙᴏʜᴀᴛᴇʀᴋᴀ ʙĘᴅĄᴄ ᴡ ᴋʟᴀꜱᴢᴛᴏʀᴢᴇ ʀÓᴡɴɪᴇŻ ᴍᴏŻᴇ ᴍɪᴇĆ ᴛᴀᴋɪᴇ ʀᴏᴢᴋᴍɪɴʏ ɴᴀ ᴛᴇɴ ᴛᴇᴍᴀᴛ.
ᴘʀᴢʏᴄʜᴏᴅᴢĘ ᴅᴏ ᴡᴀꜱ ɴɪᴇꜱᴛᴇᴛʏ ʀÓᴡɴɪᴇŻ ᴢᴇ ꜱᴍᴜᴛɴĄ ᴡɪᴀᴅᴏᴍᴏŚᴄɪĄ, ɢᴅʏŻ ᴢᴀ ᴛʏᴅᴢɪᴇŃ ɴɪᴇꜱᴛᴇᴛʏ ᴢᴀᴄᴢʏɴᴀ ꜱɪĘ ʀᴏᴋ ꜱᴢᴋᴏʟɴʏ. ɪᴅᴇ ᴅᴏ 2 ᴋʟᴀꜱʏ ʟɪᴄᴇᴜᴍ ɪ ɴɪᴇ ᴊᴇꜱᴛᴇᴍ ᴘᴇᴡɴᴀ, ᴄᴢʏ ᴅᴀᴍ ʀᴀᴅĘ ᴘɪꜱᴀĆ ᴅᴡᴀ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁʏ ᴡ ᴍɪᴇꜱɪĄᴄᴜ, ᴊᴇŚʟɪ ᴊᴇᴅᴇɴ ɴᴀᴘɪꜱᴢĘ ᴛᴏ ʙĘᴅᴢɪᴇ ᴄʜʏʙᴀ ꜱᴢᴄᴢʏᴛ ᴍᴏŻʟɪᴡᴏŚᴄɪ. ᴅʟᴀᴛᴇɢᴏ ɴɪᴇꜱᴛᴇᴛʏ ɪɴꜰᴏʀᴍᴜᴊᴇ ᴡᴀꜱ, Żᴇ ᴊᴇŻᴇʟɪ ᴅᴀᴍ ʀᴀᴅĘ ʙĘᴅĘ ᴡꜱᴛᴀᴡɪᴀĆ ᴊᴇᴅᴇɴ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁ ᴡ ᴍɪᴇꜱɪĄᴄᴜ. 🥺🥺🥺🥺🥺🥺🥺🥺🥺🥺🥺🥺🥺🥺🥺🥺
ᴛᴏ ᴊᴜŻ ᴡꜱᴢʏꜱᴛᴋᴏ ɴᴀ ᴅᴢɪꜱɪᴀᴊ ᴍᴏɪ ᴋᴏᴄʜᴀɴɪ!!! ᴘᴀᴍɪĘᴛᴀᴊᴄɪᴇ, Żᴇ ᴋᴀŻᴅʏ ᴢ ᴡᴀꜱ ᴊᴇꜱᴛ ᴄᴜᴅᴏᴡɴʏ ɪ ᴡʏᴊĄᴛᴋᴏᴡʏ!!! ɴɪɢᴅʏ ꜱɪĘ ɴɪᴇ ᴘᴏᴅᴅᴀᴡᴀᴊᴄɪᴇ!!! ᴋʀᴏᴄᴢᴄɪᴇ ᴢᴀᴡꜱᴢᴇ ᴢ ᴘᴏᴅɴɪᴇꜱɪᴏɴĄ ɢŁᴏᴡĄ!!! 🤗❤️🤗❤️🤗❤️🤗🤗❤️🤗❤️❤️🤗❤️🤗
ᴛᴜʟᴀꜱᴋɪɪɪɪɪɪɪ 🤗🤗🤗🥰🥰🥰
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro