Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VIII.3.

– Romain? – Masato nie wierzył w to, co zobaczył. – Miałem cię za przyjaciela, Gervais...

– Romain Gervais? Ten z „Le Futur Observateur?" – zainteresowała się Georgette.

– Georgette Lefevre, jak mniemam? – upewnił się dziennikarz, choć wcale tego nie potrzebował. Twarz Georgette, gwiazdy telewizji rozrywkowej, była znana większości Francuzów.

– Oczywiście.

– Uwielbiam panią. – Romain zrobił maślane oczka do celebrytki.

– A ja pana podziwiam. Czytam wszystkie pańskie artykuły – odpowiedziała.

– Trafił swój na swego – żachnęła się Danilla. – Ty masz żonę i dziecko w drodze – zmroziła kolegę wzrokiem – a ty jesteś łasą na kasę dupą – dodała w stronę Francuzki – która sprzedała swojego byłego chłopaka i przespała się z jego ojcem. – Możecie sobie podać ręce, a my tymczasem idziemy do siebie. A nie! Czekajcie! Jedno z was włamało się do naszego przedziału. Que mierda!? – zaklęła po hiszpańsku, żeby dać upust emocjom.

– Spokojnie, Danillo – pierwszy odezwał się Romain. – To ja się włamałem, ale Georgette nie ma z tym nic wspólnego. Jej chodzi o Masato, widzisz przecież...

– A tobie?

– O jego badania. Możemy wejść? – spytał, patrząc już na nich oboje i ignorując piękną dziennikarkę, którą przed chwilą jeszcze czarował.

– Chodź – zadecydował Masato – otwierając drzwi szerzej i zapraszając kolegę. Danilla weszła za nimi i już zamykała drzwi...

– A ja? – wtrąciła Georgette.

– A ty już sobie idź i daj nam wreszcie spokój – odparł Masato, ku uciesze swojej ukochanej. Zamknęli drzwi przed nosem Francuzki z głośnym trzaskiem.

– Pożałujecie tego oboje! – wrzasnęła kobieta na korytarzu.

– Tak, tak, już to słyszeliśmy – odpowiedział Japończyk zadziwiająco spokojnie i uruchomił opcję wytłumienia dźwiękowego drzwi.

Danilla usiadła na swoim miejscu, Masato obok niej, a Romain po przeciwnej stronie.

– Mów – zażądał Japończyk, który zaczynał mieć już dość tej sytuacji. Jego podróż marzeń z ukochaną zamieniła się w logistyczny koszmar, przerywany jeszcze dziwniejszymi zdarzeniami. Masato lubił plany, a od kilkunastu dni nic nie szło w jego życiu zgodnie z planem i był na skraju wytrzymałości nerwowej.

– Jestem po twojej stronie, przyjacielu... – zaczął Romain.

– Czyżby?

– Tak. To ja jestem twoim łącznikiem z Mondelez.

– Udowodnij.

– Kazałeś mi zmienić na ostatnią chwilę rezerwację lotu z Miami. Zamiast lecieć do Paryża, polecieliście do Londynu.

– Okej, zgadza się, ale po co się włamałeś do naszego przedziału?

– Takie dostałem polecenie od szefa. Kazał mi się upewnić, że nie zostawiasz żadnych cennych informacji, które mogłyby być ukradzione, zanim opublikujesz wynik badania.

– Nie mogłeś po prostu spytać?

– Ja... e... – Romain zawstydził się.

– Ale przynajmniej wiem, że mówiłeś prawdę. Skoro pracujesz dla Mondelez, nie możesz mieć nic wspólnego z moimi rodzicami.

– Kim są twoi rodzice?

– Powiem ci, jak przyjacielowi, ale nie waż się tego przekazywać dalej.

– Jasne.

– Mówi ci coś Mitsubishi International?

– Tak, jasne. Każdemu coś mówi.

– Prezesem zarządu jest mój wuj, a członkami zarządu moi rodzice.

Oh, putain! [fr. o kurwa] – wyrwało się dziennikarzowi. – Teraz już rozumiem, czemu Lefevre się tak do ciebie przyczepiła... Ale mi chodziło tylko o to, żeby sprawdzić czy pilnujesz wyników.

– Nie martw się, nigdy się z nimi nie rozstaję.

– W porządku. To chyba mogę wracać do domu – uznał Romain. Wysiądę na następnej stacji, a wam radzę uważać na siebie. Skoro masz przy sobie cenne wyniki badań i jesteś... z takiej rodziny, pewnie ktoś jeszcze się tobą interesuje.

– A miało być tak pięknie... – westchnął Masato.

– Jeszcze będzie pięknie, przyjacielu. Próbowałeś tej kawy z uprawy w Gwinei? Cudo...

– O! – Danilla wtrąciła się zaskoczona. – To ktoś już ją wypróbował na ludziach?

– Słyszałaś kiedyś o czarnym rynku, moja droga? – zachichotał Romain. – No, stacja Tanger się zbliża. Zmykam. – Romain wyszedł z ich przedziału, a Masato zamknął za nim drzwi. Zmienił kod i usiadł na wprost Danilli.

– Wszystko w porządku, kochanie? – spytał

– Sama już nie wiem. Czasem mnie to wszystko przeraża.

– Dlatego dziękuję ci, że cały czas jesteś dla mnie wsparciem. Chciałbym, żebyś wiedziała, jak bardzo to doceniam.

– Wiem. Powiesz mi, kogo spotkamy w Marakeszu?

– Amirę.

– O, to fajnie. A jaka jest jej rola w tym całym przedstawieniu?

– Mam nadzieję, że żadna.

– Rozumiem, że stamtąd lecimy do Gwinei?

– Tak.

– Dobrze. Możemy już iść spać?

– Jasne, skarbie. Wiem, że to był dla ciebie ciężki dzień. Kładź się. Jutro rano będziemy w Marakeszu.

– Dobrze. Dobranoc – odpowiedziała mu Danilla, kładąc się na rozkładanym siedzisku, które miało jej służyć za łóżko, i nakrywając cienkim pledem.

– Dobranoc, Dani. – Masato nachylił się nad narzeczoną i pocałował ją w usta, przeciągając ten moment, kiedy ich wargi się stykały. – Kocham cię.

Danilla zamknęła oczy i wymruczała jeszcze: „Ja też cię kocham", a chwilę później już spała. Masato też się położył. Zanim zasnął, patrzył jeszcze na nią. Na jej śliczną twarz, na dłoń, na której błyszczał pierścionek, który był najważniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek komuś ofiarował. To był klucz do jego sekretu, który jego narzeczona miała poznać, kiedy zostanie jego żoną. – Bez ciebie by się to nie udało, Dani.

Rano Danilla obudziła się wyspana, choć nieco zdezorientowana. Szybko przypomniała sobie, że spali z Masato w przedziale pociągu, który mknął wzdłuż atlantyckiego wybrzeża Algierii. Widoki za oknem były imponujące. Jej narzeczony – właśnie uczyła się go tak nazywać, na razie w myślach – spał jeszcze. Uruchomiła swój ekran multimedialny, a wyświetlacz pokazał godzinę szóstą lokalnego czasu. – Obudziłam się wcześniej niż Masato – zauważyła. – Te zmiany czasu mogą być zaskakujące.

– Dzień dobry, kochanie – usłyszała po chwili jego głos.

– Dzień dobry. Jak ci się spało?

– Pominąwszy fakt, że nie mogłem się przytulić do ciebie, to zaskakująco dobrze, jak na pociąg – odparł z uśmiechem. – Z zalet wskazuję fakt, że się wyspałem, a za oknem w końcu znowu widać normalną przyrodę, a nie jakieś hologramy – puścił do niej oko i uśmiechnął się wesoło. – Skarbie, jesteś cudowna z rana. Nie mogę się napatrzyć. Gdyby nie to, że warunki są kiepskie, zaraz wpakowałbym się pod ten twój kocyk. Marzę tylko o tym, żeby cię całą poczuć.

– Poczujesz mnie, jak tylko podejdziesz – zachichotała Danilla. – Ostatni raz kąpaliśmy się wczoraj rano, w hotelu w Maladze. Jak długo zostaniemy w Marakeszu?

– Lot do Konakry mamy jutro po południu. Wieczorem jesteśmy umówieni z Amirą w jej restauracji.

– Czyli zwiedzanko i kolacja z koleżanką ze studiów w planie?

– Tak.

– Super.

– Cieszę się, że pomysł ci się podoba. Idziemy na śniadanie do wagonu restauracyjnego, czy wolisz jednak zjeść tutaj?

– Wolę tutaj. Nie chcę, żeby znowu ktoś nam się włamał – stwierdziła Danilla metodycznie.

– Masz rację, ostrożność nie zaszkodzi.

Zamówili sobie więc śniadanie do przedziału, a po jedzeniu spakowali się, bo pociąg zbliżał się właśnie do Marakeszu.

– Nie ma to jak wakacje na Saharze na przełomie lipca i sierpnia – zaśmiała się Danilla, kiedy wysiedli z pociągu na klimatyzowany dworzec, a zaraz potem wyszli prosto na nagrzaną słońcem ulicę. – Widzę, że tutaj jeszcze nie wpadli na to, żeby sadzić drzewa wokół budynków użyteczności publicznej – zauważyła, naciągając szerokie rondo kapelusza mocniej na głowę i ramiona. – To jakaś masakra!

– To Afryka, skarbie – odparł Masato, dysząc ciężko i zamówił im zaraz taksówkę. Całe szczęście, że w całej postkolonialnej francuskiej Afryce, ludzie nadal uczyli się języka Woltera. Taksówka, na szczęście, z kierowcą, była klimatyzowana. Japończyk, niezrażony zdziwionym spojrzeniem Marokańczyka, podyktował taksówkarzowi nazwę hotelu.

– Nie lubimy tu Chińczyków – żachnął się Arab.

– Nie jestem Chińczykiem – odpowiedział Masato spokojnie. – Jestem Japończykiem, a moja narzeczona pochodzi z Chile.

– A... to dobrze, właśnie mi coś nie wyglądała na Chinkę – mruknął tamten tylko pod nosem i ruszył.

Danilla wiedziała, czemu w Afryce nie lubi się Chińczyków. To za sprawą prób neokolonizacji z początków dwudziestego pierwszego wieku. Czy Arabowi było łatwo pomylić Japończyka z Chińczykiem? Pewnie tak samo, jak Amerykanom czy Azjatom byłoby łatwo pomylić Marokańczyka z Algierczykiem... Arab, to Arab, prawda? Masato o tym wiedział, dlatego ani się nie zdziwił, ani nie zdenerwował. Po prostu uprzejmie poinformował taksówkarza o swoim statusie narodowościowym.

Hotel Alcantara w Marakeszu był jednym z najlepszych i jednocześnie Masato miał pewność, że nie należy on do jego rodzinnej firmy. Nigdy nie był zwolennikiem pławienia się w luksusie, ale uważał, że Danilli należy się trochę wygody i spokoju po ostatnich przejściach, dlatego zarezerwował im hotel z najwyższej półki.

– Wow – nie mogła powstrzymać westchnięcia, kiedy weszli do holu. – Ale tu ładnie! – Rzeczywiście, budynek był wykonany z białego kamienia, wyłożony błękitną mozaiką na podłodze i ścianach. Wyglądał jak pałac z bajki o Aladynie. Tak, jak kojarzyła się wszystkim na świecie arabska architektura. Wyposażenie było jednak nowoczesne, a obsługa na najwyższym światowym poziomie. Przy recepcji, kiedy tylko Masato podał nazwisko rezerwacji, ktoś wziął od nich bagaże i zaprowadził ich do windy. Kiedy jednak Masato zaprotestował, ten sam boy zaprowadził ich na pierwsze piętro schodami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro