XXXIV
ZAKOCHANA
Drogi Ojcze, nie wiem czy właśnie to chciałem osiągnąć. Chyba tak, ale pewien nie jestem.
Zakochałem się w niej od pierwszego razu. Urzekły mnie jej brązowe fale, spływające po opalonych ramionach oraz błękitne oczy, w których widziałem tak często błysk inteligencji, sprytu i ciekawości. Jej kuszące kształty i i urocze dołeczki, gdy się śmiała. Jej malutki nosek oraz zgrabne dłonie, które mógłbym całować godzinami. A potem? Jej charakter. Uwielbiam ją w całości i każdy kawałeczek z osobna. Wszystkie wady i zalety...
A teraz ona kocha mnie. To da się rozpoznać. Jej źrenice powiększyły się i zrobiły szkliste. Czułem jak jej ciałem poruszają rozkoszne drgania. Jak chce się zaśmiać, bo coś łaskocze ją w brzuchu, ale nie może, bo jest zbyt zafascynowana.
OSZALAŁEM NA JEJ PUNKCIE, A ONA NA MOIM!!!
Szkoda, że na tak krótko.
Kiedy oprzytomniała, zaczęła pytać o ulotkę, o sektę i o wszystkie ważne sprawy. Zbyłem ją jak zazwyczaj, ale długo nie dam rady tego ciągnąć. Muszę powiedzieć jej choć jeden procent informacji.
Ale jak na razie goszczę w jej sercu, póki jeszcze je ma. I cieszmy się tym.
-Na zawsze Twój, Barty.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro