XX
- Barty? Barty?! Gdzie biegniesz?! Nie zostawiaj mnie! Tu jest mnóstwo lawy! - Krzyczałam, ale on pędził, ile miał sił w nogach.
Poczułam mocny uścisk na dłoni, który oderwał mnie od powierzchni łóżka.
- Może pora wstać, Liv? - Usłyszałam głos mamy i przerażona otworzyłam szeroko oczy. - Chyba nie chcesz się spóźnić do szkoły?
-Eee...Oczywiście, że nie. - Uśmiechnęłam się niepewnie i przeciągnęłam. Po kilku sekundach ostatniej przyjemności, położyłam stopy na zimnej podłodze.
Moje stopy chyba już nie czują bólu
Przeszłam do komody z ubraniami i wyciągnęłam granatową sukienkę w paski. Ubrałam ją, po czym udałam się do łazienki na poranną toaletę.
Moje włosy jeszcze całe?
Przejrzałam się i (szczerze mówiąc) spodziewałam się gorszego widoku. Ogarnęłam skołtunione włosy i przemyłam twarz. Dzień bez makijażu? Czemu nie?
Zeszłam na dół najszybciej jak mogłam i zsunęłam do torby swoje drugie śniadanie, które leżało na blacie. Usłyszałam dźwięk klaksonu.
-Już idę! - Krzyknęłam, a echo, które odbiło się od ścian, zdawało się wbijać w moje uszy. Nagle poczułam jak nogi mi się uginają i...
Czy jest lepszy budzik, niż piskliwy głos Katy Perry?
Zsunęłam się z łóżka i pełna energii, pomaszerowałam do łazienki.
-Nie jest tak źle. - Pokrzepiłam się i uczesałam włosy w zgrabnego koczka. Poranna toaleta i...czas na makijaż! Postawiłam na kocie oko i czerwoną szminkę. Miałam ochotę czuć się pięknie tego dnia. Czułam, że spotka mnie coś niesamowitego.
Założyłam czerwoną sukienkę z długim rękawem, długości midi i biorąc moją skórzaną, czarną torbę, zbiegłam na dół. Mamy oczywiście już nie było. Nie chciało mi się robić drugiego śniadania, więc postanowiłam, że kupię coś w szkolnym sklepiku (co naprawdę nie było w moich zwyczajach, bo uważałam że to jedzenie A ZWŁASZCZA BUŁKI jest przeterminowane o co najmniej miesiąc).
Gdy wysiadłam z busa, przy wejściu do szkoły stał Barty. Na jego widok, nogi mi się ugięły, a w głowie zawirowało.
-Już...spokojnie. Wdech i...
-Hej, Olivia. - Barty podszedł do mnie i ucałował mnie w policzek. Czułam, że się rumienię.
-Cześć. - Powiedziałam rozanielona i chwytając go za rękę, poszliśmy do klasy.
-Wiesz, wiele myślałem o ostatnich wydarzeniach.
-I do jakiego wniosku doszedłeś?
-Myślę, że...Zjawiskowo dziś wyglądasz.
-Dziękuję. - Ukazałam w uśmiechu rządek białych zębów, po czym spojrzałam mu prosto w oczy. Czułam, że temperatura rosła.
-Masz dziś czas po szkole?
-Dla ciebie zawsze. - Wypaliłam bez namysłu, zaślepiona wizją popołudniowego spotkania.
-Może miałabyś chęć pojechać ze mną do mojego domu? Ale tego prawdziwego. - Na te słowa, poczułam zawirowanie w brzuchu.
-Jasne. Naprawdę, bardzo się cieszę. - Wycedziłam przez ściśnięte od uśmiechu zęby i nagle usłyszałam dzwonek na lekcje. Weszłam do klasy, gdzie czekała już na mnie grupka moich przyjaciół. Chłopaki na mój widok rozszerzyli powieki, a Nath zagwizdał, za co mocno oberwał w potylicę.
-Ho ho ho, ktoś tu dziś chyba idzie na randkę... - Zaśmiał się Nath, co zostało skwitowane moim zażenowaniem.
-Zamknij się na chwilę, ok? - Wymamrotała Emily, po czym zaraz dodała. - Gada dziś jak najęty, serio. Powinnaś pomyśleć nad dobrym psychologiem, na prezent urodzinowy dla niego. - Zaśmiałam się i przyznałam jej rację. - A teraz na poważnie. Idziesz na randkę?
-Może... - Uniosłam kącik ust, po czym spojrzałam na Barty'ego. Zastałam ten widok co zwykle. Charyzmatyczny i kochany Barty umiera, a pojawia się ten, którego najbardziej nie lubię. Cichy, nierzucający się w oczy, jakby z innego świata.
-Evans?
-Pogadamy na wieczór? Ok?
-Jasne. - Przyjaciółka posłała mi usmiech typu ,,a nie mowiłam?", po czym zaczęła powtarzanie z chemii.
Kilka godzin później
Trasa była dość długa, ale po około 25 minutach, znaleźliśmy się pod jego domem. Był parterowy, w ładnym, nowoczesnym stylu. Leżał nieco na pustkowiu, lecz nie przeszkadzało mi to. Mniej hałasu zza okna. Gdy weszliśmy do środka, poczułam zapach benzyny i lekką nutę spalenizny. Może to z garażu?
Wnętrze było urządzone w kolorach: białym, czerwonym i czarnym. Na tle białych ścian, czarna, skórzana sofa i czerwone dodatki wyglądały znakomicie. Choć pokój był urządzony męsko i niezbyt przytulnie, podobał mi się ten styl. Był wyrafinowany.
Kuchnia i łazienka zaskoczyły mnie nie mniej, a może nawet i więcej. To, w jaki sposób wszystko ze sobą współgrało, było wręcz w niektórych momentach przerażające.
-Mieszkasz sam?
-Z mamą. - Odpowiedział, spierając się o oparcie sofy. - Napijesz się czegoś?
-Może herbaty. - Uśmiechnęłam się życzliwie. - A gdzie twój pokój? - Zapytałam i zaraz zauważyłam białe drzwi, wprost równoległe do wejściowych. Zbliżyłam się do nich i złapałam za klamkę. Nagle poczułam, że ktoś łapie mnie w talii.
-Nie chciałbym, żebyś na razie tam wchodziła. Może kiedy indziej, ok? - Wyszeptał mi do ucha, co spowodowało u mnie dreszczyk.
-Ukrywasz coś? - Zachichotałam, ale żart był chyba trafiony, ponieważ czułam jak jego uścisk się zakleszcza. - Barty, to trochę boli. - On nie przestawał. - Puść! - Nagle jakby ocknął się i spuścił swoje ręce.
-Przepraszam, nie gniewaj się. Po prostu tam nie wchodź, dobrze? - spojrzał mi prosto w oczy i delikatnie cmoknął w czoło. Czułam, że byłam w siódmym niebie.
-Oczywiście. - Nieco zdziwiona jego zachowaniem, przytaknęłam.
2 godziny później
Rozmawialiśmy praktycznie o wszystkim, pijąc przy tym ciepłą herbatę i zajadając się czekoladowymi ciastkami.
-Przepraszam na chwilkę. Muszę iść do łazienki. Zaraz wracam. - Wyszedł z pokoju, a ja odprowadziłam go wzrokiem, aż po same drzwi. Nie myśląc długo, wstałam z sofy najciszej jak mogłam i pokierowałam się w stronę ,,zakazanego pokoju". Chwytając za klamkę, przez chwilę zawahałam się, ale moja ciekawość zwyciężyła. Przekręciłam ją i otworzyłam drzwi. To, co ukazało się moim oczom, sprawiło, że moje nogi zamieniły się w watę.
-Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Nie wiesz o tym kochana?
Hej. Moja jedyna prośba na dziś: nie zabijajcie za nieobecność. Do zobaczenia wkrótce! <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro