Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VII.2.

Danillę tego poranka też spotkała niemiła niespodzianka. Kiedy tylko przyszła do pracy, w biurze czekał na nią... Esteban Fortunato. W redakcji nie było jeszcze nikogo innego. Nie wiadomo było nawet, jak Fortunato tam wszedł, przecież już dawno nie miał swojej służbowej wejściówki.

– Dzień dobry – przywitała się jednak uprzejmie. – W czym mogę pomóc, panie Fortunato?

– Jak śmiałaś umieścić mój artykuł bez mojej zgody? – wysyczał wtedy nieproszony gość.

– Nie rozumiem o czym pan mówi – odparła spokojnie. – Podobno Mauricio Villegas z panem rozmawiał i wyraził pan zgodę na jego umieszczenie.

– Nic z tych rzeczy! – zdenerwował się Fortunato. – Nikt ze mną nie rozmawiał i nikt mnie nie pytał. Poza tym co ma do tego Villegas? Ty jesteś redaktorem i to twoja odpowiedzialność!

– Muszę pana zmartwić... a może ucieszyć – Danilla nie mogła się zdecydować. – Nie jestem już redaktorem działu naukowego od kilku miesięcy. Właśnie Mauricio nim teraz jest.

– Ten idiota został redaktorem? – prychnął Fortunato. – Świat się chyba kończy... – Danilla nie rozumiała, o co chodziło jej dawnemu pracownikowi i w sumie była skłonna uwierzyć w słowa kolegi, że stary całkiem ześwirował na emeryturze. Musiała go jednak delikatnie spławić, bo byli sami, a on w jej oczach jawił się jako nieobliczalny furiat.

– Redaktor naczelny tak zdecydował. Ja dostałam inne zadania – wyjaśniła spokojnie. – Jestem redaktorem kreatywnym i miałam podnieść poczytność pisma. Tematyka bezpieczeństwa żywności jest na czasie.

– Trudno. Jedno jest pewne – Fortunato spojrzał jej w oczy z furią – nikt ze mną nie rozmawiał na temat tego artykułu.

– Jest pan pewien? Może pan zapomniał? – zaryzykowała Danilla.

– Nie traktuj mnie, jak niepoczytalnego idiotę – wkurzył się facet. – Nie lubiliśmy się, to prawda, ale powinniśmy się szanować.

– No, tego już za wiele – zdenerwowała się. – Pan mówi o szacunku? Pan, który tak traktował mnie i inne koleżanki w redakcji?

– Danillo – Fortunato skupił na niej wzrok i wyraz jego twarzy się zmienił – miałem cię za inteligentną kobietę. Przecież to jasne, że nie mogłem zdradzić się z moimi prawdziwymi poglądami. Walczę o wolność słowa w zawodzie dziennikarza od czterdziestu lat, a od trzydziestu z koncernami w sprawie bezpieczeństwa żywności i z rządem w kwestiach światopoglądowych. – Na zdziwione spojrzenie Danilli dodał – tak, jestem feministą. Nie zmienia to jednak faktu, że najpierw nie chciałaś mojego artykułu, a teraz umieszczacie go bez mojej zgody... każdy by się wkurzył.

Danilla przez dłuższą chwilę patrzyła na starego dziennikarza z niekłamanym zdumieniem. Wszystkiego by się spodziewała, ale nie tego, że Esteban Fortunato jest kimś zupełnie innym niż na to wygląda na pierwszy rzut oka i że prawdopodobnie źle go oceniła. Prawda, był świetnym dziennikarzem, ale zawsze robił jej na złość. Myślała, że to dlatego, że jej nie szanuje. Nie miała pojęcia, że on po cichu walczył z systemem i miał ją za jego element.

– Nie jestem bezwolną laleczką w łapach systemu – odpowiedziała pewnie. – Nie zna mnie pan. Fakt, że ktoś jest młody albo jest kobietą, nie oznacza, że od razu jest głupi i nieświadomy. Nie wpadł pan na to, że też się pomylił w ocenie mnie?

– Teraz widzę, że mogłem się pomylić – przyznał stary dziennikarz. – Chociaż mocno utrudniałaś mi pełen ogląd sytuacji – przypomniał jej.

– Panie Fortunato...

– Mów mi po imieniu, Danillo – zaproponował. – Jestem Esteban.

– Ale... pan jest w wieku mojego ojca.

– Nie widzę problemu.

– Więc, Estebanie, zmieniłam optykę pisma. Szykuję prawdziwą petardę, która mocno zamiesza w szykach korporacji, ale potrzebuję więcej dobrze napisanych artykułów o żywności na najbliższe miesiące. Podejmie się pan współpracy?

– Zgoda, ale incognito. To mój warunek sine qua non*.

– Możemy się na to zgodzić. Wielu dziennikarzy pisze pod pseudonimem, choć... to zwykle dziennikarze śledczy.

– W tej sytuacji jestem prawie, jak śledczy. A co zrobicie z tym kłamcą, Villegasem?

– Zajmę się tym – obiecała.

– W porządku. W takim razie jesteśmy w kontakcie – stwierdził Esteban. – Cieszę się, że udało nam się dojść do porozumienia. I pamiętaj, Danillo, niech nikt nie wie, że tu dziś byłem.

– A właśnie... jak pan... jak wszedłeś do redakcji?

– Nie jestem taki stary, za jakiego mnie uważasz – zaśmiał się – znam się trochę na technologii. I lepiej, żeby o tym nikt nie wiedział.

– Mam się obawiać?

– Ty nie musisz. System niech się boi – żachnął się Fortunato i wyszedł.

Godzinę później w redakcji byli już wszyscy. Pamiętając o nauczce, jaką dostała w styczniu, nie poprosiła Mauricio Villegasa do siebie, tylko poszła najpierw do redaktora naczelnego.

Imar Caballero wyglądał na jeszcze starszego i jeszcze bardziej zmęczonego niż na początku roku. Danilla jednak musiała z nim omówić tę sprawę.

– Co tam, Estevez? – zażartował sobie jednak na jej widok – dalej bez męża i dzieci?

– Ciężko by było w kilka miesięcy dorobić się męża i dzieci – odparła Danilla. – Poza tym jesteśmy w pracy, redaktorze. A ja mam problem z twoim podwładnym.

– Z kim znowu?

– Z Mauricio Villegasem, redaktorem działu kreatywnego – wyrecytowała jednym tchem.

– Następny do molestowania? – zaśmiał się Caballero.

– Chyba żeby jego żałosne próby poderwania mnie podciągnąć pod molestowanie – westchnęła Danilla. – Służbowy problem mam, szefie! – powtórzyła zirytowana.

– Mów. – Naczelny spoważniał w jednej chwili.

– Dziś rano... dzwonił do mnie Esteban Fortunato. Podobno Villegas umieścił jego artykuł w majowym numerze bez pytania, a sama kazałam mu z nim porozmawiać przed publikacją.

– To poważna sprawa – musiał przyznać naczelny. – Czy Fortunato ma jakieś roszczenia z tego tytułu?

– Nie. Co więcej, chce dla nas pisać dalej, ale po pseudonimem.

– W czym więc problem?

– W tym, że Villegas dokonał kradzieży własności intelektualnej i nie wywiązał się z polecenia służbowego.

– Poczekaj tu. Zaraz go spytamy. – Caballero wcisnął guzik na biurku i wywołał redaktora.

– W czym mogę pomóc szefie? – spytał Mauricio, kiedy tylko wszedł? – O, Danilla, co słychać, moja śliczna? – dodał, kiedy ją zauważył. Przez twarz Danilli przebiegł zauważalny grymas niezadowolenia. Nie umknęło to uwadze naczelnego.

– Podobno rano dzwonił pan Fortunato z pretensjami – wyjaśnił Imar Caballero. – To prawda, że wrzucił pan do majowego numeru artykuł bez zgody dziennikarza, który już u nas nie pracuje?

– To redaktor Estevez mi kazała – zaczął bronić się Villegas.

– Nie kazałam, tylko prosiłam, żebyś spytał go o zgodę, a ty się zobowiązałeś, że to zrobisz – przypomniała mu.

– To jest twoje słowo przeciw mojemu. Byliśmy wtedy sami w redakcji – przypomniał jej.

– Villegas, do cholery! – Redaktor naczelny walnął pięścią w stół, bo zdążył się już wkurzyć. – Spytałeś go czy nie?

– Szefie, on całkiem ześwirował... – próbował się bronić Mauricio.

– Jest autorem i to on decyduje. Ześwirował czy nie, chcesz z własnej kieszeni zapłacić ewentualne odszkodowanie? – Tu już dziennikarz zbladł i w panice spojrzał na Danillę. Postarała się, żeby jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, chociaż, po dzisiejszej rozmowie z Fortunato, miała ochotę roześmiać się kłamcy w twarz. Kiedy nie zobaczył żadnego poparcia, przyznał się w końcu.

– Tak, szefie, nawaliłem. Nie mogłem się do niego dodzwonić i odpuściłem.

– To jest karygodne zaniedbanie, Villegas. Ostrzegam cię...

– ... Czy ona musi tego słuchać? – spytał wtedy Mauricio, przerywając redaktorowi naczelnemu i wskazując na Danillę.

– Muszę, bo to ja musiałam wysłuchiwać pretensji Fortunato dziś rano – odpowiedziała sama.

– Musi, bo tak jak ja odpowiada za przyszłość tego pisma – dodał naczelny. – Nie życzę sobie więcej takich numerów, jasne?

– Oczywiście, szefie – odburknął niezadowolony Mauricio.

– To wszystko, Villegas. Możesz odejść.

Redaktor naukowy wyszedł z biura naczelnego, a Danilla westchnęła prawie jednocześnie ze swoim szefem.

– Ja się chyba nie nadaję...

– Nikt nie nadaje się tak, jak ty, Danillo.

– Ale każda taka sytuacja kosztuje mnie mnóstwo stresu.

– Taki już los ludzi, którzy są za coś odpowiedzialni.

– Wracam do pracy, szefie. Rozumiem, że jesteśmy otwarci na współpracę z Fortunato?

– Jeśli tobie to nie przeszkadza, to mi tym bardziej. Zawsze go uważałem za dobrego dziennikarza.

– Jest dobry.

– Świetnie, że się rozumiemy.

Danilla wyszła z biura naczelnego i poszła do swojego. Widziała, że Mauricio odprowadza ją wzrokiem. Nie spojrzała jednak w jego stronę. Do końca dnia pracy została w biurze. Poprosiła tylko Pilar, żeby przyniosła jej jedzenie z restauracji. Koleżanka chętnie się zgodziła.

Koło szesnastej, kiedy już miała się zbierać do wyjścia, zadzwonił Masato.

– Dani, jest problem – wydyszał do mikrofonu. Było słychać, że biegł.

– Co się stało? – zmartwiła się. – Czemu biegniesz?

– Ktoś mnie śledzi i nie wiem czy udało mi się ich zmylić.

– Ich???

– No, to jest kilka osób. Miałem dziś rano mały problem w laboratorium i...

– Masato, przyjdź do mojej redakcji, poczekam tu na ciebie – poprosiła go.

– A jak mnie namierzą?

– Stąd jest tylne wyjście. No już, daleko masz?

– Nie, w zasadzie jestem blisko.

– Na panelu w bramie wpisz swoją datę urodzenia. Zaraz ustawię ci wejście dla gościa w systemie.

– Okej, zaraz będę, Dani. – Masato się rozłączył, a Danilla ustawiła w systemie ochrony kod 19112060 jako wejście dla gościa. W tym momencie usłyszała pukanie do drzwi swojego biura.

– Proszę wejść.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro