Rozdział VI - Odkrycia
W marcu w Chile przyszła jesień, na uczelnię wrócili studenci i doktoranci, a Masato z jednej strony ucieszył się, że będzie miał więcej pomocników w laboratorium, a z drugiej zmartwił, że będzie musiał kilka godzin dziennie poświęcać na prowadzenie zajęć. Nigdy nie czuł się zbyt dobrze w roli nauczyciela, ale takie były obowiązki wykładowcy na publicznym uniwersytecie. Skoro podjął się tej pracy, musiał się z niej wywiązywać.
W marcu też w stolicy Chile, Santiago, zaczęły się protesty ekologów. To był czas zbiorów, żniw i jak zwykle o tej porze roku głównym tematem poruszanym przez opinię publiczną były ceny żywności oraz jej zanieczyszczenie przez chemikalia różnego rodzaju, służące do ochrony roślin przed szkodnikami, chorobami czy suszą. Masato pierwszy raz był świadkiem protestów społecznych na taką skalę. Kiedy jednak pewnego poniedziałku Alvaro przyszedł do pracy z podbitym okiem, zaniepokoił się.
– Co ci się stało, Alvaro? – spytał swojego asystenta.
– Byłem na protestach w stolicy – odparł asystent, nie bez dumy.
– Ale po co? – zdziwił się Masato.
– Szefie, musimy się bronić przed tymi koncernami chemicznymi. Zaleją nas swoim świństwem i wszyscy poumieramy młodo. Jak można jeść coś, co jest tak podlane trucizną?
– Chyba nie mamy wyboru – westchnął Masato. – Rolnictwo ekologiczne nie wyżywiłoby dwudziestu miliardów ludzi na ziemi.
– Wybór mamy zawsze – zaprotestował Alvaro. – Problemem nie są szkodniki, tylko koncerny chemiczne, mówię panu.
– A nawet jeśli, to co możemy zrobić?
– Nie wiem jak pan, ale ja będę protestował.
– Uważaj na siebie – polecił mu Masato. W głębi duszy wiedział, że asystent ma rację. Sam zamierzał udowodnić winę koncernowi chemicznemu swoimi badaniami. Ale nie wiadomo było jak daleko sięgały macki interesariuszy. Obawiał się też, że Alvaro zwróci na nich czyjąś uwagę. Jego asystent występował jednak w protestach jako osoba prywatna, Alvaro Ruíz Ramos, a nie młody doktorant z katedry biochemii.
Tydzień później w poniedziałek Alvaro nie przyszedł już do pracy. Kiedy zadzwonił do niego, okazało się, że asystent jest w szpitalu. Nie chciał z nim rozmawiać. Masato dowiedział się z wiadomości, że w starciach manifestantów z policją zginęły trzy osoby, a kilkanaście zostało rannych, w tym Alvaro właśnie. Masato, poruszony, zadzwonił od razu do Danilli:
– Dani, nie masz pojęcia co się stało – zaczął.
– Masato, mam tu urwanie głowy, przez te zamieszki w stolicy, ludzie chcą czytać tylko o żywności. Muszę przemodelować cały kwietniowy numer.
– Ja mam większy problem – zauważył. – Mój asystent brał udział w zamieszkach i leży ranny w szpitalu w Santiago de Chile...
– Pogadamy w domu, to nie temat na telefon – zadecydowała Danilla. Masato zdziwił się, że tak ucięła temat, ale nie powiedział już nic. Wziął się za to do pracy ze zdwojoną energią. – To się musi udać – pomyślał.
W domu był dopiero koło dziewiętnastej. Zresztą Danilla nie wróciła o wiele wcześniej. Razem zrobili kolację, a kiedy zjedli, wrócił do tematu:
– Dani, czemu nie chciałaś o tym rozmawiać przez telefon – zapytał?
– To jest poważna sprawa, ludzie giną. Nie podoba mi się ta sytuacja. Wiadomo, że sieci komórkowe są podsłuchiwane przez agencje rządowe. Myślisz, że moglibyśmy pojechać do Santiago odwiedzić twojego asystenta?
– Naprawdę? – zdziwił się.
– Tak, moim zdaniem telewizja kłamie. Widziałam w sieci filmiki, zanim zostały zablokowane. Tam zginęło więcej ludzi niż mówią. A niektórzy zaginęli. Alvaro powiedział ci, co mu się stało?
– Nie, nie chciał rozmawiać. Powiedział tylko, że jest w szpitalu.
– Jedziemy jutro?
– Dani, mam pracę...
– Masz też kolegę, który potrzebuje pomocy.
– Masz rację. Nie mam jutro zajęć ze studentami, możemy pojechać.
Następnego dnia rano wsiedli do superszybkiego pociągu, który dojeżdżał do stolicy w zaledwie dwie godziny. Danilla zrobiła rezerwację na ostatnią chwilę, na szczęście były jeszcze miejsca. W pociągu jednak było pełno policji. Każdego z pasażerów pytali o motywację podróży do stolicy.
– Takiej inwigilacji nie było w Chile od czasów Pinocheta – szepnęła Danilla do Masato. – Widzisz, mówiłam ci, że coś się dzieje. – Po chwili policjant podszedł i do nich:
– Witam państwa. Mogę prosić o dokumenty? – Danilla pokazała mu swój elektroniczny dowód osobisty, a Masato swój japoński.
– Nie jest pan obywatelem Chile? W takim razie nie może pan jechać do stolicy.
– Ale dlaczego? – oburzyła się Danilla. – Musimy jechać do stolicy właśnie dlatego, że on nie jest obywatelem Chile.
– Nie rozumiem – zmieszał się policjant.
– Chcielibyśmy dowiedzieć się w ambasadzie Japonii w Santiago de Chile o dokumenty niezbędne do naszego ślubu – wypaliła Danilla, a Masato o mało nie spadł z fotela z wrażenia.
– Ach, w takim razie to co innego. Niestety, musimy wszystkich sprawdzać, wiele osób chce się teraz dostać do stolicy, a to nie jest najspokojniejsze miejsce – zauważył policjant. – I ja się wcale nie dziwię – pomyślała Danilla, ale już nic nie powiedziała. Nie odzywali się już za wiele do końca podróży. Kiedy wysiedli z pociągu na dworcu Santiago de Chile Central, Danilla złapała do za rękę:
– Idziemy do taksówki, nie oglądaj się – poleciła. Kiedy doszli na miejsce, wsiedli do taksówki autonomicznej, wpisując na nawigację polecenie: Embajada de Japón. Na nawigacji wyświetlił się adres: Avenida Ricardo Lyon 520, Providencia. Masato nadal nie wiedział co powiedzieć, więc milczał. Kiedy wysiedli przez budynkiem ambasady i taksówka odjechała, Danilla dopiero odezwała się do niego:
– Wybacz, skarbie, ten straszny żart. Musiałam coś wymyślić, żeby nie kazał nam wysiadać z pociągu. Możemy już jechać do tego szpitala. Nie wyśledzą nas tak łatwo.
– A więc to był żart? – zrobił smętną minę.
– Raczej zmyłka dla policjantów. A jak to sobie wyobrażasz? Miałabym zrobić coś takiego, nie rozmawiając o tym wcześniej z tobą? Przecież to niedorzeczne.
– Myślałem, że robisz mi miłą niespodziankę – westchnął.
– Wybacz, kochany, ale małżeństwo jest obecnie ostatnią rzeczą, o której bym pomyślała. Mamy oboje mnóstwo pracy, zamieszki w kraju i niewiadomą sytuację z twoimi rodzicami... ale mam też dobrą wiadomość – dodała, widząc minę Masato.
– Jaką? – spytał z nadzieją w głosie.
– Mam tu brata. Ktoś nam pomoże – dodała, wybierając numer Fabiana i ignorując zawód na twarzy Masato. – Cześć Fab – zaczęła, kiedy brat odebrał – jesteśmy w Santiago. Możemy się spotkać?
– O, siostra – zdziwił się Fabian. – Jest rano, jestem w pracy. Może o dwunastej na obiedzie się spotkamy?
– Jasne, gdzie mamy przyjść?
– A gdzie jesteście?
– Pod ambasadą Japonii na alei Ricardo Lyon.
– Aa.... eeee... – Fabian nie wiedział co odpowiedzieć.
– Podaj nam adres, to przyjedziemy – zaproponowała wtedy.
– Okej, Spotkamy się w Baco na Nueva de Lyon 113, to fajna restauracja i niedaleko od ambasady. Do zobaczenia.
– Do zobaczenia, braciszku – odparła Danilla i rozłączyła się.
– Twój brat chyba był zdziwiony, że jesteśmy w Santiago – zauważył Masato.
– Nawet bardzo. Ale myślę, że nam pomoże.
– A może jednak zajrzymy do tej ambasady? – Masato puścił do niej oko.
– Nie przeginaj, słodziaku – Danilla dała mu buziaka i pociągnęła za rękę w stronę parku.
– Ale dlaczego? – nie dawał za wygraną Masato.
– Pogadamy o tym, jak skończysz badania, semestr na uniwersytecie i... nie wrócisz do Japonii – stwierdziła, podając mu na tacy swoje lęki. Wtedy zrozumiał. Danilla bała się tak, jak on, że coś stanie im na drodze. Nawet jeśli nie wątpiła w niego, nie miała zupełnie zaufania do reszty świata, szczególnie w świetle ostatnich wydarzeń. Doszli do parku, usiedli na jednej z ławek, a Masato spojrzał na Danillę i poczuł, że musi ją pocałować.
– Bardzo cię kocham, Dani – powiedział, kiedy skończył. – Jeśli potrzebujesz czasu, to masz go tyle, ile chcesz. Nie musisz się jednak obawiać, że ja cię zawiodę. Nie zrobię tego.
– Dziękuję ci za te zapewnienia, ale wolę sama to stwierdzić – odparła, ale położyła głowę na jego ramieniu i siedzieli tak jeszcze przez chwilę na ławce, przyglądając się jesiennym liściom, które właśnie zaczynały opadać. W świetle nadchodzących wydarzeń jednak i te liście, i ich obawy miały wydać się niezbyt ważne.
O wpół do dwunastej wyszli w kierunku restauracji, gdzie byli umówieni z Fabianem. Na miejscu byli punktualnie. Jej brat też. Fabian uściskał Danillę i przywitał się z Masato, a potem weszli do restauracji. Usiedli przy stoliku na tarasie. Każde z nich zamówiło sobie co innego do jedzenia i wtedy Fabian spytał:
– To co was sprowadza do Santiago? Bo rozumiem, że ambasada japońska, to był tylko pretekst?
Jak myślicie, w co wplątali się Danilla i Masato? Będzie się działo? Oj, będzie... :-)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro