XXIII
Zapukałam do drzwi.
-Idę! Już idę! - Usłyszałam zaspany głos Maxa. Pewnie uciął sobie drzemkę. Kluczyk się przekręcił i w progu stanął mój przyjaciel. W szarych dresach i z pomierzwionymi włosami wyglądał naprawdę słodko. - Olivia? Co ty tutaj robisz o tej porze?
-Mogę wejść?
-Jasne, tylko nie hałasuj. Rodzice już śpią. - Tak jak mi nakazano, weszłam najciszej jak mogłam i obrzuciłam go spojrzeniem, kiedy zamykał drzwi. - Chodź do pokoju.
Przeszłam przez salon i weszłam do jego pokoju, gdzie na rozwalonym łóżku leżał laptop, rzucając jaskrawe światło, na błękitne ściany. Od razu podeszłam do niego i już miałam zobaczyć, co mój przyjaciel zamierza oglądać, kiedy ekran zniknął mi sprzed nosa.
-Przyszłaś tak tylko pogadać? Jeśli tak, to nie jest odpowiednia pora, uwierz mi. - Powiedział z pretensjami i zasłonił dłonią rozdzierające się usta.
-Przyszłam pożyć auto.
-Słucham?! - Wykrzyknął zaskoczony, jednak zaraz obejrzał się tak jakby w obawie, że rodzice go usłyszą i dopowiedział ciszej. - Czy ty chcesz pożyć moje maleństwo?
-Tak. - Odparłam beznamiętnie.
-Chyba oszalałaś, Liv! - Usiadł obok mnie i spojrzał głęboko w oczy. - Za kierownicą tego auta siedziałem tylko ja. Ok, raz mój ojciec, kiedy chciał spróbować czy dobrze jeździ. ALE POZA TYM, tylko mój tyłek dotyka przedniego siedzenia i nikogo więcej.
-Kogo ty okłamujesz?
-Nikogo! - Oburzył się.
-Stary, na pewno któryś z twoich kumpli go prowadził. Bez twojej zgody czy z nią, nie tylko ty tykasz kluczyków do stacyjki.
-Nie i koniec. Jeśli coś jeszcze chciałabyś wiedzieć, to mów, a jeśli nie, to cóż... - Obrócił się w kierunku drzwi.
-Nie pomagasz. - Założyłam dłonie na klatce piersiowej.
-Czy mogę chociaż wiedzieć, po co ci to auto?!
-Nie wiem czy...
-W takim razie, żegnam. - Wstał i usiadł za laptopem, jakby naprawdę mnie przy nim nie było.
-Max! Nie zachowuj się tak! - Położyłam się na brzuchu i wpatrzyłam w jego czekoladowe oczy. - Jesteśmy przyjaciółmi. - Na te słowa, popatrzył się na mnie z ukosa. - Proszę?
-Jeśli mi nie powiesz, nie dam ci tego auta.
-Nie powinieneś o tym wiedzieć. Naprawdę. Nie chcę by... - Ugryzłam się w język.
-Nie chcesz by co?
-Nie chcę by komukolwiek z was coś się stało. - Posmutniałam i spuściłam głowę.
-I tak już wiele przeżyliśmy. Nie sądzisz? Hej, Liv? - Przysunął się do mnie. - Liv, przestań. Ok, jeśli to dla ciebie tak ważne, to dam ci to auto, ale ja prowadzę.
-Nie, Max! Nie możesz!
-Mogę i zrobię to. Ze mną albo wcale. - Przytulił mnie i podniósł brodę, bym patrzyła mu w oczy. - To gdzie jedziemy?
Wrzucił piąty bieg.
-Starzy nie ochrzanią cię, że jeździsz gdzieś po nocach?
-Chrzanić starych. - Zaśmiał się i nagle zahamował z piskiem opon. - Voila! Kiedy przyjechać po panienkę? Nad ranem?
-Przestań. Lepiej się módl, żeby nic mi się nie stało.
-Pobożny jak zawsze. - Znów zażartował, na co lekko uniosłam kąciki ust. - Będę czekał na rogu. - Mrugnął porozumiewawczo i naciskając pedał gazu, zniknął mi z oczu. Stałam sama, w ciemną noc, przed wielkim, obcym domem.
Po zbadaniu terenu, podeszłam do okna. Macając po parapecie, wyczułam małą szczelinę. Wdrapałam się na niego i już miałam widok, na cały pokój Barty'ego. Włożyłam palce przez małą szparę i ze skupioną miną pociągnęłam za haczyk. Otwarte! Wsunęłam najpierw jedną, a potem drugą nogę. Nie wiedząc czy zapewnię sobie miękki upadek, poświeciłam latarką, po czym bez namysłu skoczyłam. Akcja miała być szybka i bezproblemowa, i wszystko by się udało, gdyby nie mały szczegół.
Podeszłam już do biurka, kiedy usłyszałam warkot motocykli.
-Pobożny jak zawsze. - Znów zażartował.
Westchnęłam cicho. Pot oblał mi całe czoło.
-Albo się uda, albo zaliczę totalną wtopę. - Powiedziałam do siebie, motywując się do dalszego działania. Najprościej byłoby wziąć notatki i pamiętnik, i wyskoczyć przez okno, co z pewnością by mi się udało, gdyby nie fakt, że okno Barty'ego wychodziło na ulicę. Wzięłam potrzebne rzeczy i spakowałam szybko do plecaka. Motocykliści rozjechali się, a Barty po zaparkowaniu swojej maszyny, podszedł na schodki. Słyszałam jak przekręca kluczyk w drzwiach.
-Teraz albo nigdy! - Krzyknęłam szeptem i już miałam wyskoczyć, kiedy okno zamknęło się z hukiem. - Jasna cholera! - Zrzuciłam plecak i zaczęłam siłować się z oknem. Miałam wrażenie, jakby niewidzialna ręka trzymała je na dole, na przekór mi.
Słyszałam jego kroki. Każdy najmniejszy szelest i skrzypnięcie. Widziałam, jak szyba paruje od mojego gorącego oddechu. Serce biło mi jak opętane.
-No otwórz się! - Szarpnęłam najmocniej jak umiałam i uroniłam łzę. Czułam, że jestem cała czerwona. Za późno, on chwycił klamkę.
Stałam jak wryta i wyczekiwałam najgorszego. Barty wszedł spokojnie, tak jakby na początku mnie nie zauważył i dopiero gdy zaczął zbliżać się w stronę łóżka, zatrzymał się gwałtownie.
Co robić? C O R O B I Ć ? - Moje myśli bezustannie krążyły wokół tych dwóch słów.
Nie zaświecił światła. Po kilku sekundach ruszył bardziej ochoczo, przecierając kciukiem wargi.
-Stęskniłaś się, Liv? - Głos z mojej krtani nie chciał wydobyć się na zewnątrz.
MYŚL! MYŚL! MYŚL!
-Co cię tu sprowadza? - Uśmiechnął się zalotnie. Cholernie lubiłam ten uśmiech. Dzieliły nas już tylko centymetry. Czułam jego ciepły oddech na czole. Dotknął boków moich ud i jedną ręką zaczął jechać delikatnie ku górze, a drugą w stronę pośladków.
NIE STÓJ JAK IDIOTKA!
Księżyc oblał jego twarz swym blaskiem, dzięki czemu mogłam dokładnie spojrzeć w jego zielone oczy. Ruda grzywka lekko opadała na jedno z nich.
-Czego tu szukasz? - Pogładził dłonią mój policzek. - Jednak coś cię zainteresowało? - Spojrzał głęboko w moje oczy. Zauważyłam jak jego źrenice, powiększają się. W moim brzuchu zawirowało, a serce przyspieszyło jeszcze bardziej. Czułam wilgoć na dole.
-Tak, bardzo się stęskniłam. - Odpowiedziałam i wpiłam się w jego usta, na co on najpierw nie zareagował. Dopiero po krótkiej chwili, jego język zaczął ze mną współpracować, a jego ręce przesunęły się na moją talię. Usiadłam na parapecie i oddaliśmy się pocałunkom. On delikatnie gładząc moje ciało, chwycił za końcówki mojej bluzy i już miał ją podciągnąć, kiedy przytrzymałam go.
-Nie ufasz mi? - Spytał swoim uwodzicielskim głosem i nadal trzymając za koszulkę, przyległ swoim nosem do mojego. - Liv, bardzo cię kocham. - Powiedział, a moje opory zniknęły.Znów rzuciłam się w wir namiętności i pozwoliłam się rozebrać. On, zdjąwszy koszulkę, rzucił mnie na łóżko, po czym sam do mnie dołączył. Odsunął szufladkę stolika nocnego.
-Barty, ale... - Przyłożył mi palec do ust, w geście uciszenia.
-Chodź do mnie...tu będziesz już na zawsze bezpieczna. - Troskliwy uśmiech wstąpił na jego twarz.
Przy dobrych wiatrach, dziś jeszcze jeden rozdział!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro