XLVIII
Obróciłem się i ujrzałem jak obserwują mnie z nich żółte oczy.
-Halo? Ktoś tam jest? - Szepnąłem lekko wystraszony, na co usłyszałem śmiech, podobny do chichotu hieny. Czułem, jak ogarnia mnie zimny pot. Wiedziałem, że nie mam ucieczki, jestem uwięziony. Zza krzewu wyłoniła się szara łapa z długimi pazurami. Za chwilę kolejna i kolejna. Popielaty pysk zakończony ostrym, czarnym nosem. Śnieżnobiałe kły ukazane w szerokim uśmiechu. Wstrzymałem oddech i utrzymywałem kontakt wzrokowy z przeciwnikiem. On zbliżał się i zbliżał, aż stanął przy moich stopach. Popatrzyłem na wejście do piwniczki, gdzie wprowadzali Olivię. Ciepły oddech na łydkach spowodował, że wypuściłem oddech z drżących warg. To był moment. Szarpnięcie, zdrętwienie, ciepło krwi.
*Olivia*
Siedziałam pod zimną ścianą. W celi było tylko jedno małe okno z kratami, które sprawiało, że nie siedziałam w całkowitej ciemności. To była jednak jego jedyna zaleta, bo było na tyle wysoko, że nie mogłam nawet przez nie spojrzeć.
Objęłam się mocniej rękami, starając się nie dopuszczać do siebie chłodu. Czułam, jak nie mogę poruszać palcami stóp i wiedziałam, że kolejny zabieg, który mi wykonają, to będzie ich amputacja.
Łzy już dawno zaschły na moich policzkach. Teraz tylko siedziałam w ciszy i patrzyłam się przed siebie. Widziałam Barty'ego. Widziałam, że żyje. To dla mnie ważne. Liczyłam na jeszcze choć cień szansy, że uda nam się uciec. Kochałam go. Wiedziałam, że jadę na śmierć i on tego dopilnuje, ale darzyłam go wielkim uczuciem. Wolałam zginąć tam, niż czekać na okrucieństwa od tych barbarzyńców.
Jedynym ukojeniem był sen. Przymknęłam powieki z nadzieją, że chociaż za nimi ujrzę lepszy świat.
*Barty*
Poczułem jak więzy rozluźniają się i do moich nóg dopływa ciepła krew. Kolejny jego skok, i drugi sznur upadł na ziemię. Przesunąłem ręce do przodu i rozmasowałem nadgarstki. Z niedowierzaniem spojrzałem na wilka. On zawył tylko i popędził przez całą wioskę do przeciwległego lasu. Sunąłem za nim wzrokiem tak długo, jak było to możliwe.
Stałem tak, dopóki nie otrząsnął mną zimny powiew wiatru. Potarłem ramiona dłońmi, po czym zlokalizowałem wzorkiem miejsce więzienia Liv. Nie czekając długo, postanowiłem się tam udac. Kiedy szedłem, usłyszałem wycie wilków.
-Może jeszcze mi pomożecie? - Szepnąłem do siebie cicho i ruszyłem uwolnić...No właśnie. Kogo?
*Olivia*
Stałam w gorącym pomieszczeniu. Wokół były ceglane ściany. Przede mną znajdowała się krata. Stała za nią Meg.
-Musimy wygrać ten wyścig. - Przyjaciółka spojrzała na mnie z wyzwaniem i zacisnęła pięści na mosiężnych rurkach.. - Ja muszę.
-Ależ Meg... - Podeszłam do niej tak blisko, że mogłam dotknąć jej twarzy. - Nie możesz dać mi zginąć.
-Owszem mogę. - Uśmiechnęła się złowieszczo i odeszła kilka metrów ode mnie.
-Meg!
-Ty nic nie rozumiesz, Liv. Zginie jedna z nas. Albo ty, albo ja. Nie cenię twojego życia ponad moje. Nikt tak nie ma. Każdy w głębi duszy jest egoistycznym dupkiem i choćby stał tu ze swoją matką lub ojcem, chciałby wygrać.
-Ale ty taka nie jesteś.
-Każdy jest. - Odpowiedziała i rozhisteryzowana uniosła głowę ku górze. Ja zrobiłam to samo. Na sufitach widniały namalowane okręgi. W każdym było Słońce.
-Witam, moje drogie. - Usłyszałyśmy gruby, donośny głos. Spojrzałyśmy na siebie ze strachem. - Cieszę się, że obie przyszłyście walczyć o przetrwanie, a nie poddajecie się bez walki, jak robi to wiele osób.
-Co jest kurwa? - Wyszeptałam.
-Jak dobrze wiecie, świat jest pełen przyjaźni. Pełen miłości, pomocy...No wiecie o co chodzi. Ale z drugiej strony, jest w nim tyle nienawiści. Zgodzicie się ze mną, prawda?
-Czy... - Nie zdążyłam dokończyć, bo głos kontynuował.
-Świetnie, że tak. Apeluję więc do was. Musicie walczyć. Tu nie ma miłości. Tu jest nienawiść. Walka o przetrwanie. Kiedy przetrwacie, zasłużycie na moją miłość. Tylko najsilniejsi na nią zasługują.
-Co my mamy robić?! - Krzyknęłam zirytowana i zagubiona.
-Walczyć o przetrwanie, mówiłem.
-Ale jak? - Meg spytała łagodnie, widząc moją nieudolność.
-Jak chcecie. To co zaczynamy?
-Ale... - zaczęłyśmy obie.
-Tak? To świetnie. Proszę odsłonić kurtyny! - Poczułyśmy jak z góry bije na nas żółte światło. Ściany dookoła opadły, a my znalazłyśmy się na dość wysoko postawionej platformie, na której znajdowałyśmy się tylko my i opuszczana z góry krata.
-Liv! Liv! Liv! - Usłyszałam głosy ludzi. Obróciłam się i zobaczyłam jak w ciemności na sznurkach wiszą loże. Stwory, jakie w nich widziałam, były najgorszymi kreaturami, które kiedykolwiek mogłam sobie wyobrazić. Kozły z nogami ludzi, damy z wężami wychodzącymi z głowy, człowiek, który musiał wystawić poza barierkę swoje odnóża pająka.
-Zaczynajmy przedstawienie, bo oni robią się głodni.
-Jeść! Jeść! Jeść! - Potwory skandowały, tłukąc kończynami o swoje tułowia.
-Dajmy im zachętę! - Z góry zostały wyrzucone ciała. Słyszałam jak z chrupotem roztrzaskują się w głębi. Na myśl, że mogę skończyć tak samo, popuściłam sobie.
-Runda pierwsza. - Namiętny kobiecy głos przemówił tak, że wszyscy ucichli. Zabrzmiał gong. Skrzypiąca krata podnosiła się wolno. My stałyśmy w bezruchu, sparaliżowane tym, co zobaczyłyśmy. Na środek platformy spadł człowiek. Nagi mężczyzna w wieku około trzydziestki.
-No dalej! Nie wstydźcie się! Jesteście takie, jak my! - Zawołał jeden z widzów, na co wszyscy wybuchnęli śmiechem.
-Mamy go zjeść? - Krzyknęłam do Meg.
-Chyba tak. - Odpowiedziała ze stoickim spokojem.
-No dalej, Meg. Widzę, że cieknie ci ślinka. - Głos roześmiał się. Fala oklasków wzbudziła jeszcze większe obrzydzenie.
W tej samej chwili spojrzałam na Meg. Jej oczy stały się czerwone, a wargi wykrzywiły się w złowrogim uśmiechu. Rzuciła się na ciało i rozszarpała mężczyźnie szyję. Trysnęła jasna krew, ale to nie przeszkadzało jej w kolejnych ukąszeniach.
-A ty, Liv? Zdobądź siłkę do walki! - Z moich oczu popłynęły łzy, ale wiedziałam, że nie mam innego wyjścia. Podbiełam do ciała i ugryzłam łydkę. Poczęłam przeżuwać mięśnie, o mały włos przy tym nie wymiotując. Rywalka spojrzała na mnie podnieconym wzrokiem i i wbiła się zębami w żebra. Po kilku gryzach wyszarpnęła je dłonią i zaczęła ogryzać, jak największy przysmak, jaki jadła w życiu. Ja w tym czasie byłam już przy udzie.
Komuś zaburczało w żołądku, co wywołało pojedyncze śmiechy i docinki.
Byłam już przy jądrach i wiedziałam, że nie mogę nadto zbliżać się do Meg, bo zrobi ona również krzywdę mnie. Złapałam więc w ręce penisa i miałam się w niego wgryźć, kiedy zabił gong.
-To koniec! Nie mogę pozwolić, żeby odgrywały się tu jakieś akty seksualne. - Kolejny superśmieszny żart. Nie zważając na nic podbiegłam na skraj platformy i zwymiotowałam wszystkim, co przed chwilą zjadłam.
-Buuu... - Dało się słyszeć z lóż, lecz nic mnie to nie obchodziło.
-Widzę, że ktoś ma wrażliwy żołądek. - Kolejna fala wymiocin. - Ohyda! Za to Meg jest chyba zadowolona z posiłku. - Obróciłam się w jej stronę, na co ona otarała tylko krew z warg. Zrobiło mi się słabo.
-Zaraz następna runda! - Krzyknął entuzjastycznie głos.
To za piątek
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro