XXXVI
STERUJ MOJĄ DŁONIĄ, BO ZŁE RZECZY CZYNI
Drogi ojcze, była u mnie. A ja, zamiast wzbudzić jej zaufanie, uderzyłem ją. Zadałem jej ból i cierpienie. Proszę, daj mi siłę do niej, bo zaczyna robić się niepokorna.
Po szkole pojechaliśmy od razu do mojego domu. Chyba jej się spodobał, bo podziwiała go z zaciekawieniem i blaskiem w oczach. Zwiedziła każde pomieszczenie, w tym mój pokój. Niestety. Jak do tego doszło? Zaraz Ci opowiem.
Kiedy już miała łapać za klamkę, chwyciłem ją w pasie i szepnąłem do ucha. To na nią działa. Poprosiłem, by tam nie wchodziła, dopóki jej nie pozwolę. Oczywiście nie tłumaczyłem się, bo kim ona jest, bym jej wyjaśniał moje tajemnice? Dziewczyną na rzeź, w której się zakochałem. Niczym więcej.
Poszliśmy do salonu, piliśmy i jedliśmy, opowiadając sobie przy tym najzabawniejsze historie, wymieniając zainteresowania oraz plotkując. Wtedy poszedłem do łazienki, a ona...cóż, jest naprawdę sprytna, ale nie aż tak sprytna, jak jej się wydaje. Od razu otworzyła drzwi mojego pokoju i stanęła w progu. Serio, nie ruszała się dobre kilka sekund. Chyba była zszokowana, nie widziałem jej twarzy. Podbiegłem do niej, ile sił w nogach i pchnąłem ja na podłogę. Mój umysł całkowicie zaćmiła złość. Czułem, jak serce chce mi się wyrwać z piersi, a krew w żyłach płynie ostro niczym strumień. Zabolały mnie skronie, a raczej ostre ich pulsowanie. Zawsze miałem problem z opanowaniem emocji, szczególnie w takich sytuacjach. Wtedy właśnie podniosłem rękę i...Uderzyłem ją. Z całej siły, otwartą dłonią, w policzek. Widziałem jak czerwienieje, a w jej oczach zbierają się łzy. Ale nie przyszło mi choć na chwilę do głowy, jak bardzo ja to zabolało. Jak wielki strach, musiał ja ogarnąć. Wyszedłem bez słowa, zatrzaskując drzwi na klucz i usiadłem na kanapie w salonie. Ukryłem twarz w dłoniach i kiedy już wszelkie złe emocje ze mnie uszły, rozpłakałem się. Wylewałem łzy kilka dobrych minut, po czym podszedłem do barku i wyciągnąłem szkocką whisky. Wypiłem ćwiartkę butelki duszkiem, od czego solidnie zakręciło mi się w głowie. Podszedłem pod mój pokój i nasłuchiwałem. Żadnych hałasów. A co, jeśli zemdlała? Może nic nie będzie pamiętać?
I na moje szczęście tak było. Wszedłem do pokoju, a ona spała na łóżku, skurczona w kłębek, niczym najdelikatniejsza i najniewinniejsza istota na tej planecie. Podniosłem ją i położyłem na sofie w salonie, po czy kucnąłem naprzeciwko niej. Była taka urocza. Kosmyki jej brązowych włosów lekko opadały na czoło, a malutkie rączki zacisnęły się na materiale czerwonej sukienki, w której swoją drogą, wyglądała niesamowicie seksownie.
Po chwili skurczyła kilka razy powieki i otworzyła je. Były mętne i szukały czegoś, co znajdowało się centralnie przed nią. Mnie.
Zapytała co się stało, gdzie jest, więc ja uszczęśliwiony, napchałem jej kitu, ile się dało. Po tym poprosiła, żebym odwiózł ją do domu. Nie chciałem tego, pragnąłem jeszcze trochę się nią nacieszyć, ale nalegała. Spełniłem więc jej życzenie.
Mam nadzieję, że zanik pamięci nie jest chwilowy i na drugi dzień nie urwie ze mną kontaktu. Cholernie się tego boję.
-Na zawsze Twój, Barty.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro