Rozdział VIII - Selecta, znaczy wybrana
Następnego dnia rano Masato obudził się pierwszy. Zobaczył swój pierścionek na palcu śpiącej jeszcze Danilli i pomyślał: – Teraz już nic nie możecie. Od tej pory jesteśmy połączeni bardziej niż możecie to sobie wyobrazić, mamo i tato.
W tym momencie usłyszał dźwięk przychodzącego połączenia głosowego. Nie miała zapisanego tego numeru, ale początek wskazywał na Francję.
– Halo? – spytał, odbierając.
– Bonjour, mon chéri – usłyszał znajomy kobiecy głos i zatrząsnął się ze złości.
– Bonjour, Georgette – odpowiedział sucho. – Czemu dzwonisz tak wcześnie?
– Mówiłam, że zadzwonię. Chciałabym się z tobą spotkać, a wiem, że wstajesz wcześnie, ranny ptaszku – zaszczebiotała. – Kiedy będziesz miał dla mnie czas?
– Moja narzeczona jeszcze śpi, mieliśmy wczoraj długi wieczór – odpowiedział Masato, celowo akcentując słowa „narzeczona" i „długi". W odpowiedzi usłyszał tylko parsknięcie. – Parskaj sobie, ile chcesz. Nie zmienisz faktów. – Wiedział, że ją wkurza. O to mu chodziło.
– Twój ojciec zapłacił mi kupę kasy, żebym dała ci spokój. Gdybym wtedy wiedziała, z jakiej potężnej pochodzisz rodziny, nie dałabym się tak łatwo spławić – wyrwało się Francuzce.
– Tak mi się właśnie wydawało. Uważam więc, że dobrze się stało. Będę musiał podziękować ojcu – zachichotał.
– Do rzeczy! Chcesz się ze mną spotkać, czy nie?
– Myślę, że nie powiesz mi nic, czego już bym nie wiedział. Poza tym, niedługo wyjeżdżamy, a chciałbym jeszcze spędzić trochę czasu z narzeczoną w Paryżu.
– Pożałujesz tego – usłyszał tylko w odpowiedzi.
– Nie sądzę. Żegnaj, Georgette. Życzę ci szczęścia. Najlepiej z dala od mojej rodziny – odparł
Danilla obudziła się, kiedy tylko usłyszała imię byłej kochanki Masato. Potem zrobiło jej się ciepło na sercu, kiedy powiedział o niej „moja narzeczona". A reszta rozmowy ją zaskoczyła. Masato nie chciał się spotkać z Georgette. – Jeden wrzód na dupie mniej – pomyślała i uśmiechnęła się, przeciągając się na łóżku.
Masato zauważył, że Danilla się obudziła dopiero, kiedy skończył rozmawiać.
– Dzień dobry, kochanie – powiedział do niej.
– Dzień dobry, kochanie – odpowiedziała.
– Co ty na to, żeby jeszcze nie iść na śniadanie? – spytał. Odpowiedział mu jej stłumiony poduszką chichot. – No co? Dziwisz mi się?
– Absolutnie nie. Ani tobie, ani sobie – odparła.
Na śniadanie poszli dopiero półtorej godziny później. Nie spieszyło im się nigdzie. Pociąg do Hiszpanii mieli dopiero na drugi dzień rano. To był ich dzień w Paryżu. Cały tylko dla nich.
– Twoja siostra jest jeszcze we Francji? – spytała Danilla, kiedy spacerowali sobie po śniadaniu brzegiem Sekwany. To zawsze było ich miejsce.
– Nie, z tego co wiem, skończyła studia, zdała wszystkie egzaminy i wróciła do Japonii jakiś tydzień przed naszym przyjazdem.
– Szkoda...
– Troszeczkę, ale nie martw się. Jesteśmy tu dla siebie. Korzystaj z Paryża, kochanie.
– Taki mam zamiar. – Danilla wtuliła się mocniej w ramię Masato i poddała się nastrojowi, który mówił jej, że jest w miejscu, gdzie zaczęła się ich przyjaźń i gdzie on się jej wczoraj oświadczył, potwierdzając swoją miłość, i przywiązanie i deklarując, że to z nią chce spędzić życie. Ona też tego chciała. – Co z tego, że to facet „ z bonusami"? Z tym inwentarzem w postaci komplikacji wcale nie jest mniej interesujący. I nie jest też mniej kochany...
Po południu wpadli do Romaina. Kolega przedstawił im swoją żonę i synka, który miał się urodzić za dwa miesiące. Powspominali razem stare czasy. Romain nie omieszkał zauważyć pierścionka na palcu Danilli, a Masato skwitował to tylko dumnym uśmiechem.
– Cieszę się, że udało wam się być razem. Od zawsze było wiadomo, że to się tak skończy, tylko oboje musieliście nad tym popracować – powiedział.
– A ja ci dziękuję jeszcze raz za pomoc, przyjacielu – odpowiedział Masato, dumnie obejmując Danillę.
To był dla nich przyjemny dzień i jeszcze lepszy wieczór. Następnego dnia rano wsiedli w TGV [fr. Train à grande vitesse – kolej wysokich prędkości] z napędem magnetycznym trzeciej generacji, które od dwudziestu lat osiągało już prędkość rejsową rzędu pięciuset kilometrów na godzinę. Nie licząc króciutkiej przesiadki na koleje AVE [hiszp. Alta Velocidad Española – hiszpańska wysoka prędkość] w Figueres, te nieco ponad trzy godziny jazdy spędzili na rozmowach i pracy. Przez południem byli w Maladze.
– Dlaczego pojechaliśmy pociągiem? – spytała Danilla, kiedy byli już na miejscu i dowiedziała się, że znowu muszą jechać tym środkiem lokomocji. Tym razem z Hiszpanii do Algierii.
– Bo jeśli ktoś nas szukał, robił to na pewno na lotnisku w Paryżu.
– Ale będziemy jechać długo.
– Spokojnie, przejedziemy się wzdłuż Algierskiego wybrzeża, a potem przesiądziemy na samolot w Marakeszu – odpowiedział Masato, dając tym samym popis swojego geniuszu. Danilla pomyślała, nie po raz pierwszy zresztą, że uwielbia to w nim.
– Znamy kogoś w Marakeszu czy ot tak wybrałeś sobie cel?
– Znamy. A ty znasz mnie, Dani. Nie jestem aż tak spontaniczny.
– Dla mnie jesteś wystarczająco spontaniczny – puściła do niego oko. Zarumienił się nieznacznie.
– Dla ciebie chcę być jak najlepszy – wypalił i po chwili całował ją na środku dworca w Maladze. – A może zostaniemy tutaj jeden dzień? – puścił do niej oko. – Chciałabyś pójść na plażę? Spróbować hiszpańskich potraw w restauracji? Mamy prawie dwa tygodnie do powrotu. Nie musimy się spieszyć.
– Kusisz – uśmiechnęła się do niego. – Pewnie, że chcę.
Masato chyba tylko na to czekał. Wyjął swój ekran multimedialny i wyszukał wolny pokój w najbliższym hotelu, który nie należał na pewno do konglomeratu Mitsubishi International. Po chwili mieli już rezerwację pokoju i zamówiony stolik w restauracji.
– Chodź, ukochana – podał jej ramię. Znajdziemy sobie taksówkę z kierowcą i ruszamy na podbój Malagi.
Zameldowali się w hotelu na nazwisko Danilli. Potem wzięli prysznic i zjedli obiad w hotelowej restauracji, a później wybrali się nad morze. Danilla pomyślała sobie, że wiele by dała, żeby zobaczyć miny swoich rodziców, kiedy spaceruje z Masato po hiszpańskim wybrzeżu. Jak by nie patrzeć, była właśnie w kraju swoich przodków, a nazwisko Estevez było w Hiszpanii tak naturalne, jak Gomez czy Lopez.
– O czym myślisz, skarbie? – Masato przerwał jej te rozmyślania.
– O rodzicach. I o moich hiszpańskich przodkach. Żałuję, że nie poznałam dziadków – odparła z nostalgią w głosie.
– Ja też nie jestem stuprocentowym Japończykiem – wyrwało się wtedy Masato.
– Co??? – To była ostatnia rzecz, jaką Danilla spodziewałaby się usłyszeć od przyjaciela. – Jak to?
– To jest to, co mogłem ci powiedzieć dopiero, jak zostaniesz moją żoną – wyjaśnił – ale ponieważ już jesteś narzeczoną...
– Czyli co? – Masato schylił się i szepnął jej do ucha:
– Jeden z moich przodków był amerykańskim żołnierzem, który stacjonował w Japonii po drugiej wojnie światowej.
– Czyli po tym, jak Amerykanie spuścili na twój kraj dwie bomby atomowe?
– Właśnie. I dlatego mam grupę krwi bez Rh.
– Ale numer! – Danilla uśmiechnęła się do Masato. – Pewnie dlatego jesteś tak niesamowity.
– Skoro już rozmawiamy o przodkach, to musiałem ci powiedzieć... Ja wiem od dawna, że mamy te samą grupę krwi.
– Od jak dawna?
– Od czasów mojej pracy dyplomowej z biochemii. Pamiętasz? Ty i kilkoro kolegów oddaliście po próbce krwi do moich badań.
– Jej, rzeczywiście. To było tak dawno, że zapomniałam zupełnie. I co w związku z tym?
– W związku z tym od dawna jestem pewien, że jesteś stworzona dla mnie. Jesteś moją wybranką, Dani.
– Jesteś słodki. I kto tu mówił, że nie wierzy w bajki związane z grupami krwi? – zaśmiała się.
– Nie wierzę w te ludowe przesądy – wyjaśnił jej Masato. – Ale wierzę w naukę.
– W to nie wątpię.
– Chodź, kochana. Plaża i morze na nas czeka – zaśmiał się po chwili, zmieniając temat i ciągnąc ją za rękę, bo właśnie zobaczył piasek i wodę.
To był, jak dotąd, najlepszy dzień od wyjazdu z Chile. Czysty relaks, same przyjemności i uczucie szczęśliwej, odwzajemnionej miłości u nich obojga.
Byli tak zapatrzeni w siebie, że nie zauważyli nawet, że ktoś za nimi chodzi i śledzi każdy ich ruch.
Słodko? No, przecież to jeszcze nie koniec przygód ;-) :-P
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro