Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5~Więcej mitologii, więcej zdziwienia

Mona podniosła się z ziemi kręcąc głową. Otworzyła szerzej oczy zastygając w miejscu. W pierwszej chwili myślała, że umarła i trafiła do raju, ale później odrzuciła od siebie tą myśl. Była razem z przyjaciółkami w jakimś lesie, a raczej w jakimś małym labiryncie z którego łatwo można się wydostać. Rosły tu drzewa z koronami idealnie ściętymi w koło,żywopłoty i krzewy. Słońce świeciło jasno, ale nie paliło. Gdzie niegdzie przeleciał ptak. Ogólnie chyba był jakiś wiosenny dzień.

-Hej, obudźcie się! - zawołała do reszty.

April podniosła się nieco oszołomiona, a Karai zanim wstała musiała jeszcze chwilę poleżeć by sprawdzić czy wszystko z nią w porządku. Zerwała się dopiero gdy Renet niefortunnie spadła na nią z drzewa.

-Zejdź ze mnie! - zawołała próbując wydostać się spod niej.

-Och, wybacz - odparła podnosząc się, a potem pomagając jej wstać. - To wszystko przez ten upadek.

-Wie któraś gdzie my trafiliśmy? - spytała April.

-Możliwe są dwie opcje - odrzekła Y'Gythgba. - Pierwsza :umarłyśmy i jesteśmy w niebie. Druga :ktoś nas ściągnął do Mithopii.

-To ja chyba wolę tą drugą opcję - wtrąciła Pani Czasu.

-Do Mithopii? - powtórzyła Karai. - I Kriss miałaby tu mieszkać?

-A, widziałaś jak się zachowuje? - przypomniała rudowłosa.

-No fakt - stwierdziła.

Nagle Selected usłyszały rżenie konia. Wtedy między żywopłotami przebiegła jasnozielona klacz z piękną, bujną grzywą i ogonem oraz rogiem na czole. Najwyraźniej przed czymś uciekała. Gdy zniknęła za kolejnym żywopłotem w pogoń za nią ruszyły dwa gryfy. Takie same jakie latały nad Nowym Jorkiem.

-To był jednorożec? - zdziwiła się Renet.

-Szybko! - zawołała Mona.

Dziewczyny ruszyły pędem za klaczą i gryfami. Biegnąc wyciągnęły broń od razu atakując pierzaste stwory. April z Renet wzięły się za jednego, a Lisa z Karai za drugiego. Gryfy puściły przerażonego jednorożca najeżając się. Selected poraniły je po szponach i dziobach, że w końcu mitologiczne dziwadła odleciały. Mona schowała miecz podchodząc do przerażonej klaczy.

-Spokojnie, nic ci nie zrobię - powiedziała łagodnie.

Zauważyła, że przednia prawa noga została zraniona i sączyła się z niej krew. Y'Gythgba klękneła przy leżącym jednorożcu. Zaczęła szukać czego, czym mogłaby opatrzyć obrażenie. W końcu wydarła kawałek swej chusty obwiązujać uraz. Zasupłała ścisło odsuwając się.

-Proszę bardzo - dodała. - Gotowe. Biegnij.

Salamandrianka wstała tak samo jak klacz, ale ona zamiast uciec wsunęła pysk pod głowę Selected domagając się przytulenia. Zarżała radośnie ku zdziwieniu Mony.

-Dziękuję ci - wyszeptała.

Dziewczyna z zaskoczenia odskoczyła niedowierzając.

-Ty umiesz mówić? - spytała.

-No jasne, że tak - odrzekła. - Przecież to Mithopia.

-A czego chciały od ciebie te gryfy? - wtrąciła April.

-Polowały - wyjaśniła. - Pewnie jeszcze były bez śniadania. Jestem Emerald* a wy?

-Ja Y'Gythgba a to Karai, Renet i April-rzuciła Mona.

-Pomogłaś mi i będę ci wdzięczna do końca życia - ciągnęła klacz delikatnie zwieszając głowę i zginając kolano w prawej przedniej nodze podczas gdy drugą wyprostowała. Wyglądało to tak jakby oddawała Lisie ukłon.

-Wiesz, gdzie znajdziemy Kriss? - dociekała Miwa.

Na dźwięk tego imienia jednorożec cofnął się o krok rżąc z niepokoju.

-A po co wam to wiedzieć? - zapytała.

-Powiedzmy, że musimy coś załatwić - odparła Renet.

-Ziemia sucha na wiór, potworne, uschnięte konary i gryfy latające tam i z powrotem - mówiła z narastającym przerażeniem. - Można umrzeć ze strachu.

-Hej, będziesz z nami, okay? - uspokoiła ją April. - Chcemy, żebyś tylko zaprowadziła nas w pobliże jej siedziby. Nie musisz z nami iść do niej, jasne?

-Jak słońce - odpowiedziała.

Przyjaciółki ruszyły przez labirynt. Trafiły do Mithopii akurat na noc. Wieczór nastał dość szybko. Niebo z różowego zrobiło się fioletowe a potem granatowe. Emerald cały czas szła obok Mony czując jakąś więź między nimi. Salamandrianka szła ze wzrokiem wbitym w ziemię. Aż brał dziw, że nie uderzyła jeszcze w żadną gałąź. Wyraźnie nad czymś myślała.

-Y'Gythgba, wszystko w porządku? - spytał jednorożec.

-Eme, umiesz wymówić prawdziwe imię Mony? - zauważyła Renet.

-Co w tym nadzwyczajnego? - zdziwiła się klacz. - Przecież nie jest trudne.

-Dla niektórych jest - wyjaśniła April. - Na przykład dla Raphaela.

-Właśnie, Raphael - odezwała się Lisa.

-Co? - dopytywała Pani Czasu. - Coś nie tak z nim? Pokłuciliście się, a ja nic nie wiem?!

-Nie, nie pokłuciliśmy się - zaprzeczyła wzdychając.-Ale ostatnio coś mi się wydaje,że oddalamy się od siebie. Coś się między nami zmieniło.

-O, co ja słyszę - wtrąciła Karai.-Najidealniejsza para Wszechświata przechodzi kryzys? Gdzie to zapisać?

-Mona, może tylko ci się wydaje - podniosła ją na duchu April. - Teraz, gdy jesteśmy tutaj nie powinnaś się tym przejmować. Chłopcy pewnie już nas szukają.

-Kilka dni bez niego dobrze ci zrobi - dodała Emerald. - Zatęsknisz za nim i będzie w porządku.

-Myślisz? - spytała Salamandriankę.

-No jasne-odrzekła znowu wsuwając jej pod głowę swoje chrapy.

Tym razem Lisa objęła jej szyję ramieniem.

................

Długo nie było ale już jest. I małe wyjaśnienie oznaczone gwiazdką.

*Emerald (ang.) - szmaragd

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro