V.6.
– A jednak koszystałeś z AI?
– Tak. To było, kiedy robiłem doktorat na uniwersytecie w Tokio. Dziekan kazał nam dokumentować wszystkie badania poprzez zapisywanie ich na wspólnym serwerze wydziału. Oczywiście każdy miał swój folder i były szyfrowane, ale dopiero na etapie zapisywania. Lubiłem dyskusje z tą maszynką. To było takie abstrakcyjne. Moje myśli i słowa przekształcane w algorytmy i zwracane w postaci innych algorytmów, które słyszałem jako słowa. A przecież nimi nie były. To tylko system kodowania...
– Dobra, filozofie, nie abstrahuj od tematu – zaśmiała się Danilla.
– Już opowiadam dalej. Kiedy obroniłem się i dostałem posadę asystenta profesora Shimizu, byłem największym zwolennikiem Line'a. A potem okazało się, że jakimś cudem profesor podbierał mi wyniki badań, a w końcu opublikował artykuł z moimi wynikami przypisując je sobie...
Byłem wściekły, rozgoryczony i od razu zacząłem podejrzewać Line'a. Oczywiście moi rodzice byli przekonani, że jestem sam sobie winien, że nie zaszyfrowałem plików i tak dalej. W końcu stwierdzili, że gdybym robił badania w laboratoriach Mitsubishi Chemical, miałbym wszystko pod kontrolą. Bo oni nie korzystają z Line'a. Mają sztuczną inteligencję stworzoną wyłącznie na potrzeby korporacji. Wyszło, że zdaniem rodziców jestem frajerem, który wolał pracę na publicznym uniwersytecie niż w rodzinnej firmie, nad którą miałbym kontrolę. Tylko, że to nie ja miałbym kontrolę. Wuj by ją miał. Z dwojga złego wolałem być oszukany przez profesora niż przez kogoś z rodziny...
– Co takiego odkryłeś?
– Odkryłem, że sztuczne toksyny mają o wiele gorsze oddziaływanie na komórki nerwowe niż naturalne. Porównywałem oddziaływanie neurotoksyn produkowanych przez rośliny i zwierzęta z tymi stworzonymi przez człowieka. Okazało się, że naturalne neurotoksyny blokują czasowo pojedynczą komórkę nerwową, ale jeśli jej nie uśmiercą, to po zaprzestaniu ich działania komórka funkcjonuje tak, jak przed kontaktem z toksyną. Natomiast sztuczne neurotoksyny nawet jeśli nie zabiją komórki, to pozostawiają w niej trwały ślad. Oddziałują na mitochondrium komórki, zmieniając jej DNA. Powstają mutacje, także kancerogenne. Taka komórka, gdy znajduje się w żywym organizmie, zaczyna być rozpoznawana jako obce ciało i niszczona procesami autoimmunologicznymi. Z tego powodu w latach'30 zakazano glifosatu jako środka chwastobójczego w uprawach wielkopowierzchniowych. Ale nikt dotąd nie wykazał oddziaływania takich substancji na pojedyncze komórki nerwowe.
– I chcesz powiedzieć, że znany profesor po prostu ukradł twoje wyniki badań i przypisał odkrycie sobie?
– Niestety, tak.
– I nic z tym nie zrobiłeś?
– Zrobiłem. Poszedłem do profesora i spytałem go dlaczego to zrobił. Zbył mnie, twierdząc, że przecież niczego sam nie odkryłem, tylko wykonywałem jego polecenia, jako młodszy członek zespołu. Myślę, że powiedział tak, bo podejrzewał, że go nagrywam. Tego dnia złożyłem wypowiedzenie i więcej nie pojawiłem się na uniwersytecie.
– Nie chciałeś się z nim sądzić?
– Nie. Oczywiście, gdybym chciał, udowodniłbym mu oszustwo, ale nie chciałem zaczynać swojej kariery naukowej od skandalu na skalę globalną. Wolałem zrezygnować i sam odkryć coś, co sprawi, że wszystkim pójdzie w pięty.
– Ty to jesteś skromny – zaśmiała się Danilla. – Ale rozumiem cię. Tylko co będzie, jak znowu ci ktoś ukradnie wyniki?
– Tym razem nie zaufam już sztucznej inteligencji ani żadnym maszynom. Zapisuję swoje notatki ręcznie w notatniku.
– W papierowym??? – Danilla niedowierzała. – Ale oldschool...
– Tak. W dodatku też je szyfruję. Tylko ja je odczytam.
– To niesamowite! – wykrzyknęła Danilla. – Jesteś prawdziwym geniuszem, Masato.
– Przestań, Dani. Takich jak ja, biochemików, jest całe mnóstwo. Ale lubię to robić. Nauka zawsze sprawiała mi frajdę i marzę o tym, żeby odkryć coś, co przysłuży się ludzkości.
– Nie dla Nobla? – zaśmiała się znowu.
– Nie, nie dla Nobla – odparł poważnie. – Dla własnej satysfakcji.
– Jednej rzeczy nie rozumiem... Co robisz na podrzędnym uniwersytecie, skoro masz do dyspozycji laboratoria największego koncernu chemicznego na świecie?
– Kiedyś ci to wyjaśnię... – westchnął. – Teraz powiem ci tylko, że ta firma to jakby autonomiczny żywy organizm. Jest poza kontrolą. Czyjąkolwiek. Nie kontroluje jej ani mój wuj, ani zarząd konglomeratu, ani zarządy korporacji wchodzących w jego skład. Jest poza kontrolą jakiegokolwiek rządu. Nie wiem czy miałbym odwagę robić w niej porządki...
– Co masz na myśli?
– Mówię, że trzeba armii zaufanych ludzi, żeby przywrócić kontrolę nad tym „potworem", jak ty go nazywasz. Nie mówiłem ci... Mój dziadek nie zmarł śmiercią naturalną. Został zamordowany, kiedy próbował zacząć porządkować sprawy firmowe. Dziesięć lat zajęło mu w ogóle zrozumienie, co tam się dzieje i za jakie procesy na świecie odpowiada Mitsubishi. A po trzech latach „porządkowania" zginął.
– To rzeczywiście brzmi strasznie... Przykro mi z powodu twojego dziadka, Masato. I nie chciałabym, żebyś podzielił jego los, to pewne. Ale jedna kwestia wciąż nie daje mi spokoju...
– Co jeszcze?
– Próbujesz mi w zawoalowany sposób powiedzieć albo próbujesz mi nie powiedzieć, że prowadząc swoje badania, których wynik może zrewolucjonizować połowę światowych rynków i zasiać globalną panikę na giełdach... tak naprawdę występujesz gdzieś w tej sieci powiązań przeciw swojej rodzinnej firmie? – Masato zrobił wielkie oczy i Danilla zobaczyła w nich... strach. Tak. Pierwszy raz od kiedy go poznała, jej przyjaciel się bał.
– Jesteś pierwszą osobą, która się tego domyśliła. Dani, proszę cię, nigdy więcej o tym nie rozmawiajmy – szepnął.
Masato był już pewien, że Danilla nie została dziennikarką bez powodu. Tylko, że – jego zdaniem – ona nie powinna być dziennikarką naukową, ale śledczą. Jej zdolności kojarzenia faktów i wyciągania pozornie ukrytych informacji wydały mu się wprost niewyobrażalne. A więc odkryła jego motywację...
– Musimy o tym porozmawiać. Grozi ci niebezpieczeństwo – uznała.
– Kochanie, nawet gdybym miał zapłacić za to życiem, naprawię zło, które moja rodzina wyrządziła światu – powiedział. W oczach Danilli pojawiły się łzy.
– Nie rób tego, proszę...
– Nie martw się, skarbie. Na razie nic mi nie grozi.
– Czy twoi rodzice o tym wiedzą?
– Nie mają pojęcia. Podejrzewam, że są nawet zupełnie nieświadomi tego, co ja badam i jaki wpływ ma nasza firma na światową gospodarkę, a przede wszystkim nie wiedzą kto i dlaczego zabił dziadka. Mama była wtedy jeszcze mała. Myślą, że konglomerat to tylko polityka i pieniądze. Szukają prestiżu i społecznego poklasku. Nie wiedzą jednak, że tam gdzie są polityka i pieniądze, pojawia się też mroczna strona, która chce czerpać z tego korzyści.
– A twój wuj?
– On może wiedzieć. Ale nawet jeśli, to będzie siedział cicho. Nie chce podzielić losu swojego ojca.
– Myślałam, że nic mnie już nie zdziwi. Ale to, co mi dziś powiedziałeś zmienia postać rzeczy. Wiesz, że jeśli pójdziesz na wojnę z mroczną stroną rodzinnej firmy, pewnie już nie będziesz mógł wrócić do Japonii?
– Ja zamierzam zrobić z tym porządek, Dani. Ale najpierw włożę kij w mrowisko – zaśmiał się. – I kto wie, może kiedyś zostanę prezesem konglomeratu, ale na moich zasadach. Na razie jednak muszę udowodnić, że mam rację i ta sprawa z kawą to jedno wielkie oszustwo.
– Ja ci pomogę – stwierdziła. – Opublikuję wszystko, co będziesz chciał.
– Nic z tego, Dani. To dla ciebie zbyt niebezpieczne. Wiesz chociaż do kogo należy twoje wydawnictwo?
– Prezesem zarządu jest Juan Delapena, z tego co wiem, to rodzinna firma, założona przez jego pradziadków.
– To figuranci, kochana. Faktycznie rządzi szara eminencja. Anonimowy członek zarządu, reprezentujący firmę, która wykupiła 51% udziałów spółki.
– A skąd ty to niby wiesz?
– Wystarczył jeden telefon do mojego przyjaciela. On jest specjalistą od prawa handlowego i ma niesamowity zmysł. Obserwując na przykład działalność spółki i ruchy giełdowe potrafi powiedzieć czy firma działa w porozumieniu z innymi, czy nie. I przede wszystkim jest fanatykiem przesiadywania w archiwach, czego akurat nigdy nie rozumiałem.
– Dowiem się kto to i co to za firma.
– A jak?
– Jestem dziennikarką – zaśmiała się.
– Bądź ostrożna – zalecił.
– I kto to mówi? – spytała prześmiewczym tonem. Masato, choć w myślach przyznał jej rację, nie miał zamiaru zrobić tego głośno. Zamiast tego wstał od stołu, podszedł do niej, złapał ją za ręce i pomógł wstać, a potem przytulił ją z całej siły.
– Byłem prawie pewien, że będę musiał samotnie przejść tę drogę. Wtedy bym się o nikogo nie bał. Teraz jesteś ty i muszę to przemyśleć. Nigdy bym cię nie naraził.
– Wiesz co? Najpierw musisz udowodnić naukowo to, co masz do udowodnienia. Wtedy będziemy się martwić. A na razie spotkamy się z twoimi rodzicami na obiedzie u Diego. Zadzwoń do nich. – Masato posłusznie wyjął telefon i wybrał numer ojca:
– Ohayo otosan – powiedział. Cześć tato.
– Ohayo musuko – odpowiedział mu ojciec.
– Dzwonię, żeby zaprosić was na obiad. Rozmawialiśmy wczoraj o tym.
– Dobrze, synu. Gdzie mamy przyjść? – Masato podał mu adres restauracji Naturaleza.
– Zaraz wam go jeszcze wyślę – dodał. – Spotkamy się na miejscu o dwunastej?
– Dobrze. Ale za to my was zaprosimy na kolację u nas w hotelu.
– Zgoda, tato.
– Świetnie. Do zobaczenia.
– Do zobaczenia – powiedział Masato i się rozłączył.
– I co? – spytała Danilla.
– Przyjdą. Ale zaprosili nas na kolację w hotelu Plaza.
– No to się świetnie składa...
– Jak to?
– Będziemy mogli się zabawić. Pokażemy im, że przyjechałeś tak samo do mnie, jak i dlatego, że unikasz odpowiedzialności za rodzinną firmę.
– Czyli pokażemy im to, co i tak sobie myślą. Jak masz zamiar to zrobić?
– Masz ochotę zabawić się w playboya?
– Ja??? Co to w ogóle za pytanie?
– Rodzice myślą, że nie zależy ci na pieniądzach i nie lubisz pokazówek. Pokaż im, że ci zależy. Niech myślą, że mają cię w garści.
– Co proponujesz?
– Ubierzesz dziś na kolację swój drogi garnitur. A ja się do ciebie dopasuję – zaśmiała się.
– Chciałbym to zobaczyć – odparł, naprawdę ciekawy co takiego wymyśliła Danilla. Musiał poczekać do wieczora.
W południe czekali przed restauracją Diega na rodziców Masato ubrani stosownie do pory dnia i temperatury, czyli letnio. Państwo Yahiro nie zawiedli ich oczekiwań. Punktualnie o dwunastej pod restaurację podjechała limuzyna i wysiedli z niej rodzice Masato. Tym razem na szczęście bez ochroniarzy. Weszli razem. Przywitał ich Diego, uprzedzony o tym fakcie przez Danillę.
– Watashinonamaeha Itō Diegodesu – przedstawił się. – Jestem właścicielem restauracji.
– Panie Ito, bardzo nam miło pana poznać – odparł pan Satoshi po japońsku.
– To zaszczyt dla mnie gościć rodaków mojego ojca – odpowiedział Diego. – Zapraszam. – Wszyscy weszli, Diego zaprowadził ich do stolika i podał im karty, a potem poinformował, że sam będzie ich obsługiwał, bo nikt z jego personelu nie mówi po japońsku ani po francusku. Kiedy poszedł do kuchni, odezwał się ojciec Masato:
– Co tutaj robi ten Japończyk?
– Diego nie jest Japończykiem. Japończykiem był jego ojciec, lekarz, który przyjechał do Chile w latach'30. Diego urodził się w Andach, a jego matka była Indianką, tak jak moja – wyjaśniła Danilla.
– Mówiłam, że kobiety w Chile chętnie biorą za mężów obcokrajowców – wtrąciła Youko Yahiro.
– To zupełnie inaczej niż kobiety w Japonii – odparł Masato ze złością. – A może dobrze by wam to zrobiło, trzeba otworzyć się trochę na świat. Świat się na nas otwiera. Wiecie, że restauracja pana Ito opiera swoją filozofię o dopasowanie menu do grupy krwi? To przecież było bardzo popularne w Japonii sto lat temu. A przy okazji, nie wiecie dlaczego mam grupę krwi bez czynnika RH? – spytał. – Podobno to bardzo rzadkie w Azji. – Jego matka wtedy zbladła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro