VIII.4.
– Nie musiał pan iść za mną schodami z tymi bagażami – zauważył Masato. – Zaczekałbym przed windą.
– Pan raczy żartować? To najlepszy hotel w Marakeszu, nie do pomyślenia, żeby gość czekał na obsługę...
– Nic by nam się nie stało, gdybyśmy poczekali.
– Jak to? A gdyby ktoś państwa nagabywał? Albo pańska żona by się źle poczuła, wchodząc po schodach? – oburzył się boy. – Moja żona... – pomyślał, patrząc na Danillę. – Jak dobrze, że byli w kraju arabskim i ludzie nie brali nawet pod uwagę, że moglibyśmy nie być małżeństwem.
– Nie jesteśmy... – próbowała wyjaśnić Danilla, ale Masato szybko wszedł jej w słowo.
– No właśnie, nie jesteśmy starzy ani schorowani, żeby nie móc wejść po schodach – zaśmiał się, próbując porozumieć się z nią wzrokiem ponad głową boya, który był niewiele wyższy od Danilli, a sporo niższy niż Masato.
– Oto państwa pokój – chłopak otworzył im drzwi i wniósł walizki do środka.
– Dziękujemy za pomoc. Jest pan bardzo uprzejmy.
– Nie jestem panem. Proszę mi mówić Hamza, proszę pana.
– Jestem normalnym człowiekiem, Hamza, nawet jeśli stać mnie na ten hotel, więc traktuj mnie proszę, jak kogoś znajomego. Mam na imię Masato, a moja... żona, to Danilla. Miło mi się poznać. – Hamza stał przez chwilę osłupiały, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
– Jestem zaszczycony. Gdyby potrzebowali państwo czegoś, proszę mnie wołać. Jestem w pracy do dwudziestej drugiej.
– Dziękujemy za pomoc. – Masato nie miał przy sobie lokalnej waluty, więc wyjął jedyny banknot, jaki mu został, 50 euro, i podał chłopakowi. Boy patrzył oniemiały na napiwek, jakiego nie dostał nigdy w życiu. – Do zobaczenia, Hamza – dodał Masato, zamykając za nim drzwi.
– Nie przesadziłeś trochę z tym napiwkiem? – zachichotała Danilla. – Chłopak miał minę, jakby chciał się u ciebie zatrudnić.
– Nie zaszkodzi nam jedna przychylna para oczu w hotelu – stwierdził.
– A właśnie... o co chodzi z tą żoną? Kiedy awansowałam? – zażartowała sobie zaraz.
– Kochanie – Masato się zaczerwienił – jesteśmy w kraju arabskim. Tutaj sprawy społeczne są bardziej skomplikowane niż w innych częściach świata.
– Dobrze, niech ci będzie, że w Afryce możesz mnie tak nazywać, ale nie przyzwyczajaj się – żartobliwie pogroziła mi palcem.
– Ale... ja bym chciał się przyzwyczaić – odparł bez zastanowienia.
– Pogadamy o tym w Japonii albo w Chile. Obiecałeś, że wszystko mi wyjaśnisz, pamiętasz?
– Tak. – Oboje uznali, że to temat na inny czas.
Rozpakowali sobie potrzebne rzeczy i poszli razem pod prysznic, a zaraz potem wypróbowali hotelowe łóżko, co spowodowało, że przed wyjściem musieli znowu iść pod prysznic. Nie żałowali tego. Nadmiar emocji z ostatnich dni odbił się na nich obojgu. Bardzo potrzebowali potwierdzenia swojej bliskości.
Po drugim prysznicu ubrali się wygodnie i przewiewnie, bo mimo późnego popołudnia temperatura utrzymywała się wciąż powyżej trzydziestu pięciu stopni w cieniu. Masato zamówił taksówkę i pojechali na kolację do restauracji należącej do ich koleżanki ze studiów, Amiry Gabhani. To była skromna dziewczyna, która bardzo ambitnie podchodziła do nauki. Wiele razy powtarzała, że dostała wielką szansę od losu, wygrywając to stypendium w Europie i zamierzała to wykorzystać. – Ciekawe czemu wróciła do Afryki? – zastanowiła się Danilla.
Amira czekała na nich przed restauracją. Była ubrana w długą kolorową szatę, która pięknie kontrastowała z jej prostymi czarnymi włosami i śniadą cerą. Nie wyglądała na trzydzieści lat, bo była jeszcze niższa od Danilli i bardzo drobnej budowy.
– Witajcie, moi drodzy – przywitała się z obojgiem swoich gości. – Nie sądziłam, że będę mogła was kiedyś ugościć, ale bardzo się cieszę, że ktoś mnie odwiedził. – Zapraszam was na kolację, to porozmawiamy.
– Witaj, Amiro – przywitała się Danilla – ja także bardzo się cieszę, że cię widzę.
– I ja się cieszę – dodał Masato, uśmiechając się przyjaźnie, ale ciągle obejmując Danillę ramieniem.
– A więc to prawda... – zauważyła Marokanka. – Jesteście wreszcie razem.
– Nie wiem czemu wszyscy uważają to za tak oczywiste – wzruszyła ramionami Danilla. Ich koleżanka tylko zachichotała pod nosem. – Opowiadaj co u ciebie, Amiro.
– Siadajcie – Marokanka zaprosiła ich do stołu, a potem wydała po arabsku polecenia kelnerowi. – Skoro chcecie, zacznę od siebie – uśmiechnęła się.
– Ja naprawdę jestem ciekawa czemu wróciłaś do Maroka – przyznała Danilla – bo byłam pewna, że zostaniesz we Francji.
– To był przypadek... – zaczęła opowiadać Amira. – Mój dziadek zmarł i zostawił mi tę restaurację. Podobno upierał się przed śmiercią, że tylko ja mogę ją przejąć. Zapisał mi ją w testamencie, choć miał dzieci i inne wnuki. Byłam sceptycznie do tego nastawiona, ale kiedy spróbowałam ją rozkręcić, pojawił się Adil – tu uśmiechnęła się ciepło, ale i smutno jednocześnie.
– Kto to Adil?
– Adil Abbas. Mój mąż, który już nie żyje – odparła wyjaśniająco.
– Och, przykro mi – Danilla zakryła dłonią usta. A więc ta młoda kobieta była już wdową.
– Mi też było. Adil był dziennikarzem, tak jak my. Prowadził program kulinarny w państwowej telewizji. Trafił na mnie, szukając inspiracji i on też stał się dla mnie inspiracją... Wkręciłam się w temat i zostałam nie tylko restauratorką, ale i dziennikarką w lokalnej gazecie. Nasza restauracja stała się bardzo popularna w mieście, a wkrótce poza nim. Interes się kręcił, a my się pobraliśmy. Urodziłam córkę...
– I co się stało?
– Mój mąż był wielkim zwolennikiem powrotu do kawy. Poświęcał mnóstwo czasu na wykrycie rzekomego spisku, który wykluczył ten cudowny napój z użytku. Zginął w tajemniczy sposób, dwa lata temu. Prawdopodobnie został otruty – Amira spuściła głowę. Danilla poczuła, że musi ją jakoś wesprzeć, położyła jej rękę na ramieniu. – Policja stwierdziła, że sam otruł się kawą z przemytu, ale ja w to nie wierzę. Adil był rozsądny i do bólu racjonalny.
– Ja też nie wierzę – wtrącił Masato, który do tej pory się nie odzywał. – Kawa, sama w sobie nie jest szkodliwa. Twój mąż miał rację – powiedział. Amira spojrzała na niego nic nie rozumiejącym wzrokiem.
– Jak to?
– To właśnie odkryłem.
– No cóż... twoje odkrycie nie zwróci życia Adilowi, ale może w jakiś sposób przerwie ten absurd, z którym on walczył.
– Taką mam nadzieję.
Kelner przyniósł niedługo ich kolację. Amira przygotowała dla nich tradycyjną marokańską potrawę, kaszę kuskus z sosem z baraniną, ciecierzycą i warzywami.
– Sama gotowałaś? – spytała Danilla, zachwycona aromatem.
– Tak, chciałam was ugościć po arabsku – przyznała Amira i uśmiechnęła się do gości. – Jesteście pierwszymi znajomymi osobami, które widzę, od kiedy skończyliśmy studia. Cieszę się, że Masato się odezwał.
Kiedy już zjedli i kelner przyniósł deser, Amira przypomniała sobie o czymś jeszcze:
– Kochani, ja dopiero teraz widzę, że Danilla ma pierścionek. Czyżbyście byli zaręczeni?
– Tak – odpowiedzieli zgodnie i jednocześnie oboje się zawstydzili.
– Nie wstydźcie się, to super. Tyle lat się zbieraliście do siebie...
– A gdzie jest twoja córeczka? – spytała nagle Danilla, orientując się, że Amira jest przecież teraz samotną matką, która w dodatku prowadzi własny biznes.
– Adila jest pod opieką moich rodziców, kiedy pracuję. Niedługo skończy cztery latka. Może za jakiś czas będzie mi tu pomagała...
– Przykro mi, że spotkała cię taka tragedia, Amiro – powiedział wtedy Masato. – Powiem tylko tyle: słuchaj wiadomości. Niedługo ten antykawowy spisek upadnie.
– Wtedy pierwsza zaserwuję kawę w mojej restauracji – stwierdziła Marokanka. – Dziękuję, że mi to mówicie. Miło, że ktoś wierzy w to, że mój mąż nie był szalony.
– Nie był. I mam nadzieję, że nikt już nie straci życia tylko z tego powodu, że broni swoich przekonań.
– Ja też – przyznała Danilla, myśląc o swoim bracie, Ricie i Alvaro oraz o starym Fortunato, co do którego tak się kiedyś pomyliła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro