Rozdział 5~Więcej mitologii, więcej zdziwienia
Mona podniosła się z ziemi kręcąc głową. Otworzyła szerzej oczy zastygając w miejscu. W pierwszej chwili myślała, że umarła i trafiła do raju, ale później odrzuciła od siebie tą myśl. Była razem z przyjaciółkami w jakimś lesie, a raczej w jakimś małym labiryncie z którego łatwo można się wydostać. Rosły tu drzewa z koronami idealnie ściętymi w koło,żywopłoty i krzewy. Słońce świeciło jasno, ale nie paliło. Gdzie niegdzie przeleciał ptak. Ogólnie chyba był jakiś wiosenny dzień.
-Hej, obudźcie się! - zawołała do reszty.
April podniosła się nieco oszołomiona, a Karai zanim wstała musiała jeszcze chwilę poleżeć by sprawdzić czy wszystko z nią w porządku. Zerwała się dopiero gdy Renet niefortunnie spadła na nią z drzewa.
-Zejdź ze mnie! - zawołała próbując wydostać się spod niej.
-Och, wybacz - odparła podnosząc się, a potem pomagając jej wstać. - To wszystko przez ten upadek.
-Wie któraś gdzie my trafiliśmy? - spytała April.
-Możliwe są dwie opcje - odrzekła Y'Gythgba. - Pierwsza :umarłyśmy i jesteśmy w niebie. Druga :ktoś nas ściągnął do Mithopii.
-To ja chyba wolę tą drugą opcję - wtrąciła Pani Czasu.
-Do Mithopii? - powtórzyła Karai. - I Kriss miałaby tu mieszkać?
-A, widziałaś jak się zachowuje? - przypomniała rudowłosa.
-No fakt - stwierdziła.
Nagle Selected usłyszały rżenie konia. Wtedy między żywopłotami przebiegła jasnozielona klacz z piękną, bujną grzywą i ogonem oraz rogiem na czole. Najwyraźniej przed czymś uciekała. Gdy zniknęła za kolejnym żywopłotem w pogoń za nią ruszyły dwa gryfy. Takie same jakie latały nad Nowym Jorkiem.
-To był jednorożec? - zdziwiła się Renet.
-Szybko! - zawołała Mona.
Dziewczyny ruszyły pędem za klaczą i gryfami. Biegnąc wyciągnęły broń od razu atakując pierzaste stwory. April z Renet wzięły się za jednego, a Lisa z Karai za drugiego. Gryfy puściły przerażonego jednorożca najeżając się. Selected poraniły je po szponach i dziobach, że w końcu mitologiczne dziwadła odleciały. Mona schowała miecz podchodząc do przerażonej klaczy.
-Spokojnie, nic ci nie zrobię - powiedziała łagodnie.
Zauważyła, że przednia prawa noga została zraniona i sączyła się z niej krew. Y'Gythgba klękneła przy leżącym jednorożcu. Zaczęła szukać czego, czym mogłaby opatrzyć obrażenie. W końcu wydarła kawałek swej chusty obwiązujać uraz. Zasupłała ścisło odsuwając się.
-Proszę bardzo - dodała. - Gotowe. Biegnij.
Salamandrianka wstała tak samo jak klacz, ale ona zamiast uciec wsunęła pysk pod głowę Selected domagając się przytulenia. Zarżała radośnie ku zdziwieniu Mony.
-Dziękuję ci - wyszeptała.
Dziewczyna z zaskoczenia odskoczyła niedowierzając.
-Ty umiesz mówić? - spytała.
-No jasne, że tak - odrzekła. - Przecież to Mithopia.
-A czego chciały od ciebie te gryfy? - wtrąciła April.
-Polowały - wyjaśniła. - Pewnie jeszcze były bez śniadania. Jestem Emerald* a wy?
-Ja Y'Gythgba a to Karai, Renet i April-rzuciła Mona.
-Pomogłaś mi i będę ci wdzięczna do końca życia - ciągnęła klacz delikatnie zwieszając głowę i zginając kolano w prawej przedniej nodze podczas gdy drugą wyprostowała. Wyglądało to tak jakby oddawała Lisie ukłon.
-Wiesz, gdzie znajdziemy Kriss? - dociekała Miwa.
Na dźwięk tego imienia jednorożec cofnął się o krok rżąc z niepokoju.
-A po co wam to wiedzieć? - zapytała.
-Powiedzmy, że musimy coś załatwić - odparła Renet.
-Ziemia sucha na wiór, potworne, uschnięte konary i gryfy latające tam i z powrotem - mówiła z narastającym przerażeniem. - Można umrzeć ze strachu.
-Hej, będziesz z nami, okay? - uspokoiła ją April. - Chcemy, żebyś tylko zaprowadziła nas w pobliże jej siedziby. Nie musisz z nami iść do niej, jasne?
-Jak słońce - odpowiedziała.
Przyjaciółki ruszyły przez labirynt. Trafiły do Mithopii akurat na noc. Wieczór nastał dość szybko. Niebo z różowego zrobiło się fioletowe a potem granatowe. Emerald cały czas szła obok Mony czując jakąś więź między nimi. Salamandrianka szła ze wzrokiem wbitym w ziemię. Aż brał dziw, że nie uderzyła jeszcze w żadną gałąź. Wyraźnie nad czymś myślała.
-Y'Gythgba, wszystko w porządku? - spytał jednorożec.
-Eme, umiesz wymówić prawdziwe imię Mony? - zauważyła Renet.
-Co w tym nadzwyczajnego? - zdziwiła się klacz. - Przecież nie jest trudne.
-Dla niektórych jest - wyjaśniła April. - Na przykład dla Raphaela.
-Właśnie, Raphael - odezwała się Lisa.
-Co? - dopytywała Pani Czasu. - Coś nie tak z nim? Pokłuciliście się, a ja nic nie wiem?!
-Nie, nie pokłuciliśmy się - zaprzeczyła wzdychając.-Ale ostatnio coś mi się wydaje,że oddalamy się od siebie. Coś się między nami zmieniło.
-O, co ja słyszę - wtrąciła Karai.-Najidealniejsza para Wszechświata przechodzi kryzys? Gdzie to zapisać?
-Mona, może tylko ci się wydaje - podniosła ją na duchu April. - Teraz, gdy jesteśmy tutaj nie powinnaś się tym przejmować. Chłopcy pewnie już nas szukają.
-Kilka dni bez niego dobrze ci zrobi - dodała Emerald. - Zatęsknisz za nim i będzie w porządku.
-Myślisz? - spytała Salamandriankę.
-No jasne-odrzekła znowu wsuwając jej pod głowę swoje chrapy.
Tym razem Lisa objęła jej szyję ramieniem.
................
Długo nie było ale już jest. I małe wyjaśnienie oznaczone gwiazdką.
*Emerald (ang.) - szmaragd
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro