VII.2.
Danillę tego poranka też spotkała niemiła niespodzianka. Kiedy tylko przyszła do pracy, w biurze czekał na nią... Esteban Fortunato. W redakcji nie było jeszcze nikogo innego. Nie wiadomo było nawet, jak Fortunato tam wszedł, przecież już dawno nie miał swojej służbowej wejściówki.
– Dzień dobry – przywitała się jednak uprzejmie. – W czym mogę pomóc, panie Fortunato?
– Jak śmiałaś umieścić mój artykuł bez mojej zgody? – wysyczał wtedy nieproszony gość.
– Nie rozumiem o czym pan mówi – odparła spokojnie. – Podobno Mauricio Villegas z panem rozmawiał i wyraził pan zgodę na jego umieszczenie.
– Nic z tych rzeczy! – zdenerwował się Fortunato. – Nikt ze mną nie rozmawiał i nikt mnie nie pytał. Poza tym co ma do tego Villegas? Ty jesteś redaktorem i to twoja odpowiedzialność!
– Muszę pana zmartwić... a może ucieszyć – Danilla nie mogła się zdecydować. – Nie jestem już redaktorem działu naukowego od kilku miesięcy. Właśnie Mauricio nim teraz jest.
– Ten idiota został redaktorem? – prychnął Fortunato. – Świat się chyba kończy... – Danilla nie rozumiała, o co chodziło jej dawnemu pracownikowi i w sumie była skłonna uwierzyć w słowa kolegi, że stary całkiem ześwirował na emeryturze. Musiała go jednak delikatnie spławić, bo byli sami, a on w jej oczach jawił się jako nieobliczalny furiat.
– Redaktor naczelny tak zdecydował. Ja dostałam inne zadania – wyjaśniła spokojnie. – Jestem redaktorem kreatywnym i miałam podnieść poczytność pisma. Tematyka bezpieczeństwa żywności jest na czasie.
– Trudno. Jedno jest pewne – Fortunato spojrzał jej w oczy z furią – nikt ze mną nie rozmawiał na temat tego artykułu.
– Jest pan pewien? Może pan zapomniał? – zaryzykowała Danilla.
– Nie traktuj mnie, jak niepoczytalnego idiotę – wkurzył się facet. – Nie lubiliśmy się, to prawda, ale powinniśmy się szanować.
– No, tego już za wiele – zdenerwowała się. – Pan mówi o szacunku? Pan, który tak traktował mnie i inne koleżanki w redakcji?
– Danillo – Fortunato skupił na niej wzrok i wyraz jego twarzy się zmienił – miałem cię za inteligentną kobietę. Przecież to jasne, że nie mogłem zdradzić się z moimi prawdziwymi poglądami. Walczę o wolność słowa w zawodzie dziennikarza od czterdziestu lat, a od trzydziestu z koncernami w sprawie bezpieczeństwa żywności i z rządem w kwestiach światopoglądowych. – Na zdziwione spojrzenie Danilli dodał – tak, jestem feministą. Nie zmienia to jednak faktu, że najpierw nie chciałaś mojego artykułu, a teraz umieszczacie go bez mojej zgody... każdy by się wkurzył.
Danilla przez dłuższą chwilę patrzyła na starego dziennikarza z niekłamanym zdumieniem. Wszystkiego by się spodziewała, ale nie tego, że Esteban Fortunato jest kimś zupełnie innym niż na to wygląda na pierwszy rzut oka i że prawdopodobnie źle go oceniła. Prawda, był świetnym dziennikarzem, ale zawsze robił jej na złość. Myślała, że to dlatego, że jej nie szanuje. Nie miała pojęcia, że on po cichu walczył z systemem i miał ją za jego element.
– Nie jestem bezwolną laleczką w łapach systemu – odpowiedziała pewnie. – Nie zna mnie pan. Fakt, że ktoś jest młody albo jest kobietą, nie oznacza, że od razu jest głupi i nieświadomy. Nie wpadł pan na to, że też się pomylił w ocenie mnie?
– Teraz widzę, że mogłem się pomylić – przyznał stary dziennikarz. – Chociaż mocno utrudniałaś mi pełen ogląd sytuacji – przypomniał jej.
– Panie Fortunato...
– Mów mi po imieniu, Danillo – zaproponował. – Jestem Esteban.
– Ale... pan jest w wieku mojego ojca.
– Nie widzę problemu.
– Więc, Estebanie, zmieniłam optykę pisma. Szykuję prawdziwą petardę, która mocno zamiesza w szykach korporacji, ale potrzebuję więcej dobrze napisanych artykułów o żywności na najbliższe miesiące. Podejmie się pan współpracy?
– Zgoda, ale incognito. To mój warunek sine qua non*.
– Możemy się na to zgodzić. Wielu dziennikarzy pisze pod pseudonimem, choć... to zwykle dziennikarze śledczy.
– W tej sytuacji jestem prawie, jak śledczy. A co zrobicie z tym kłamcą, Villegasem?
– Zajmę się tym – obiecała.
– W porządku. W takim razie jesteśmy w kontakcie – stwierdził Esteban. – Cieszę się, że udało nam się dojść do porozumienia. I pamiętaj, Danillo, niech nikt nie wie, że tu dziś byłem.
– A właśnie... jak pan... jak wszedłeś do redakcji?
– Nie jestem taki stary, za jakiego mnie uważasz – zaśmiał się – znam się trochę na technologii. I lepiej, żeby o tym nikt nie wiedział.
– Mam się obawiać?
– Ty nie musisz. System niech się boi – żachnął się Fortunato i wyszedł.
Godzinę później w redakcji byli już wszyscy. Pamiętając o nauczce, jaką dostała w styczniu, nie poprosiła Mauricio Villegasa do siebie, tylko poszła najpierw do redaktora naczelnego.
Imar Caballero wyglądał na jeszcze starszego i jeszcze bardziej zmęczonego niż na początku roku. Danilla jednak musiała z nim omówić tę sprawę.
– Co tam, Estevez? – zażartował sobie jednak na jej widok – dalej bez męża i dzieci?
– Ciężko by było w kilka miesięcy dorobić się męża i dzieci – odparła Danilla. – Poza tym jesteśmy w pracy, redaktorze. A ja mam problem z twoim podwładnym.
– Z kim znowu?
– Z Mauricio Villegasem, redaktorem działu kreatywnego – wyrecytowała jednym tchem.
– Następny do molestowania? – zaśmiał się Caballero.
– Chyba żeby jego żałosne próby poderwania mnie podciągnąć pod molestowanie – westchnęła Danilla. – Służbowy problem mam, szefie! – powtórzyła zirytowana.
– Mów. – Naczelny spoważniał w jednej chwili.
– Dziś rano... dzwonił do mnie Esteban Fortunato. Podobno Villegas umieścił jego artykuł w majowym numerze bez pytania, a sama kazałam mu z nim porozmawiać przed publikacją.
– To poważna sprawa – musiał przyznać naczelny. – Czy Fortunato ma jakieś roszczenia z tego tytułu?
– Nie. Co więcej, chce dla nas pisać dalej, ale po pseudonimem.
– W czym więc problem?
– W tym, że Villegas dokonał kradzieży własności intelektualnej i nie wywiązał się z polecenia służbowego.
– Poczekaj tu. Zaraz go spytamy. – Caballero wcisnął guzik na biurku i wywołał redaktora.
– W czym mogę pomóc szefie? – spytał Mauricio, kiedy tylko wszedł? – O, Danilla, co słychać, moja śliczna? – dodał, kiedy ją zauważył. Przez twarz Danilli przebiegł zauważalny grymas niezadowolenia. Nie umknęło to uwadze naczelnego.
– Podobno rano dzwonił pan Fortunato z pretensjami – wyjaśnił Imar Caballero. – To prawda, że wrzucił pan do majowego numeru artykuł bez zgody dziennikarza, który już u nas nie pracuje?
– To redaktor Estevez mi kazała – zaczął bronić się Villegas.
– Nie kazałam, tylko prosiłam, żebyś spytał go o zgodę, a ty się zobowiązałeś, że to zrobisz – przypomniała mu.
– To jest twoje słowo przeciw mojemu. Byliśmy wtedy sami w redakcji – przypomniał jej.
– Villegas, do cholery! – Redaktor naczelny walnął pięścią w stół, bo zdążył się już wkurzyć. – Spytałeś go czy nie?
– Szefie, on całkiem ześwirował... – próbował się bronić Mauricio.
– Jest autorem i to on decyduje. Ześwirował czy nie, chcesz z własnej kieszeni zapłacić ewentualne odszkodowanie? – Tu już dziennikarz zbladł i w panice spojrzał na Danillę. Postarała się, żeby jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, chociaż, po dzisiejszej rozmowie z Fortunato, miała ochotę roześmiać się kłamcy w twarz. Kiedy nie zobaczył żadnego poparcia, przyznał się w końcu.
– Tak, szefie, nawaliłem. Nie mogłem się do niego dodzwonić i odpuściłem.
– To jest karygodne zaniedbanie, Villegas. Ostrzegam cię...
– ... Czy ona musi tego słuchać? – spytał wtedy Mauricio, przerywając redaktorowi naczelnemu i wskazując na Danillę.
– Muszę, bo to ja musiałam wysłuchiwać pretensji Fortunato dziś rano – odpowiedziała sama.
– Musi, bo tak jak ja odpowiada za przyszłość tego pisma – dodał naczelny. – Nie życzę sobie więcej takich numerów, jasne?
– Oczywiście, szefie – odburknął niezadowolony Mauricio.
– To wszystko, Villegas. Możesz odejść.
Redaktor naukowy wyszedł z biura naczelnego, a Danilla westchnęła prawie jednocześnie ze swoim szefem.
– Ja się chyba nie nadaję...
– Nikt nie nadaje się tak, jak ty, Danillo.
– Ale każda taka sytuacja kosztuje mnie mnóstwo stresu.
– Taki już los ludzi, którzy są za coś odpowiedzialni.
– Wracam do pracy, szefie. Rozumiem, że jesteśmy otwarci na współpracę z Fortunato?
– Jeśli tobie to nie przeszkadza, to mi tym bardziej. Zawsze go uważałem za dobrego dziennikarza.
– Jest dobry.
– Świetnie, że się rozumiemy.
Danilla wyszła z biura naczelnego i poszła do swojego. Widziała, że Mauricio odprowadza ją wzrokiem. Nie spojrzała jednak w jego stronę. Do końca dnia pracy została w biurze. Poprosiła tylko Pilar, żeby przyniosła jej jedzenie z restauracji. Koleżanka chętnie się zgodziła.
Koło szesnastej, kiedy już miała się zbierać do wyjścia, zadzwonił Masato.
– Dani, jest problem – wydyszał do mikrofonu. Było słychać, że biegł.
– Co się stało? – zmartwiła się. – Czemu biegniesz?
– Ktoś mnie śledzi i nie wiem czy udało mi się ich zmylić.
– Ich???
– No, to jest kilka osób. Miałem dziś rano mały problem w laboratorium i...
– Masato, przyjdź do mojej redakcji, poczekam tu na ciebie – poprosiła go.
– A jak mnie namierzą?
– Stąd jest tylne wyjście. No już, daleko masz?
– Nie, w zasadzie jestem blisko.
– Na panelu w bramie wpisz swoją datę urodzenia. Zaraz ustawię ci wejście dla gościa w systemie.
– Okej, zaraz będę, Dani. – Masato się rozłączył, a Danilla ustawiła w systemie ochrony kod 19112060 jako wejście dla gościa. W tym momencie usłyszała pukanie do drzwi swojego biura.
– Proszę wejść.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro