Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XVI

Świst wiatru i ryk motoru. To jedyne co dochodziło do moich uszu. 

-Gdzie jedziemy? - Krzyknęłam, ale on chyba nie dosłyszał. - Gdzie jedziemy?! 

-Zobaczysz! - Powiedział o wiele głośniej niż ja i przyspieszył. Czułam wtedy, jakbym latała kilkanaście centymetrów nad ziemią. Kładąc głowę na jego plecach, wpatrywałam się w przemykające szybko niczym światło, drzewa i domy. Mijający nas kierowcy, często patrzyli w naszą stronę z niedowierzaniem i zapewne myśleli: ,,Jeśli te dzieciaki będą dalej pędzić z taką prędkością, prędzej czy później się zabiją." 

Kolejne zakręty, kolejne przyspieszenia, kolejne nabijane na licznik kilometry...Coraz bardziej mnie to fascynowało. Tak jak i Barty. W końcu dojechaliśmy do znaku z ostrzeżeniem o często wyskakujących zwierzętach na drogę i nieco zwolniliśmy. W jednej sekundzie, przed moimi oczyma, stanęła sylwetka taty. Siedział za kierownicą, pogwizdując sobie jakąś melodyjkę. Potem usłyszałam dźwięk jego komórki i to jak rozmawiał. Za chwilę, już tylko ostre uderzenie  hamulec i pisk opon. Zaczęliśmy zwalniać, aby wreszcie skręcić na leśną ścieżkę. Wjeżdżając na nią, wokół nas uniosła się chmura kurzu i pyłu, od którego zaczął swędzieć mnie nos. Zeszłam powoli z motoru, rozglądając się dookoła. Drzewa, drzewa i jeszcze raz drzewa. Czy to jest to niesamowite miejsce? 

Barty nadal siedział na maszynie, nawet nie zdejmując kasku. Przez chwilę miałam wrażenie, że podniesie nogi z ziemi i odjedzie stąd, zostawiając mnie w nieznanym. Te wątpliwości minęły jednak, kiedy zdjął kask i przewrócił go kilka razy w dłoniach. 

-Jesteśmy. 

-Zauważyłam. - Rzekłam lekko podirytowana, a może i rozczarowana i spuściłam luźno ręce po bokach ciała. On zszedł i stanął metr przede mną. - No, będziemy tak stali?

-Nie. - Ujął kierownicę swojej zabawki w dłonie i przeszedł koło mnie. - Idziesz?

-Mhm. - Mruknęłam tylko i podążyłam jego śladem. 

Za kilka minut znaleźliśmy się w kole. Było ono dość dziwne. Żadnych drzew, krzewów, mchu...ba! Nie było tam nawet najmniejszej kępki trawy. Po środku stał drewniany domek, który miał wymiary około 2x4 metry. Przed nim widniały dwa ślady w ziemi. Najwidoczniej Barty stawiał tam motor, co zaraz uczynił również na moich oczach. 

-Mieszkasz tu? - Rzuciłam głupio, choć po paru sekundach zdałam sobie sprawę, że przecież nikt nie dałby rady mieszkać w domku, który miał zaledwie 8 metrów powierzchni. 

-Nie, nie mieszkam. - Zaśmiał się i oparł się o jedną ze ścian.  - Przebywam tu, kiedy chcę pobyć sam, w spokoju, przemyśleć kilka spraw...

-Więc czemu mnie tu zabrałeś? - Spytałam, a on rzucił pytające spojrzenie. - Czemu mnie zabrałeś do swojej samotni? Dziewczynę, której prawie nie znasz, której nie ufasz i która nic o tobie nie wie. 

-Nigdy nie powiedziałem, że ci nie ufam. - Ponownie się roześmiał, a ja wpadłam w zakłopotanie. 

-Wiem, ale...no weszlibyśmy do środa i ciach. Nie ma Barty'ego. Skąd wiesz, że nie mam w kieszeni scyzoryka?

-Nie wiem, ale ci ufam. - Wzruszył ramionami i lekko uchylił drzwi. - To bardziej ja powinienem być tym niebezpiecznym. Skąd wiesz, że nie chcę cię tu zgwałcić, a potem zasztyletować i ukryć pod jakimś drzewkiem, jak zdechłego chomika? No właśnie, nie wiesz. Ale mi ufasz. - Puścił mi oczko i wszedł do środka. Zatrzymał się jednak w progu, kiedy skierowałam do niego swoje pytanie:

-Ale dlaczego mnie tu zabrałeś? Faceci raczej nie zabierają kobiet do swoich samotni, prawda? 

-Bo ty jesteś niesamowita. - Obrócił głowę na kilka sekund w moją stronę i uniósł kąciki ust. Pomimo iż nic do niego nie czułam, w moim brzuchu zawirowało i zrobiło się przyjemnie ciepło. Chyba się nie zakochuję...Przynajmniej mam taką nadzieję. - Pomyślałam i weszłam za nim. 

W środku panował zapach igliwia i dymu papierosowego. Według mnie, głupstwem było palenie fajek w drewnianym domu, ale cóż. To nie moja sprawa. W kącie pokoju stało stare łóżko, z zżółkniętym materacem i czarnymi nóżkami. Nad nim widniało okno, które ozdabiała biała ażurowa firanka. Kilka paczek fajek leżało na parapecie, a na stoliku nocnym była rzucona zapalniczka  z wizerunkiem pomarańczowego płomienia.  Na środku pokoju był mały, okrągły dywanik w ciemnozielonym kolorze, na którym porozrzucane były kartki i kilka ołówków. Przewrócona butelka po tanim, lokalnym winie, potoczyła się pod łóżko, kiedy on rzucił tam plecak. Na drugiej ścianie wisiała duża półka z książkami o różnych rozmiarach i różnorakim stopniu zniszczenia okładki. Osiadłe tam warstwy kurzu, przyczyniły się do wyblaknięcia kolorów na figurkach motocykli. Całość pokoju oświetlała goła żarówka, świecąca istnie żółtym blaskiem. 

Barty rzucił się łóżko, podkładając ręce pod głowę i wpatrując się w sufit. 

-I jak ci się tu podoba? 

-Jest...jest inaczej. - Bardzo podobał mi się ten styl. Był ciepły, przyjemny, lecz z drugiej strony brakowało mu czystości, czegoś, co łączyłoby te wszystkie elementy. 

-Wiem, że jest może trochę brudno i będzie ci to z pewnością przeszkadzać, ale cóż. Chyba jakoś przeżyjesz. - Uśmiechnął się i podwyższył tak, że tuż przed jego stopami, zrobiło się jeszcze jedno miejsce. 

-Siadaj. - Rzucił z uśmiechem, a ja jeszcze raz dokładnie oglądając wnętrze, usiadłam. Sprężyny zaskrzypiały cicho, niczym bolące plecy sześćdziesięciolatka. Zrzuciłam z siebie szalik i buty, po czym wygodnie usadowiłam się po turecku. 

Zaczęliśmy rozmawiać o sobie, poznawać się. On wyciągnął z szafki przeterminowane ciastka z czekoladą, które były jeszcze  w miarę zjadliwe i nawet dobrze smakowały. Rozmawialiśmy o swoich przyjaźniach, głupich historiach z dzieciństwa, ulubionych daniach i zespołach muzycznych, zainteresowaniach, aż wreszcie doszliśmy do tematu śmierci mojego ojca. 

-Wiesz, nie chcę o tym gadać. Może jeszcze nie teraz. - Rzuciłam i po kilku sekundach dodałam krzywy uśmiech, bym nie wyszła na nieuprzejmą. 

-Rozumiem. - Odwzajemnił mi lekkim uśmiechem zrozumienia i pokrzepienia. 

-A twoi rodzice? 

-Ja...ja... - Zaczął się jąkać. - Też nie chcę o tym rozmawiać. Może kiedy indziej. - Poczułam, że atmosfera wokół nas posmutniała. Zaczęłam więc całkowicie inny temat.

-Wywoływałeś kiedyś duchy?

-Nie, a ty?

-Tak, niejednokrotnie. Szczerze, nie polecam. Za każdym razem lądowałam w szpitalu. -Powiedziałam i oboje wybuchnęliśmy śmiechem. 

-Dlaczego?

-Am...sama nie pamiętam. Z tego co mówiła mi przyjaciółka, traciłam przytomność. W mojej głowie tkwi tylko wspomnienie, jak przykładam szkiełko do oka i potem...potem budzę się już w szpitalu. 

-To dziwne. - Uśmiechnął się, nerwowo ściskając końcówki czerwonej koszuli w kratkę. 

-Coś się stało? - Zapytałam, a jego dłonie zaczęły drżeć.

-Nie, nic. - Widziałam jak nerwowo pociera koszulę tak, że wydobywa się z niej strużka dymu. 

-Barty? Barty, popatrz na mnie! - On jednak dalej wbijał wzrok w palce. Okno nad nami trzasnęło głośno, zamykając się. Zbliżał się wieczór, Słońce wchodziło za horyzont. Szum drzew narastał, a  one same gibały się w dzikim tańcu. 

-Barty! - Krzyknęłam, a smród dymu już całkowicie przesiąknął pomieszczenie. Nagle rozległo się pukanie do drzwi i wszystko ustało. Drzewa nawet nie drgnęły, a zasuszone igły, które wbijały się w szybę, poruszane podmuchem wiatru, opadły na parapet. Tylko ciche ,,puk puk". 

Barty natychmiast podniósł głowę, tak jakby tylko głęboko się zamyślił, a jego źrenice były dziwnie rozszerzone. 

-Kto to może być? - Zapytał sam siebie i wstał. Wyszedł przed domek, kiedy ja na stoliku nocnym zauważyłam ulotkę. Albo jestem ślepa, albo wcześniej jej tu nie było. - Wyszeptałam i spojrzałam na wypełnioną kolorowym tuszem, kartkę papieru:

Drodzy bracia i siostry!

Macie problemy, które ranią wasze serca dzień w dzień? Macie chwile, kiedy przez waszą głowę przechodzą myśli samobójcze? Macie dni, kiedy nikt nie potrafi was zrozumieć? Jeśli odpowiedź brzmi tak, koniecznie musicie skontaktować się z nami. Jest wiele ludzi, cierpiących tak samo jak wy. Wystarczy wyciągnąć dłoń.

Nasi łącznicy: 

-Julia Scott

-Kylie White

-Barty Evans 

-Shawn Grey

Zaszokowana odłożyłam ulotkę na miejsce i zaraz po tym, do pomieszczenia wszedł Barty.

-Co to ma być? - Zapytałam i spojrzałam na ulotkę, on jednak nie odpowiadał. Jedynie wpatrywał się we mnie, swoimi ogromnymi, zielonymi oczami, które zdaje się, jakby pociemniały. - Jaki łącznik?! - Zapytałam jeszcze raz z malująca się powoli frustracją na twarzy. Nagle poczułam się zmęczona i zaczęło kręcić mi się w głowie. Po kilku sekundach opadłam na poduszkę. 


Hej! witam was w kolejnym rozdziale, który pojawia się (jak to bywa u mnie) z małym opóźnieniem XD Chociaż osobiście uważam, że nie wyszedł mi najlepszy, jest dość długi i mam nadzieję, że to was zadowoli XDDD Do jutra! <3 




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro