XXVII
WIDZIAŁA MNIE
Drogi Ojcze, wywołała mnie. Wywołała i widziała, a co jest w tym najlepsze, nikt poza nią, nie wie o moim istnieniu. Wszystko poszło zgodnie z planem, tak jak ostatnim razem. Opatrzność nam sprzyja, jeśli wiesz o czym mówię, Ojcze. Na początku była pełna przerażenia, w ogóle nie wiedziała o co chodzi, ale nie dziwię jej się.
W chwili, gdy podniosła szkiełko do oka, ukazałem się pod postacią jej taty. Nasza ofiara chyba powinna dotrwać do rytuału, prawda? Kiedy jej umysł został całkowicie zaćmiony, zacząłem się przemieniać. Zareagowała dość emocjonalnie, co wstrząsnęło nawet mną. Widziałem kropelki potu na jej twarzy. Widziałem łzy, ból, smutek i zawiedzenie, kiedy stałem się sobą. Jest taka śliczna, nawet gdy cierpi. Można powiedzieć, szczególnie wtedy. Wywołałem krwotok. Widoczny, ciemnokrwisty, dość obfity. Musiałem przerwać połączenie, ale w jej oczach ujrzałem coś, po czym wiedziałem, że będzie próbować...niejednokrotnie. Iskierkę ciekawości, która żarzyła się i żaden strumień strachu, nie zamierzał jej zgasić. Zemdlała, a ja natychmiast zniknąłem.
Wylądowała w szpitalu i ku mojemu zaskoczeniu straciła pamięć. Nieznacznie, ale jednak. Na szczęście jej przyjaciele bardzo mi pomogli. Od razu zaczęli opowiadać jej popołudniowe zdarzenia, a ja? No cóż, tylko pragnąłem o sobie wspomnieć. Zjawiłem się u niej tamtej nocy. Leżała taka niewinna i spokojna. Jej orzechowe włosy lekko spływały bo gładkich, otoczonych białym materiałem ramionach. Jej rozchylone usta, były nieco spierzchnięte i popękane, aż chciało się je zwilżyć własną śliną. Ale nie mogłem tak. Chciałem, by była świadoma, przy naszym pierwszym spotkaniu. Nieźle to zaaranżowałem.
Skusiłem ją do toalety, a kiedy myła dłonie i spojrzała w lustro, ujrzała mnie. Nie chciałem jej przestraszyć, bardziej zaintrygować. Zacząłem składać pocałunki na jej szyi. Było jej przyjemnie i dobrze o tym wiem. Sprawiałem jej rozkosz, tym bardziej, że nie miała sporego doświadczenia z chłopakami. Poczułem narastający wzwód, ale to nie było to miejsce. Nie tak chciałem to zrobić. Ugryzłem ją lekko, na co ona obróciła się, co oznaczało moje zniknięcie. Ale ziarno niepewności zostało zasiane. A było to kilka minut po trzeciej.
Tego samego dnia wróciła do domu. Poszła wziąć prysznic, a ja rozpalony niedawnymi zdarzeniami, nie omieszkałem skorzystać z okazji. Zostawiłem nieco swoich włosów w kabinie, by poczuła moją obecność, a gdy spojrzała w kafelki...to było cudowne, zobaczyć ją nago. Dla niej, to trwało kilka sekund, ale dla mnie, kilka dobrych minut. Jej kształty, spowite kropelkami wody...chyba najlepszy widok, jaki kiedykolwiek spotkały moje oczy. Ale to jeszcze nie ta pora.
Niezły leniuszek z niej. Wyłączyła budzik, ustawiła drzemkę i...chyba miała zamiar ustawić kolejną, a do tego nie mogłem dopuścić. Nie mamy w nieskończoność czasu. Zamiast normalnego dzwonka, usłyszała Twój śmiech. Dla mnie jest całkiem normalny, nie wiedziałem, że aż tak ją przerazi.
Więc kiedy wstała pod lekkim przymusem, znowu musiałem zaakcentować swoją obecność. Wykorzystałem jedną z Twoich wron, ale mam nadzieję, że się nie gniewasz.
Potem zeszła na dół, zjadła śniadanie i takie tam, ale och! Jakie szczęście, że zostawiła telefon na górze. To już nie było w Twoim interesie, po prostu znów chciałem poczuć jej ciepło i dotyk gładkiej skóry.
Zadzwoniła Emily i to właśnie było moją okazją. Gdy wyszła na górę, znów mnie spotkała. Byłem w najlepszym garniturze, zacząłem mówić, że jej nie skrzywdzę...Naprawdę, nie chcę jej krzywdzić. Jest taka niewinna. Chciałbym ją mieć u swojego boku całą wieczność. Ale wiem, że nie mogę. Wiem, że nie mogę, bo moja miłość do Ciebie jest większa, niż do jakiejś śmiertelniczki. Podszedłem do niej, a ona przytuliła mnie. Z własnej woli. Gładziłem jej lekko pofalowane włosy, kołysając nas to w lewo, to w prawo. Chciałem, by czuła bezpieczeństwo. Ale wtedy, ku mojemu niezadowoleniu, spostrzegła nóż. Tak, ten pamiątkowy nóż od Ciebie, który zawszę noszę za pasem. Wystraszyła się i kurczę! Jakaż ona cwana i bystra. Zaczęła się modlić. Niestety to raniło zbyt mocno, a ona w mig to pojęła. Robiła to z coraz większą pewnością i siłą, aż wreszcie nie wytrzymałem i transmutowałem się we wronę, po czym wyleciałem przez okno. Potem mnie już nie widziała.
Mam nadzieję, drogi Ojcze, że już niedługo wywoła mnie ze swymi przyjaciółmi, a wtedy na stałe posiądę jej umysł.
-Na zawsze Twój, Barty.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro