Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXIII

Zapukałam do drzwi. 

-Idę! Już idę! - Usłyszałam zaspany głos Maxa. Pewnie uciął sobie drzemkę. Kluczyk się przekręcił i w progu stanął mój przyjaciel. W szarych dresach i z pomierzwionymi włosami wyglądał naprawdę słodko. - Olivia? Co ty tutaj robisz o tej porze?

-Mogę wejść?

-Jasne, tylko nie hałasuj. Rodzice już śpią. - Tak jak mi nakazano, weszłam najciszej jak mogłam i obrzuciłam go spojrzeniem, kiedy zamykał drzwi. - Chodź do pokoju. 

Przeszłam przez salon i weszłam do jego pokoju, gdzie na rozwalonym łóżku leżał laptop, rzucając jaskrawe światło, na błękitne ściany. Od razu podeszłam do niego i już miałam zobaczyć, co mój przyjaciel zamierza oglądać, kiedy ekran zniknął mi sprzed nosa. 

-Przyszłaś tak tylko pogadać? Jeśli tak, to nie jest odpowiednia pora, uwierz mi. - Powiedział z pretensjami i zasłonił dłonią rozdzierające się usta. 

-Przyszłam pożyć auto. 

-Słucham?! - Wykrzyknął zaskoczony, jednak zaraz obejrzał się tak jakby w obawie, że rodzice go usłyszą i dopowiedział ciszej. - Czy ty chcesz pożyć moje maleństwo? 

-Tak.  - Odparłam beznamiętnie. 

-Chyba oszalałaś, Liv! - Usiadł obok mnie i spojrzał głęboko w oczy. - Za kierownicą tego auta siedziałem tylko ja. Ok, raz mój ojciec, kiedy chciał spróbować czy dobrze jeździ. ALE POZA TYM, tylko mój tyłek dotyka przedniego siedzenia i nikogo więcej. 

-Kogo ty okłamujesz?

-Nikogo! - Oburzył się. 

-Stary, na pewno któryś z twoich kumpli go prowadził. Bez twojej zgody czy z nią, nie tylko ty tykasz kluczyków do stacyjki. 

-Nie i koniec. Jeśli coś jeszcze chciałabyś wiedzieć, to mów, a jeśli nie, to cóż... - Obrócił się w kierunku drzwi. 

-Nie pomagasz. - Założyłam dłonie na klatce piersiowej. 

-Czy mogę chociaż wiedzieć, po co ci to auto?! 

-Nie wiem czy...

-W takim razie, żegnam. - Wstał i usiadł za laptopem, jakby naprawdę mnie przy nim nie było. 

-Max! Nie zachowuj się tak! - Położyłam się na brzuchu i wpatrzyłam w jego czekoladowe oczy. - Jesteśmy przyjaciółmi. - Na te słowa, popatrzył się na mnie z ukosa. - Proszę? 

-Jeśli mi nie powiesz, nie dam ci tego auta. 

-Nie powinieneś o tym wiedzieć. Naprawdę. Nie chcę by... - Ugryzłam się w język. 

-Nie chcesz by co?

-Nie chcę by komukolwiek z was coś się stało. - Posmutniałam i spuściłam głowę. 

-I tak już wiele przeżyliśmy. Nie sądzisz? Hej, Liv? - Przysunął się do mnie. - Liv, przestań. Ok, jeśli to dla ciebie tak ważne, to dam ci to auto, ale ja prowadzę. 

-Nie, Max! Nie możesz! 

-Mogę i zrobię to. Ze mną albo wcale. - Przytulił mnie i podniósł brodę, bym patrzyła mu w oczy. - To gdzie jedziemy? 

Wrzucił piąty bieg. 

-Starzy nie ochrzanią cię, że jeździsz gdzieś po nocach?

-Chrzanić starych. - Zaśmiał się i nagle zahamował z piskiem opon. - Voila! Kiedy przyjechać po panienkę? Nad ranem? 

-Przestań. Lepiej się módl, żeby nic mi się nie stało. 

-Pobożny jak zawsze. - Znów zażartował, na co lekko uniosłam kąciki ust. - Będę czekał na rogu. - Mrugnął porozumiewawczo i naciskając pedał gazu, zniknął mi z oczu. Stałam sama, w ciemną noc, przed wielkim, obcym domem. 

Po zbadaniu terenu, podeszłam do okna. Macając po parapecie, wyczułam małą szczelinę. Wdrapałam się na niego i już miałam widok, na cały pokój Barty'ego. Włożyłam palce przez małą szparę i ze skupioną miną pociągnęłam za haczyk. Otwarte! Wsunęłam najpierw jedną, a potem drugą nogę. Nie wiedząc czy zapewnię sobie miękki upadek, poświeciłam latarką, po czym bez namysłu skoczyłam.  Akcja miała być szybka i bezproblemowa, i wszystko by się udało, gdyby nie mały szczegół. 

Podeszłam już do biurka, kiedy usłyszałam warkot motocykli. 

  -Pobożny jak zawsze. - Znów zażartował. 

Westchnęłam cicho. Pot oblał mi całe czoło. 

-Albo się uda, albo zaliczę totalną wtopę. - Powiedziałam do siebie, motywując się do dalszego działania. Najprościej byłoby wziąć notatki i pamiętnik, i wyskoczyć przez okno, co z pewnością by mi się udało, gdyby nie fakt, że okno Barty'ego wychodziło na ulicę. Wzięłam potrzebne rzeczy i spakowałam szybko do plecaka. Motocykliści rozjechali się, a Barty po zaparkowaniu swojej maszyny, podszedł na schodki. Słyszałam jak przekręca kluczyk w drzwiach.

-Teraz albo nigdy! - Krzyknęłam szeptem i już miałam wyskoczyć, kiedy okno zamknęło się z hukiem. - Jasna cholera! - Zrzuciłam plecak i zaczęłam siłować się z oknem. Miałam wrażenie, jakby niewidzialna ręka trzymała je na dole, na przekór mi. 

Słyszałam jego kroki. Każdy najmniejszy szelest i skrzypnięcie. Widziałam, jak szyba paruje od mojego gorącego oddechu. Serce biło mi jak opętane. 

-No otwórz się! - Szarpnęłam najmocniej jak umiałam i uroniłam łzę. Czułam, że jestem cała czerwona. Za późno, on chwycił klamkę. 

Stałam jak wryta i wyczekiwałam najgorszego. Barty wszedł spokojnie, tak jakby na początku mnie nie zauważył i dopiero gdy zaczął zbliżać się w stronę łóżka, zatrzymał się gwałtownie. 

Co robić? C O R O B I Ć ? - Moje myśli bezustannie krążyły wokół tych dwóch słów. 

Nie zaświecił światła. Po kilku sekundach ruszył bardziej ochoczo, przecierając kciukiem wargi. 

-Stęskniłaś się, Liv? - Głos z mojej krtani nie chciał wydobyć się na zewnątrz. 

MYŚL! MYŚL! MYŚL!  

-Co cię tu sprowadza? - Uśmiechnął się zalotnie. Cholernie lubiłam ten uśmiech. Dzieliły nas już tylko centymetry. Czułam jego ciepły oddech na czole. Dotknął boków moich ud i jedną ręką zaczął jechać delikatnie ku górze, a drugą w stronę pośladków. 

NIE STÓJ JAK IDIOTKA!

Księżyc oblał jego twarz swym blaskiem, dzięki czemu mogłam dokładnie spojrzeć w jego zielone oczy. Ruda grzywka lekko opadała na jedno z nich. 

-Czego tu szukasz? - Pogładził dłonią mój policzek. - Jednak coś cię zainteresowało? - Spojrzał głęboko w moje oczy. Zauważyłam jak jego źrenice, powiększają się. W moim brzuchu zawirowało, a serce przyspieszyło jeszcze bardziej. Czułam wilgoć na dole. 

-Tak, bardzo się stęskniłam. - Odpowiedziałam i wpiłam się w jego usta, na co on najpierw nie zareagował. Dopiero po krótkiej chwili, jego język zaczął ze mną współpracować, a jego ręce przesunęły się na moją talię. Usiadłam na parapecie i oddaliśmy się pocałunkom. On delikatnie gładząc moje ciało, chwycił za końcówki mojej bluzy i już miał ją podciągnąć, kiedy przytrzymałam go. 

-Nie ufasz mi? - Spytał swoim uwodzicielskim głosem i nadal trzymając za koszulkę, przyległ swoim nosem do mojego. - Liv, bardzo cię kocham. - Powiedział, a moje opory zniknęły.Znów rzuciłam się w wir namiętności i pozwoliłam się rozebrać. On, zdjąwszy koszulkę, rzucił mnie na łóżko, po czym sam do mnie dołączył. Odsunął szufladkę stolika nocnego. 

-Barty, ale... - Przyłożył mi palec do ust, w geście uciszenia. 

  -Chodź do mnie...tu będziesz już na zawsze bezpieczna. - Troskliwy uśmiech wstąpił na jego twarz.  


Przy dobrych wiatrach, dziś jeszcze jeden rozdział! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro