Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XLVII

Otworzyłam oczy w ciemności.  Z lewej strony dochodziła mnie tylko delikatna łuna, bijąca od lampy naftowej.

-Jest! Jest! Obudziła się! - Starsza kobieta podbiegła do mnie. Przybliżyła swoją twarz do mojej, uważnie oglądając rysy kości policzkowych. Spojrzała w moje przerażone oczy. 

- Jaka ona jest śliczna... - Przejechała dłonią po linii mojego podbródka. - Riegel, przynieś pochodnię. - Przestraszona odsunęłam się nieznacznie. Zauważyłam wtedy, że moje kończyny są przywiązane do drewnianego blatu, na którym leżałam. 

-Co mi zrobicie?! Zostawcie mnie! - Wykrzyczałam zduszonym głosem. 

-Cichutko... - Hilda uśmiechnęła się złowieszczo, po czym popędziła Riegla. 

-Zostawcie mnie, proszę. - W oczach zebrały mi się łzy. Nie tylko z przerażenia, ale także od gorąca bijącego z ostro palącej się pochodni. 

-Zatkajcie jej usta. - Pewna kobieta, może kilka lat starsza ode mnie, przyniosła brudną szmatę namoczoną jakimś płynem. 

-Hilda! Ktoś do ciebie. - Płachta namiotu rozchyliła się, ukazując biel zimy. 

-Kogo tam diabli niosą?! - Rozzłoszczona, wręczyła pochodnię młodej kobiecie i wyszła. 

-Hej. - Wyszeptałam do niewiasty po prawej. Widziałam, że niechętnie uczestniczy w całym procesie i robi to tylko ze strachu przed karą za nieposłuszeństwo. Na początku spojrzała na mnie, ale odwróciła się bez słowa. - Tak, do ciebie mówię. - Wzięła głęboki oddech i spuściła głowę. - Co oni mi zrobią?

-Riegel, idioto, chodź tu natychmiast. - Starucha kiwnęła na olbrzyma palcem. 

-Idę. - Pobiegł do swej pani, zostawiając mnie z moją rozmówczynią sam na sam. 

-No więc? Powiesz mi? - Kobieta obróciła się w moją stronę i przypatrywała się na me związane nadgarstki. Jej oczy zaszkliły się. - Ej, ale nie płacz. Jak masz na imię? 

-Ellene. - Otarła ukradkiem jedną łzę, spływającą po policzku. 

-Ile masz lat, Ellene? 

-Dwadzieścia sześć. 

-Jesteś bardzo młoda, niewiele starsza ode mnie. - Spojrzała na mnie spod zmrużonych powiek. 

-Wiem. 

-Czemu to robisz? - Posłałam jej kojący uśmiech. 

-Bo mi każą. - Wtedy do namiotu wszedł mężczyzna. Odgarnąwszy bujne, brązowe loki spojrzał na moje ciało. 

-Przyniosłem wiadro. 

-Wiadro?! - Krzyknęłam zatrwożona. 

-Dziękuję, Brad. - Kiedy obcy wyszedł, zwróciłam się do Ellene:

-Na co to wiadro?!

-Na twoje... - Łzy popłynęły jej ciurkiem. - Na twoje łono. 

-Słucham?! - Nie wierzyłam własnym uszom. Czy oni mają zamiar wypalić moją kobiecość? Moją nadzieję na przyszłe potomstwo? Coś, bez czego nie może żyć kobieta, która chce zostać matką? 

-Nie mogę, przepraszam. - Odwróciła się gwałtownie. Wtedy też do namiotu wróciła Hilda. 

-Więc na czym stanęło? 

-Hildo. - Odezwała się Ellene. - Chyba nie mogę w tym uczestniczyć. - Hilda powoli obróciła się w stronę kobiety.

-Słucham? - Powiedziała zdziwiona. 

-Niedobrze mi. - Na te słowa staruszka skrzywiła się nieco, ale również uspokoiła. Po chwili w namiocie rozniósł się chichot. - Ach ta młodzież. Widzisz, Olivio? Niedobrze jej. Nade mną nikt tak się nie litował. Dawniej było inaczej. - Znów się zaśmiała, aż jej policzki stały się czerwone. - No dobrze, idź zatem. - Machnęła na dziewczynę ręką. 

-Ale...

-Tak? - Obróciła się w stronę wychodzącej już Ellene. 

-Bardzo chciałabym w tym uczestniczyć. 

-Więc się zdecyduj.

-Hildo, wiesz jak bliska była ci moja matka. Bardzo chcę być tak wspaniała jak ona. Po prostu nie mam doświadczenia w tym. Czy mogli...czy moglibyśmy przełożyć to na jutro? - Nie dowierzałam własnym uszom. Ledwo co poznana mi dziewczyna ratuje moje życie. Czy mogło być piękniej? 

-Ellene. - Seniorka warknęła. - Czy ty sobie żartujesz? Wiesz jakie niebezpieczne może być przełożenie tego? Mamy kilka chwil. Piasek się sypie, czas ucieka. Rozumiesz, co chcę przez to powiedzieć? 

-Tak, ale...

-Nie ma żadnego ale. Jeśli chcesz w tym wziąć udział - zostań. Jeśli nie - żegnam. 

-Hildo, błagam cię. - Upadła na kolana i przyłożyła policzek do szaty kobieciny. 

-Ellene, wstawaj. 

-Błagam! - Przytuliła się mocniej, a mina staruszki zmieszała się. 

-Do nieba pójdę za to, ale dobrze. Riegel, zaprowadź ją do lochu. - Odwróciła się do mnie. - Nie myśl, że to koniec. To tylko małe odwleczenie w czasie. - Wskazała na mnie pozbawionym paznokcia paluchem i wyszła z namiotu. Poczułam jak więzy rozluźniają się. 

*Barty* 

Kolejne uderzenie w policzek.

 - A to za mojego ojca! On nie wrócił! Nie wrócił, a miał wrócić! - Młodzieniec o blond włosach splunął pod moje buty. Spojrzałem ku górze i moje serce zaczęło szybciej bić. 

-Olivia! Olivia! - Krzyczałem, pomimo iż mój głos był już ochrypnięty z zimna. 

-Barty! - Widziałem, jak próbowała wydostać się z ramion olbrzyma, ale ten tylko warknął do niej i popchnął ją do przodu. 

-Uratuję! Uratu... - Poczułem gorzki smak na języku. Splunąłem na ziemię białym płynem. Od razu poznałem, czym był. 

- Ona już nie jest twoja! Ona jest nasza! Tobie zostaje to, czego ona nie będzie chciała! - Wszyscy zgromadzeni zaśmiali się. 

-Przestańcie... - Wychrypiałem, jednak oni nic sobie z tego nie robili. Dręczyli mnie jeszcze kilka godzin, zanim nadszedł zmrok i poszli do swoich chat. 

-Ojcze, czemu cię teraz nie ma? - Szepnąłem, po czym usłyszałem szelest z pobliskich krzaków. 


Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. I wiem, że rozdział jest słaby.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro