XXXIX
Zamknęłam i rzuciłam go na łóżko. Moje życie się zmieniło. Z pewnością na gorsze.
Zszokowana tym, co przeczytałam, rozpłakałam się. Nie mogłam uwierzyć, że tak naiwnie postąpiłam, zakochując się w nim. Bo to nazywa się już zakochanie, nie zauroczenie. Nie byłam w stanie pojąć, jak mógł mnie tak zranić. Okazałam się najzwyczajniejszą ofiarą dla jego ojca?! A kim do cholery jest jego ojciec?! To brzmiało jak pierdolony koszmar, a ja nie umiałam się z niego wybudzić. Zapewne już niedługo, co Barty? Zapewne już niedługo zginę?
To wszystko, co tam się znalazło, jak mnie opisywał, jak wiele błędów popełniłam...Zakryłam twarz poduszką i rozryczałam się na dobre. Obiecał mi, że będzie ze mną zawsze. No tak, na zawsze, istotnie, bo przecież mnie skonsumuje, a jakże inaczej.
Usłyszałam dźwięk telefonu. To pewnie on. Odblokowałam ekran i nim zdążyła się przesunąć wskazówka zegara na mojej ścianie, zablokowałam go i rzuciłam na podłogę.
-Do kurwy nędzy, nie chcę mieć z nim nic wspólnego. - Wycedziłam do siebie przez zęby, jakby nakazując, by o nim zapomnieć. Ale nie mogłam. Cały czas siedział w mojej głowie. - Pieprznięty dupek! - Wstałam i kopnęłam z całej siły nocną szafkę. Nie był to dobry pomysł, przypomniawszy fakt, że mały palec to bardzo czuły punkt. - Co teraz zrobić? - I znów bezradnie usiadłam na podłodze. Ale nie płakałam. Nie miałam już łez. Potarłam dłońmi policzki i zmrużyłam oczy.
-Gdyby był ktoś, kto o wszystkim wie...Ale nie mogę. Nikt mi nie uwierzy. - Zamyśliłam się, po czym spojrzałam na półkę ze zdjęciami. Emily! Czemu ja wcześniej o tym nie pomyślałam?
Czasami są dni, kiedy trzeba pieprzyć szkołę. To jeden z nich.
Pukałam bezustannie w dębowe drzwi, krzycząc na całe gardło imię przyjaciółki.
-Liv? Co tu robisz o tak wczesnej porze? - Otworzyła mi zaspana pani Gold. Co jak co, ale mogłaby kupić przyzwoity szlafrok, jeśli akurat nie zamierza kochać się ze swoim mężem.
-Jest Emily?
-A czemu miałoby jej nie być? - Już wiemy po kim Emily jest taka sarkastyczna.
-Przepraszam, jeśli panią obudziłam, po prostu miałyśmy być w szkole wcześniej. Ważny projekt, rozumie pani. Miałyśmy się spotkać przy skrzyżowaniu, ale jej dalej nie ma. - Elizabeth zrobiła zaskoczoną minę.
-Nic mi nie wspominała, ale jeśli tak twierdzisz. Eeeeemilyy! -Zawołała, lekko zwracając się ku wnętrzu domu.
-Pali się? - Po schodach zeszła wyczekiwana przez nas ,,pani pomocna dłoń", której dziwne rzeczy nie były obce. W szarej piżamce w kratkę i luźnym koczku wyglądała przeuroczo. Chociaż wcale taka nie była. - O Liv, hej.
-Podobno miałyście dziś być wcześniej w szkole.
-Co? - Naprawdę była zaspana. W progu przyłożyłam kciuk do ucha, a najmniejszy palec do ust, w geście ,,call me maybe". - A nooo, tak, kompletnie zapomniałam. - Przetarła twarz dłońmi. - Zaraz zejdę, zaproponuj kawę czy coś, w końcu wiesz jak to się robi, mamo. - I poczłapała z powrotem na górę.
-Tak więc wejdź. - Pani Gold obróciła się i pomaszerowała do kuchni. A ja za nią.
Była mała i łączyła się z salonem podobnie jak u nas. Jedno okienko na ogród, ozdobione biało-turkusową zasłoną w pomarańczowe kwiaty wystarczyło, by pomieszczenie było dobrze oświetlone.
-Osobiście uważam, że kawa nie jest dla nastolatków. - Sięgnęła po czajnik elektryczny. - Ale jeśli chcesz...
-Nie dziękuję. - Obróciła się bez słowa, ale w głębi duszy wiedziałam, że pomyślała: ,,I dobrze. Nikt nie będzie łamał moich zasad, w moim domu. Nawet przyjaciółka mojej córki. Nigdy nie nafaszerowałbym takim świństwem mojego dziecka."
-A może soku?
-Wody. - I wtedy pewnie zrozumiała, dlaczego jej córka pije wyłącznie wodę, kiedy jest tyle innych rzeczy. Kult zdrowej i chudej nastolatki! A Emily do takich nie należała. Chociaż z tym pierwszym, mogłabym się zgodzić. FIZYCZNIE była zdrowa. Psychicznie, no cóż...
-Proszę. - Przesunęła szklankę na sam skraj blatu, a ja łapczywie wypiłam jej zawartość, na co ta roześmiała się. - Dolewkę?
-Obawiam się, że nie zdążę. - Uśmiechnęłam się słysząc dziarskie kroki przyjaciółki. -Było bardzo miło...
-Tak, tak. - Machnęła dłonią, otwierając lodówkę. - Miłego dnia w szkole, jeśli coś takiego istnieje!
-Nawzajem. - Odparła Emily, na co spojrzałam na nią pytającym wzrokiem. - No co? To, że moja mama nie chodzi już do szkoły, nie oznacza, że nie może mieć miłego dnia. - Dokończyła ciszej.
-Pewnie. Pewnie, że może. - Wyszłam zatrzaskując drzwi.
Szłyśmy chodnikiem w zimny, jesienny poranek, kiedy to Słońce siedziało jeszcze za horyzontem, a rosa lśniła na trawnikach okolicznych działek.
-Więc co to za projekt? - Zaśmiała się, ale w jej głosie słychać było rozpacz. Cóż, ja też z chęcią pospałabym tą godzinkę dłużej.
-To strasznie długa i skomplikowana historia, nie wiem czy mi uwierzysz...
-Czy ja... - Stanęła jak wryta i gdyby nie chwyciła mnie za rękę, pewnie poszłabym bez niej.
-Co jest?! - Krzyknęłam.
-Ciszej! Na miłość boską! Popatrz pod drzewo! Tak, pod tamto naprzeciwko twojego domu! - Machała mi paluchem przed twarzą, więc to było jedyne, co widziałam w tamtej chwili.
-Może gdybyś schowała rękę do kieszeni, ujrzałabym więcej, co?
-No jasne, jasne. - Schowała potulnie dłoń. - Patrz na lewo! - Machnęła podbródkiem.
-Kto to kurwa jest? - Zaśmiałam się.
-Nie wiem czy powinno być ci do śmiechu, ale z mojej perspektywy widzę jego włosy. - Serce stanęło mi w gardle.
-No dobra, przesuń się. - Stanęłam na jej miejscu.
B.
A.
R.
T.
Y.
Aaaaaaaaaaaaaaaaaa jezu!!! WRESZCIE wróciłam do normalnych rozdziałów. Mam nadzieję, że się cieszycie, chociaż ten mógł wyjść dość słabo (wyszłam z wprawy) i mógł się zmienić styl pisania, czego (mam nadzieję) nie macie mi za złe. POPEŁNIŁAM TEŻ TOTALNY FAIL XDDD Bo kiedy w pamiętniku miało być zapisane 15 kartek, zapisałam tylko 14 : ). Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, ale tak, pominęłam jeden rozdział. Na szczęście, mało istotny. No więc miłego czytanka i do zobaczenia jutro! <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro