Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀŁ 10

ᴍᴀʀᴄᴇʟɪɴᴀ

Musieliśmy skończyć ognisko przed godziną policyjną, więc każdy zaczynał powoli rozchodzić się do swoich domostw. Na miejscu spotkania została tylko nasza piątka, czyli: ja, Patrycja, Janek, Aleksy oraz Zośka.

Sprawdzaliśmy czy wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Wiecie trzeba stwarzać pozory jakby szkopy jakimś cudem tu węszyły. Nigdy nie wiadomo jak, skąd gdzie i kiedy się zjawią. Są niczym wiatr nie wiadomo, w którą stronę zawieje, a raczej ich przywieje. To nie zmienia faktu, że w ich szeregach są też pierdoły, które nie cieszą się zbyt wielką inteligencją. Myślałam, że nie ma ludzi bez mózgu, a tu proszę jednak jakieś wyjątki na tym świecie się zdarzają. Lepiej uważać bo można się głupotą zarazić, a szkoda by było.

- Wszystko sprawdzone?- zapytał się Zośka.
- Tak jest. - odpowiedziałam- Jest już zaplanowana jakąś następna akcja?
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.- wtrącił Alek.
- Alek mamusia nie nauczyła, że nie przerywa się kiedy dorośli rozmawiają?
- Ty Marcepanie i dorosłość. - zaśmiał się niebieskooki- Ty jesteś od nas młodsza o rok.
- Ale jestem ze stycznia! - założyłam ręce na klatce piersiowej.- A ty mój drogi z listopada, więc tak naprawdę pomiędzy nami jest tylko parę miesięcy różnicy. - prychnęłam.
- Jak z dziećmi. - Zośka pokręcił głową.
- Tyle, że dużymi! - zaśmiała się Patrycja.
- Jedynym dużym dzieckiem obecnym tu jest Janek.- prychnęłam - To takie Big Baby jest.

Wszyscy zaczęli się śmiać, a Janek się obraził. Zaraz mu przejdzie, on nie focha się dłużej niż minutę. Poudaje parę sekund, a jak dostanie buziaka od Patrycji to już jest wniebowzięty. To jest taki sęp na buziaki. On przy każdej możliwej okazji próbuje zmusić Patrycję żeby go pocałowała. Tak było i tym razem. Janeczek się powściekał, a chwilę później już był w znakomitym humorze.

- Janeczku przeszło ci już? - uśmiechnęłam się.
- Ależ oczywiście. - na jego twarzy zagościł bananowy uśmiech i pocałował Patrycję w policzek - Koza.
- Janek! Ty debilu! Za tą kozę buziaka nie dostaniesz! - powiedziała oburzona Patrycja.

Rudzielec był znany z tego, że lubił się droczyć.

- Patuś.. Kruszynko moja najukochańsza..- Janek objął Patrycję w talii i włączyła mu się bajera.

Kasztanowłosa nie odezwała się ani słowem. Założyła tylko ręce na klatce piersiowej.

- Kwiatuszku.. Moja najmilsza..- Janek dalej próbował swoich sił w bajerze.

Niebieskooka nadal nie odezwała się ani jednym słowem.

- Me słońce i gwiazdy..- powiedział trochę zrezygnowany Janek, ponieważ nie wiedział co już ma powiedzieć, aby jego ukochana przestała się na niego gniewać.

Widać było, że kasztanowłosa stara się nie ulec. Jednak po krótkiej chwili niewytrzymała i dała swojemu ukochanemu szybkiego buziaka w usta.

- Nie jestem zła. - uśmiechnęła się Patrycja patrząc Jankowi w oczy.

Janeczek zadowolony z życia zamruczał niebieskookiej do uszka.

🌟

Powoli się ściemniało. Zaczął wiać zimny, porywisty wiatr. Na letnie niebo wkradały się chmury. Powoli zapadał zmrok. Leśne zwierzęta dały znak o swojej obecności. Sowy zaczęły wydawać odgłosy. Nocne zwierzęta budziły się do życia. To był jednoznaczny znak- godzina policyjna jest już blisko i chcąc nie chcąc musimy się już zbierać.

- Musimy już iść.- oznajmił Zośka.- Wszyscy mają swoje rzeczy ?
- Tak Zosiu nie musisz się martwić - oznajmiłam.

Usłyszeliśmy poruszające się nieopodal zarośla. Może to jakieś zwierzątko wyszło sobie pohasać. Bo raczej nikt normalny nie chodzi na spacer po lesie i to w dodatku chwilę przed godziną policyjną. Chociaż nie można tego wykluczyć.

- Wiecie może jednak się pośpieszmy- szepnął Zośka.
- Dobra propozycja.- oznajmił Janek .
- Też tak myślę. - powiedziała Patrycja łapiąc swojego ukochanego za rękę .

Nie ukrywam wystraszyłam się trochę tak, że przez przypadek wpadłam na Aleksego.

Chłopak objął mnie i szepnął:

- Nie bój się...

Pokiwałam tylko głową, ponieważ miałam dziwne przeczucie, że coś zaraz się stanie.

Nagle zarośla zaczęły się jeszcze bardziej ruszać, a po lesie rozległo się echo męskich głosów. Wcale nie rozmawiali po polsku, ale po niemiecku. To oznaczało tylko jedno.. szkopy są niedaleko i musimy wiać bo nas zgarnął. Jeden przedarł si ę przez zaporę z pokrzyw klnąc pod nosem i zauważył nas.

- Halt! ( Stać! ) - zaczął krzyczeć ,a jego głos rozniósł się po całej polance.

Zaczęliśmy uciekać czym prędzej w głąb lasu. Biegliśmy ile sił w nogach. Nie myśleliśmy gdzie, po prostu uciekaliśmy przed siebie, tam gdzie nogi poniosą.

Po chwili Niemców już było dwóch. Próbowali nas złapać, lecz na nic ich starania. Kondycji nie mieli za grosz, więc wyciągnęli pistolety i zaczęli strzelać w naszym kierunku. Pewnie myśleli, że wystrzelają nas jak kaczki. Chyba nie w tym życiu panowie!

Powoli kończyły mi się siły. Czułam się tak jakbym miała wypluć płuca. Biegłam już dobre 15 minut, a najgorsze jest to, że szkopy nie odpuszczają i nadal do nas strzelają.. Mam już dość nie wytrzymam.

- Marcyś wytrzymaj proszę. - powiedział Aleksy.
- Ja już nie mogę Alek.. Nie dam rady.. Nie poradzę sobie..
- Już niedaleko.. jestem obok.. Damy radę..- niebieskooki złapał za moją rękę i ciągnął mnie za sobą do przodu.

Nie mam pojęcia gdzie jesteśmy ani w którą stronę pobiegli nasi przyjaciele. Po prostu biegniemy przed siebie. A te niemieckie france nie odpuszczają..

Najgorsze jest to, że my błądzimy po lesie, nie wiedząc gdzie jest wyjście. Pod nogami jest coraz więcej wystających korzeni oraz różnego rodzaju chwastów i pokrzyw. Naszej ucieczce towarzyszyły odgłosy sowy, która cały czas głośno chuchała.

Potknęłam się o jakiś wystający korzeń. Poczułam jak osuwa mi się grunt spod nóg. Wpadłam prosto w jakiś głęboki rów.

Aleksy trzymał mnie za rękę, więc niestety wpadł za mną. Leżeliśmy na plecach w rowie. Zasłaniała nas tylko niewielka skarpa. Chłopak delikatnie mnie przytulił i głaskał uspokajająco po plecach. Wtuliłam się do niego mocno i cicho szlochałam.

Boje się strasznie się boje..

Jeden szelest..

Jeden zły ruch i po nas..

- Alek nic ci nie jest?- szepnęłam tuląc się do niego.
- Nie martw się o mnie.. Ważniejsze dla mnie jest to jak ty się czujesz ..nic ci się nie stało? - spytał troskliwym głosem .
- Poobijałam się trochę, ale będę żyła ..- szepnęłam, na co chłopak pokiwał głową.
-Aluś oni nas złapią..- powiedziałam przez szloch.
- Cii.. spokojnie..- chłopak głaskał mnie po plecach.
- Aleksy tam został mój kapelusz ..jak mają psy to nas wywęszą...- szepnęłam trzęsąc się ze strachu.
- Cii.. spokojnie.. Jestem tu ..ze mną jesteś bezpieczna..- chłopak głaskał mnie delikatnie po plecach.

Usłyszeliśmy kroki. Szkopy były centralnie nad nami. Dzieliła nas tylko mała skarpa.

Gestapowiec podniósł z ziemi mój kapelusz.

- Der Apfel fällt nicht weit vom Stamm. ( Niedaleko pada jabłko od jabłoni. ) - zaśmiał się złowrogim śmiechem.

Ten śmiech wywołał u mnie dreszcze, a jego głos cały czas odbijał się w mojej głowie.

- Wir müssen das Areal durchsuchen. ( Musimy przeczesać teren.)

To jakieś cudowne rozmnożenie czy jak? Z dwóch szkopów zrobiło się czterech. Zaczęli wykonywać rozkaz. Szukali nas po zaroślach, dosłownie w każdym kącie. Gdzie tylko mogli to zajrzeli. Ale jak już wcześniej wspominałam są w ich szeregach zwykłe pierdoły. I na szczęście okazało się ,że ci co nas szukają to właśnie taki rodzaj Niemców.
Po prostu pierdoły . Nie skapnęli się,że pod skarpą jest rów, w którym leżeliśmy.

- Scheiße! Sie entkamen !(K*rwa uciekli!) - zakrzyknął wkurzony gestapowiec.

Hitlerowcy wiedząc ,że już nic nie osiągnął zaczęli odchodzić w nieznanym kierunku, a my mogliśmy w końcu odetchnąć z ulgą.

Jednak czekało nas wyzwanie..

Prawdopodobnie będziemy musieli zostać tu na noc, ponieważ już nie możemy pokazać się na ulicach Warszawy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro