2. Las
Drzewa.
Pełno drzew.
Otaczają mnie z każdej strony. Rosną gęsto, prawie jedno na drugim. Wysokie korony skutecznie zadaszają runo. Rzadkością jest przebijający się z liści cienki snop mlecznego światła rozpraszający gęstą mgłę osiadłą między pniami.
Nigdzie nie widać żadnej ścieżki. Nawet śladu zadeptanej trawy nie mogę się doszukać. Tak jakbym nie przyszła tutaj osobiście, tylko pojawiła się tu znikąd, nagle.
Ale to przecież bez sensu.
Oglądam się dookoła. Wśród drzew roztacza się aura tajemniczości. Cisza przeszywa mnie do szpiku kości. Zero szumu, zero śpiewu ptaków, które powinny skakać z gałęzi na gałąź, umilając atmosferę swoimi niepowtarzalnymi koncertami. Nic. Jakby poza mną nie było tu żywej duszy. Wszystko wydaje się takie nienaturalne, ustawione. Niczym makieta. Tyle że to nie jest makieta. Trawa jest trawą, liście są liśćmi, drzewa są jak najbardziej drewniane jakkolwiek niepoprawnie to brzmi.
O co chodzi?
Dlaczego tu jestem?
Jak się tu dostałam?
Tyle pytań. I żadnych odpowiedzi.
Nie było sensu dalej stać w miejscu. Może to tylko ja mam coś z głową, a za kilka kroków odzyskam wzrok i zobaczę ścieżkę, powróci słuch i dojdzie mnie radosne świergotanie dobiegające spomiędzy liści. Może za tą gęstą ścianą pni dostrzegę życie, uderzy mnie podmuch wiatru przywodzący ze sobą woń dębów i buków. Może za nimi oślepi mnie nagły blask słońca, które tak naprawdę cały czas wisi na niebie. Może tam w końcu zniknie ta tajemniczość.
Może zniknie uczucie, że ktoś jest gdzieś obok, chociaż nikogo nie widzę...
***********************************
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro