Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2~To na pewno wróg?

-Nie ekscytuj się tak, Renet - powiedziała April. - Skąd mamy wiedzieć, że Risala po raz kolejny nie łapie nas na naiwność?

-Już kiedyś wmówiła nam, że jesteśmy nie wiadomo jak potężnymi wojowniczkami z ostatniego pokolenia Selected, a tak naprawdę chodziło jej tylko o to, by wyrównać rachunki ze swoim ex - przypomniała Karai.

-Według mnie nie powinnyście jej ufać - wtrącił Donnie. - No bo po co zatajała przed wami istnienie ocalałej Selected?

-Nawet gdyby istniała to gdzie jej mielibyśmy szukać? - dodał Leo.

-Właśnie - zawtórował bratu Raph. - Chce was zabić i tyle.

-Eee... słuchajcie, wiem, że się wam fajnie gada, ale może byście popatrzyli na to - przerwał im Mikey patrząc przez peryskop.

Raphael błyskawicznie wbiegł po schodach odsuwając żółwia. Rzucił okiem na widok i zawarł.

-Co to jest, do diabła? - spytał.

-Co? - dociekała Mona.

-Jakieś dziwne stwory - odrzekł. - Nowe mutanty albo coś.

-Niemożliwe - wyrwała April biegnąc do peryskopu.

Odepchnęła przyjaciela patrząc na miasto.

-To nie mutanty tylko gryfy - sprostowała.

-Gry... co? - nie zrozumiał Mikey.

-Zaraz, gryfy to chyba mitologiczne stwory? - upewniał się Leo.

-No to skąd jakieś mitologiczne dziwadła wzięły się w Nowym Jorku? - dociekała Karai.

-Trzeba iść i się rozeznać w terenie - stwierdził Donnie.

Przyjaciele chwycili za broń biegnąc na powierzchnię. Dochodząc już do włazu słyszeli straszne hałasy. Mikey podniósł pokrywę gdy nagle podskoczył u spadł z drabinki. Raph wziął sprawy w swoje ręce. Otworzył studzienkę i wyszedł. Reszta ruszyła za nim. Ledwo mogli ustać bo gryfy latały dosłownie wszędzie powodując silne podmuchy wiatru i porywając wszystko co się ruszało. Wszystkie miały czerwone pióra oraz żółty dziób i łapy. Wtem nad głowami przyjaciół przeleciał jeden z nich a w szponach trzymał suczkę April.

-Daem! - zawołała.

Rozwinęła Tessen celując prosto w szpony stwora. Gryf puścił collie, a ta od razu pobiegła do rudowłosej. Dziewczyna kazała jej uciekać. Po chwili nadleciały kolejne mitologiczne stworzenia. Wyraźnie chciały zdobyć tylko Selected. Zaczęła się ostra walka nad ich przegonieniem. Ale gdy tylko gryfy odepchnęły żółwie skrzydłami, dziewczyny nie miały już wsparcia i stwory szybko je porwały. Próbowały się wyrwać albo zranić ich szpony lecz wszystko na nic. Pierzaste dziwadła doleciały z nimi na dach najwyraższego wieżowca w mieście. Selected spadły na podłogę czując silne podmuchy wiatru. Podniosły się czując jak bolą je ramiona.

-Naprawdę te gryfy musiały nas sciskać tak mocno? - jęczała Pani Czasu.

-Inaczej byś spadła, Renet - odparł ktoś przed nimi.

Przyjaciółki zobaczyły dziewczynę około dwudziestu ośmiu lat z piwnymi oczami, różowymi ustami oraz długimi, czarnymi włosami z fioletowymi pasemkami. Nosiła czarną zbroje z płaszczem, a w prawej ręce trzymała katanę.

-My się znamy? - spytała Karai.

-Tak - odrzekła poważnie, a potem dodała z chorym entuzjazmem:- Jestem Kriss!

Selected spojrzały po sobie z zaskoczeniem.

-Aaa... Kriss, no jasne! - wykrzyknęła z uśmiechem Renet. - Eee...  co u męża?

Dziewczyna trzepnęła ją po głowie.

-Ja jestem panną!

-A nie wyglądasz? - dodała Mona.

-No wiem, ponad tysiąc lat na karku i dalej nikogo nie mam - westchnęła Kriss.

-Och, ty bidulko - "współczuła" jej April.

-Chcesz chusteczkę? - spytała Karai.

-Jeżeli masz- ciągnęła pociągając nosem.

-To daj nam chwilkę - wtrąciła April.

Dziewczyny stanęły w kole naradzając się.

-Słuchajcie, jeżeli to jest ta Selected to ja jestem królową Anglii - powiedziała Renet.

-Możliwe, że ona tylko udaje głupią bo chcę uśpić naszą czujność - sugerowała. - Często tak robią.

-Fakt, niemiła jest - stwierdziła Pani Czasu łapiąc się za głowę.

-Przynajmniej wie jak się zachowywać w towarzystwie kogoś tak nierozgarniętego jak ty - wtrąciła Mona.

-Dziewczyny! - uspokoiła je April. - Proponuję atak z zaskoczenia. Co wy na to?

-Jak na lato - odrzekła Renet.

Przyjaciółki z powrotem zwróciły się do Kriss. Tamta dalej stała w rozpaczy albo w udanej rozpaczy. Karai podeszła do niej bliżej bo przecież miała dać jej chustkę, ale zamiast tego wymierzyła w nią miecz. Dziewczyna zrobiła unik dosłownie w ostatniej chwili. Dołączyła do ataku też Mona, a potem April. Kriss blokowała ruchy kataną.

-Renet, ruszysz się w końcu?! - krzyknęła rudowłosa.

-Nie leję się z kimś, kto trzepie mnie po głowie - odparła. - To obraza.

-Zaraz ja cie walne dziesięć razy mocniej - zagroziła Mona.

-Spróbuj! - rzuciła.

-RENET!!! - ryknęły wszystkie trzy.

Nagle Kriss odepchnęła je od siebie z taką siłą, że Selected spadły z budynku. April w porę złapała za sztandar. Na niej zawisła Karai, a potem Mona. Renet chwyciła się ogona Salamandrianki.

-Renet - zaczęła rudowłosa.

-Co? - spytała.

-Przysięgam, że jeśli przeżyje, to cię zabije - zagroziła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro